Rozdział 23
GERARD
Nigdy bym nie przepuszczał, że w ciągu najbliższych dni poczuję tęsknotę za czyjąś twarzą. W dodatku taką, która jest zamieszana w atak na moje stado. Kobietę, której nie znam dobrze i której szczerze nie ufałem. Patrzyłem jak śpi, mimo że była odwrócona, obserwowałem jej spokojny oddech. Na co dzień pełna silnych emocji, teraz leżała skulona, zajmując miejsce obok mojego. Zauważyłem, jak się obejmuję, zakrywa gołe miejsca, gdzie wystąpiła gęsia skórka. Rozejrzałem się po pojeździe, znajdując rzuconą na tylnym siedzeniu starą bluzę. Nie myśląc zbyt długo, zarzuciłem ją na ciało dziewczyny. Z wdzięcznością wtuliła się w materiał nasączony moim zapachem. Zadowolony Wilk mlasnął językiem. Nie odpowiedziałem na zaczepkę, nie byłem w nastroju na kolejną walkę ze zwierzęciem. Zamiast to, rozłożyłem fotel, samemu decydując się na chwilowy sen. Wilk wielokrotnie domagał się atencji, budząc mnie, jakby chciał mieć pewność, że dziewczyna leży wciąż obok. Ana spała jak zabita, a ja pragnąłem tego samego, dlatego wyciszałem się na fochy włochatego ducha. Bestia czuwała nad bezbronnym ciałem kobiety nawet podczas mojego snu. Czułem jego obecność bardziej niż w ciągu ostatnich lat. Przygniatał mnie swoim wielkim, ciężkim cielskiem, choć tak naprawdę był wyłącznie duchem przynależącym do swojego pana. Błagał mnie o kontrolę nad własnym ciałem, miejscami walczył zawzięcie jak podczas pierwszych przemian. Nie mogłem mu na to pozwolić. Mimo dobrych chęci nadal był wyłącznie dzikim zwierzęciem. Rozmawiał jak zwierzę, poruszał się jak zwierzę i myślał jak zwierze. Nikt nie mógł przewidzieć, co zrobi, gdy pozwolę mu na samowolkę. Z tego też względu pomyślałem o stadzie. O niebezpieczeństwie, które nam grozi oraz tym, że moim priorytetem jest walka za rodzinę. Wilk warknął, jednak posłuchał aluzji. Był spokojny do czasu, aż Ana z nieznanych mi przyczyn wybiegła jak poparzona z samochodu
Kłapiąc drzwiami, ruszyła nerwowym krokiem w kierunku galerii. Wraz z Wilkiem, obserwowaliśmy skołowani oddalającą się dziewczynę.
— Nie — skomentowałem, wiedząc, co się szykuję.
Zwierzę krążyło po moim ciele, szukając słabego miejsca, nad którym mogłoby przejąć kontrolę.
— Nie! — powtórzyłem głośniej.
Skuliłem się raptownie, słysząc jazgoczące wycie. Bestia nie żartowała, czułem wszechogarniającą go wściekłość. Ślina sączyła się przez jego zęby, a oczy prześwietlały mnie na wylot. Walczył zaparcie, przez co z trudem panowałem nad własnymi myślami.
Poddałem się, czując, że tym razem powinienem dać mu wygrać. Możliwe, że śledzenie jej nie było takim złym pomysłem. W końcu jej ostatnie zachowanie wcale nie znaczyło, że faktycznie szła po podpaski. Natarczywość Wilka do ochrony nad Aną, wypchnęła mnie z auta. Nie musiałem obserwować dziewczyny, by wiedzieć, którędy poszła. Wilk już dawno zakodował w głowie jej zapach, a ja mimowolnie podążałem za nim. Z odpowiedniej odległości obserwowałem znikającą, ciemną kitę. Nie poczułem nawet zdziwienia, kiedy to moje przypuszczenie stało się prawdziwe. Ana ominęła wejście do galerii, kierując się w całkowicie przeciwnym kierunku.
Powinienem się wcześniej domyśleć, że comiesięczne krwawienie zostało zbyt łatwo użyte w formie prostej wymówki.
Przyśpieszyłem kroku, gdy spostrzegłem, że dziewczyna zaczyna biec. Jej znajomość miasta nagle stała się mocno imponująca. Szczególnie gdy wróciłem myślami do naszej ostatniej podróży autem. Tamtego dnia mistrzowsko myliła uliczki, a teraz? Widocznie pieszo miała lepszą orientację w terenie. Ewentualnie trasa do jej aktualnego celu, została zbyt mocno zakorzeniona w głowie.
Energicznie poruszała się między krętymi uliczkami, nie zwalniając nawet przy ruchliwych przejściach. Nie wspomagała się autobusami, czy choćby taksówką, raczej wolała być w ciągłym ruchu, co również zwróciło moją uwagę. Pościg nie należał do najkrótszych. Kluczenie między uliczkami może i skróciło jej kurs do minimum, jednak wciąż prowadziło do mocniej oddalonego miejsca. Widziałem, że ciężko dyszy, w dodatku nagła aktywność fizyczna spowodowała, że zaczęła się pocić, przez co czułem ją jeszcze wyraźniej. Na sam koniec trasy łapała łapczywie oddech, zataczając się na zmęczonych nogach. Znajdowaliśmy się teraz w mało popularnej strefie w naszym mieście. Oprócz aktywnego wysypiska śmieci oraz kilku opuszczonych fabryk, nienadających się od dawna do użytku, nie było tu niczego więcej, czego normalny człowiek mógłby szukać. Wilk potulnie zgodził się ze mną, że dziewczyna nie wyglądała na zagubioną. Wręcz przeciwnie, niewzruszona skierowała się w stronę ogromnej fabryki, zajmującą się niegdyś produkcją mebli. Ominęła grupkę pijanych nastolatków, o punkowym wyglądzie, by zaraz za nimi przejść niezauważalnie przez sporych rozmiarów szczelinę w ogrodzeniu.
Przestałem ją śledzić, gdy tylko upewniłem się, czym jest jej punkt docelowy. Przyjrzałem się z grubsza obiektowi, do którego prześlizgnęła się jednym z otwartych przejść. Niefunkcjonująca już placówka, składała się z dwóch ogromnych budynków, połączonych ze sobą długim tunelem. W trakcie szukania innego sposobu na wejście przypominałem sobie, dlaczego została zamknięta. W latach siedemdziesiątych policja odkryła na terenie fabryki nielegalny kartel narkotykowy. Właściciel umywał przez dłuższy czas ręce, jednak po latach wyszło na jaw, że sam był twórcą całego pomysłu na idealną przykrywkę. Może nie do końca idealną, jak wszystko i tak wyszło na jaw.
Obchodząc drugą część budynku, zauważyłem kilka wybitych okien. Wybrałem to, które uznałem za najbezpieczniejsze i z rozpędu wskoczyłem przez nie do środka. Lądowanie było delikatne, przez co też na tyle ciche, że powinienem zostać niezauważony. Wyprostowałem się już mniej zgrabnie, rozglądając się po wielkiej hali produkcyjnej. Większość maszyn została wykradziona, a te, które zostały, pokrywała widoczna z daleka rdza. Ściany dekorowały urocze graffiti, głoszące słodką nienawiść do świata, a w głównej mierze do policji. Resztę pomieszczenia zajmowały poniszczone lub niedokończone w złożeniu meble. Miejscami porośnięte pleśnią i grzybami, co spowodowała odczuwalna w powietrzu wilgoć. Nic więcej. Zero ukrytych pułapek, ochrony, czy choćby kamer. Ot, tak, opuszczona fabryka, nieposiadająca drugiego dna. Tym bardziej zaintrygowała mnie obecność w tym miejscu Any. Chciałem udać się w stronę tunelu, który nas oddzielał, lecz nagle w połowie drogi do moich nozdrzy wdarł się znajomy zapach. Potrzebowałem chwili, aby uzmysłowić sobie, dlaczego go rozpoznawałem. Mocny odór brudnej ziemi, odpychający i nieznośny dla mojego nosa. Wilk się nastroszył, stając w gotowości na szeroko rozstawionych łapach. Zawarczał, czekając na przemianę, lecz ta nie nadeszła. Zaskomlał poirytowany, bo znów go nie posłuchałem.
— Najpierw informacje, później ewentualnie walka. — odpowiedziałem szeptem, na pytanie, którego nawet nie dostałem.
Zwierzę nie przestało być czujne, szczególnie że oboje dobrze zdawaliśmy sobie sprawę z obecności Any. Jeśli ten człowiek tu był, to ona również była w niebezpieczeństwie.
Niesamowicie ciężko jest powstrzymać się przed przemianą, gdy zarówno ty jak i twój wilk macie na to cholerną ochotę. Jednak byłem pewny, że gdybym na to zezwolił, to rozlew krwi byłby nieunikniony. Powtarzałem więc sobie w kółko, że robię to wszystko dla dobra stada. Nie pomagało, agresja emanowała pod moją skórą, rozsadzając mnie od środka. Wziąłem głęboki oddech, aby po chwili wypuszczać go stopniowo. Powtórzyłem czynność kilkukrotnie, uspokajając tym nie tylko siebie, ale również zwierzę. Wilk przewrócił teatralnie oczami, czekając, aż skończę.
Zadowolony stwierdziłem, że znów mogę się skupić. Kolejny raz dokładnie zbadałem obiekt, szukając innego i w sumie jedynego racjonalnego rozwiązania, by móc niezauważalnie zbliżyć się do Any. Słońce powoli zachodziło, przez co widoczność stawała się z każdym momentem coraz gorsza. Na moje nieszczęście nie znalazłem innego przejścia do hali obok. Zrezygnowany dostrzegłem jedyny w miarę stabilny mebel w postaci sofy. Musiałem obmyślić inny plan, cokolwiek, co pozwoli mi na wyjście z tej okropnej sytuacji. Usiadłem na skraju, co okazało się błędem. Sofa pod ciężarem zaczęła od razu się zapadać, w ostatniej chwili wstałem, zanim runąłbym głośno na ziemię. Spojrzałem w stronę sofy, jednak nie wyglądała na złamaną. Była cała, nie miała więc powodu, aby się pode mną... chwila. Zauważyłem, że jedna z nóżek znajduję się niżej niż pozostałe. Kucnąłem, analizując krzywiznę. Wspomniana część nie została zniszczona, za to pod naporem ciężaru wsunęła się w niewielki otwór tuż pod nią. Nie zastanawiając się za długo, przesunąłem niegdyś kolorową, a teraz wyblakłą już sofę w bok. Przesuwając mebel, zdałem sobie sprawę, że niewielka dziura, wcale nie była tak mała, jak na początku myślałem.
Kiedy cały wlot stał się widoczny, spojrzałem do jego środka. Panowała tam całkowita ciemność, a jedyne, co byłem w stanie ujrzeć to początek drabiny prowadzący w dół.
Schody prosto do piekła, tak? Pomyślałem, analizując zejście. Mogło przecież prowadzić donikąd, a stara drabina nie wydawała się na tyle stabilna, aby wytrzymała mój ciężar.
Zejść? Nie zejść?
Wilk też nie był przekonany. Kręcił nosem na widok ciemność, choć daleko mu było do ślepoty kreta.
— Co robimy? — zapytałem, mając nadzieję, że choć ten jeden raz podzieli się ze mną dobrą radą.
Bestia kręciła się, aż koniec końców wskazała pyskiem wlot do podziemi. Świetnie.
Podjął decyzję, a ja się na nią zgodziłem.
Schodząc po niepewnej drabinie, zdałem sobie sprawę z kilku kluczowych rzeczy. Im niżej schodziłem, tym mocniejszy smród czułem. Burzył on mój najczulszy zmysł, co w parze z ciemnością nie zwiastowało niczego dobrego. W dodatku, po zejściu z ostatniego szczebla, wpakowałem się w zalegające w dole ścieki, sięgające mi aż po kolana. Ledwo powstrzymałem się przed odruchem wymiotnym, w głowie za to przekląłem decyzję Wilka, którą od razu zaaprobowałem.
Jeśli się tu zrzygam, to niech mnie już tu pochowają.
Ciemny korytarz, w którym się znalazłem był niski, ale dość szeroki, przez co zacząłem się domyślać, że to właśnie tu składowali niegdyś pudła pełne narkotykowych substancji. Podziemia były dobrym miejscem do transportu towaru między dwoma budynkami, a być może prowadziły one dalej, poza teren fabryk. Ten zarys nawet nie wydawał się aż tak głupi. Były szef miał głowę na karku, zanim ktoś go kropnął.
Wzdrygnąłem się, czując, że w kanale oprócz odpadów, znajdują się tu także nowi domownicy w postaci szczurów. Gryzonie piszczały, wyczuwając na swoim terenie drapieżnika. Duch zwierzęcia warknął z pomocą moich ust, zanim zdążyłem go powstrzymać. Szczury umilkły, lecz nie krępowały się przed dalszą ucieczką. Nie powstrzymywałem ich, sam z ogromną chęcią wybiegłbym stąd, najlepiej prosto pod prysznic, który zmyłby ze mnie ten smród.
Ruszyłem w kierunku, gdzie według moich obliczeń, powinien znajdować się kolejny budynek. Wędrówka okazała się lżejsza, gdy nos stopniowo akceptował panoszący się wokół mix nieprzyjemnych zapachów, a wzrok zdążył przyzwyczaić się do ciemności, oczywiście z pomocą Wilka. Jego żółte ślepia, przejęły kontrolę, do czego go szczerze zachęcałem. Wszystko zaczynało się pięknie prostować, zanim dotarłem do pierwszego rozwidlenia.
— Szlag — syknąłem przez zaciśnięte zęby. Gniew uaktywnił się już kolejny raz w ciągu jednego dnia. — Pierdolę to, skręcam w prawo — mruknąłem sam do siebie.
Byłem wściekły. Kumulowane emocje, szukały ujścia, a moja granica robiła się cieńsza z każdą sekundą. Ku mojemu zaskoczeniu, decyzja z kierunkiem okazała się być poprawna. Mimo panoszącego się wokół smrodu byłem w stanie rozpoznać nowy zapach, w dodatku nuta pomarańczy zawsze wpływała na mnie łagodząco. Ruszyłem za przyjemny aromatem, który prowadził mnie przez resztę tego jebanego labiryntu. Gdy owocowa woń stała się silniejsza na tle reszty zapachów, zrozumiałem, że doszedłem do celu. W racji utwierdziła mnie kolejna drabinka, u której wylot pozostawał zamknięty. Wdrapałem się na samą górę, słysząc po drodze kilka męskich głosów. Znajdowałem się idealnie pod nimi. Przez zamknięty właz nie byłem w stanie zobaczyć ich twarzy, mimo to mogłem się doskonale wsłuchać w rozmowę. Zapachy również nie stanowiły już dla mnie problemu. Wyczuwałem ich wszystkich.
Pierwszy głos, który się odezwał, należał do wampira. Automatycznie rozpoznałem ostry, piżmowy zapach, towarzyszący tej rasie. Nie znosiłem go, palił mnie w gardło.
— Szefie, dziewczyna nadal czeka pod drzwiami. Jest głośna i... nieznośna. Ile jeszcze ma czekać, zanim pozwolisz ją wpuścić? — Słyszalne seplenienie, wskazało, że wampir nie posiadał więcej niż pięćdziesiąt lat. Przez długie kły większość z młodych wampirów miała problem z poprawną wymową.
Ich szef czekał z odpowiedzią. Jednak, gdy tylko się odezwał, poczułem różnice w sposobie wypowiadania słów.
— Gdyby się nie spóźniła, to nie musiałaby czekać. — Westchnął. — Ale masz rację, wpuść ją, nie przedłużajmy tego.
Głos był o wiele łagodniejszy od poprzedniego. Różnił się drastycznie, nie posiadał akcentu, a jednak wydawał się milszy od klasycznej angielszczyzny. Płynnie łączył wyrazy, bawiąc się ich brzmieniem. Nie mogłem rozpoznać, czy robił to celowo.
Odór skażonej ziemi, upewnił mnie, że byłem świadkiem spotkania z samym oprawcą Lily. Wilk warknął, tym razem wyłącznie w mojej głowie. Bił się z myślami, czy zaatakować, czy uciec, aby jak najszybciej powiadomić o wszystkim Alfę. Sam miałem ten sam dylemat.
Tylko dlaczego wybrał jako podwładnych zimnokrwistych? Zastanawiałem się nadal. Wampiry były ciężkie w utrzymaniu, ciągła pogoń za pożywieniem, w dodatku ich siła słabła za dnia. Nie wspominając o tym, że ich wybujałe ego, nie pozwalało na żadną lojalność z odmienną rasą. Jak przekonał ich do współpracy i czym do cholery był?!
Na pewno nie człowiekiem — zweryfikowałem od razu.
Te pytania krążyły mi w głowie do czasu, aż Ana nie dołączyła do rozmowy.
— Witaj dupku — Mimowolnie uśmiechnąłem się na te słowa.
— Jak zwykle niesamowicie urocza — odpowiedział wspomniany dupek. Nie usłyszałem sarkazmu, on był faktycznie zadowolony z jej obecności. — Zostaw nas samych — zwrócił się do podwładnego.
Ten pomysł nie przypadł mi do gustu. Dziewczyna nie powinna być z nim sama. Ciśnienie skoczyło, na co automatycznie zareagował Wilk. Gniew wrócił ze zdwojona siłą, na co nie mogłem teraz pozwolić. Jeśli stracę kontrolę, to cały plan legnie, a ja nie zdobędę żadnych informacji. Wtedy też najprawdopodobniej zginę, przecież byłem sam przeciwko tej całej bandzie. Musiałem się uspokoić, natychmiast! Jedyna pomoc, która przyszła mi wtedy do głowy, to stara rada od Willa, polegająca na liczeniu do dziesięciu. Czas ją wypróbować.
Jeden.
— Proszę, twoje pieniądze.
Usłyszałem, że czymś rzuca. Zapewne plikiem banknotów.
— Wyliczone, co do centa. — dodała w pośpiechu Ana. Słyszałem, że się denerwuje. Jej głos stał się cichszy, choć nadal starała się brzmieć pewnie.
Dwa.
— Wiem skarbie, przecież byś mnie nigdy nie oszukała, prawda?
Nie odpowiedziała. Usłyszałem poruszenie.
— Usiądź koło mnie, zdążyłem się za tobą stęsknić.
Dźwięk przysuwanego przedmiotu, pewnie krzesła.
Kurwa, trzy.
— Wolałabym stąd wyjść. — Zmęczenie w jej głosie pokazywało, ile ta rozmowa ją kosztowała.
Cztery.
— Kazałaś mi na siebie czekać — Jego ton stał się surowszy. —Usiądź więc, bo chciałbym omówić z tobą jeszcze jedną kwestię.
Nie poruszyła się, za to jej oddech przyśpieszył.
— Nie będę się powtarzać, wiesz, że tego nie lubię — Podkreślił ostatnie słowa.
Ana usiadła, na co mężczyzna sapnął z wdzięcznością.
Pięć.
— Słyszałem, że zmieniłaś pracę. Mogę się dowiedzieć, jaka była przyczyna?
Poruszyłem się na niewygodnych stopniach, zmieniając pozycję. Kobieta przez pewien czas nie odpowiadała, przez co bałem się, że być może jej pierwsze spotkanie ze mną wcale nie było przypadkowe. Ścisnąłem pięści na metalowych barierkach. Nie pogodzę się z myślą, że sam wpuściłem pluskwę na teren watahy. Przecież kryłem ją przed Markiem. Dałem się wkręcić, jak łatwowierny małolat.
Sześć.
— Wywalili mnie — zaczęła, co zgadzało się z wersją, którą także poznałem. Pamiętałem ten dzień doskonale, padało, ona była załamana, a ja uciekałem od makabrycznej sceny, której byłem świadkiem parę godzin wcześniej. Sprawca ataku siedział teraz obok Any. — To chyba oczywiste, że szukałam kolejnej, aby zarobić pieniądze — Krzesło zgrzytnęło. — Dla ciebie.
Ostatnie zdanie było przesiąknięte jadem, na co zareagowałem zaskoczeniem. Wilk zaniepokoił się zmianą nastroju u dziewczyny.
Krzesło poruszyło się kolejny raz, byłem pewny, że się do niej przybliżył.
Siedem.
— Słyszę, że jesteś zdenerwowana, a sama dobrze wiesz, że nie musisz dla mnie tak harować. — Cmoknął ustami, na co się skrzywiłem. — Zawsze jest druga opcja. Bycie moją, wcale nie jest takie złe, jak ci się może wydawać, moja droga. Jestem czułym i delikatnym panem. Zapewnię ci schronienie, pożywienie i bezpieczeństwo. Dług twojego ojca spłaci się sam, wystarczy się zgodzić. Powiedz mi teraz krótkie tak, a ja z przyjemnością oddam ci pieniądze, które tak walecznie mi przynosiłaś. Masz dla mnie znacznie większe znaczenie niż ta brudna forsa. Po co się przemęczać, gdy czeka na ciebie życie godnej samej królowej. — Ściszył głos, szepcząc jej na ucho gorące obietnice. — Bądź moją królową Ano.
Cholerne osiem.
Usłyszałem nieprzyjemny pisk przesuwanego krzesła. Dziewczyna zapewne odsunęła się od tego psychola. Bardzo dobrze, był niebezpieczny.
— I mam zostać twoją niewolnicą? — Słyszałem jak głos jej się łamie. — Nie ma mowy. Nie chce takiego życia. Nie masz prawa składać mi takich chorych obietnic. Jesteś bezczelny!
Wstała z krzesła, kroki stały się wyraźniejsze, a zapach na tyle mocny, że momentami mnie przytłaczał.
— Nie chcę tego słuchać. — Zapanowała nad głosem, był on teraz twardszy, stabilniejszy i z pewnością przepełniony gniewem. — Spłacę ten dług, a nasze drogi rozejdą się z dniem, kiedy przyjdę do ciebie z ostatnią ratą. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Oddalała się od niego. To spotkanie było krótsze niż z początku zakładałem, ale nie byłem z tego powodu zawiedziony. Dowiedziałem się dwóch, kluczowych rzeczy, które były dla mnie najważniejsze. Po pierwsze, Ana spłacała dług, przez co tak nachalnie szukała pracy. Po drugie, wspomniana umowa między nią a tym Dupkiem, była jedynym elementem, który ich tak naprawdę łączył. Nie miała pojęcia, z kim tak naprawdę ma do czynienia.
Ja też nie wiedziałem... jeszcze.
Dziewięć.
Zbliżyła się do miejsca, skąd wcześniej usłyszałem otwieranie drzwi.
— Myślę, że na to już za późno. Moja droga, nawet jeśli spłacisz dług, to nie uda ci się o mnie tak łatwo zapomnieć.
— Czy to groźba? — Jej opanowanie mocno mi imponowało. Ja sam miałem z tym nie lada problem.
Mężczyzna również zmienił pozycję. Z ulgą stwierdziłem, że się nie poruszył.
— Raczej słodka obietnica.
Ana otworzyła drzwi, jednak stanęła, gdy znów usłyszała jego głos.
— Mam dla ciebie jedną radę. Przestań zadawać się z psami, to bardzo brudne zwierzęta.
Odeszła w milczeniu, a jej zapach wraz z nią.
Dziesięć.
Kiedy wracałem do poprzedniego budynku, zauważyłem, że byłem w trakcie przemiany. Ciało w większości miejscach pokrywała sierść o burym kolorze. Podkoszulek posiadał liczne dziury, a stopy przypominał kształtem wilcze łapy. Gdybym został tam parę minut dłużej, to z pewnością zdradziłbym podziemną kryjówkę. Wilk przejąłby kontrolę, a ja... pewnie byłbym martwy. Bądźmy realistami, nie miałem najmniejszych szans, gdy byłem tu sam.
Jednak kąpanie się w ściekach miało również swoją dobrą stronę. Byłem teraz w większości przekonany, że Ana również była ofiarą. Nie wykluczało jej to oczywiście z powiązań z atakami na moje stado, lecz nie mogłem jej uznać za napastnika. Z tego co zrozumiałem, to spłacała dług wyłącznie za pomocą finansów. Wątpiłem, by dla niego pracowała. Nie mogłem jej sobie wyobrazić w roli oprawcy.
Zdawałem sobie sprawę, jak głupio to brzmiało. Nie powinienem zakładać, gdy nie miałem konkretnych dowodów. Aczkolwiek nie byłem w stanie ukryć szczęścia, jakie towarzyszyło moim myślom, od kiedy wykluczyłem dziewczynę z listy wrogów.
Wychodząc na świeże powietrze, poczułem jak bardzo śmierdzę. Wyglądałem okropnie, znów musiałem się przebrać.
***
Spotkałem Anę w środku galerii. Trzymała w ręce siatkę pełną podpasek i tamponów. Prychnąłem, zauważając jej rzeczowe alibi na ten dzień. Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. Bardzo dobrze, kłamstwo ma krótkie nogi, a ona zdawała sobie z tego sprawę. Uśmiechnęła się niepewnie, chowając za plecami zakup. Speszyła się, co było urocze. Na szczęście sam również zdążyłem przebrać się w nowy, dresowy strój. Publiczna łazienka posłużyła mi za myjnię, gdzie wylałem na siebie masę środków dezynfekujących.
— Co tutaj robisz? — zapytała, gdy zabrałem jej z rąk reklamówkę. — Śledzisz mnie?
Zwróciłem uwagę, jak ton jej głosu zmienia się z zawstydzonego na szorstki. Udałem, że nie tego nie usłyszałem.
— Może cię to zdziwi, ale w takich galeriach robi się zakupy. — Wskazałem na nowy, czysty dres. — Łapię okazję.
Przewróciła teatralnie oczami. Rozchmurzyła się na wieść, że nie miała ogona, co było oczywistym kłamstwem z mojej strony. Cóż, nie musimy mówić sobie wszystkiego, prawda? W kieszeni zabrzęczał mi telefon. Spojrzałem na wiadomość.
„Musimy się spotkać, jadę do ciebie, Jack".
Szlag. Pomyślałem o rudowłosej czarownicy, która nadal leżała nieprzytomna w mojej sypialni. Przetarłem twarz, zastanawiając się, ile czasu potrzebuję, aby dostać się do domu.
— Wszystko w porządku?
Zesztywniałem, słysząc zaniepokojony głos Any. Spojrzałem w jej wielkie, niebieskie oczy, które w tym momencie lustrowały mnie od środka. Przyłapałem się na tym, że nic nie mówię, za to tylko się przyglądam.
— Zapomniałem o spotkaniu. Muszę wracać do mieszkania — przyznałem szczerze.
— Do mieszkania, tak? — szepnęła cicho, bardziej do siebie niż do mnie.
Spochmurniała, spuszczając wzrok. Nagle przygasła, czego kompletnie nie rozumiałem. Być może myślami nadal była na wcześniejszym spotkaniu z tamtym gangsterem. W sumie nie powinienem się dziwić, że była psychicznie wykończona. Chwyciłem ją przyjacielsko za łokieć, po czym poprowadziłem w kierunku auta. Nie protestowała, pierwszy raz w moim towarzystwie, nie walczyła z moją bliskością. Dziwnie niepokojące. W milczeniu zajęła swoje miejsce, unikała kontaktu wzrokowego. Przyznam, że czułem się zdezorientowany, jednak winę zrzucałem na chaos dzisiejszego dnia. Odpaliłem silnik i ruszyłem w stronę baru. Być może szczęście mi potowarzyszy i spotkam Jacka jeszcze przed jego lokalem. Głupia nadzieja, ale nadal nadzieja.
Przyśpieszyłem, skupiając się na drodze. Kreska na liczniku powędrowała w górę, co nie uszło uwadze dziewczynie. Niepewnie zerkała w moją stronę, lecz nie zaczynała rozmowy. Śledziła moje ruchy w ciszy. Wyjechałem z miasta, kierując się trasą przez las. W trakcie jazdy poczułem znajomy początek migreny. Cholerstwo znów do mnie wróciło, w dodatku bolało równie mocno, co wcześniej. Złapałem się jedną dłonią za czoło, masując je kolistymi ruchami. Ból stawał się silniejszy, pulsując w głowie. Czułem się, jakby przebiegał po mnie cały zaprzęg koni. Zmrużyłem nagle ociężałe oczy, wpatrując się w postać, która pojawiła się na mojej drodze. Rude loki i blada twarz Ewy, patrzyła, jak przy niesamowitej prędkości zbliżam się prosto na nią. Nie poruszyła się, wskazując w moją stronę palcem. Powieki stały się jeszcze cięższe, a w gardle poczułem nieznośne palenie. Potrzebowałem wody, byłem taki spragniony. Prawa ręka bezwładnie powędrowała w dół w poszukiwaniu czegokolwiek, co ukoi ten ogień. Walczyłem z własnym organizmem, choć czułem, że ta walka jest z góry przegrana. Wilk wył, abym się obudził, lecz nie miałem siły, aby go posłuchać. Przed całkowitą ciemnością usłyszałem krzyk Any.
P.S.
Moi kochani czytelnicy! To już 23 rozdział! Mam nadzieję, że cieszycie się tak samo jak ja. Kolejny dosyć "szybki" rozdział ode mnie :) Jak zwykle proszę o komentarze... wiecie, tak dla zasady :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top