Rozdział 22

ANA

Koniec tygodnia zbliżał się niemiłosiernie szybko, a ja wciąż odczuwałam brak potrzebnej mi gotówki. Co prawda nie narzekałam na nową pracę, a nawet zaczynałam doceniać natłok obowiązków w barze. Jack był wymagający, ale jedno musiałam mu przyznać — wiedział, jak mnie zmęczyć na tyle, bym nie była w stanie zadręczać się niepotrzebnymi myślami. Zapewne nie był to jego główny cel, ale i tak byłam mu za to wdzięczna.

W środku lokalu panował chwilowy spokój. Jack przeliczał towar na nowe zamówienie, a Alex klasycznie zapowiedziała, że dziś się raczej spóźni. Świetnie — pomyślałam. Koleżanka z pracy była akurat wsparciem, które szczerze potrzebowałam. Dziś był dzień, kiedy chciałam poruszyć temat mojego wynagrodzenia. Alex miała być moją podporą, skrzydłowym, a najbardziej to rozpraszającym elementem, który wpływał zadziwiająco pozytywnie na wiecznie rozzłoszczonego Jegora. Nie wiem, skąd ta dziewczyna miała w sobie ten talent, jednak chciałabym, aby dzieliła się swoją wiedzą z innymi. A najlepiej głównie ze mną.

Dłubałam widelcem w kilkudniowej lazanii, zastanawiając się nad odpowiednimi argumentami, aby dostać pensję wcześniej. Alex po głębszym zapoznaniu się z moją niskokaloryczną dietą o uroczej nazwie „bieda", postanowiła wspaniałomyślnie otworzyć charytatywną organizację, mającą na celu dokarmianie współpracowników. Zaczęła delikatnie, od nadprogramowych kanapek, których wykonywała dla siebie zbyt wiele. Wydawała się wtedy urocza i przyjacielska, więc grzechem było nie skorzystać z tak kuszącej propozycji, jednak to był tylko błąd. Nie musiałam długo czekać, gdy pewnego wieczoru przyjechała z walizką pełną racji żywnościowej dla wojska. Do tej pory nie sądziłam, że wyglądam na tyle źle, aby trzeba było mnie dokarmiać.

Powinnam popracować nad własnym wyglądem.

Jack teatralnie chrząknął, wybudzając mnie z transu. Spojrzał na mnie wymownie, podnosząc do góry brwi. Gdy od razu nie zareagowałam, machnął ręką, abym się posunęła. Najwidoczniej pan mroczny hrabia, potrzebował przejścia wielkości autostrady, by się za mną przecisnąć za bar.

Przewróciłam oczami, doświadczając z rana pierwszych oznak zmęczenia od specyficznych natręctw szefa. Wyprostowałam się, choć według mnie wcale nie było to potrzebne. Jack wyłącznie wymamrotał coś niezrozumiale pod nosem, zaglądając zaraz do szafek pod ladą. Nie rozstawał się przy tym z notesem, w którym zapisywał wszystkie braki.

Zdenerwowana przegryzłam dolną wargę, wyglądał na zajętego. Może to nie był dobry dzień na ciężką rozmowę? Jednak żaden inny nie był wcale lepszy, potrzebowałam kasy na już!

Mimo smacznej, choć zimnej lazanii, nie miałam dziś apetytu. Czułam za to ogromny ucisk w żołądku, nakręcający mnie jeszcze większym stresem. Rozmowa była nieunikniona, nawet jeśli od samego początku mogła być skazana na straty. Nie spuszczałam wzroku z Jacka, który zawzięcie przestawiał szklane butelki.

— Szefie? — wyszeptałam, nagle tracąc głos. Było to na tyle ciche, że nie sądziłam, że mnie usłyszał. Jack jednak uniósł podbródek, przenosząc znużone spojrzenie na mnie.

Teraz, albo nigdy!

— Pracuję tu już prawie tydzień, a my nadal nie poruszyliśmy tematu moich zarobków i pomyślałam, że może chciałbyś...

Mężczyzna przerwał moją wypowiedź, podnosząc dłoń do góry. Zanotował coś szybko, burknął kilka słów do siebie pod nosem, po czym wyprostował się z gracją. Zbliżył się, zmniejszając między nami i tak niewielki już dystans. Przełknęłam głośniej ślinę, obserwując, jak opiera się bokiem o ladę. Był mocno zbudowany, a cienka koszulka wyłącznie podkreślała linie mięśni, które w tym momencie były napięte. Przez głowę przeszła mnie szybka myśl, że tymi rękami, mógłby mnie z łatwością połamać. To stwierdzenie mnie przerażało.

— Sześć?

Spojrzałam na niego tępo. Nie rozumiałam tego szyfru.

— To znaczy?

— To znaczy sześć dolarów za godzinę, czyli czterdzieści osiem za dzień i dwieście osiemdziesiąt osiem za tydzień.

Wspaniała kalkulacja — prychnęłam w myślach. Matematyk przemówił, oszczędzając przy tym na grzecznościowych zwrotach. Przez szybkość wypowiedzi, miałam problem z nadążeniem za rozmówca. Skupiłam się więc na końcowej sumie, którą uznałam za odpowiednią. To, wraz z hojnymi napiwkami było tym, czego teraz najbardziej potrzebowałam, resztę niezbędnej kwoty miałam schowaną pod poduszką w sypialni.

Jack czekał na moją odpowiedź, mimo że jego poza nie zdradzała zbyt wiele. Ta jego surowa postawa należała do ciężkich do rozpracowania. Czy był zły? A może wyluzowany? Nie wiedziałam, ciągle stał w gotowości, cały napięty i pusty bez cienia emocji.

Kiwnęłam więc potwierdzająco głową, czując, że muszę poruszyć jeszcze jeden temat.

— A co z mieszkaniem na górze? — Wskazałam palcem sufit. Teraz to Jack nie zrozumiał pytania.

— A co z nim nie tak?

Zmienił ton głosu na bardziej zaniepokojony?

— NIE! Wszystko jest w porządku, a nawet lepiej. — zakłopotana chwyciłam się za ręce, aby szybko się uszczypnąć. Co się z tobą dzieje, dziewczyno?! — Po prostu czuję się dziwnie ze świadomością, że praktycznie mieszkam tu za darmo. Mam złe przeczucie, że w tym wszystkim tkwi jakiś haczyk, którego jeszcze nie dostrzegam.

Wreszcie, powiedziałam to.

Jack westchnął, lustrując mnie z góry chłodnym spojrzeniem. Raczej nie był zły, ale do najweselszych również bym go nie skategoryzowała. Człowieku, proszę, okaż mi choć trochę emocji. Ta niewiedza wypalała mi tylko dziury w mózgu.

— Słuchaj, o ile dobrze pamiętam, to temat czynszu za mieszkanie został już przegadany na starcie. Pracujesz w ciągu dnia, przejmujesz obowiązki Alex, a nawet odciążyłaś również... — tu przerwał, zapewne bijąc się ze zbyt wylewnym dla niego wyznaniem — ...mnie.

Ta rozmowa stawała się coraz bardziej krępująca.

— W dodatku to nie temat na rozmowę ze mną. To nie ja cię tu przywlokłem. Chcesz wyjaśnień? To porozmawiaj z przyczyną tego całego zamieszania.

Druga osobowość, którą ochrzciłam pasującą nazwą Jegor, zaczynała przejmować kontrolę nad ciałem szefa. Agresor wrzucił pierwszy bieg.

Wiedziałam, że pożałuję następnych słów, ale miałam dość lania wody. Potrzebowałam konkretów, a nie nowych tajemnic.

— To znaczy?

— To znaczy, że ciesz się darmowym mieszkaniem i nie zawracaj mi dupy niepotrzebnymi pytaniami.

Jack odsunął się, wyjmując z kieszeni skórzany portfel. Przeliczył szybko pieniądze, pozostawiając na blacie wyliczoną kwotę za ten tydzień. Fantastycznie, jeśli wcześniej czułam się niechciana, to teraz byłam tego pewna. Jednak to ja zaczęłam ten temat i powinnam się domyśleć, że Jack nie należał do najbardziej rozmownych kompanów. Mężczyzna opuścił lokal, wyciągając po drodze napoczęta paczkę papierosów.

Chwyciłam gotówkę, chowając ją prosto do stanika. Tutaj będą bezpieczne, a teraz czas na smutne obowiązki.

***

Praca minęła dziś szybko, napiwek również był pokaźny, jak na niewielką liczbę klientów. Niechętnie przyznawałam, że powoli przyzwyczajałam się do tej roboty. Co gorsza, zaczynałam ją lubić. Nie przeszkadzała mi już późna pora, krytyczne uwagi Jacka, a nawet to, że praktycznie tu mieszkałam. Wszystko w jakiś nieznany mi sposób zaczęło się samo układać. Czułam ulgę, że zostałam wyciągnięta z ciemnego dołka bezrobocia, lecz to wcale nie znaczyło, że nie mogłam już do niego wrócić. Pamiętałam, że Jack dał mi ultimatum. Miałam dwa tygodnie na podbudowanie, a dalej byłam zmuszona znów radzić sobie sama.

Odłożyłam na półkę umyte kufle po piwie. Alex w tym czasie przemywała stoliki, a Jack popalał kolejnego papierosa na zewnątrz. W pewnym momencie barmanka uniosła w zaskoczeniu głowę, patrząc w stronę drzwi. Ja również to zrobiłam, choć głos Jacka usłyszałam o wiele później. Słowa były mocno niezrozumiałe przez odległość, która nas dzieliła, ale byłam w stanie powiedzieć, że nie był sam.

Zaciekawiona spojrzałam na Alex, a ona na mnie. Kiwnęłyśmy do siebie porozumiewawczo głową, dając tym znak, że chcemy poznać treść rozmowy szefa. Cichutko podeszłyśmy do jednego z okien, znajdującego się tuż przy wejściu. Kucnęłam, wychylając na widoku jedynie parę wścibskich oczu. Poczułam, że Alex robi dokładnie to samo, choć w mniej subtelny sposób. Przy jej wygibasach dostałam dwa razy prosto w żebra z jej łokcia. Skarciłam ją wzrokiem, na co ona zmarszczyła przepraszająco brwi. Przewróciłam jedynie oczami. Byłaby fatalnym partnerem do popełnienia zbrodni.

Odwróciłam od niej wzrok, spoglądając przez szybę na już jasne podwórko. Na zewnątrz panował dzień, co ułatwiało mi namierzenie celu. Jack był odwrócony w naszą stronę plecami, czym zasłaniał widok na nieznajomego, z którym rozmawiał. Byłam w stanie dojrzeć jedynie fragmenty dresu, który gość miał na sobie. Szef baru podniósł rękę, przykładając końcówkę papierosa do ust. Ich rozmowa umilkła. Może podeszłyśmy zbyt późno? Przeszło mi przez myśl.

W tym samym momencie Jack rzucił resztką wypalonego peta o żwir, odsłaniając tym samym na moment twarz nowoprzybyłego. Ta chwila wystarczyła, nasze spojrzenia się zetknęły. Po ciele przeszedł mnie zimny dreszcz, zdając sobie automatycznie sprawę, że zostałam zauważona.

— Potrzebuję twoich kontaktów — oznajmił Gerard, spuszczając ze mnie wzrok. Zaskoczona zauważyłam, że również palił.

Z niewiadomych przyczyn miałam problem, aby go słuchać. Czułam gniew i swego rodzaju irytację, gdy wracałam myślami do wczorajszego incydentu. Nie powinnam tak reagować, przecież byliśmy dla siebie praktycznie obcy, a on i tak nie zdradzał o sobie zbyt wiele informacji. Nie mogłam więc uznać, że kiedykolwiek mnie okłamał. Tylko, dlaczego wciąż czułam żal na myśl, że ukrywał przede mną fakt posiadania innej kobiet.

Byłam głupia.

Jego spojrzenie znów napotkało moje. Wyglądał strasznie, był przemęczony, spocony i brudny, jakby hobbistycznie uprawiał surwiwal w lesie. Jack coś odpowiedział, ale nie mogłam się skupić na jego słowach, gdy Wielkolud wciąż się na mnie gapił. Czarne jak smoła oczy leniwie rozbierały mnie od środka, co tylko potęgowało mój zły nastrój. W dodatku było coś jeszcze. Coś nowego i nieznajomego, co kazało mi myśleć, że mężczyzna również jest na mnie zły.

Upadłam ciężko na tyłek, robiąc tym niepotrzebny hałas. Alex widząc, że nas zdradziłam, szybko się podniosła, pomagając mi samej wstać. Zrobiła to w ostatnim momencie, zanim Jack otworzył drzwi. Spojrzał na nas podejrzliwie. Odpowiedziałyśmy jednocześnie wymuszonym uśmiechem, co pewnie utwierdziło go w myśli, że go podsłuchiwałyśmy. Pokręcił głową z rezygnacją, wpuszczając za sobą gościa.

Udałam, że go nie widzę. Dla odwrócenia własnej uwagi chwyciłam Alex za ramię, odchodząc z nią na bezpieczną odległość.

— Mam do ciebie prośbę. Mogłabyś mnie dziś zawieźć do miasta?

Byłam przekonana, że to nie będzie dla niej większy problem. Sama kilka razy proponowała mi podwózkę z błahym pretekstem, aby się lepiej poznać. Dlatego też nie spodziewałam się, że mój plan, a i w sumie także b, c oraz z — innego nie miałam — okaże się klapą.

— Nie dam rady, kochanie. Mam już plany.

Mina mi zrzedła. Czułam, jak gasnę, szukając w głowie dobrych argumentów, które przekonają Alex, że moje plany są ważniejsze.

Nie wymyśliłam nic.

— Posłuchaj, potrzebuję wsparcia jedynie w jedną stronę. Na pewno nie zabiorę ci wiele czasu. Nawet nie musisz podjeżdżać do samego centrum, wystarczy, że wysadzisz mnie na...

— Nie mogę — przerwała zbyt stanowczo, co sama odczuła. Uśmiechnęła się lekko, chcąc przeprosić za swój niewielki wybuch.

Złapała mnie za ramiona, ściszając głos. Mimo odległości musiałam się skupić, aby ją dobrze usłyszeć.

— Przepraszam, ale nie mogę. — Obserwowałam, jak zaciska usta, była zdenerwowana. — Mam dziś spotkanie z osobą, która... — Odwróciła wzrok. — Z którą mam nadzieję, że już się więcej nie zobaczę.

Pod wpływem chwili chciałam ją pocieszyć, lecz Alex zabrała dłonie. Nie szukała wsparcia. Odeszła mówiąc, że się spieszy. Chwyciła ogromną, płócienną torbę, która przy jej posturze wyglądała jak wór marynarza. Pomachała chłopakom na pożegnanie, a mi przesłała to samo spojrzenie, które zobaczyłam dosłownie chwilę temu.

Teraz byłam niezadowolona z dwóch powodów. Jednym z nich był dalszy brak transportu do centrum, który patrząc na okoliczności, był mi cholernie potrzebny. Drugi za to był dla mnie nowy. Wcześniej nie martwiłam się o osoby poza mną. Choć zabrzmi to egoistycznie i zapewne mocno narcystycznie, to nigdy nie zwracałam uwagi na problemy innych. Broniłam się przed bliższymi kontaktami z byłymi współpracownikami i rzadko słuchałam wylewających się z nich żalów. Do tej pory cieszyłam się z tej taktyki, jednak dziś poczułam coś, czego się nie spodziewałam. Zaniepokojenie, które postawiło mi na ciele każdy, najdrobniejszy włosek, domagało się atencji. W dodatku zmuszało mnie, abym porozmawiała z Alex. Być może byłaby pierwszą osobą w moim życiu, którą nazwałabym przyjaciółką. Być może byłaby pierwszą osobą, która zrozumiałaby również mnie.

Mogłaby również urwać naszą znajomość, zachowując się jak każdy, dojrzały i racjonalnie myślący człowiek. Kto chciałby zadawać się z osobą, która ma porachunki z mafią? Ja zdecydowanie nie!

Głos mężczyzn przypomniał mi o ich obecności w tym samym pomieszczeniu. Nie chciałam słuchać tematu ich rozmowy i nie zrobiłam tego. Zrobiłam coś o wiele gorszego i najprawdopodobniej mało podobnego do moich dotychczasowych zachowań. Próbując zlikwidować choć jeden z moich dzisiejszych problemów, podeszłam do baru. Zaskoczyłam tym obu panów, ale starałam się o tym nie myśleć. Przerywając ich ważną konwersację, wepchnęłam się przed samego Jacka, zmuszając tym samym Gerarda, by się odsunął. Zbaraniał, nie mówiąc nic. Oczami wyobraźni, widziałam jego wysoko podniesione brwi. Jack teraz wyglądał dokładnie tak samo.

Miałam ich uwagę, świetnie. Teraz tego nie spieprzyć swoją marną grą aktorską.

— Szefie! Musisz mnie poratować. — Dla zwiększenia dramaturgi, wygięłam kąciki ust w dół, tworząc coś na kształt podkowy. Wyglądałam teraz smutnie uroczo lub... nie chciałam tego kończyć. — Potrzebuję dziś pojechać do miasta, a moja jedyna deska ratunku w postaci Alex, właśnie odpłynęła w nieznane. Jesteś moją ostatnią nadzieją! — Na sam koniec podniosłam głos, jakby od tego wszystkiego zależało całe moje życie. Co w sumie, wcale nie było kłamstwem.

Miało być teatralnie i desperacko, dałam z siebie wszystko.

Jack stał niewzruszony. Nasz kurwa. Człowieku, miej litość!

— Czemu tak pilnie muszę cię tam zawieźć?

Nienawidziłam, kiedy odpowiadał pytaniem. Nie miałam gotowych odpowiedzi, właśnie jechałam na spontanie. Wkopałam się na tyle, że potrzebowałam mocnego i racjonalnego pretekstu, po którym nie będą zadawać zbędnych pytań...

— Okres!

Nie wiem, czemu krzyknęłam, jednak zrobiłam to ponownie, topiąc się w czerwonym morzu wstydu i kompromitacji.

— Mam okres! To znaczy, jeszcze nie mam, ale czuję! — Wskazałam na swój brzuch, robiąc kółka w odcinku podbrzusza. — Czuję, że dostanę dziś miesiączkę, a nie mam tu żadnych podpasek, czy choćby jednego tamponu.

Słowa padły, nie mogłam ich cofnąć.

Cisza. Tymi kilkoma zdaniami sprawiłam, że wszyscy umilkliśmy. Nie musiałam się nawet odwrócić, by być pewna, że Gerard zbierał właśnie resztkę szczęki z podłogi.

Mój szef za to jeszcze bardziej spoważniał, o ile to było możliwe. Ewentualnie dostał udaru, co w tej chwili nie wchodziło w mój ustalony plan działania. Jeśli on poczuł się skrępowany, to nawet nie da się opisać, co ja w tej chwili czułam. Nikomu nie życzyłam takiej sytuacji.

Z ogromną niechęcią (bo jak tu tryskać pozytywną energią), spojrzałam znów, tym razem ostrożnie na Jacka. Robiłam to etapami, pierwsze sekundy przeznaczyłam na oglądanie klatki piersiowej. Oddychał spokojnie. Cóż, mogłam to uznać za dobry znak, prawda? Zawsze mógł nie oddychać, co było zdecydowanie gorszym scenariuszem. Po chwili przesunęłam spojrzenie wyżej, tym razem na odcinek szyi oraz żuchwy. Ta druga nie wyglądała na zaciśniętą, mimo ostrych rysów i idealnie wygolonych policzków, Jack wydawał się być spokojny. Poczułam ulgę, co w niewielkim stopniu dodało mi odwagi, aby spojrzeć mu wreszcie w oczy. Tak szczerze, aby sam widział, jak mocno potrzebuje podwózki. Przecież każdy człowiek miał w sobie, choć procent empatii. Nie mówię, że miałby mnie wieźć na sygnale, bądź nieść ten kawał na rękach, jednak oczekiwałam od niego ziarenka łaski.

Więc zrobiłam to, spojrzałam katowi prosto w oczy. Piękne, niebieskie tęczówki, przypominające w pierwszej kolejności głęboki ocean, spoglądały równie zawzięcie. Oniemiałam. Nie z powodu dzikiego zauroczenia jego osobowością, a raczej tego co ujrzałam. Jack się śmiał. Nie robił tego, jak normalny i zdrowy człowiek, bo mimika twarzy tego nie zdradzała. Uśmiechał się oczami. Mało tego, śmiał się z tej całej sytuacji na tyle mocno, że nawet ja to zauważyłam. Był to zarazem najciekawszy i jednocześnie najbardziej przerażający moment od chwili, gdy zawitałam w jego barze po raz pierwszy. Brakowało mi już na niego sił. Nie dość, że prawdopodobnie wyczuł moje kłamstwo, to jeszcze parszywie go to bawiło. Dziękuję szefie, czuję, że można na tobie polegać.

— Wskakuj do samochodu.

Podskoczyłam na dźwięk głosu mężczyzny, który wciąż stał kilka kroków za mną. Przyłapałam się na tym, że straciłam czujność i o nim zapomniałam. Miałam cichą nadzieję, że mi tego nie zaproponuje, choć raz planowałam dostać się do centrum bez jego pomocy. Czułam się już wystarczające źle z myślą, że w jego domu, czeka na niego w łóżku dziewczyna. Duże prawdopodobieństwo, że byli w prawdziwym związku. Nie chciałam... w sumie czego tak naprawdę nie chciałam? Aby okazało się, że faktycznie pomagał przez ten cały czas z dobroci serca? Być może. Nie było sensu się oszukiwać, wychodzi na to, że od samego początku chciałam poczuć się wyjątkowa w czyiś oczach.

Zanim się odwróciłam, szukałam wsparcia u Jacka. Nie oponował, z założonymi rękami czekał na rozwój akcji.

Dziad!

— Nie chcę ci robić problemów — zaczęłam grzecznie.

— Nie robisz — odparł sucho, nie dając mi nawet dokończyć.

Zastanowiłam się nad doborem słów. Rozjuszył mnie swoim dzisiejszym charakterem, szczególnie że również nie byłam dziś w nastroju na ckliwe rozmowy. Nie mogłam jednak dać po sobie znać, jak mocno jestem poirytowana, ponieważ Gerard jako jedyny chciał mi wyświadczyć przysługę. Zapewne nawet nie wymagał nic w zamian, co tylko zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Moje życie byłoby prostsze, gdyby Wielkolud był parszywym gburem. Trudno jest być obrażonym na osobę, która uratowała ci tyłek już dwukrotnie. Dlatego mimo skrywanych w środku emocji, uśmiechnęłam się, przyjaźnie mówiąc:

— Potrzebuję chwili, aby się przebrać.

Wielkolud nie skomentował.

Nie wiem, co mnie dokładnie podkusiło, jednak usta otworzyły się, zanim zdążyłam pomyśleć, co chcą zrobić.

— Ty też powinieneś.

Uwaga była uszczypliwa, a ja zbyt gadatliwa, jak na osobę, która powinna siedzieć cicho. Mężczyzna w zaskoczeniu uniósł brwi. Czekałam na dotkliwą ripostę, która cisnęła mu się na język. Przecież do tej pory zawsze miał gotową odpowiedź.

— Czekam w samochodzie. — Nic więcej nie dodał. Przyznam, że byłam zniesmaczona, może nawet lekko dotknięta.

Wymuszony uśmiech nie zszedł z mojej twarzy, aż do momentu, gdy weszłam do mieszkania na piętrze. Emocjonalnie czułam się, jakbym została zrzucona z wysokiego klifu prosto we wzburzone fale. Nie wiem, co tak naprawdę mnie dobijało. Niczym kilkuletnie dziecko, błądziłam, starając się zrozumieć, jak działa mój organizm. Do tej pory byłam przekonana, że wiem o sobie wszystko, dosłownie wszystko. A jednak dziś biłam się z własnymi myślami, które chaotycznie otaczały moją głowę, wywołując ostrą migrenę. Mogłam przypuszczać, że Gerard w ostatnich dniach ostro wpłynął na moje życie. Nie planowałam tego, jednak właśnie tak się stało i musiałam to zaakceptować. Był dla mnie miły i pomocny, więc tylko głupiec nie odczułby tej samej sympatii. Mimowolnie go polubiłam, mimo że obiecałam sobie braku jakiegokolwiek przywiązania do tego miasta. Nienawidziłam myśli, że coś lub ktoś mogłoby wpłynąć na mój główny cel. Planowałam stąd spieprzać i nadal zrobię to, gdy tylko pozbędę się długu. Zapomnę wtedy o barze, wiecznie zniesmaczonym Jacku, dziwacznej, lecz sympatycznej Alex oraz o Gerardzie. O nim powinnam zapomnieć w pierwszej kolejności.

Szybko przebrałam się w nową parę dżinsów oraz pierwszy T-shirt, który wyciągnęłam z szafki. Był prosty i biały, nie miał na sobie nadruku, przez co założyłam go jeszcze chętniej. Najważniejsze to nie wyróżniać się z tłumu. Na nogi zarzuciłam moje ukochane, stare trampki, a włosy związałam w kucyk. Po całej nocy w barze, czułam, jak bardzo są oklapnięte i tłuste. Niestety do grafiku nie wliczyłam szybkiego prysznicu. Wszystkie pieniądze zebrałam, związałam i schowałam w plastikową reklamówkę, którą umieściłam na udzie. Uszy siatki zaczepiłam o zapięcie spodni, aby przypadkiem towar nie uciekł mi przez nogawkę. Gotowa na miesięczną transakcję, opuściłam bar. Tak jak przypuszczałam, czarny jeep czekał na mnie, gotowy do jazdy.

Westchnęłam, modląc się w duchu, aby wszystko poszło po mojej myśli. W tym momencie odpychałam od siebie zmęczenie oraz skrępowanie, wywołane dzisiejszym spotkaniem z WIelkoludem. Do auta weszłam pełna nowej motywacji. Robisz to dla własnego szczęście, Ana. Zasługujesz, aby żyć po swojemu.

W środku zauważyłam, że nie tylko ja zmieniłam ubrania. Gerard przyjął do siebie moją krytykę, przez co teraz prezentował się w czystym ubraniu. Czerwony podkoszulek opinał jego górną część ciała, podkreślając wypracowane mięśnie brzucha oraz silnie zbudowane ręce. Dół za to zakrywały luźne, czarne dresy. Niechętnie przyznałam, że nie wyglądał w tym źle. Sportowy look dodawał mu młodzieńczego uroku, którego mu nigdy nie brakowało.

Niesprawiedliwe — fuknęłam w myślach.

Dla własnego bezpieczeństwa odwróciłam głowę w stronę okna. Poczułam, jak auto ożywa po przekręceniu klucza w stacyjce. Cieszyłam się, że Wielkolud, nie jest dziś chętny do rozmowy. W ciszy wyjechaliśmy z parkingu i ruszyliśmy w trasę.

Droga dłużyła się jak diabli. Gerard tym razem nie włączył radia, a ciągłe oglądanie drzew zaczynało mnie po pewnym czasie nudzić. Ukradkiem zerknęłam w drugą stronę. Kierowca wyglądał na mocno zmęczonego, jednak jego wzrok był skupiony na jeździe. Jeśli i tak kisiliśmy się w jednym pojeździe, to raczej nic się nie stanie, jak zacznę rozmowę. Tak podejrzewam.

— Z moją nogą jest już lepiej.

Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego akurat tym tekstem rozpoczęłam rozmowę. Najwidoczniej jakaś część mojego mózgu uznała, że jest to najlepszy tekst na przełamanie lodów.

— Zauważyłem.

Aha. To była wyczerpująca odpowiedź ze strony Gerarda. Najwidoczniej Pan Wszystkowiedzący, nie był skory do rozmowy. Frustrujące było to, że chciałam tej dyskusji. Oczywiście w celu urozmaicenia podróży.

— Miałeś ciężki wieczór? — zapytałam, udając, że tekst rzuciłam od niechcenia. Niecierpliwie czekałam na jego ruch, bawiąc się wystającą nitką z rękawa koszulki. Nie umknęło mojej uwadze, gdy przez ułamek sekundy zerknął w moją stronę.

— Można tak powiedzieć.

Unikał kontaktu, jakby był na przesłuchaniu. Spokojnie, zrozumiałam aluzję, przez którą wydusiłam ciche „Rozumiem". Nie chciał rozmawiać. Dobrze, w takim razie pomilczmy. Skuliłam się w kłębek na siedzeniu, by znów podziwiać monotonny krajobraz. Las był przerażający również za dnia. Nie wiem, co skłaniało ludzi do spacerów wśród drzew, jednak ja nie zamierzałam się tam znów zagłębiać. To był labirynt, skrywający różne niebezpieczeństwa i choćbym znała go na wylot, nie czułabym się na tyle pewnie, aby zapuszczać się w głąb samemu.

Obserwowałam naturę jeszcze przez pewien czas, zanim uległam zmęczeniu. Noc pełna pracy, wraz z ciężkim początkiem dnia, sprawiła, że usnęłam. Wszystkie ciężkie tematy, które kłębiły się w mojej głowie ucichły. Nie pamiętałam momentu, kiedy zamknęłam oczy.

***

— Jesteśmy na miejscu — Usłyszałam czyjś głos. Byłam jednak zbyt zmęczona, by otworzyć oczy.

— Daj mi jeszcze pięć minut — odparłam, wracając do przyjemnej drzemki.

Myśli skupiały się wyłącznie na śnie, a spięte mięśnie, rozluźniły się wdzięczne, że obcy głos nie każe im znów wstawać.

Obudziłam się nagle, niczym wyrwana z najgorszego koszmaru. Wciąż siedziałam w samochodzie, lecz tym razem byłam przykryta obszerną, męską bluzą. Przyjemne ciepło otulało moje skulone ciało, które w dalszym ciągu pozostawało objęte pasami bezpieczeństwa. Odpięłam je, przekręcając się na drugi bok. Nagły ruch spowodował, że zaszumiało mi w głowie. Potrzebowałam dłuższej chwili, aby połączyć wątki, skąd się tu znalazłam. Zauważyłam, że Wielkolud także leżał na rozłożonym fotelu. Mimo to nie spał, za to obserwował mnie spod wpół zmrużonych powiek. Być może również się dopiero wybudził.

Przyłapałam się na tym, że kolejny raz zatrzymałam wzrok na delikatnej bliźnie przy jego ustach. O kilka sekund za długo niż powinnam. O kilka sekund za długo, by sam tego nie zauważył.

— Długo spałam? — zapytałam, przecierając zaspane oczy. Krótka drzemka nie była złym pomysłem. Po pracy w barze te kilka minut z zamkniętymi oczami dobrze mi zrobi.

— Długo. — odparł zwięźle. Wyciągnął masywną dłoń, poprawiając fragment bluzy, która zdążyła zsunąć się z mojego ramienia. — Już nie długo zachód słońca.

Zasłonił usta przy ziewaniu. Skupiłam całą swoją uwagę na niebie za oknem. Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Chmury delikatnie przybierały kolor różu i pomarańczy. Gerard mówił prawdę, przez co zdałam sobie sprawę, że byłam już sporo spóźniona.

— Kurwa! — Wyrwało mi się z ust. Zrzuciłam z siebie rozgrzany przez moje ciało materiał, po czym otworzyłam drzwi. Zapominając o głupim pożegnaniu, ruszyłam w stronę marketu. Gdy czarny jeep zniknął z mojego pola widzenia zaczęłam biec. 



P.S.

Witam moich kochanych czytelników!  Zaskoczyłem sam siebie, że nowy rozdział nadszedł odrobinę szybciej.  :) :) :) 

Kolejny raz zachęcam do zostawiania komentarzy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top