Rozdział 25


GERARD

Przerażony otworzyłem szeroko oczy, krzycząc — Ana!

Zerwałem się instynktownie do pozycji siedzącej, a przynajmniej próbowałem. Czyjeś silne ręce, zatrzymały mnie, przygważdżając z powrotem, abym się nie ruszał. Zostałem popchnięty na miękki materac... chwila, materac? Byłem skołowany i potrzebowałem dłuższej chwili, by poskładać huragan myśli. Rozejrzałem się po znajomym pomieszczeniu, rozumiejąc, że leżę we własnym łóżku. Jak to możliwe? Przecież dokładnie pamiętałem, że jeszcze niedawno znajdowałem się w aucie. Tak, dokładnie w moim Jeepie wraz z... Aną. Zmarszczyłem brwi, nie czując jej zapachu. Wilk zaciągnął się wraz ze mną potwierdzając nasze obawy. Jej tu nie było, dlaczego?

Wspomnienia wróciły jak silna migrena. Fragmenty związane z moim nagłym brakiem kontroli oraz postacią Ewy nie trzymały się kupy. Zbyt dużo sprzecznych sygnałów. Miałem problem z koncentracją. Nagle usłyszałem krzyk Any. Silny, pełen strachu, sprawiający, że na moich ramionach momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Nie była bezpieczna, przyznałem sam bez pomocy zwierzęcia.

Zapragnąłem wstać, lecz kolejny raz, te same dłonie przytrzymały mnie w miejscu. Jack walczył z moim nagłym atakiem paniki. Chwilowa suchość w ustach także utrudniała mi poprawną wymowę, a chciałem zadać tak wiele pytań.

— Leż do cholery, bo odłączysz kroplówkę — warknął poirytowany mężczyzna.

Zgromiłem go spojrzeniem, aby wiedział, że kroplówka była teraz moim ostatnim zmartwieniem. Przewrócił oczami.

— Dostałeś silne leki przeciwbólowe, więc radzę ci zastopować z emocjami. Twoje ramie wciąż się nie zagoiła, było paskudnie rozszarpane. Niedawno skończyłem je zszywać, więc bądź tak miły i uszanuj moją pracę. — Głos miał surowy, co mnie nie zdziwiło. — Nie mam zamiaru zmieniać ci świeżego opatrunku, ponieważ zacząłeś się zachowywać jak głupi szczeniak.

Obserwowałem, kiedy usadawiał się na kawałku pustego miejsca koło moich bioder. Jego twarz nie zdradzała zbyt wiele. Osobowością przypominał kamienny posąg, co do tej pory mi imponowało. Teraz zmieniłem zdanie. Skrzywił się, kiedy spojrzał w kierunku mojego prawego barku.

— Kurwa — wysyczał — i wykrakałem.

Zaskakująco szybko zorientowałem się, że mówił o moim bandażu, na którym pojawiała się coraz większa, plama krwi. Nie czułem nic. Widocznie leki podane przez Jacka wciąż działały. Miło z jego strony, że tak o mnie dbał.

Mężczyzna westchnął głośno, niechętnie się podnosząc. Chwycił położone niedaleko opatrunki, nie szczędząc po drodze licznych przekleństw skierowanych w moim kierunku. Nie odezwałem się. Ciężko było dyskutować, kiedy ściągał zabrudzony okład. Spokojnie oczyszczał rany, powstrzymując krwawienie. Rana była faktycznie brzydka, zauważyłem liczne szwy. Nie kłamał, mówiąc, że długo mnie łatał.

— Powinienem cię strzelić w ten pusty łeb. Nieprzytomny byłeś bardziej do wytrzymania — burknął pod nosem Jack.

Czy to był odpowiedni moment, aby zadać najbardziej nurtujące mnie pytanie? Wilk przytaknął ciężkim łbem, choć nie potrzebowałem jego aprobaty.

— Co z dziewczyną?

Ledwo wymówiłem trzy słowa.

Jack zesztywniał na sekundę, lecz szybko wrócił do pracy. Doskonale wiedział, o kim mówię. Zauważyłem, że w jego niebieskich oczach, błysnął niebezpieczny chochlik. Reszta twarzy pozostawała niewzruszona.

— Jej głowa nadal trzyma się karku.

Wilk zawarczał, nie powstrzymałem go.

— To nie jest odpowiedź.

Spojrzał na mnie z teraz widocznym rozbawieniem. Czyli mój zły nastrój był dla niego rozrywką?

— Oczywiście, że to była odpowiedź, przecież powiedziałem ci, że nadal żyje. To miałeś na myśli, prawda?

Nie miałem nastroju, aby się z nim kłócić. Ana była cała, poczułem ulgę. Nie bawiłby się tak mną, gdyby miał do przekazania gorsze wieści.

Drzwi do sypialni naglę się otworzyły, a do środka wparowała ognistowłosa czarownica. Kolejny raz spanikowałem. Moja twarz musiała zdradzać, jak mocno byłem skołowany. Ostatni raz widziałem ją w stanie magicznej śpiączki. Nikt oprócz mnie o tym nie wiedział, nawet Jack.

Wyglądała na w pełni sprawną. Z pewnością funkcjonowała lepiej niż ja w tej chwili.

Szlag by to! Jack nie mógł o niczym wiedzieć, nikt nie mógł. To nie był najlepszy czas, aby tamten incydent wyszedł na światło dzienne. Złapałem kontakt wzrokowy z Ewą, prosząc ją błagalnie, by nie zaczynała niebezpiecznego tematu. Podniosła brwi, nie rozumiejąc, co mam na myśli.

Cholera!

Przez głowę przebiegła mi myśl, że być może nadal pozostawałem nieprzytomny. Przecież to nie mogła być prawda, że w ciągu paru chwil wszystko runęło jednocześnie. Pierwszy raz w życiu pragnąłem, by to mój mózg płatał mi teraz figle.

— Czy mógłbyś nas zostawić samych? — Jej łagodny głos, rozniósł się po pomieszczeniu. Nasze wilki wzdrygnęły się na ten dźwięk.

Jack kończył zmianę opatrunku. Nie spojrzał w stronę dziewczyny, a zamiast to przegryzł dolną wargę.

— To nie najlepszy pomysł, ten głupek może w każdej chwili zrobić sobie jeszcze większą krzywdę — burknął, na co odpowiedziałem wściekłym spojrzeniem.

Ewa również się skrzywiła, skrzyżowała nogi, zastanawiając się nad dalszą odpowiedzią. Atmosfera w powietrzu dusiła mnie od środka.

— To będzie krótka rozmowa. Obiecuję, że go przypilnuję — zapewniła Jacka, patrząc na niego spod długich rzęs.

Usłyszałem westchnięcie. W ciszy opuścił sypialnie, zabierając ze sobą zakrwawione bandaże. Dziewczyna zamknęła za nim drzwi, upewniając się, że jesteśmy teraz sami.

Wciąż leżałem, co było niesamowicie niewygodne do prowadzenia rozmowy. Zignorowałem uwagi Jacka, próbując się podnieść. Ewa, widząc, co chcę zrobić, podbiegła, pomagając mi oprzeć plecy o zagłówek łóżka. Na szczęście rana nie otworzyła się po raz kolejny. Dopiero z bliska zwróciłem uwagę, że miała na sobie ubrania, w których straciła przytomność. Czyli obudziła się już jakiś czas temu — zanotowałem w głowie. Dziewczyna zajęła puste miejsce, gdzie wcześniej siedział Jack. Zgrabnie przełożyła jedną nogę na drugą, unikając bliższego kontaktu. Czułem jej stres, był nieprzyjemny. Szczypał mój nos, jakbym wdychał ostrą przyprawę.

— Myślę, że trochę zawaliłam sprawę ostatnim razem — wybełkotała z trudem.

— Trochę? — Szydercze słowo wydobyło się z moich ust, zanim je powstrzymałem.

Ewa, poprawiła nerwowo włosy. Doskonale wszystko pamiętała, więc wiedziała, że spieprzyła sprawę po całości.

— Wiem. Sprawy potoczyły się inaczej, niż planowałam.

Rozgniewany, oddychałem szybciej.

— To nie tak miało wyglądać — Nadal się broniła. Nie chciałem tego słuchać, jednak jej nie przerwałem. — Zaklęcie, którego wtedy użyłam było doszlifowane, nie powinno mieć żadnych wad. Znałam znaczenia słów. Praktycznie każdego z nich już miałam okazję użyć, to...

— Praktycznie każdego? — przerwałem jej. Chyba rozumiałem, co stanowiło problem. — Podmieniłaś coś, prawda?

Nie oczekiwałem, że odpowie, a jednak przytaknęła głową.

Wypuściłem ze świstem powietrze. Nie byłem ekspertem od magii. Ba, naprawdę mało o niej wiedziałem, lecz jednego byłem świadomy. Modyfikacja zaklęć była niebezpieczna, szczególnie gdy w grę wchodziła potężna magia. Intruz, który miał odwagę nas zaatakować, posiadał wyjątkowego maga. Powinienem się domyślić, że prosta czarownica jak Ewa, nie podoła jego sile.

Wilk poprawił mnie, drapiąc prowokująco pazurami. Bronił dziewczynę. Co gorsza, miał też trochę racji. Przecież udało jej się odblokować na mnie blokadę, dzięki czemu wyczuwałem ich zapach.

— Czym wzmocniłaś zaklęcie?

To był ten moment, kiedy nie byłem pewny, czy chciałem znać odpowiedź.

— Swart mageia — wymamrotała niezrozumiałe dla mnie słowa. Zauważyła moją konsternację, więc szybko wytłumaczyła. — Jest to nazwa określająca to, co jest zakazane.

Przewróciłem oczami, nadal nic z tego nie rozumiejąc. Drapieżnik za to ucichł. Przestraszył się, co mnie od razu zaalarmowało. Duchy wilków posiadały wiele emocji, jednak strach był najmniej wyczuwalny. Były dumnymi zwierzętami, nie okazywały lęku. Zazwyczaj przekształcały go w gniew.

— Swart mageia, dzieli się na wiele elementów, jednak z grubsza opiera się na tak zwanej w waszych kręgach czarnej magii. Oddziela bezpieczną część daru, który posiadamy od tej stanowiącej dla czarownika niebezpieczeństwo. — Pierwszy raz spojrzała wprost na mnie. Wyciągnęła dłoń, nad którą po chwili pojawiła się ognista kula. Wyglądem przypominała słońce, które mieliśmy okazję zobaczyć w szkolnych podręcznikach. — To jest zapalnik, z którym się rodzimy — wskazała siebie, więc pewnie miała na myśli wszystkich czarowników. — Jest to niekończąca się otchłań energii, wypełniająca nasze ciała tak, by być w stanie produkować siłę napędową magii. Pomyśl o tym jak o najmocniejszym silniku, jaki mógłby stworzyć świat. — Przy płonącej kuli pojawił się gruby łańcuch, który otoczył ją ze wszystkich stron. Jej światło przygasło, pozostawiając zaledwie niewielką smugę. — Jest ona zbyt niebezpieczna w swojej pełnej krasie, dlatego wieki temu, wielki zakon czarownic, stworzył blokadę, usidlającą moc na tyle, by nie zagrażała władającym nią. Okazało się, że jest na tyle wystarczająca, że magowie w tamtych czasach potrafili żyć dłużej, nie bojąc się o własne życie. Nikt nie dożywał wtedy średniego wieku, siła tej otchłani, pożera ich ciało zanim mieli okazję się zestarzeć. — Patrzyłem, jak wizualizacja znika, pozostawiając między nami niezręczną ciszę.

— Do czego zmierzasz?

Ewa otworzyła usta, lecz po chwili je zamknęła. Zajęło jej, zanim poukładała w głowie sensowną odpowiedź.

— Do tego, że swart mageia, powstała z myślą o zakleszczeniu mocy, aby miała ona ograniczenia, a ja to ograniczenie przerwałam. — Nagle wybuchnęła. Głos jej drżał. — Słowa mają moc Gerardzie, zwątpiłam w nie, myśląc, że okażę się mądrzejsza od wielkiego zakonu. — Podniosła w górę głowę, aby zakryć przede mną napływające łzy. Zrobiło mi się jej żal. — Co gorsza myślę, że zraniłam nie tylko siebie. Ty też zostałeś skażony.

Otworzyłem szerzej oczy, tracąc przy tym głos. Teraz wszystko układało się w całość. Te wizje, ciągłe migreny... Jej moc objęła również mnie.

— Czujesz to, prawda?

Nie odpowiedziałem. Moja cisza i tak mówiła jej zbyt wiele.

Ewa odwróciła się do mnie tyłem, podciągając do góry koszulkę. Moim oczom ukazał się okrągły tatuaż, wypełniony innymi wzorami. Nie byłem zaskoczony, widziałem już go, gdy ją przebierałem.

— Jestem pewna, że masz taki sam — wyszeptała, pozostawiając w tej samej pozie.

— Zakryj się — nakazałem. Potrzebowałem silnej woli, żeby nie podbiec do lustra. Musiałem pamiętać, że wciąż byłem ranny. — Sprawdź, czy twoja teoria jest prawdziwa.

Czarownica posłusznie zakryła wyryty na jej skórze symbol. Nie czekając, wyciągnęła z kieszeni telefon, pokazując mi pierwsze zdjęcie z galerii. Pobladłem. Ujrzałem ten sam znak na własnych plecach.

— Zrobiłam je, gdy jeszcze byłeś nieprzytomny. — Spojrzała przepraszająco.

Olałem to.

— Jesteśmy naznaczeni Gerardzie. Twoje ciało jest teraz dowodem na popełnienie przeze mnie najgorszej zbrodni. — Kolejny raz ujrzałem na jej twarzy łzy. — Nie do końca jestem przekonana, jak to wpłynie na ciebie, jednak taki wzór dla czarodzieja jest oznaką hańby i zdrady. W momencie zniszczenia w moim ciele bariery zostałam wpisana w rejestr osób poszukiwany przez nasz rząd.

Jej zapach się nie zmienił, był tak samo drażliwy jak wcześniej — bała się.

Ja też się bałem.

— Czy mnie też będą poszukiwać?

Ewa prychnęła nerwowym śmiechem.

— Wątpię, nie należysz do świata magów. Aktualnie jesteś dla nich tylko moim błędem i dopóki nie skrzywdzisz jednego z nas, to nie masz dla nich żadnego znaczenia... — Łzy spływały jej po policzku. Wycierała je energicznie wierzchem dłoni. —...to znaczy, dopóki nie skrzywdzisz jednego z nich. Ja zostałam wykluczona z każdego klanu.

Załkała boleśnie.

Nie chciałem widzieć, jak cierpi, w końcu starała się nam jedynie pomóc. Kto by pomyślał, że tak drobna istota, byłaby w stanie otworzyć zapieczętowana w jej ciele tarczę. Nie byłem odpowiednią osobą, aby ją winić, sam ryzykowałem, trzymając Anę w tajemnicy przed stadem. Oboje znaliśmy ryzyko naszych postępowań i oboje brnęliśmy w to dalej. Być może sprowadzaliśmy tym na siebie niebezpieczeństwo i być może nie było na to logicznej wymówki. Błędy czyniły nas istotami żywymi, a przecież tylko martwi nie musieli się martwić.

Przytuliłem Ewę. Nie protestowała, wtuliła twarz w zagięcie mojej szyi. Słyszałem, jak walczy z emocjami, dławiąc się łzami, które mimo jej uporu, spływały po mojej nagiej skórze. Zauważyłem, że bandaż znów przybrał czerwony kolor. Jack mnie zamorduje.

Siedzieliśmy w tej pozycji do momentu aż spazmy ustały. Jej oddech się wyrównał, a twarz napuchnęła, przybierając kolor purpury. Nie protestowałem, gdy znienacka dotknęła dłońmi mojej twarzy. Spojrzała na ranę, po czym wróciła oczami do moich. Wyszeptała ciche przepraszam i odeszła, opuszczając pokój. Nie pozostałem zbyt długo sam, Jack wparował do środka w nastroju bliżej mi nieznanym.

— Co się stało? — zapytał pewnie z grzeczności, na co bezczelnie prychnąłem.

— Dobrze wiem, że wszystko słyszałeś. Ty draniu, mogłeś przynajmniej odejść dalej niż stać pod samymi drzwiami. Może i jestem niedysponowany, ale nie głupi.

W zaskoczeniu podniósł brwi, jakby nie chciał się zgodzić z ostatnim zdaniem.

— A jednak na tyle głupi, aby dać się w to wszystko tak łatwo wpakować. — Zamachnął ostrzegawczo palcem. — Brawa dla pana wykształconego, powieś sobie nad łóżkiem certyfikat z twoim osiągnięciami, bo najwidoczniej nie jestem ich wszystkich świadomy!

— Dziękuję za zrozumienie — odpowiedziałem z przekąsem. Jack zamknął oczy, walcząc z gniewem.

— Co masz zamiar teraz zrobić?

Był ciekawy mojego planu. Dosyć zabawne, bo sam chciałem go poznać. Wszystko sypało się w jedną, wielką kupkę piachu. Kiedy byłem bliski rozwiązania jednego problemu, zza rogu wyglądał na mnie drugi.

— Pamiętasz, o co cię ostatnio poprosiłem?

Jack zmarszczył brwi, przywołując w pamięci naszą ostatnią rozmowę w barze, zanim ruszyłem do miasta z Aną. Otworzył szerzej oczy, gdy zrozumiał, do czego zmierzam.

— Chcesz jechać do tego starego dziada? Nawet nie jestem pewny, czy gość wciąż żyje.

Westchnąłem, krzywiąc się na pierwsze oznaki bólu. Najwyraźniej leki przestawały działać. Jack nie ruszył się tym razem z miejsca, mimo że widział stan opatrunku. To był jego rodzaj nauczki?

— Nie mam wyboru, potrzebuję zaufanego maga.

— Doświadczonego — dodał mężczyzna. Złapał się za twarz, masując energicznie czoło. — Wiem. — Sapnął. — Ostatni raz miałem z nim kontakt w trzydziestym drugim, gdy byłem jeszcze w wojsku. Przez ten czas mógł zwiać z aresztu już wiele razy.

Oczywiście, że byłem świadomy ryzyka, ale co mogłem zrobić? Łapałem się dosłownie wszystkiego.

— Nie mam wyboru — powtórzyłem, mierząc go przy tym wzrokiem. Nie zareagował.

Byłem zmęczony, ranny i jak się okazuje, także skażony magią. W dodatku brakowało mi auta.

Jack zadał kolejne, istotne pytanie.

— A co z Aną? Przecież ona myśli, że leżysz teraz w szpitalu. Nie ma bata, że nie będzie chciała cię zobaczyć.

Miał tak wiele racji.

— Myślę, że nie mam innego wyjścia, jak zabrać ją ze sobą.

Jack nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Jego mina zdradzała, że nie zgadzał się z moim planem. I słusznie, to wszystko było moją wielką improwizacją. Nie mogłem jednak zostawić jej tu samej w pobliżu tego niebezpiecznego stworzenia, które pragnęło jej całej dla siebie. Wilk zawarczał ostrzegawczo na samo wspomnienie dzisiejszego dnia.

— Skłamię, że rana nie była na tyle poważna.

Mężczyzna zaśmiał się bez cienia rozbawienia w głosie.

— Gerardzie, ona cię widziała. Byłem świadkiem, jak błagalnie prosiła o to byś przeżył.

W moim ciele pojawiło się dziwacznie przyjemne ciepło. Duch drapieżnika nie zareagował, ale ja tak. Chciałem je czuć o wiele dłużej, a mimo to ulotniło się tak szybko, jak się pokazało. Zależało jej na mnie. Nie mogłem pozbyć się z głowy tej krótkiej myśli.

— Wyczyszczę jej pamięć — przerwała nam Ewa. Jej oczy nadal zdradzały słaby stan, w którym była. Wiedzieliśmy, że słyszała naszą rozmowę, jednak to i tak nie miało teraz większego znaczenia. — Umiem to zrobić. Po prostu muszę znaleźć się przy niej, jak śpi. Ludzki mózg jest wtedy najbardziej podatny na zmiany.

Czekała na naszą reakcję. Niechętnie zgodziłem się, choć ostatnim, czego chciałem, to ingerencja we wspomnienia Any. Znaczna część mnie, pragnęła, by dziewczyna wciąż się o mnie zamartwiała. Przecież to znaczyło, że myśli o mnie równie często, jak ja o niej.

— I tak się nie zgodzi na wyjazd — podsumował Jack. — Sam dobrze wiesz, że nie opuści miasta, szczególnie z tobą.

Rzuciłem w niego jedną z poduszek, ominął ją bez najmniejszego problemu.

— Do tej pory ani razu nie pytałem jej o zgodę, gdy chciałem ją gdzieś zabrać. Teraz też nie miałem takiego zamiaru. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top