Rozdział 19
GERARD
Otaczała mnie krew, dużo krwi, na moich rękach, ciele, ubraniu, byłem cały wysmarowany w czerwonej mazi. Nie wiedziałem, skąd się tu wziąłem, w głowie panowała pustka, przepełniona strachem, co paraliżowało mnie od środka. Nie mogłem się ruszyć, próbowałem, mięśnie odmówiły posłuszeństwa, a krtań głosu. Dłonie zaczęły się samoistnie trząść, a nogi uginać pod ciężarem przerażającej prawdy, której zostałem właśnie świadkiem.
Dwie postacie, wtulone w siebie. Przyglądałem się im, nie miałem wyboru, oczy również mnie nie słuchały. Byłem jedynie gapiem we własny ciele, turystą, kimś obcym.
Dziwne, nie słyszałem Wilka, jakbym był sam, nawet go nie czułem.
Nie znałem tego stanu, drapieżnik był ze mną od zawsze. Skazany na wspólny żywot, po którym przejmował kolejne ciało, niewinne, czyste od kłamstw, gniewu i smutku. Taka była jego kara, na taką zasłużył, dlatego usługiwał teraz ludziom. Głupie zwierzę zaufało sprytniejszemu gatunkowi, przez co jego dusza została skazana na wieczną tułaczkę. Jedna z nich mieszkała we mnie, a teraz ucichła.
Okropne uczucie, wręcz przerażające, odbiegające od mojej normy.
Cisza.
Cisza mnie niepokoiła. Tak samo, jak akt, który byłem zmuszony obserwować.
Ciemnowłosa dziewczyna o smukłych ramionach, obejmowała białego wilka, a raczej jego bezwładne ciało. Tak, zwierze było martwe, znad jego ciała nadal unosiła się para.
Świeże zwłoki — pomyślałem, analizując makabryczną scenę. Czy to jego krew miałem na sobie? Czy to ja go zabiłem?
Kobieta uśmiechnęła się do białego pyska, schylając na tyle, by móc mu wyszeptać do ucha. Nie, nie mówiła, ona śpiewała.
— Wilczku mój, czemu mnie nie posłuchałeś...czemu mnie nie chciałeś...teraz wiem, wiem już na pewno...że gdzieś tam w środku...skrywasz dla mnie swe wewnętrzne piękno...
Głos był dźwięczny, delikatny, kobiecy, przepełniony wyczuwalną czułością osoby do pupila. Wsłuchiwałem się w znajomy głos, tak mi bliski, tak bardzo stęskniony. Chciałem to przerwać, chwycić dziewczynę w ramiona, przytulić ją do siebie i najlepiej zabrać z tego okropnego miejsca. Nie mogłem, ciało nadal mnie nie słuchało, kołysało się w takt melodii, otumanione magią, bo jak inaczej mogłem to nazwać. Byłem w transie.
Ana spojrzała na mnie, nie odrywając ust od ucha białego wilka. Miała nienaturalnie czerwone usta, wykrzywione w teatralny uśmiech. Nie przypominała siebie, na twarzy brakowało emocji, wyglądała na pustą, porcelanową lalkę. Powtórzyła wcześniejszą zwrotkę, kierując tekst w moją stronę.
Wilczku mój...
Moje nogi zareagowały, wstałem uniesiony mocą jej głosu.
...czemu mnie nie chciałeś...
Ruszyłem w jej kierunku, klękając tuż za jej plecami. Dotykałem piersią jej nagiej skóry, była zimna, jak u nieboszczyka. Piersi, brzuch oraz uda, zakryła białym futrem. Wyprostowała się, gdy poczuła na karku mój oddech, para unosiła się wokół naszych ust, była tak blisko. Nie czułem jej zapachu.
...skrywasz dla mnie swe wewnętrzne piękno...
Objąłem jej talie, zatapiając palce w gęstej sierści. Żółte ślepia zwierzęcia, wpatrywały się wprost w moje oczy. Krzyczały, błagały o pomoc, mimo że były już martwe.
Po chwili dziewczyna zamilkła, upuściła trzymane przez nią białe zwierzę i bardzo powoli zaczęła się obracać w moją stronę. Teraz widziałem uważnie jej delikatne rysy twarzy, niebieskie oczy i zgrabne usta, które od kilku dni chciałem tak namiętnie całować. Ana wyciągnęła drobną dłoń, po czym pieszczotliwie dotknęła mojego policzka. Dreszcz przeszedł przez moje ciało. Dziewczyna otworzyła swoje usta i znów zaśpiewała:
— Wilczku mój...
***
Obudziłem się cały lepki od potu. Oddychałem ciężko. Dłonie nadal się trzęsły, a połowa mojego ciała była obrośnięta szarą sierścią. Pewnie rozpocząłem przemianę pod wpływem emocji. Przetarłem mokre włosy, po czym wstałem z łóżka. Na zewnątrz świeciło słońce, choć pomarańczowe niebo uświadamiało mnie, że już niedługo nastanie noc. Zaspany, skierowałem się w stronę łazienki, zrzucając po drodze pozostałości z poszarpanych i przepoconych ubrań. Chciałem to z siebie zmyć. Koszmar był taki realny, chciałem o nich po prostu zapomnieć, wymazać i żyć w słodkiej nieświadomości, że taka wizja mogłaby być prawdziwa choćby w małym stopniu.
— Zbyt długo spałem — jęknąłem, czując na skórze chłodny strumień. Woda pobudzała odrętwiałe ciało, odwracając negatywne myśli. Tego potrzebowałem. Chwyciłem żel, wyciskając na siebie sporą część. Lekki, miętowy zapach, drażnił wrażliwy nos, jednak z niewiadomych przyczyn lubiłem go, choć większość wilków ze stada, pokręciłaby jedynie nosem. Mocne aromaty rozjuszały drapieżniki, w tym ich właścicieli, zakłócały naturalne nuty, w których czuli się po prostu bezpieczni. Cóż za przypadek. Mój pupil miał najwyraźniej słabość do niektórych zapachów. Mięte tolerował, a pomarańcze z wanilią widocznie wielbił.
Rześki prysznic odgonił świeże wspomnienia po koszmarze, pozostawiając jedynie niektóre fragmenty. Ciało również wróciło w pełni do ludzkiego kształtu, a widocznym śladem przemiany były pojedyncze włoski na podłodze lub meblach. Obca osoba pomyślałaby, że zapewne należały do psa.
W sumie to wcale nie byłoby większe kłamstwo, posiadałem pupila. Może nie był to pies, ale nadal zaliczał się do domowego zwierzaka. Owinięty w ręcznik ruszyłem w kierunku kuchni. Nerwy pobudziły apetyt, umierałem z głodu po źle przespanej nocy — w moim przypadku także dniu. Olałem również ubranie, uznałem, że już dziś nie będę opuszczał domu. Sen nie przepowiadał niczego dobrego, napięte od kilku minut zmysły również. Wszystko wskazywało na to, że najbliższy wieczór spędzę znów we własnym łóżku.
Bez kobiet — dodałem, gdy tylko pomyślałem o Anie. — Oraz bez wilczych zwłok.
Zapowiadała się wspaniała noc.
Jak się domyśliłem, na parterze czekała już na mnie czarna kulka. Zadowolona, pilnowała pustej miski, domagając się setnego obiadu w ciągu doby.
— Już jadłaś — zagadałem, głaszcząc puszyste futerko. — Zostawiłem ci dwie saszetki oraz miskę pełną suchej karmy, wpadasz w nałóg.
Kot spojrzał na mnie, jak na debila. Pusta miseczka oznaczała kolejne jedzonko, proste. Przewróciłem oczami, szukając nowej saszetki.
— Puścisz mnie z torbami — zerknąłem na duże, złote oczęta —... w sumie jak przystało na samice.
Kotka miauknęła, nie racząc nawet wtulić się z wdzięcznością w moją nogę. Nie łasiła się, po prostu czekała, jakby wszystko jej się należało. Zbyt szybko ją rozpuściłem, miałem do niej słabość, o czym doskonale wiedziała. Miauknęła raz jeszcze, aby mnie pośpieszyć.
— Jeszcze jedno słowo, a czeka cię głodówka — ostrzegłem, podając kotu jedzenie.
Zamilkła, najwidoczniej to zrozumiała.
Czarny niewdzięcznik o białych uszkach, pałaszował zadowolony, degustując tuńczyka.
Narobiła mi jedynie większego smaku.
— Phi — prychnąłem.
Kot jadał lepiej niż ja!
Z burczącym brzuchem, sięgnąłem po patelnie, by zaraz zrobić na niej omlet z całej łubianki. Nie szczędziłem również boczku, przecież nie mogłem pozwolić, aby saszetka z tuńczykiem przebiła moją kolację. Po udanym posiłku sprzątnąłem talerze, w tym miskę do zmywarki, w trakcie wkładania, usłyszałem wiadomość. Wróciłem do sypialni, gdzie leżała komórka. Zadziwiające, sms przyszedł od samego Jacka. Nie sądziłem, że ten stary dziad wiedział, jak się je wysyła. Gdybym mu to powiedział, najprawdopodobniej leżałbym już martwy.
Nieprzygotowany psychicznie otworzyłem wysłane zdjęcie. Zbladłem. Była na nim Ana — Wilk zamerdał ogonem. Wraz z Alex, tu już nie czułem ekscytacji, jednak nadal coś zbliżonego. Chciałem ją rozszarpać. Krótkowłosa wilczyca z szyderczym uśmiechem łapała drugą za tyłem, gdy tamta nieświadomie sięgała po pusty karton.
Nie dałem rady odpisać, gdyż zgnieciony telefon zakończył funkcjonować. Niech ją szlag! Pomysłem nagle o nadawcy wiadomości. Ten sukinsyn także w tym siedział! O nie! Zginął obydwoje śmiercią tragiczną, nie oszczędzę nikogo.
Pobiegłem do pokoju obok, w którym mieścił się niewielki gabinet, pełen porozrzucanych papierów, w tym zleceń oraz faktur. Zaraz w pierwszej szufladzie biurka trzymałem zapasowe telefony, znałem doskonale swoje gwałtowne zmiany nastroju. To nie był pierwszy raz, kiedy gniew przelałem na niewinny przedmiot, choć zazwyczaj były to mniej kosztowne sprzęty. Z wielką satysfakcją policzę swoją stratę na jego rachunek.
W każdym urządzeniu miałem zapisaną najpotrzebniejszą listę połączeń, na czele zawsze górował właściciel baru.
— Tak? — zaczął niewinnie.
Prosiłem w duchu, aby nie zgnieść kolejnego smartfona.
— Podaj mi jeden powód, dla którego nie powinienem teraz rozszarpywać Alex?! — zawarczałem groźnie, na co przyjaciel się zaśmiał. Zirytował mnie tym jeszcze bardziej.
— Pomyślmy, jest moją pracownicą. Tak naprawdę jedyną, jeśli nie liczymy Any.— odparł krótko Jack.
— Słaby argument.
— A dla mnie ważny — powiedział, nadal się śmiejąc. — Sam doskonale wiesz, jak w dzisiejszych czasach trudno o lojalnego pracownika, Alex jest ze mną najdłużej. Przyzwyczaiłem się do niej, szkoda takiej straty.
Nawet nie ukrywał drwiny w głosie.
Nie niszcz telefonu, nie niszcz telefonu, nie niszcz telefonu... — powtarzałem w głowie jak mantrę. — Odpłacisz mu się przy najbliższej, możliwej okazji.
— Gdybyś nie wykańczał psychicznie każdego nowego rekruta, to może faktycznie nie uciekaliby już pierwszego dnia! — krzyknąłem zbyt surowo. Wilk jedynie dolewał oliwy do ognia.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszałem westchnięcie.
— Masz racje — Nie brzmiał na zdołowanego, wręcz przeciwnie, czułem w głosie dumę.— Muszę kończyć, Alex uczy Anę, jak prawidłowo powinna wyglądać „Krwawa Metry". Nie mogę tego przegapić. — Zero ekscytacji w jego wymowie, po prostu chciał mnie wkurwić. Udało mu się. — Jestem ciekaw, jak ukryje fakt, że u nas sok pomidorowy zastąpiliśmy prawdziwą krwią.
Rozłączył się.
Skurwysyn się ot, tak rozłączył!
Wyciągnąłem rękę z zamiarem rzucenia telefonu, na szczęście powstrzymałem się w ostatniej chwili. To nie on był winny całego zamieszania. Tylko ten fałszywy chuj! Zdenerwowany zbiegłem na dół, omijając zainteresowanego moim zachowaniem kota. Byłem przekonany, że w duchu śmiał się ze mnie tak samo jak Jack.
Chwyciłem kluczyki do jeepa, założyłem stare buty sportowe i otworzyłem główne drzwi. Zaskoczyła mnie ruda postać, która za nimi stała. Przestraszona nagłym obrotem sytuacji, Ewa podskoczyła na mój widok.
— Pewnie zasta... — Przerwałem jej próbę nawiązania konwersacji.
— Nie czuję cię... czemu? — zapytałem z pretensją. Pociągnąłem nosem kilkakrotnie, lecz nie wyczułem nic. Jakby jej tu nie było.
Ewa na te słowa, po raz pierwszy się przy mnie uśmiechnęła.
— Widzisz?! To znaczy, czujesz... a raczej nie czujesz, bo... —Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. — Chyba już wiem, jakiego czaru użyli do maskowania zapachu!
Nie odpowiedziałem, chwyciłem ją za ramię, na co głośno jęknęła. Słysząc ból w jej głosie, zwolniłem krok, jednak nie odpuszczałem. Kierowaliśmy się prosto do auta. Dziewczyna próbowała przez całą trasę zaprzeć się nogami, niestety nie miała ze mną najmniejszych szans. Słyszałem, jak mówi w inny języku, nic nie zrozumiałem. Położyła dłoń na mojej ręce, którą nadal ją ciasno obejmowałem. W ciągu paru sekund wystrzeliły z niej jaskrawe iskry, przeszywające moje ciało od środka. Tym razem to ja zajęczałem, upadając ciężko na kolanach. Puściłem czarownice, łapiąc łapczywie powietrze. Co to do cholery było?! Ewa kucnęła naprzeciwko mojej twarzy. Widziałem, że była spanikowana.
— Proszę, tylko nie mów nic Markowi — błagała. — Potrzebuje tego zlecenia!
Mimowolnie wybuchnąłem śmiechem. Kolejna kobieta potrzebowała pilnie pracy, czym ja dla nich byłem? Biurem rekrutacyjnym?!
— Wystarczyłyby przeprosiny, nie jestem pamiętliwy. — burknąłem, wstając.
Ruda wiedźma otworzyła szerzej oczy.
— Przeprosiny? To ty ciągnąłeś mnie przed chwilą, jak upolowaną zwierzynę! — wybuchnęła, wskazując palcem na swoje ubłocone buty.
W sumie miała rację.
— Czyli jesteśmy kwita.
Uniosła wysoko brwi. Widać, że chciała dodać kolejny argument. Przemilczała go.
Rozważnie, nie miałem czasu na kłótnie.
Ruszyłem dalej w stronę jeepa, Ewa mi nie towarzyszyła, stała niczym kołek w tym samym miejscu. Czego nie rozumiała? Chyba klarownie pokazałam, jak bardzo jest mi śpieszno?
— Gerardzie — zawołała mnie.
Nie zareagowałem.
— Chyba coś zgubiłeś! — powiedziała głośniej.
Odwróciłem się niechętnie, dlaczego zawracała mi dup... Stanąłem. Czarownica trzymała w ręku mój ręcznik. Zerknąłem pośpiesznie na gołe ciało. Tak, byłem nagi, nie licząc obuwia. Ewa patrzyła prosto w moje oczy, była śmiertelnie poważna. Cholera. Jej źrenice powiększyły się znacznie, gdy wzrok powędrował nieco niżej. Zachowała resztkę mojej dumy, odwracając się do mnie plecami. Podziękowałem jej w myślach.
Skompromitowany dwa razy w ciągu jednej doby, wspaniale — pomysłem uszczypliwie. —Podwyższałem swoją poprzeczkę.
W milczeniu wróciłem po czyste dżinsy i luźną koszulkę z nadrukiem mało znanego zespołu. Na zewnątrz zauważyłem Ewę, bawiącą się z czarną kotką. Futrzak okazywał jej więcej czułości niż mi.
— Ruszamy — rzuciłem, na co dziewczyna kiwnęła głową, zajmując wolne miejsce zaraz obok mnie.
Odpaliłem silnik, wyjeżdżając z podwórka. W trakcie opuszczenia lasu zauważyłem, że przy trasie brakowało obcego auta. Skąd wiedziała, gdzie mieszam i jak się tu dostała? Zadałem sobie pytanie, lecz nie wypowiedziałem go na głos. Dzisiejszy sajgon dał mi do zrozumienia, że lepiej wiedzieć mniej. Z tego też względu zmieniłem cel jazdy. Gdyby nie czarownica, zapewne właśnie straszyłbym gołym fiutem w barze.
W trakcie jazdy dziewczyna nie była rozmowna, przeglądała notatnik, który trzymała w ręce, czytając w kółko słowa w różnych językach. Jedynym wyrazem, który zrozumiałem było niemieckie herz, czyli serce. Mój ociec miał słabość do starych filmów o tematyce wojennej. Jako smarkacz nie miałem prawa głosu w wyborze programów, więc oglądałem wraz z nim.
Głupi, dlaczego zapamiętałem akurat to słowo? Nie było jakieś szczególne, a tym bardziej mi potrzebne.
Nieważne, nie było nad czym rozmyślać. Najważniejszy teraz był ślad, jeśli czarownica faktycznie znała sposób na odblokowanie ich czarów, to mieliśmy porządne podstawy, aby zdemaskować przestępców. Stado jedynie czekało na radosną wiadomość, że oprawcy zostali złapani, a najlepiej, że są martwi. Nic tak nie zapewniało bezpieczeństwa, jak śmierć tego, który dopuścił się do tak makabrycznych czynów. Córka Alfy nadal leżała w śpiączce.
— Myślisz, że ich znajdziemy? — zapytała Ewa, nie odrywając wzroku od niewielkiego notatnika. Kątek oka zauważyła, że był on wypełniony także runami i skomplikowanymi rysunkami.
Było wiadomo, kogo miała na myśli, jej pytanie błądziło po niewielkiej przestrzeni samochodu. Nie znałem odpowiedzi, ale bałem się choćby myśleć, że misja nie zostałaby dokończona. Jak mógłbym spojrzeć w oczy Markowi i jego córce? Wszystkie wilki miałyby mi za złe, że nie dotrzymałem obietnicy, że nie upilnowałem stada. Przecież musieli mieć kozła ofiarnego, na którym złożyliby grupowe poczucie winy. Przysiągłem, że dokonam zemsty i nie miałem zamiaru odpuścić. Jeśli czar nie okaże się poprawny, pozostają inne metody, bardziej staroświeckie, bardziej krwawe.
Jednak błagałem, bym nie musiał ich użyć, szczególnie że jedyny ślad, jaki posiadaliśmy, dotyczył kobiety, której nie chciałem skrzywdzić. W oczach Wilka była niewinna, w moich za to... hmm... Sam nie byłem pewny, wyglądała na taką zagubioną.
— Nie wiem — wydukałem po dłuższej chwili namysłu. — Nie chce bawić się we wróżkę, później może mnie czekać rozczarowanie.
Poparła moje słowa.
— Przyznam, że nie spodziewałam się uczestniczyć w tak poważnej akcji.
Schowała przybory do torebki, w tym tajemniczy zeszyt. Gęste, rude loki spięła w luźnego koka, który wypuszczał z upięcia długie pasma, zakrywając tym twarz. Nie wyglądała na osobę magiczną, tym bardziej niebezpieczną. Obraz gubił człowieka, przekonałem się o tym parę minut temu, kiedy zdzieliła mnie prądem. Nawet nie mrugnęła, z miną profesjonalnego pokerzysty powaliła mnie na kolana.
Dlatego nie ufałem magii, była zbyt nieprzewidywalna, tak samo jak jej posiadacze. Jeden zły ruch i mogłeś pożegnać się z życiem lub co gorsza, nałożyliby na ciebie klątwę, przechodzącą na dalsze pokolenia. Chore pojeby.
— Ja też nie — przyznałem szczerze.
Atak na stado? Nikt się tego nie spodziewał i nikt nikomu tego nie życzył. Najbliżsi byli w niebezpieczeństwie, w każdej chwili kolejny członek mógł być martwy. Najgorsze uczucie, trudne do opisania.
***
Dotarliśmy na miejsce na pamiętną polanę. Nic się nie zmieniło, nadal brakowało odstających zapachów i wciąż nie mogłem uwierzyć, że byłem tu świadkiem odnalezienia ciała. Rozpoznałem miejsce, w którym siedział Will. Jego przerażenie... Przełknąłem z trudem ślinę. Na niej było tyle krwi.
— Wskaż mi miejsce, gdzie leżała Lily, jak ją znaleźliście — poleciła Ewa, odrywając na moment ciężkie wspomnienia.
Posłusznie wskazałem, to co pamiętałem. Czarownica otworzyła pojemną torbę, z której wyjęła kolorowe kamienie, pojemnik z białym proszkiem oraz widziany wcześniej notes. Precyzyjnie rozrysowała proszkiem okrąg, a zaraz na nim poukładała skaliste odłamki. Każdy odcień posiadał wyselekcjonowane miejsce, dziewczyna usiadła na samym środku. Spojrzała na mnie.
— Nie wiem, na jak długo będę w stanie złamać blokadę. Postaraj się wyłapać jak najwięcej zapachów.
— Jasne — bąknąłem, zachowując między nami bezpieczną odległość.
Dziewczyna spoważniała, otwierając notes. Dźwięcznie wymawiała każde zapisane słowo, wymachując energicznie rękami. Na początku nic się nie działo, dłuższą chwilę powtarzała od nowa wyuczoną regułkę, miarowo podnosząc głos. Kiedy doszła do wysokich tonów, które praktycznie wykrzykiwała, odczułem na skórze pierwsze oznaki magii. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, za to u Ewy w górę uniosły się rude pukle. Kamienie zamigotały neonową łuną, tworząc kolejny okrąg, połączony światłem. Czarownica zamknęła oczy, oddając się nowym strumieniom czaru. Nagle jej głos zamilkł. Nie rozumiałem tego, usta wciąż mówiły, lecz tym razem bez dźwięku. Niepewnie podszedłem parę kroków, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Zauważyłem, że jasna warstwa okręgu, utworzyła wokół Ewy świetliste pole. Była ode mnie oddzielona barierą, nie miałem tam dostępu. Wiatr w jej ciasnej otoczce stał się silniejszy. Wyswobodził związane włosy oraz unosił skrawki materiału z jej ubrań.
Coś się zmieniło. Leśne zwierzęta również umilkły, przestraszone tym, co wyczuły od dziewczyny. Mój wewnętrzny Wilk, skulił się pod wpływem dziwnych drgań, a ja sam wzdrygnąłem się, kiedy poczułem chęć do ucieczki.
Chwila. Pociągnąłem nosem, wyczuwając delikatne aromaty, różniące się od tych należących do lasu. Nie były zbyt wyraźne, ponieważ od ataku minęło trochę czasu, ale nadal byłem w stanie rozpoznać niektóre z nich. Pierwszy należał do wilczycy, jej krwi oraz emocji, jakich wtedy doznała. Strach, gniew, smutek opowiadały historię walki ze sporą częścią przemocy. Płakała, błagała o litość, nie doznała jej. Uczucia zawsze były najostrzejsze, sygnalizowały inne drapieżniki, aby nie zbliżać się do danego miejsca. Lily ostrzegała nas, mieliśmy jej nie ratować. Według niej oprawcy byli zbyt niebezpieczni. Z trudem skupiłem się na kolejnej woni. Była ziemista, lecz nie w przyjemny sposób, to był odór brudnej ziemi, toksycznej, odpychającej. W dodatku towarzyszył jej specyficzny zapach śmierci. Wilk zawarczał obronnie, bał się. Cholera, sam się bałem!
Rozejrzałem się po polanie, wyszukując dalsze wskazówki. Poczułem obecność Ewy, bo była najbliżej, jednak czegoś mi brakowało. Wiedziałem, że omijam szczegół. Oddaliłem się pod same drzewa, aby ograniczyć dominujące zapachy. To było dobre rozwiązanie, ktoś się chował, nie uczestniczył w samym akcie ataku. To był znajomy aromat, miałem nadzieję, że go tu nie spotkam, myliłem się. Pomarańcza, tak lekko wyczuwalna, a przyprawiała mnie o mdłości.
Przyswoiłem nowe informacje, doszukując się po drodze zapachu zbliżonego do Ewy. Śmierdział magią, drażnił nos, niestety był zbyt słaby, abym mógł się mu bliżej przyjrzeć. Zwróciłem się w kierunku wiedźmy, której ciało przybierało niebezpiecznie blady kolor.
— Możesz już przestać|! — krzyknąłem. Tamta jednak nie odpowiedziała.
Zapętlona w magicznej mantrze, ruszała ustami, cytując zapewne te same słowa, co na starcie. Oczy nadal pozostawały zamknięte, a rude loki błąkały się w powietrzu. Mimo wszystko wyglądała inaczej, gorzej, mniej ludzko. Zaniepokojony podszedłem do niej, lecz gdy tylko wysunąłem rękę z zamiarem przerwania kręgu, wszystko się skończyło. Kamienie straciły blask, biały proszek został rozwiany, a drobna czarownica leżała nieprzytomnie twarzą w stronę ziemi. Podniosłem głowę, dostrzegając świeżą krew. Spływała jej z nosa, uszu oraz oczu, nie obudziła się. Sprawdziłem serce, biło, nadal też oddychała. Żyła.
— Ewa — Potrząsnąłem delikatnie ciałem. Zero reakcji. — Ewa! — Nadal nic. — Kurwa — podsumowałem i zaniosłem dziewczynę do auta.
P.S.
Jak zauważyliście, nowy rozdział był szybciej niż ostatnio. Mam nadzieje, że tak pozostanie.
.
.
.
Może jakieś komentarze na zachętę??!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top