Rozdział 20,5 (część II)


ANA

Pierwsi klienci zawitali dopiero dobrą godzinę po oficjalnym otwarciu lokalu. Przebrana w obcisłą bluzkę z logo baru, którą pożyczyłam od Alex, podeszłam do stolika. Nie był to jeden z moich najbardziej komfortowych topów. Dziewczyna wycięła w nim za głęboki dekolt, przez co odsłaniałam kształty, które wolałam zachować w ukryciu. No nic, najważniejsze, że stanik zakrywał najważniejszą część.

Uśmiechnęłam się przyjaźnie do nowo poznanych mężczyzn. Grupka składających się z trzech, podobnych sobie brodaczy odpowiedziała mi tym samym. Mieli sympatycznie wyglądające twarze, pokryte gęstym zarostem i krzaczastymi brwiami. Rudawe, kręcone kosmyki włosów, rozświetlały ich różane policzki oraz jasne tęczówki. Mogłam dać sobie uciąć rękę, że wszyscy trzej byli braćmi.

— Co dla panów? — zapytałam.

Jeden z braci, siedzący centralnie przede mną odpowiedział za resztę.

— Widzę, że Jack się postarał, już dawno nie spotkaliśmy tutaj tak uroczej panny.

Pozostali przytaknęli szybkim ruchem głowy.

Nie brzmiało to, jak flirt, jednak wolałam pozostać w czujności.

— Cieszę się, że będę w stanie umilić panom czas — odparłam już mniej entuzjastycznie.

Kątem oka zauważyłam, że do baru zaczęli wchodzić kolejni goście, musiałam się pośpieszyć.

— Jakie zamówienie? — ponagliłam braci.

Wcześniejszy rozmówca otworzył usta, jednak zanim się odezwał, usłyszałam inny głos.

— Ciemne piwo razy trzy — rzucił Jack w kierunku Alex. Barmanka posłusznie zajęła się zamówieniem.

Szef stał tuż za mną, obserwując z powagą stolik. Mężczyźni zastygli, a uśmiechy z ich twarzy momentalnie znikły. Ja również wyprostowałam się, jak na komendę. Jack był przerażający w każdym calu swojej osobowości. Czułam bijące od niego ciepło, był na tyle blisko, że przy jednym kroku w tył, wpadłabym wprost na jego tors.

Nie podobało mi się to. Nie lubiłam, jak ktoś się wpieprzał w moją robotę, a on dzisiaj i tak wyczerpał limit na kąśliwe uwagi.

— Coś jeszcze? — odezwał się mniej przyjaźnie niż ja.

Jak jesteś taki chętny do pracy, to może ja pójdę na górę?

Mężczyźni spojrzeli po sobie. Jeden z nich pokazał braciom gest, przypominający znak pokoju. Pozostali roześmiali się. Radosne uśmiechy powróciły na ich pucołowate twarze.

— Kris ma pytanie. Czy nowy model jest także w karcie?

Z tego, co zauważyłam, głos zabierał wyłącznie ten siedzący na samym środku. Pozostali zachowywali się, jakby należeli do milczków. Wspomniany Kris, zerkał co rusz w moją stronę, nie łapiąc dłuższego kontaktu wzrokowego. Byli dziwni.

Jack nie przyłączył się do ich karuzeli śmiechu, nie słyszałam, aby cokolwiek się w nim zmieniło, oddychał tak samo spokojnie jak wcześniej. Czekałam aż się odezwie, bar przyjmował nowych gości, a ja ugrzęzłam przy pierwszym stoliku. Obok Alex, czekały już na mnie trzy kufle z ciemnym piwem.

Jack, jakby czytając mi w myślach, wyszeptał komendę na tyle cicho, abym tylko ja była w stanie ją usłyszeć.

— Idź po nie.

Nie potrzebowałam dalszych wytycznych. Pośpiesznie, odwróciłam się na pięcie omijając kata, który w tym samym momencie pochylił się w stronę stolika. Odchodząc usłyszałam, jak odpowiada na wcześniejsze pytanie.

Nowy model posiada tymczasową rezerwację.

Chwyciłam napoje, nie przysłuchując się dalszej rozmowie. Kiedy wróciłam, Jack zniknął, a trzej bracia nie poruszali już ze mną dalszej konwersacji.

W myślach odetchnęłam z ulgą. Mogłam zająć się resztą.

Praca nie była tu zła, większość klientów olewała moją obecność, a w niektórych momentach miałam nawet wrażenie, że ludzie specjalnie mnie unikali. Zero niepotrzebnej rozmowy, brak kontaktu wzrokowego, czy choćby burknięcia sentymentalnego „dziękuję". Byłam człowiekiem widmo, w dodatku nie z mojego wyboru.

Wszystko jednak trwało do czasu pojawienia się nowoprzybyłego.

Od razu przykuł uwagę wszystkich zgromadzonych, jak zresztą i moją. Wysoka postać, zakrywająca twarz czarnym kapturem stanęła na środku lokalu. Machnęła przyjacielsko ręką w kierunku Alex, która z nieszczerym uśmiechem, odpowiedziała środkowym palcem.

— Will! — krzyknął Jack w stronę nieznajomego.

Kosiarz Jegor, pojawi się znikąd. Mężczyźni wykonali między sobą uścisk dłoni, po czym sprawnie przeszli do dyskusji. W trakcie zauważyłam, jak szef, kiwa palcem w moją stronę, abym do nich podeszła.

— Wspaniale — westchnęłam sarkastycznie pod nosem.

Will odwrócił głowę, gdy zauważył, jak się zbliżam. Przez szeroki kaptur, zakrywający znaczną część jego twarzy, nie byłam w stanie rozszyfrować jego reakcji na mój widok. Stanęłam bliżej szefa niż nowoprzybyłego. Z dwojga złego, wolałam towarzystwo znajomej gęby — mimo że potrafiła zaleźć za skórę gorzej niż najcieńsza drzazga.

— To Ana, moja nowa pracownica — przedstawił mnie pośpiesznie Jack. — Tymczasowa — dodał, nie ukrywając, że moja wizyta tutaj, była nie na jego rękę.

Mimo dzielącego nas skrawka materiału, czułam że Will mnie obserwuje. Ponadto nie śpieszył się z odpowiedzią, zapewne analizując, czy jako przelotna pomoc w barze jestem warta zapamiętania.

— Piękne imię.

Usłyszałam nagle, myśląc, że się przesłyszałam. Nieznajomy zgrabnie podszedł bliżej, garbiąc się na tyle, aby kolosalna różnica między nami, nie stanowiła większych barier w komunikacji.

Bez przesady — pomyślałam — wcale nie byłam taka niska.

Will wreszcie ściągnął kaptur, odsłaniając przede mną parę niesamowicie barwnych, zielonych oczu. Chyba w życiu nie widziałam czegoś równie pięknego. Głęboki, malachitowy odcień sprawiał, że nie mogłam przestać się gapić.

Niczym u kota — myśl wpadła do mojej głowy znienacka, jednak była zbyt trafna, abym mogła zaprzeczyć. Mężczyzna faktycznie z wyglądu przypomniałam kocura, w dodatku takiego, który z wielką przyjemnością łasi się do ludzi. Ledwie powstrzymałam się przed dotknięciem go.

— Dziękuję — odparłam przez zaciśnięte zęby. Przecież już na starcie uznałam, że nie powinnam się przyzwyczajać do tego miejsca.

— Nie dziękuj, nie masz za co.

Will, uśmiechnął się szczerze. Kilka niesfornych włosów, które uwolniły się z upiętego niechlujnie kucyka, zakryły jedno oko.

Twarz z łagodniejszymi rysami i jaśniejszymi włosami niż u Gerarda.

Machnęłam się, że ich porównuje. Nie byłam z tego powodu zadowolona.

Na szczęście niezastąpiony Jack, przerwał naszą krótką konwersację.

— Mi również niezmiernie miło, że wasza znajomość zakwitła na wyższy poziom. — powiedział jednym tonem, jakby recytował regulamin. — Jak już wstępne uprzejmości z Willem mamy za sobą, chciałbym, abyś z nim podjechała pod mój dom. Zauważyłem, że skończyła się nam ostatnia nalewka z wilczych jagód, która ostatnio ma zadziwiająco wielkie powodzenie wśród klientów. Nie wnikajmy, czemu tak jest, dopóki się dobrze sprzedaje, to warto po nią zajechać. A o ile pamiętam, to została mi jeszcze jedna skrzynka w garażu.

Wszystko dobrze, tylko, po co byłam im ja potrzebna? Will był wielkim typem, który z pewnością sam poradziłby sobie z niewielkim ciężarem. Jack zauważył pytanie malujące się na mojej twarzy. Chciał się odezwać, jednak tym razem to nowoprzybyły był pierwszy. Głos miał cichszy, mniej pewny siebie niż przy naszej wcześniejszej rozmowie.

— A o ile ja pamiętam... to ty jej już nie masz.

Jack zmrużył oczy, na co gość cofnął się o krok. Sama postąpiłam podobnie. Zerknęłam w stronę baru, gdzie Alex z politowaniem, zasłaniała oczy. Widocznie nas dobrze słyszała.

— Wytłumacz mi proszę, jak to możliwe, że jej nie ma? Jeszcze wczoraj ją tam widziałem. — zapytał spokojnie, na co wszystkie włoski na moim ciele stanęły dęba.

Chyba każdy tu zgromadzony mógłby szczerze przyznać, że łagodny ton głosu u Jacka był bardziej przerażająca niż jego krzyk.

Will z wysiłkiem przełknął ślinę, zaglądając przez ramię na główne drzwi. Ne był głupi, wiedział, kiedy rozsądnie spierdolić.

— No właśnie — Zaśmiał się gorzko. —Wczoraj! A dziś jest dzisiaj i ups... alkohol wyparował. Dodam, że etanol ma to do siebie, że jest dosyć lotny, znika szybko nie tylko w gardle.

Obserwowałam, jak chłopak żałuje wypowiedzianych słów, szczególnie że Jack nie wyglądał na zadowolonego z wypowiedzi. Dla własnego bezpieczeństwa oddaliłam się na dodatkowe kilka kroków w bok. Jak się spodziewałam, wybuch nadszedł.

— Kurwa! Wypiłeś mi cały zapas?! — ryknął na cały bar. Wszystkie stoliki pocichły, jednak twarze klientów nie wyrażały zbytniego zaskoczenia nagłym podskokiem ciśnienia szefa lokalu.

Will próbował tłumaczyć się dalej:

— Słuchaj — złapał Jacka za ramię.

Ryzykant — szanuję. Szkoda tylko, że również samobójca.

— Miałem gówniany dzień. Wiesz, nie jeden z tych melancholijnych z lekką nutką depresji, a taki serio podły. Laska mnie rzuciła, w pracy też mi się ostatnio nie układa, a ty sam doskonale wiesz, że mam słabość do tego trunku. — próba złagodzenia sytuacji nie wyszła mu najlepiej, ale brnął w to dalej. — Jednak, po co od razu te nerwy?

Mogłam przysiąc, że właśnie połowa lokalu, w tym sama barmanka, złożyli ręce ku modlitwie. Tylko niezapowiedziane zbawienie było nas w stanie teraz uratować.

— Spójrzmy na pozytywy.

— Niby jakie? — warknął Jack. — Że jeszcze dziś społeczeństwo zyska na jednym debilu mniej?

Will nerwowo oblizał górną wargę.

— Nie. Chodziło mi raczej o wiadomość, że wiem, kto z naszych znajomych — Tu się delikatnie uśmiechnął — no może bardziej moich znajomych, patrząc na twój lekki problem ze słowem empatia. — Odchrząknął. — Spokojnie, wiem, że nad tym pracujesz z terapeutą, o ile typ nadal dycha po waszym pierwszym spotkaniu.

— Do celu — pośpieszył go szef.

— Więc znam kogoś, kto ma zagospodarowany zapasy alkoholu. W dodatku, z moich ostatnich ustaleń wynika, że ma tego aż trzy skrzynki. Nie zdradzę jego tożsamości, jednak jeśli postanowisz naciskać, to sypnę, że jego imię zaczyna się na Gerard i los chciał, iż wiem, gdzie mieszka.

Czekałam na ostateczny cios ze strony Jacka, jednak ku mojemu zdziwieniu nie nadszedł. Mój szef westchnął głośno, przecierając zmęczoną twarz. W tym właśnie momencie wydał mi się na o wiele starszego, niż wskazywał na to jego wiek. Skóra przybrała bledszy kolor, a sama jej jędrność zmalała na tyle, żeby ukazać znów te kilka zadziornych zmarszczek.

Nie umknęło mi, że Will również przyjął reakcje znajomego z wielką ulgą. Nie mógł się powstrzymać przed szerokim uśmiechem, który szybko zakrył, odwracając głowę w bok.

Ten człowiek chyba faktycznie uwielbiał ryzyko.

— Ana — szef skierował się zrezygnowany w moją stronę, a przysięga, że wszyscy wraz ze mną wstrzymali oddech. — Przypilnuj go, proszę. — odparł krótko.

— A tylko spróbuj coś wywinąć! — dopowiedziała zza baru Alex.

Domyśliłam się, że uwaga nie została skierowane do mnie, a do mężczyzny stojące niedaleko mnie. Will, jedynie wzruszył ramionami.

— Dlaczego miałbym? — zapytał, choć mógłby po prostu opuścić bar w ciszy.

— Bo masz do tego cholerną wprawę! — odpowiedź barmanki była natychmiastowa. Parę gości zaśmiało się na tę aluzję.

Will uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie ukrywając już dobrego humoru, który najprawdopodobniej towarzyszył mu od samego wejścia. Nawet kosiarz Jegor nie stanowił dla niego większego zagrożenia... niesamowite.

Jack odwrócił się na pięcie i skierował powoli w kierunku Alex. Gdy odchodził usłyszałam, jak mamrota pod nosem, że jest za stary na tę dziecinadę. Nie byłam pewna, czy powinnam się mu dziwić. Przy takim towarzystwie, sama postarzyłabym się o kilka dodatkowych lat.

Niechętnie, a raczej niespodziewanie, czego nie chciałam przyznać, zaśmiałam się na dźwięk ostatnich słów w głowie. Wesoła gromadka miała swój uroczo oryginalny klimat, może gdyby nasze drogi splotły się w innych okolicznościach, to ... Zmarszczyłam nos. Nieważne. Zerknęłam na czułe spojrzenie barmanki, która z szeroką sympatią, patrzyła to na mnie, to na Jacka. Z nieznanych mi powodów omijała tę część baru, w której stał Will.

Nieważne — powtórzyłam raz jeszcze oschłe słowo. Nieważne, nieważne, nieważne...

— Ana — Will zawołał mnie, obejmując dłonią moje ramię. O dziwo po skórze nie przebiegł mnie nieprzyjemny dreszcz, a sam organizm nie zareagował buntowniczo na jego dotyku.

Zmieniałam się, niedobrze. Czujność towarzyszyła mi od dłuższego czasu, nawet nie byłam zdolna przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz czułam się na tyle bezpiecznie w obecności innych ludzi.

Delikatnie odwróciłam się w stronę rozmówcy, któremu w dalszym ciągu towarzyszył głupkowaty nastrój. Kilka minut temu prawie otarł się o śmierć — no może przesadziłam, otarł się o mocne pobicie z prawdopodobnym skutkiem śmiertelnym, teraz jednak z widocznym zadowoleniem łaknął mojej uwagi.

— To co? — zapytał, kiwając głową w stronę drzwi. — Uciekamy?

Zwilżył suche wargi, po czym nieumiejętnie spróbował zdmuchnąć gruby kosmyk włosów z twarzy. Włosy wróciły na to samo miejsce, lecz mężczyzna się nie poddawał.

Zabawny z niego kocur. 

P.S.

ŻYJĘ !!!!!!!!  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top