Rozdział 20,5 (część III)
ANA
Ruszyłam zaraz za Willem na parking, pozostawiając za plecami bar, Alex oraz wiecznie marudnego Jacka. Przyznam, że to ostatnie pożegnanie bolało mnie najmniej.
Will mimo wcześniejszej sprzeczki nie wydawał się być ani trochę poirytowany. Wręcz przeciwnie, zadowolony przyśpieszył kroku, krążąc wokół zaparkowanych aut. Szłam tuż za nim, walcząc z dziką pokusą pociągnięcia go za niesforny kucyk. Wyższy zapewne o głowę od Wielkoluda chłopak, machał włosami na boki jak mała dziewczynka. Zahipnotyzowana wpatrywałam się w kręcone, brązowe pukle, których pozazdrościłaby niejedna kobieta. Mężczyzna nagle stanął, a ja o mało co nie wylądowałam na jego plecach. Will zerknął na mnie przez ramię.
— Przez chwilę myślałem, że cię zgubiłem.
Przewróciłam oczami, doskonale wiedząc, że nawet głuchy usłyszałby, jak za nim biegnę. Mężczyzna, ociągając się wyciągnął z kieszeni kluczyki, a ja pośpiesznie spojrzałam na jego auto. Wróciłam wzrokiem, po czym mrugnęłam kilkakrotnie, jakbym doznała wylewu. Nie — skomentowałam w myślach. — Nie — powtórzyłam, wpatrując się w nowiutkie, sportowe porsche. Dla pewności zerknęłam na logo, ale tak, wszystko się zgadzało. Porsche, zapewne nieposiadające więcej niż kilka lat, choć moja znajomość motoryzacji pozostawiała mi wiele do życzenia. Jednak samochód wyglądał, jak wyciągnięty prosto z magazynu. Błyszczał pod księżycowym światłem, być może od mocnego czerwonego koloru, który według legendy dodawał szybkości każdemu pojazdowi.
Zaśmiałam się na własną uwagę, na szczęście Will nie wypytywał mnie o szczegóły. Zapewne domyślał się, że byłam oniemiała widząc przed sobą skumulowane co najmniej dwieście tysięcy dolarów.
Za tyle pieniędzy, na pewno ułożyłabym sobie nowy start w życiu.
— Masz zamiar wsiąść? — zapytał Will, trzymając dla mnie otwarte drzwi.
Jaki dżentelmen — pomyślałam, zanim znów się odezwał.
— No, chyba że preferujesz bagażnik. Mnie tam wszystko jedno, jednak miejscami brakuje mi towarzystwa do konwersacji. — dodał żartobliwie.
Z wymalowaną na twarzy powagą, przyjrzałam się pojazdowi. Widziałam kierownicę, siedzenia, dach, felgi i wiele innych części, jednak tego jednego mi brakowało.
— Gdzie tu masz bagażnik? — zagadnęłam, obserwując jak Will stopniowo baranieje.
Sam spojrzał na swoją własność, doszukując się tego samego co ja. Gdzie to miało bagażnik? Twarz mężczyzny przybrała purpurowy kolor, choć już sama mimika zdradza wiele. Roześmiałam się szczerze, tym razem głośniej.
— Nie wierzę, nie masz pojęcia.
Will odwrócił wzrok. Wstydził się, co tylko dodawało mu więcej uroku. Naciągnął na twarz kaptur, jakby to miało mu w czymkolwiek pomóc.
— Oczywiście, że wiem — odburknął, udając obrażenie. Niestety kaptur nie był w stanie ukryć, że sam śmiał się ze swojej niewiedzy. — To znaczy, wiem, że nie wiem. — zamilkł na chwilę, słysząc, jak nieumiejętnie powstrzymuję się od mało eleganckiego chichotu. — Masz zamiar wsiąść, czy mam się wrócić i poskarżyć Jackowi?
Na dźwięk imienia swojego nowego szefa szybko zamilkłam. Wprawdzie nadal nie byłam przekonana, dlaczego muszę brać udział w tej wycieczce, lecz nie posiadałam wystarczającej odwagi, aby postawić się Panu Kosiarzowi z przewlekłą wścieklizną, objawiającą się, kiedy cokolwiek nie szło po jego myśli.
Usiadłam na twardym i wyprofilowanym siedzeniu w aucie. Will zadowolony zamknął drzwi, samemu usadawiając się po chwili na miejscu obok. Uruchomił silnik, jednak zanim ruszył, nachylił się w moją stronę. Kaptur uciekł mu z czubka głowy, zaczepiając o kucyk. Znów mogłam obserwować jego kocie oczy.
— Mam nadzieję, że w ramach naszej nowej i możliwe, że trwałej znajomości, nie opowiesz nikomu o dzisiejszej sytuacji?
Której? — Pomyślałam. — Kłótni z Jackiem czy brakującym bagażniku?
Przemilczałam pytanie, możliwe, że zyskując tym nowego sojusznika. Kto wie? Może znajomość z Willem jeszcze się mi opłaci?
Auto z głośnym ryknięciem wyjechało na asfaltową drogę, ruszając w przeciwną stronę od centrum miasta. Las o tak późnej porze prezentował się mrocznie i tajemniczo. W życiu nie zapuściłabym się w jego głąb nawet pod pretekstem ucieczki. Przerażała mnie jego wielkość, plus to, że miałam nie najlepszą orientację w terenie. Przyległam plecami do twardego, choć podgrzewanego fotela. Cóż, może i auto posiadało wiele udogodnień, jednak moje ciało domagało się miękkich i o wiele wygodniejszych siedzeń jak w Jeepie Wielkoluda. Tam czułam się pewniej, może ze względu na większą przestrzeń, a może ze względu na ...
Odwróciłam głowę w przeciwną stronę wprost na profil Willa. Miał smukła i pociągłą twarz z wieloma pieprzykami oraz grubymi brwiami. Usta były pełne, a rzęsy niesprawiedliwie długie. Był ciekawy, zabawny oraz przystojny na swój oryginalny sposób. Kącik jego ust uniósł się niebezpiecznie w górę, jakby doskonale wiedział, o czym właśnie myślę. Dopiero z czasem zrozumiałam, że obserwuje mnie równie uważnie przez przednie lusterko. Mrugnął do mnie zaczepnie.
— Jak na towarzysza w podróży jesteś... — zastanowił się — muszę to powiedzieć z przykrością, lecz jesteś taka cicha. Twoje spojrzenie co prawda rozbiera mnie od środka, jakby miało do powiedzenia o wiele więcej niż usta.
Miał rację, nie należałam do gaduł, co raczej nie miałam w planach zbyt szybko zmienić.
— Wychowywał cię jeden z rodziców, prawda? — zapytał, choć nie czekał na odpowiedź. — Podejrzewam, że nie chodziło o rozwód. Zdajesz się być wycofana od rówieśników, ale nie jestem przekonany, aby było to spowodowane problemem we wczesnym wychowaniu. Raczej moje myśli kierują się na tezę, że w większości musiałaś się wychowywać sama, stąd ta trudność w konwersacji, brak własnego zdania, jak przy rozmowie z Jackiem oraz mało pewny siebie chód, gdy podążałaś za mną przez parking.
Zamurowało mnie. Facet wykonał moją pełną analizę po niecałej godzinie znajomości? W dodatku mocno trafną.
— Oczywiście to tylko moje spostrzeżenia, bo przecież tak naprawdę nic o tobie nie wiem.
Zerknął w moje rozszerzone oczy, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Być może gniewu lub zaprzeczenia. Z trudem wypowiedziałam pierwsze słowa.
— To twój sposób na zachęcenie do rozmowy? Bawisz się w psychologa?
Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Zaczynał mi przeszkadzać.
— A zadziałał?
— Nie — odparłam, choć tym samym zaprzeczyłam sobie, rozpoczynając dyskusję.
— Jaka szkoda — skwitował sarkastycznie. — Widocznie mało znam się na ludziach.
— Widocznie tak, twoja psychoanaliza nie do końca się sprawdziła w moim przypadku. Nie czuję się wycofana, a tym bardziej nie mam problemu w nawiązywaniu kontaktu, po prostu nie czuję potrzeby, aby z każdym rozmawiać.
— Ale częściowo się sprawdziła, prawda?
Willa najwidoczniej interesowała wyłącznie część, przy której miał rację. Po jego wcześniejszej rozmowie z Jackiem podejrzewałam, że kłótnia z nim nie ma najmniejszego sensu.
— Prawda — potwierdziłam krótko.
Skrzywił się na tę odpowiedź, jakby oczekiwał czegoś więcej.
— Cóż, przynajmniej mogę być pewny, że jesteś ze mną szczera. Niestety mało rozmowna, choć bardziej rozgadana niż taki Jack. Mam nadzieję, że nie ma na ciebie złego wpływu.
— Wątpię.
Will westchnął, słysząc moje wymuszone odpowiedzi.
— Nie chcesz o sobie rozmawiać, co? No dobrze, zmieńmy temat naszej zaciekłej dyskusji.
Zrozumiałam aluzję w ostatnich dwóch słowach. Nie dałam się tej zaczepce, niestety Will nie zamierzał się zamknąć. Widocznie nie kłamał, gdy wyznał, że brakuje mu kompana do rozmów.
— O kim tu... wiem! Znasz Gerarda? To do niego jedziemy po towar. Facet wyróżniający się dosłownie niczym, na pewno go już widziałaś.
Mimowolnie uśmiechnęłam się na tę uwagę, co nie uszło uwadze mężczyzny. Jego wzrok rozświetlił się, jakby wyczytał z mojej twarzy coś, czego nie powinien.
— Czyli miałaś już przyjemność pierwszego spotkania z moim bratem — bardziej stwierdził niż zgadywał.
Zaskoczona nie zapanował nad wypowiedzianymi słowami.
— Jesteście braćmi?!
Od razu zrozumiałam, że tylko czekał, abym złapała któryś z jego haczyków. Teraz zdecydowanie nie dojedziemy do celu w ciszy.
— Nie, nie jesteśmy, ale twoja reakcja właśnie utwierdziła mnie, że znasz osobę, o której wspomniałem.
Cholera. Will nie był głupi, za to ja już tak. Aby wykorzystać moment, odezwałam się pierwsza.
— Jak długo znacie się z Gerardem?
Czy pożałowałam pytania? Być może, lecz zadowolony Will, nie męczył mnie chwilowo pytaniami, na które nie miałam ochoty rozmawiać. Oczywiście chłopak otworzył się bez wahania.
— W sumie to nawiązanie do braci nie było w stu procentach mylne. — Zamilkł, gdy przejeżdżaliśmy przez ostry zakręt. Przez jeden, krótki moment pomyślałam, że on również nic więcej o sobie nie powie.
Niestety jak już zdążyłam się nauczyć — Will kochał rozmawiać.
— Nie jesteśmy dosłownie jakkolwiek spokrewnieni, ale znam go od urodzenia. Nie potrafię nawet sobie wyobrazić etapu w czasie mojego dorastania, gdzie by go przy mnie nie było.
W zamyśleniu stukał palcami o kierownice.
— Zapewne wyprze się, ale to on uczepił się mnie jak rzep. Do tej pory mam teorię, że się we mnie podkochuje, ale wstydzi się to zaakceptować — dodał żartobliwie. — Tak naprawdę to tylko duży i mocno onieśmielony typ z lekkim zaburzeniem osobowości, które przejawia się, gdy zaczyna rozmawiać ze swoim... — Teraz to ja byłam świadkiem, gdzie Will gryzie się w język, jakby miał coś wypaplać. Interesujące. — ze swoim alter ego.
— Alter ego? — Nie dowierzałam.
— Tak, nocami przebiera się za śpiewaczkę operową z pokaźnym biustem.
Gdyby nie to, że zdradził go już widziany przeze mnie w barze zadziorny uśmiech, to byłabym w stanie mu uwierzyć.
— A jak to wygląda u ciebie?
Niech go szlag, byłam przekonana, że czas na pytania się już skończył. Jasno dałam mu do zrozumienia, że nie chcę brać udziału w jego specyficznej formie rozrywki.
— Nie rozumiem — przyznałam. — Pytasz, czy również bawię się w przebieranki? Co prawda nie jestem tak kreatywna jak twój kolega, ale klasyczne kostiumy w policjantkę i złodzieja mogłyby u mnie przejść.
Prztyczek zadziałał, rozbawiony Will ucieszył się na mój komentarz.
— Dobrze wiedzieć — zachichotał. — Choć miałem na myśli pierwsze spotkanie z Gerardem, jak go poznałaś?
Był to moment, w którym faktycznie pożałowałam mojego wcześniejszego pytania. Moja znajomość z Wielkoludem była krótka i niesamowicie treściwa. Za to nie była godna własnej opowieści, szczególnie, że jej początek nie był dla mnie prosty do ujęcia w słowa. Zostałam wylana, w tym wyśmiana i skompromitowana. Dodatkowo wszystko to miało korzenie w sytuacji sprzed lat, o której zdecydowanie nie chciałam teraz myśleć. Zaczęłam się zamykać, uzmysławiając sobie, dlaczego tak kurczowo trzymałam swoje życie w tajemnicy, z dala od nowych znajomości.
— Nie ma o czym odpowiadać — słowa zabrzmiały zbyt sucho, niszcząc swoim brzmieniem humorystyczny klimat, który Will starał się między nami zbudować. — Przypadkowo na siebie wpadliśmy i tyle.
Nie kłamałam, ale nie mówiłam też wszystkiego. Miałam jednak nadzieję, że dla kierowcy będzie to satysfakcjonująca informacja.
Will nie dał po sobie poznać, abym go zraniła. Uśmiech pozostał na twarzy, a oczy sympatycznie obserwowały każdy mój ruch. Zaskakująco nie drążył tematu, zamiast to włączył kierunkowskaz, zjeżdżając na pobocze. Z lekkim przerażeniem zauważyłam, że stanęliśmy na środku niczego. Po obu stronach drogi ciągnął się las. Długi, ciemny i niebezpieczny las. Oby zachciało mu się sikać, bo wyjdę na skończoną idiotkę, która po raz drug dała się zaciągnąć do obcego auta.
— Jesteśmy na miejscu — oznajmił, a ja ścisnęłam jeszcze mocniej pasy.
Zauważył moje wahanie, bo zatrzymał się przed opuszczeniem pojazdu.
— Do domu Gerarda została jeszcze krótka trasa, maksymalnie piętnaście minut piechotą. Co prawda można tam bez problemu dojechać, ale... — wskazał na swoje auto. — Nie zniszczę tego cacka, aby przedostać się przez tę dzicz. Nie tym razem.
Kiwnęłam tylko potwierdzająco głową, nadal średnio przekonana do jego zamiarów.
— Jeśli pozwolisz. — Wręczył mi kluczyki do Porsche, dotykając przy tym moich dłoni. Fizyczny kontakt oraz wiedza, że oddał mi chwilowo swój drogi dobytek uspokoiła moje nerwy. — Dalej już pójdę sam. Poczekaj w aucie, a ja zaraz wrócę. — Na wszelki wypadek dodał. — Obiecuję, że skrzynka będzie nienaruszona.
Nie uwierzyłam mu, ale i tak nie miałam zamiaru opuszczać samochodu. Ten las był zdecydowanie przerażający, każda cząstka mnie zgadzała się, aby Will sam zajął się sprawą alkoholu. Ja za to z wielką chęcią zamknę się w Porsche na cztery spusty.
— Jakby coś podejrzanego wybiegło z lasu to odpal samochód i wiej — powiedział na odchodne, śmiejąc się pod nosem.
A już myślałam, że może faktycznie się polubimy.
— Bardzo śmieszne — mruknęłam bez entuzjazmu.
W taki sposób zostałam sama. Na środku niczego. Bez dostępu do telefonu i innych ludzi. Sama jak palec. W towarzystwie dzikich zwierząt i drogiego auta, którego nawet nie potrafiłam prowadzić.
***
Minuty dłużyły się jak godziny. Spojrzałam na wyświetlający się na ekranie zegarek. Will zniknął między drzewami nie tak dawno temu, choć osobiście czułam się, jakbym za parę minut miała dojrzeć wschód słońca. Rozpięłam pasy, wiercąc się na nadal ciepłym siedzeniu. Czułam ostre parcie na pęcherz.
— Czemu w takim momencie? — burknęłam, zaciskając uda.
Dzikie tańce na błyszczącej skórze fotela nie pomagały. Mój organizm błagał, abym poszła na stronę. Było to na tyle nieprzyjemne, że olałam wcześniejszy strach na rzecz czynów ważniejszych, być może nawet koniecznych, aby nie popuścić w spodnie. Oczywiście bardziej od spodni przeżywałabym zniszczone wnętrze, na których czyszczenie nie było mnie aktualnie stać. Możliwe, że nigdy nie miałabym na koncie tyle gotówki, by pokryć koszta naprawy po moim mokrym incydencie.
Na skraju wytrzymałości opuściłam auto, co zaznaczę, że nie należało do najłatwiejszych z kroków. Piękne, niestety niskie podwozie, zmusiło mnie, abym niczym nowo narodzony źrebak wypadła niezgrabnie na pobocze. Delikatnie wyprostowałam plecy, uważając na każdy swój ruch. Zadowolona z połowy wykonanej misji wyjęłam wcześniej podarowany mi kluczyk. Ze względu na słabe światło wciskałam malutkie przyciski na oślep. Po otwarciu bagażnika (faktycznie istniejącego w tym modelu) oraz włączeniu alarmu (przez co prawie zawaliłam misję niezsikania się w spodnie) odnalazłam prawidłowy guzik. Światła błysnęły, a ja usłyszałam znajomy dźwięk automatycznego zamka.
Zwycięstwo!
Ekscytując się z wygranej, odwróciłam się w stronę lasu. Mroczny widok wraz z dzikimi odgłosami natury przyprawił mnie o gęsią skórkę. Mokre spodnie przestały być nagle takim złym pomysłem.
Zmieniłam jednak zdanie, gdy pęcherz znów dał o sobie znać. To tylko szybka rundka w krzaki — powtarzałam sobie w kółko, kierując się drogą, którą wcześniej podążał Will, zanim zniknął mi całkowicie z oczu. W trakcie drogi nawet dostrzegłam wyjeżdżoną przez auta ścieżkę, o której wspominał Will. A więc to trasa do domu Gerarda. Musiałam się od niej oddalić, przecież nie mogłam ryzykować, aby któryś z chłopaków usłyszał lub tym bardziej nakrył mnie na sikaniu. Oddalając się od głównej drogi znalazłam idealne miejsce. Całe szczęście, już byłam na granicy wytrzymałości. Olewając rozglądanie się, czy przypadkiem jakiś samotny jeleń mnie nie podgląda, ściągnęłam spodnie i wykonałam swoją robotę. Zadowolona z ukończonej misji pobocznej skierowałam się w stronę, z której wcześniej przyszłam. W głowie przybijałam sobie piątki za szybkie zażegnanie problemu. Po tym wszystkim nawet las przestał być aż taki straszny. Bez wątpienia nadal budził we mnie to dziwne, mało przyjemne uczucie na skórze, lecz wejście do niego i pokonanie w mojej głowie pierwszej bariery, przekonało mnie, że panikował zawczasu.
— To dziwne — mruknęłam, doszukując się znajomej drogi, podobno prowadzącej do domu Wielkoluda. Według moich obliczeń powinnam ją dojrzeć już dawno temu. Stanęłam, aby zebrać myśli. Przecież szłam tą samą trasą, to mało prawdopodobne, abym nie zauważyła głębokich śladów po kołach. Rozejrzałam się dookoła, doszukując znajomego elementu, który ułatwi mi szybkie dojście do auta. Wszędzie widziałam drzewa — wysokie, ciemne i otaczające mnie ze wszystkich stron. Poczułam się malutka i słaba w środku nieznanego terenu. Noc otuliła niebo, tak samo jak strach przytulił ciepło moje wszystkie zmysły.
Dopiero wtedy zrozumiałam, że się zgubiłam.
Pierwsza zasada podobno zawsze brzmi, aby pod żadnym pozorem nie dopuścić się do paniki. Szkoda tylko, że pomyślałam o tym już po pierwszym jej ataku. Objęłam się ciasno ramionami, łapiąc łapczywie oddech jak po długim nurkowaniu. Walczyłam na przemian z natłokiem myśli, a zaraz z ich całkowitym brakiem. Pracowałam na pełnych obrotach, tocząc zawziętą walkę z własny ciałem.
Mózg pragnął szybkiego rozwiązania a ciało bezpiecznego miejsca. Niby cel był podobny, jednak sposób zdobycia go różnił się diametralnie. Cała się trzęsąc, zdecydowałam, że muszę wziąć się w garść. Rozstawiłam nogi na szerokość bioder, a dłonie oparłam na kolana, aby głowa była skierowana w dół. Zmiana pozycji sprawiła, że musiałam się na niej skupić. To dało mi czas na wyrównanie oddechu. Gdy poczułam ból przy skroniach wyprostowałam się powoli, patrząc już trzeźwo na miejsce, w którym się znalazłam.
Musiałam przyznać, że było fatalnie. Nie posiadałam telefonu, latarki, ani potrzebnej mi teraz wiedzy na temat poruszania się w lesie.
Jest ciężko, jednak nie aż tak, abym się poddała. Powtarzając wcześniejsze ruchy, zaczęłam się cofać. Powoli, krok za krokiem, by przypadkiem nie pominąć znajomej trasy. W trakcie przyciskałam również wszystkie przyciski w kluczyku, być może auto zareaguję, a ja usłyszę alarm, bądź ujrzę jego światła.
Niestety samochód wciąż milczał, a ja gubiłam się coraz bardziej. Zrobiłam sobie przerwę siadając na grubym i wystającym korzeniu jednego z drzew. Widocznie mój plan z szukaniem drogi powrotnej nie okazał się być właściwy. Ostatnią deską ratunku pozostawał mi już tylko Will. Kiedy zobaczy zamknięte i puste Porsche zacznie mnie szukać lub od razu wezwie pomoc. Nawet jeśli mnie nie polubił, to musiał chociaż chcieć odzyskać kluczyki.
Ta myśl trzymała mnie na duchu. Chłopak mi pomoże, ja muszę tylko czekać w miejscu, aby nie utrudniać mu dalszych poszukiwań. Tak, wszystko się ułoży, już zaraz zobaczę znajomi kucyk, już za chwileczkę usłyszę...
Coś niewielkiego przebiegło tuż za moimi plecami. Wstrzymałam oddech, łapiąc się odruchowo za serce. Całe szczęście, że wcześniej opróżniłam pęcherz, bo zdecydowanie bym teraz popuściła. Niewielkie stworzenie wielkości sporego zająca, przebiegło tym razem obok mnie. Przysięgam, że jak wyjdę z tego cało, to z całego serca poprę myśliwych i ich łowy na te puchate skurwysynki. Mała kulka znów pojawiła się blisko. Dwa małe oczka błyszczały w słabym świetle nocy. Miałam ogromną nadzieję, aby przynajmniej nie miało wścieklizny.
Te same oczka były coraz bliżej mnie za każdym razem, gdy odwracałam wzrok. Ciemna kreatura bawiła się moim strachem, zbliżając mnie tym samym do zawału. Zamknęłam przerażone oczy, błagając, aby obca istota nie gryzła zbyt mocno.
— Miau! — dziwnie znajomy dźwięk zabrzmiał w moich uszach. — Miau! — Niedowierzająco spojrzałam na jego źródło.
Kot łasił się do moich nóg, mrucząc i pomiaukując przy tym głośno. Pragnął atencji i pieszczot, bądź smacznej przekąski, której aktualnie nie posiadłam. Odetchnęłam z ulgą, że nadal żyję, w dodatku zyskałam miłe towarzystwo. Wnętrzem dłonie przejechałam po grzbiecie sierściucha, który zadowolony uniósł ogon.
— A mówią, że czarne koty przynoszą pecha. Dla mnie jesteś jak grudniowa gwiazda, nawet sobie nie wyobrażasz, jak pilnie potrzebowałam twojej obecności — zagadywałam kota, drapiąc go przy tym pod bródką.
Czarna kulka jedynie odpowiadała mruczeniem. Zauważyłam, że mój towarzysz to kawał sporego kocura, który albo jest mocno rozpieszczany przez właściciela, albo upolował dziś niemałą wiewiórkę.
Przeanalizowałam szybko w głowie poprzednią myśl. To oczywiste, że ma właściciela! Przecież koty jak ten nie są zwierzętami leśnymi. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam?!
Zwierzę, jakby wyczuło moją nagłą zmianę nastroju, bo cofnęło się od mojej ręki. Skarciłam się w głowie za brak delikatności w moich ruchach.
— Już, już kotku. Nie zrobię ci krzywdy, potrzebuję jedynie twojej pomocy.
Kocur siadł, przyglądając mi się niepewnie. No tak, przecież nawet nie miałam niczego, by go przekupić. Rozłożyłam ręce. Kot wcześniej czy później będzie musiał wrócić do domu, a ja nie zamierzałam pozostawać w tyle. Co prawda istniało sporo nieprzemyślanych kwestii, jak to, że koty są mniejsze, sprawniejsze i szybsze od człowieka, więc z łatwością mogłam go zgubić. Dodatkowo w lesie panowała noc, a mój zmysł wzroku był w porównaniu do kota w opłakanym stanie. Zagryzłam dolną wargę.
— Kotku — zwróciłam się w stronę zwierzaka z wymalowaną prośbą w oczach. — Zabierzesz mnie do swojego opiekuna?
Kot kichnął, po czym zaczął się myć. Uznałam to za dobry start, być może rozpoczął lizanie, bo zamierza wrócić czysty do domu?
Wiem, byłam idiotką, ale zdeterminowaną idiotką.
Cierpliwie czekałam, aż szanowny kot zakończy wieczorną toaletę na rzecz powrotu do domu. Trochę to trwało, jednak ku mojej radości sierściuch znudzony moją osobą zaczął się oddalać. Powoli ruszyłam za nim, aby go nie spłoszyć, choć wątpiłam, aby przebywający na co dzień w lesie zwierzak, przestraszył się kobiety jak ja. Przy nim ja sama wychodziłam na płochliwą łanię.
Kot zorganizował mi niezwykły spacer w trudnym terenie. Nie zliczę, ile razy moja twarz wylądowała w pajęczynie, a stopa utkwiła między korzeniami. Ja jednak wytrwale podążałam za kotem, co jak się później okazało, nie poszło wcale na marne. Ubrudzoną i głodna dostrzegłam światło. Wraz ze zwierzęciem przyśpieszyłam tempo. Jasna łuna stawała się coraz większa i większa, aż ukazała moim oczom posiadłość. Piętrowy, drewniany domek stał przede mną niczym brama do raju. Nie było żadnego ogrodzenia, więc nie miałam problemu, aby podejść pod same drzwi. Grzecznie zapukałam, czekając na mojego wybawcę, który ułatwi mi bezpieczny powrót do baru. Niestety nikt nie odpowiedział, a niesforny kot zaczął drapać łapką, abym go wpuściła do środka. Westchnęłam, jednak natchniona przez małego drania pociągnęłam za klamkę. Drzwi się uchyliły, a kot od razu wcisną się między moimi nogami. Weszłam zaraz za nim. Dopiero w świetle lamp zauważyłam, że kot posiada białe uszka. Urocze — pomyślałam, chcąc ostatni raz pogłaskać mojego puchatego wybawiciela. Kot jednak miał inne potrzeby, wbiegł w głąb domu, zostawiając mnie sama. Czułam, że to już koniec naszej krótkiej przyjaźni. Znów zostałam sama, choć przynajmniej teraz miałam większe szanse na uzyskanie pomocy od właściciela posesji.
— Halo? — odezwałam się, przechodząc przez korytarz, który doprowadził mnie do sporego salonu połączonego z kuchnią. — Czy jest tu ktoś? — zapytałam, nasłuchując się odpowiedzi.
Cisza.
Rozejrzałam się pośrodku, podziwiając kamienny kominek oraz cudowne drewniane ściany, ozdobione eleganckimi kinkietami oraz obrazami przedstawiającymi las, w którym się dziś zgubiłam. Na obrazach wydawał się przyjemniejszy i zdecydowanie nie tak mroczny jak w rzeczywistości.
Wróciłam do poszukiwań gospodarza. Drzwi były otwarte, światła w mieszkaniu pozapalane, więc wątpiłam, aby go tu nie było... lub jej. Chociaż wewnątrz nie dostrzegłam jeszcze kobiecych akcentów, ale kto wie — nie oceniałam.
Zawołałam jeszcze kilka razy, jednak nie usłyszałam odpowiedzi. Poczułam niepokój. A jeśli gospodarz leży gdzieś nieprzytomny? A jeśli mieszka tu ktoś w starszym wieku?! Wzmocniłam ruchy, pozwalając sobie na szybkie przeszukanie mieszkania. Nie interesowały mnie pieniądze, ani inne drogocenne rzeczy należące do właściciela tego domu. Zamiast to zamartwiałam się, czy wspomniana osoba nie potrzebuje teraz mojej pomocy bardziej niż ja jej. Na parterze nie znalazłam nikogo, pozostało mi już tylko pierwsze piętro. Weszłam na schody, trzymając się twardo barierki. Pokonywałam hardo stopnie, gdy moją uwagę przykuło jedno ze zdjęć wiszące na ścianie. Zbliżyłam twarz, analizując postacie dwóch mężczyzn. Starszego z wędką w dłoni oraz stojącego tuż obok małego, pulchnego chłopca z burzą czarnych włosów na głowie. Wyglądali, jakby się nieźle bawili.
Przyjrzałam się jeszcze bliżej dziecku. Miał cudowne ciemne oczy i równie uroczy uśmiech. Coś w jego twarzy sprawiało, że nie chciałam odwrócić wzroku. Może to te... Odsunęłam się od zdjęcia jak poparzona, lądując plecami na barierce po drugiej stronie. To niemożliwe, a jednak. Przecież Will do niego szedł, taki był nas dzisiejszy cel. Rozejrzałam się za kolejnym zdjęciem, jednak resztę ramek zajmowały szkice rysunków. Brakowało mi jeszcze jedno dowodu, abym mogła być pewna, że wylądowałam w mieszkaniu Gerarda. Nic nie znalazłam, mogłam jedynie zaufać własnej intuicji, choć jego zdjęcie za młodu zbyt jasno deklarowała, że to było jego mieszkanie.
Szok sprawił, że oniemiałam z wrażenie. Poczułam ulgę, byłam bezpieczna. Szukałam ścieżki, a trafiłam prosto pod same drzwi. Los był dziś dla mnie bardzo łaskawy. Ruszyłam w górę, szukając Gerarda, być może Will nadal był przy nim? Na piętrze zauważyłam uchylone drzwi, przez które wylatywała wąska smuga światła. Zapewne nadal tam rozmawiali. Powstrzymując się od radosnego pisku, podeszłam do pokoju. Pewnie chwyciłam za klamkę, podejrzewając, że ich nieźle zaskoczę.
— Chłopaki, nie uwierzycie. Zgubiłam się w le...
Zamilkłam. Pokój, do którego trafiłam okazał się być sypialnią Wielkoluda. Proste meble oraz potężne łóżko zdobiły pokój, tak samo zresztą jak śpiąca w nim kobieta.
Piękna i młoda dziewczyna o długich, rudych włosach zajmowała połowę łóżka. Jej porcelanowa cera oraz zamknięte oczy sprawiały wygląd, jakby była lalką. Gdyby tylko nie zbyt duża bluzka Gerarda, w którą była ubrana, pomyślałabym, że to jedynie psikus mojej wybujałej wyobraźni. Niestety nie. Kobieta oddychała spokojnie, nawet nie zdając sobie sprawy, że tuż za nią stoi ktoś obcy.
— Przepraszam — bąknęłam i zaraz zbiegłam po schodach.
Ta kobieta... Próbowałam sobie wmówić, że to wszystko nie powinno mieć dla mnie większego znaczenia, lecz nogi same zaczęły się uginać pod ciężarem mojego ciała. Oparłam plecy o zimną ścianę. Nie byłam w stanie skupić się na niczym innym. Pytania narzucały się same, a mózg wypierał wszystkie racjonalne odpowiedzi. Odepchnęłam się i ruszyłam biegiem do drzwi, którymi tu weszłam. Chciałam o tym wszystkim zapomnieć, wyrzucić to wszystko z mojej głowy. Nie potrafiłam.
Na zewnątrz znalazłam ślady, których tak pilnie wcześniej szukałam. Ruszyłam za nimi, nie skupiając się za niczym innym. Las, zwierzęta, Gerard, to wszystko zbiegło na drugi plan. Teraz najważniejsza była trasa do auta. Pragnęłam, tylko aby znaleźć się znów w barze. Praca była tym, czego teraz potrzebowałam najbardziej.
Patrząc na ślady i własne stopy nie odczułam kiedy dotarłam na miejsce skąd z łatwością dostrzegałam czerwone Porsche Willa. Uradowana wyciągnęłam kluczyk, znów bawiąc się przyciskami. Gdy podeszłam tuż pod auto zauważyłam, że po jego drugiej stronie stoi wysoki mężczyzna w kapturze. Will w ciszy oparł się o maskę, obserwując, jak z wrażenia prawie nie upuszczam jego kluczy.
— Długo cię nie było, przez chwilę myślałem, że faktycznie ktoś cię porwał.
Na jego twarzy gościł uśmiech, jednak tym razem nie był on tak samo radosny jak wcześniej.
Wkurzył się, że musiał na mnie czekać?
— Przepraszam, musiałam pójść na stronę, aby... — Przerwał, kiedy próbowałam się usprawiedliwić.
— Nie musisz się tłumaczyć — odparł spokojnie. Zauważyłam, że stracił humor. — Wsiadaj, wracamy do baru.
Mimo jego widocznych prób ukrycia własnych emocji, czułam, że coś jest nie tak. Jakby wizyta w domu Gerarda była mało przyjemna dla nas obojga. Nie poruszałam jednak tematów i samej historii, że również tam wylądowałam. Wątpiłam, aby w aktualnym stanie potrzebował towarzystwa do rozmów. Obydwoje zaakceptowaliśmy powrót w ciszy, przerywany od czasu do czasu głośnym dźwiękiem silnika. Czułam się winna, że również jestem powodem jego nagłej zmiany nastroju.
Mężczyzna odezwał się, dopiero gdy zatrzymał się pod barem.
— Przekaż proszę Jackowi, że się myliłem. Gerard nie ma tych skrzynek. — Jego słowa były puste, wzrok utkwił w kierownicy. — Miło było cię poznać, Ano. — dodał i odjechał, gdy tylko wysiadłam.
Żwir uniósł się, gdy wyjechał z parkingu. Odwróciłam się ociężale na pięcie i ruszyłam do środka baru. Nie poczułam nawet zdziwienia widząc Jacka podduszającego jednego z klientów. Chyba zaczynałam się przyzwyczajać.
P.S.
Żyję!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
A wspierające mnie na życiu komentarze się przydadzą ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top