Rozdział 14
ANA
Nie poszłam do auta. To znaczy, faktycznie ruszyłam w jego stronę, jednak po głębszym namyśle wróciłam do pustej ławki, przy której jeszcze parę minut temu doświadczyłam masażu, godnego tajskich rąk. Kto by pomyślał, że tak duże i szorstkie dłonie, są w stanie być delikatne, przekazując sobą tyle pieszczot. Drgnęłam na samą myśl. To był jedynie przyjacielski gest, zlitowanie się nad taką łamagą, jak ja. Oczywiście mógł po prostu wręczyć mi maść w rękę, bym sama to zrobiła, zapewne jednak uznał, że byłam na tyle ślamazarna, że nie poradziłabym sobie także z tym.
Czy powinnam być zła? W zamyśleniu dotknęłam czoła, pocierając miejsce przy skroniach. Z niewiadomych mi przyczyn wróciłam do miejsca, przy którym się z nim rozdzieliłam, czekając niczym wierny piesek. Nie byłam psem, więc dlaczego tak uparcie nie chciałam być teraz sama?
Zerknęłam na sprawcę całego zamieszania. Krem faktycznie zaczynał działać, kostka zbladła, a sama opuchlizna zdawała się być odrobinę mniejsza. Ból również był znów do zniesienia. Może nie było z nią tak źle, jak zdawało mi się na samym początku.
Łyknę paracetamol i będę zdolna do pracy — zadowolona stwierdziłam w myślach, okłamując się kolejny raz w ciągu jednego dnia. Sama myśl, że nie byłabym zdolna do zarobienia ostatniej kwoty, napawała mnie lękiem. Byłam bliska końca, systematycznie spłacałam dług ojca, nawet nie spóźniając się z dostarczeniem gotówki o dzień. Należności w mafii porównywałam do zwykłego obciążenia w banku. Sprawowałam się nienagannie, grzecznie wyliczając ostatnie odsetki, jakie trzymały mnie pod kluczem, z tą różnicą, że instytucja finansowa nie groziła mi bronią za niewypłacenie się o umówionej porze.
Miałam nóż przy gardle i to zbyt dosłownie.
Na co reagowałam jak? Chodzeniem po centrum handlowym!
Wspaniały zmysł przetrwania Ano, z zachwytu brakowało jedynie owacji na stojąco.
Naburmuszona na samą siebie i swoje głupie pomysły, prawiłam w głowie kazania, których celem było doprowadzenie mnie do porządku. Marzenia. Moja życiowa historia była idealnym przeciwieństwem do instruktażu pod tytułem „Jak uczyć się na błędach". Gdybym posiadała tę tajemną wiedzę, to raczej nie skończyłabym na pieprzonej ławeczce, ze skręconą kostką oraz długiem. Oczywiście nie zapominajmy o uroczym bonusie w postaci umarlaków w lodówce!
Cóż... życie. Przecież co druga osoba ma takie same problemy, co ja, prawda?!
Jakież miałam szczęście, że jeszcze nie pierdolnęłam od tego dobrobytu.
Od niechcenia, spojrzałam na dalszy plan, dostrzegając pomiędzy ludźmi ciemną postać. Znajomo potężny mężczyzna, zbliżał się w moim kierunku na tyle szybko, że zapewne u mnie byłby to co najmniej trucht. W rękach trzymał niezliczoną ilość reklamówek, torując nimi przejście między pozostałymi klientami sklepów. Lustrując jego skrzywioną ze złości twarz, o mało nie wypuściłam kluczy do jeepa. Był zły, nawet bardzo.
Kiedy złapaliśmy kontakt wzrokowy, poczułam, że przy zdrowych zmysłach powinnam właśnie wstać i uciekać. Jednak chwilę temu także uznaliśmy, że brakowało mi tej piątej klepki odpowiadającej za zmysł przetrwania.
Czy Louis byłby zły, gdybym fiknęła nie z jego ręki? W sumie moje zwłoki nadal mogłyby się idealnie wkomponować do i tak już pełnej lodówki. Według mnie powinni wybrać spuchnięta stopę, może pobyt w chłodziarce zniwelowałby te nabrzmiałe palce.
Reszta ciała najlepiej do kremacji — rozmyślałam nadal, obserwując zbliżającego się do mnie Gerarda. — Dbajmy o środowisko, z prochu wytworzymy diament i uroczyście wsadzimy go w dupę Louisa. Pewnie będzie zachwycony moją ostatnią wolą, wydaję się być mężczyzną, który kocha oryginalne prezenty.
Mężczyzna stanął przy ławce, jeszcze bardziej górując nade mną wzrostem. Łypnął na mnie rozgniewany, zapewne zastanawiając się, czemu nie siedzę w aucie.
Spokojnie Wielkoludzie, sama się nad tym zastawiałam.
— Idziemy — mruknął pod nosem, nie czekając nawet, aż wstanę.
Pośpieszona, kuśtykałam, próbując nadgonić dzielący nas dystans.
— Komuś humor się popsuł — wysapałam, doczłapując się do samochodu.
Gerard, słysząc to prychnął z irytacją. Nie mogłam wpaść na pomysł, dlaczego zaszła w nim taka nagła zmiana i czemu podejrzewałam, że winowajcą byłam ja.
W milczeniu podałam mu klucze, a sama usadowiłam się na miejscu pasażera. Fotel stał się nagle dla mnie niesamowicie niewygodny, tak samo pasy, buty oraz kierowca. Najwidoczniej automatycznie podłapałam od niego zły nastrój.
Jechaliśmy w całkowitej ciszy, która irytowała mnie coraz bardziej z każdą mijającą sekundą. Kilkukrotnie próbowałam nawet włączyć radio, lecz Wielkolud pomrukiwał nieznośnie, gdy tylko wyciągałam rękę.
— Czy coś się stało? — wypaliłam, nie wytrzymując napięcia w tej ciasnej przestrzeni.
Mężczyzna nie spojrzał na mnie, za to zacisnął wargi, rozciągając bliznę. Napięta twarz zdradzała, że raczej nie doczekam się odpowiedzi.
Podskoczyłam przestraszona, gdy nagle usłyszałam jego głęboki głos.
— Kim jesteś? — zapytał cicho, wybijając mnie z rytmu. Nie byłam przygotowanie na to, że postanowi się odezwać, dodatkowo sam zaatakował mnie znienacka pytaniem.
— Słucham?
— Kim jesteś, Ana? — powtórzył głośniej.
Już chciałam powiedzieć, że nie rozumiem pytania, jednak Wielkolud znów mnie uprzedził.
—Jesteś młoda, inteligentna i zdecydowanie przykuwasz wiele męskich spojrzeń. Jednak mieszkasz sama na podejrzanej ulicy, bez większości mebli, bez ubrań i bez stałej pracy. Nie wydawałaś się również zmieszana, że wczorajszego dnia wprost zaciągnąłem cię do baru na siłę. Nawet nie pisnęłaś słowem, bym cię zostawił w spokoju. Dlaczego tak usilnie potrzebujesz pieniędzy, że zgadzasz się na dosłownie wszystko?
Nadal na mnie nie patrzył, ja również odwróciłam wzrok. Rozpoczął nieprzyjemny temat, w którym nie miałam zamiaru brać udziału. Moja przeszłość nie powinna go interesować, sam ukrywał wiele.
— Czy jest ktoś, kto ma wobec ciebie... — przełknął głośno ślinę, a ja nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć, że zaciska również dłonie na kierownicy. Wystarczyło, że poczułam, jak przyśpiesza autem. — Czy ktoś cię prześladuje?
Nie odpowiedziałam, co uznał za formę buntu. Bardzo dobrze, to nie był materiał na rozmowy w samochodzie. To nie był problem do rozwiązania gdziekolwiek. Tym bardziej nie przez samca alfę o syndromie Atlasa.
— Jeśli potrzebujesz pomocy, to wystarczy...
Zawrzałam. Nie potrzebowałam niczyjej pomocy, szczególnie jego — praktycznie obcego mi mężczyzny. Niby skąd miałam wiedzieć, że jest lepszy od Louisa? Na pozór wszyscy grają doskonale, wyłącznie przyciśnięci do ściany, odsłaniają swoje najlepsze karty.
— Niczego nie potrzebuję — oparłam agresywnie przez zaciśnięte zęby. — Nie znasz mnie i nie chcę, aby to się zmieniło.
Auto zahamowało niebezpiecznie, zaciskając pasy na mojej piersi. Wybałuszyłam oczy, patrząc, jak Gerard zjeżdża na pobocze. Niespodziewanie odpiął pasy, aby móc się nachylić nade mną. Co on wyprawiał? Może i byłam nieprzyjemna, ale nie na tyle, by wyrzucać mnie z samochodu w środku lasu. Chwyciłam za klamkę z zamiarem zabezpieczenia się, gdyby faktycznie chciał mnie stąd wykopać, jednak on tylko dotknął mojego ramienia.
— Nie musisz widzieć we mnie wroga. — Ciepły dźwięk tych słów łaskotał moje uszy, tak samo jak oddech, który poruszył moje włosy. — Chce ci tylko pomóc.
— Niby dlaczego chciałbyś mi pomóc? — odpowiedziałam z wyzywającym spojrzeniem. — Co z tego będziesz miał? Chyba ja powinnam być mniej ufna względem tobie, sam to potwierdziłeś. Wyskakujesz z tymi wszystkimi pytaniami, a przecież znamy się od zaledwie doby. Czemu miałabym się przed tobą spowiadać, a tym bardziej prosić o jakąkolwiek pomoc? Za kogo ty mnie uważasz? — Głos zadrżał, wraz z dolną wargą. Nie uszło to uwadze Wielkoludowi, który w skupieniu obserwował moje usta. Ciemne tęczówki wydawały się przybrać odcień głębokiej czerni, a kręcone kosmyki przysłoniły grube brwi.
Nie przybliżył twarzy, nie musiał, nawet ta odległość wydawała się być niczym przy zaistniałej atmosferze.
— Uważam cię za silną kobietę, która z niewiadomych przyczyn jest na tyle zdesperowana, że zmuszona płaszczy się przed każdym w celu życia w dalszej biedzie. — Energicznie chwycił mnie za podbródek. — Nie oszukasz mnie, Ano, widzę, że z czymś walczysz. Tylko nie rozumiem, dlaczego pozwalasz, aby to coś miało nad tobą taką władzę.
Uwolnił mój podbródek, wracając na swoje miejsce. Wrócił na trasę, pozostawiając mnie w dalszym szoku. Gdy wypuściłam ze świtem powietrze, zrozumiałam, że przez cały ten czas je wstrzymywałam.
Nie oszukasz mnie, Ano, widzę, że z czymś walczysz. Tylko nie rozumiem, dlaczego pozwalasz, aby to coś miało nad tobą taką władzę.
Powtarzałam w głowie jego ostatnie słowa. Dotknęły mnie głęboko, uwalniając pytanie, które sama stawiałam sobie od dłuższego czasu.
Dlaczego usilnie męczyłam się z czymś, za co nie byłam odpowiedzialna?
Dodatkowo mierzyłam z tym sama, pozostawiona na pastwę losu, jak świeżo upierzone pisklę. Oczywiście, że bałam się konsekwencji, byłam przerażony tym, jak teraz żyję oraz tym, jak będę żyć. Każdego dnia odliczam zachowane w kieszeni drobniaki, których suma dzieliła mnie od upragnionej wolności. Chciałam uciec z klatki, być niezależna i przede wszystkim sama sobie panem losu. Nie posiadałam wygórowanych oczekiwań, po prostu brakowało mi wolnej woli, możliwości kierowania swoim życiem tak, by niczego nie żałować, a aktualnie żałowałam wszystkiego. Szczególnie tej pieprzonej egzystencji zza więziennych krat. To, że mogłam opuszczać celę, nie znaczyło, że byłam poza jej zasięgiem.
Wszystko posiadało swoją cenę, wykupienie wolności było wyłącznie kwestią czasu.
— Czasami grzechy przeszłości wracają ze zdwojona mocą, a ty mimo ciągłej walki czujesz, że tak naprawdę nie uciekniesz od odpowiedzialności. Nie widzę w tobie wroga, Gerardzie, po prostu ta wojna dotyczy mnie, a ja nie ciągnę za sobą niewinnych ofiar. — Spojrzałam na obitą kostkę. — Wystarczy, że ja zostałam zabrana siłą.
***
Reszta podróży minęła w milczeniu, której tak naprawdę obydwoje potrzebowaliśmy. Napięcie minęło, jak i nieprzyjemny humor Gerarda. Mężczyzna spokojnie zaniósł zakupy do mojego pokoju, po czym na odchodne przytulił mnie delikatnie, zważając na zranioną nogę. Jego pożegnanie brzmiało jak obietnica powrotu, na co o dziwo zareagowałam pozytywnie. Skromne „Do zobaczenia" odbijało się w mojej głowie, jak i jego wcześniejsze słowa.
...nie rozumiem, dlaczego pozwalasz, aby to coś miało nad tobą taką władzę.
Ja też tego nie rozumiałam.
Nie wszystko jest warte wyjaśnienia.
Spojrzałam na górujące w sypialni torby z zakupami.
— Czas je rozpakować — zakomunikowałam, łapiąc pierwszą reklamówkę.
PS
Ponieważ długo nic nie pisałem, mam dla Was 2 ROZDZIAŁY! (drugi zaraz wstawię :)) Przepraszam za tą długą przerwę, ale miałem maturę, potem operację - to już koniec wymówek XD Postaram się poprawić i pisać w miarę często :) O ile jest to u mnie możliwe :D Dalej proszę o komentarze i gwiazdki :) Oczywiście, jeśli się Wam spodobało :) :) :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top