Rozdział 10,5 (część II)
ANA
***
Powrót do auta był szybki, bez zbędnych pytań od strony Gerarda. Nie wracał rozmową do wcześniejszego płaczu ani nie wtrącał się widząc, jak zwijam się w kulkę zaraz obok niego na siedzeniu pasażera. Tworzyłam z siebie bezpieczny kłębek, odporny na zło tego świata. Na tyle gruby, aby koszmarne wspomnienia nie przebiły się przez jego barierę ochronną.
Przynajmniej taki miałam zamiar.
W ciszy obserwowałam ulice, drzewa oraz przypadkowych przechodniów, których życie nie kręciło się wokół lodówkowych trupów. Naprawdę starałam się wymazać ten dzień z pamięci, jednak było to porównywalne do wmówieniu dzieciakowi, że Mikołaj istnieje zaraz po tym, jak zobaczył mamę wciskająca pod choinkę nowego Xboxa. Starania od początku były skazane wyłącznie na klęskę.
Błędy przeszłości wracały do mnie żwawym krokiem, zadowolone, że będę musiała się z nimi zmierzyć po raz kolejny. Zacisnęłam mocniej dłonie, czując wbijające się w skórę paznokcie. Ratowałam się bólem, by zachować trzeźwość umysłu, lecz nawet to nie było na tyle silne, bym nie wspominała przeklętego Louisa — niszczyciela mojego życia oraz kolejnego posiadacza wolności, która powinna należeć jedynie do mnie. Te cholerne bariery trzymały się mnie jak kajdany z najsilniejszego fundamentu. Zaciskały wokół szyj, nadgarstków, kostek, czerpiąc satysfakcję z mojego duszenia się, gnicia w tym wstrętnym mieście, na który zostałam bezpodstawnie skazana. Najpierw ojciec, zaraz za nim Louis, a kolejny na liście szczytował Gerard wraz ze swoją podejrzaną chęcią pomocy. Nie mogłam zaprzeczyć, że byłam mu wdzięczna, jednak te wszystkie lata nauczyły mnie, że wdzięczność potrafiła być najpodlejszym z czynników, który przez lata potrafiły wiązać cię jedynie z toksycznymi relacjami, na które nie zasługiwałaś.
Nikt na to kurwa nie zasługiwał!
Niechętnie odwróciłam się w stronę Wielkoluda, który podobnie jak ja, siedział zestresowany, bojąc się podjąć temat do rozmowy. Mimo udawanego spokoju, jaki wokół siebie budował, mogłam rozszyfrować, że tak naprawdę sam walczył z własnymi demonami. Ciągła czujność, częste zmiany nastroju, a nawet zaciśnięte mięśnie. Aktualnie na nic winnej kierownicy. Byliśmy siebie warci — pomyślałam, uśmiechając się kwaśno na sam dźwięk tych słów.
Przyjrzałam się jego profilowi, z ładnie zarysowaną żuchwą oraz prostym nosem. Tym razem ciemne loki nie zasłaniały twarzy, co przerażająco mnie ucieszyło. Tak, radowała mnie myśl, że mogłam w pełni obserwować jego twarz... jak walnięty psychopata! Jeszcze trochę, a sama zacznę wysyłać mu poobcinane palce. Chociaż nie, same paznokcie. Na samą myśl o cięciu kości robiło mi się słabo.
— O czym myślisz? — zagaił Wielkolud, zerkając na parę sekund w moją stronę.
— Paznokciach — odpowiedziałam szczerze.
Zauważyłam, jak uchwyt na kierownicy momentalnie się rozluźnił. Czyżby cały czas bał się mojej reakcji? Spokojnie, to nie był czas, ani miejsce, bym zamykała się w sobie. Jeszcze się sobą zdążymy znudzić, Gerardzie.
— Aha — skwitował, po czym dodał po zastanowieniu. — Przynajmniej zadbanych paznokciach?
Parsknęłam słysząc poważne pytanie. Wracał do swojej żartobliwej kondycji. To dobrze.
— Zazwyczaj o innych nie myślę, jednak dziś po głowie chodzą mi paznokcie umarlaków.
Jego brwi powędrowały w górę. Zahamował przed czerwonym światłem, po czym przekręcił się w moją stronę.
— Przyznam, że dość intrygujący temat na leniwe rozmyślania, aż jestem ciekaw, skąd się wziął?
Nie chcesz wiedzieć, wierz mi, sama pragnę teraz o tym zapomnieć.
Zamiast od razu odpowiedzieć, pomogłam zmienić mu bieg na jedynkę, gdy światło zmieniło kolor. O dziwo, uśmiechnął się, łapiąc za moją dłoń. Nie wypuścił jej, zmieniając wspólnie kolejne biegi.
Znów to przyjemne ciepło. Jego duża, szorstka dłoń, była aż nazbyt delikatna, mogłam w każdej chwili ją bez problemu wyszarpać.
Czy chciałam to zrobić?
Nie, jednak jeszcze bardziej nie miałam ochoty na rozbudowaniu tej relacji. Wyciągnęłam powoli rękę, krzyżując ją zaraz z drugą. Gerard nie skomentował tego ani nie próbował mnie zatrzymać. Jego mimika twarzy również nie uległa zmianie. To chyba dobrze.
Nie podjęłam się dalszej rozmowy, za to wróciłam do obserwacji widoków po mojej stronie okna. Świat wydawał się taki prosty, gdy patrzyłam na niego przez grube szkło. Dorośli załatwiali swoje sprawy, emeryci bez pośpiechu spędzali wolny czas, a dzieci szukały nowych pomysłów do zabawy. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby ich problemy nie przytłaczały. Jakby potrafili żyć bez zmartwień, cierpień, zbędnych dylematów. Tak dobrze funkcjonowali w tym marnym społeczeństwie, czy jeszcze lepiej ukrywali swoje prawdziwe emocje, tak samo zresztą jak ja?
Hm...
Patrząc na to wszystko wróciłam do najgorszego ze wspomnień, które ukrywałam głęboko na samym dnie swoich wszystkich czarnych myśli. Był to dzień mojego nowego więzienia, kolejnej klatki, z której do tej pory się nie wydostałam. Dlaczego to wieloletnie wspomnienie tak bardzo przerażało mnie nawet w tej chwili? Po wielu latach wciąż miewałam koszmary, wciąż przerażała mnie myśl, że się tego nie pozbędę. Jak to możliwe, że te przyjemne chwile ulatniały się z dnia na dzień, pozostawiając w głowie jedynie zarys tego, co kiedyś sprawiało ci przyjemność, a te najgorsze minuty pozostawały z tobą aż do końca?
Czemu to wspomnienie wróciło akurat teraz?
***
Wracając wieczorem z ostatniej zmiany w pobliskim supermarkecie, towarzyszyła mi dziwna myśl, że jestem na etapie swojego życia, w którym zamiast skanować zakupy powinnam się bawić, rozwijać, poznawać miłość swojego życia, a nawet starać się o dziecko. Oczywiście to ostatnie było jak na razie ostatnie w kolejce moich wymagań. Po prostu dziwiło mnie, dlaczego w porównaniu do moich rówieśników katowałam się żmudną pracą, zamiast zostawić to wszystko w cholerę, by móc wyjechać do większego miasta, gdzie mogłabym faktycznie wybudować sobie nową ścieżkę w życiu. Nie miałam tu rodziny, znajomych, a nawet stałego zatrudnienia. Więc czemu tak mocno trzymałam się łodzi, która tonęła wraz ze mną tyle lat?
Chore — pomyślałam. — Działaj, Ana! Nadszedł czas, abyś ty również skupiła się na swoich potrzebach, a na pewno nie należały do nich koszulki polo z logo firmy.
W pośpiechu całkowicie zmotywowana do zmiany swojego dotychczasowego życia pokonywałam schodki, wbiegając na ostatnie piętro. Lekko przesadziłam z oceną własnej kondycji, przez co oparta o barierkę, łapałam urywany oddech.
No tak, treningi cardio mogę dopisać do listy celów. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz musiała uciekać, a pamiętajmy, psychopaci są zazwyczaj równie zawzięci z dokonaniem morderstwa, co ich ofiary z chęcią przeżycia.
Zaśmiałam się w myślach za to dziwaczne porównanie, wyciągając spod dywanika pojedynczy kluczyk do drzwi od mieszkania. Jakie było moje zdziwienie, gdy kluczyk nie chciał się przekręcić w zamku, a drzwi same się uchyliły, jakbym zapomniała je zamknąć.
Niemożliwe! — Zerknęłam przez niewielką szparkę w drzwiach, sprawdzając, czy po drugiej stronie nie stoi jakiś podejrzany typ.
Ciemno. Cicho.
Chyba faktycznie zapomniałam zamknąć albo co gorsza... — pomyślałam przerażona — ...zamek się zepsuł!
Jak opętana naciskałam klamkę, udając, że mam, chociaż znikome pojęcie o ślusarstwie. Przekręciłam klucz jeszcze parę razy, aby upewnić się, że tym razem drzwi zostaną zamknięte i z wielką ulgą stwierdziłam, że zamek nadal sprawnie funkcjonuje.
Odetchnęłam pocieszona, wchodząc do mieszkania, jednocześnie karcąc się za własną głupotę i pilnując, aby na pewno zamknąć drzwi za sobą. Zapaliłam włącznik, zrzucając z ramion letnią kurtkę. Powrót do łóżka był tym, czego teraz najbardziej potrzebowałam.
— Późno kończysz pracę, nie myślałaś, aby startować na poranną zmianę? — Usłyszałam męski głos w centrum pokoju. — Wieczorem robi się na ulicach bardzo niebezpiecznie — podkreślił ostatnie słowo, przeciągając sylaby.
Podskoczyłam słysząc obcy dźwięk. Automatycznie odwróciłam się, doszukując źródła. Nie musiałam długo szukać, nieznajomy siedział oparty na kwiatowej sofie, obserwując mnie z lekkim uśmiechem na twarzy.
Co ja mówiłam o psychopatach? A, no tak, że są zawzięci z dokonywaniem morderstw.
W panice cofałam się z powrotem w stronę drzwi, energicznie macając kieszonki w poszukiwaniu kluczyka. Z przerażeniem stwierdziłam, że zostawiłam go w kurtce, tak samo jak telefon.
Szlag by to trafił! Dotknęłam chłodnej klamki, tylko ta jedna rzecz dzieliła mnie od wezwania pomocy.
— Spokojnie dziecko, nie zajmę ci więcej niż parę minut.
Mężczyzna odezwał się po raz drugi, strzepując z ramienia wyimaginowany kurz. Przyjrzałam mu się dokładniej, zapamiętując każdy detal, jak tego uczyli na kryminalnych podcastach. Na pierwszy rzut oka nie przypominał gangstera, mordercy, a nawet złodzieja. Wręcz przeciwnie, bliżej mu było urodą do kościelnego ministranta niż typa wyciągniętego spod literatury grozy. Jasne, blond loki opadały mu swobodnie na ramiona, zasłaniając czoło i uszy, jednak nie oczy, blade tęczówki świdrowały mnie na wskroś, domagając się, bym go szybciej przytuliła niż oddała w ręce policji.
Po moim trupie! Szybciej skoczę oknem wołając o pomoc, niż ulegnę jego niewinnemu urokowi.
— Jesteś pewnie zmęczona, może wolałabyś usiąść? Mamy sobie wiele do wyjaśnienia. — Poklepał puste miejsce zaraz obok niego.
Chyba ze mnie kpił, myśląc, że podejdę bliżej niż te niecałe dwa metry dzielące nas od siebie. Zdał sobie z tego samego sprawę, zabierając dłoń znów na własne kolano. Ubrany w eleganckie, beżowe spodnie oraz białą koszulę, tym bardziej nie pasował do opisu nieprzyjaznego typa. Szybciej członka Jehowy, choć wątpiłam, że włamał się do mojego mieszkania z intencją nawrócenia.
Westchnął, ukrywając przyjazny uśmiech. Wyglądał młodo, zbyt młodo, bym mogła go określić, jako pełnoletniego obywatela tego stanu. Siedemnaście lat to był maksymalny limit, więc albo byłam świadkiem upadku małolata i jego niewinnej duszy, albo typ odkrył zajebiście działające serum wiecznej młodości. Oba te aspekty nie pałały mnie większą sympatią do niego.
— Myślałem, że będziesz bardziej skłonna do rozmowy — skomentował, rozciągając się na oparciu mebla. — Twój ojciec wręcz narzekał, że jako dziecko byłaś nie do zniesienia.
Czerwona lampka zapaliła się z tyłu mojej głowy. Znali się? Zerknęłam przelotnie na nieznajomego, który z zadowoleniem obserwował moją rosnącą panikę.
Niby z jakiej racji mieliby się znać? Chłopak kłamał, to wszystko nie miało najmniejszego sensu.
— Wyglądasz na skołowaną — zaśmiał się pod nosem.
— Bo tak jest — odburknęłam, domyślając się, że cisza z mojej strony niczego nie wniesie. — Skąd mam mieć pewność, że mnie nie okłamujesz? Historyjka o wymyślonych relacjach z moim ojcem nie jest wymagająca dla złodzieja czy mordercy. — Skrzyżowałam ręce, gromiąc go wzrokiem.
Włamywacz był może i młody, ale pewnie za to szybki i silny. Chwycenie kluczyka z kieszeni kurtki zajęłoby mi zbyt dużo czasu. Mieszkanie również nie było ogromne, abym mogła go zgubić między pokojami.
— Mordercy? — Ze zdziwieniem poprawił złoty lok, zaczesując go za ucho. — Czemu miałbym chcieć twojej śmierci? — Prowokował mnie szerokim uśmiechem, który teraz z wielką chęcią oglądałabym zza okna w radiowozie.
— Czemu miałbyś chcieć ode mnie czegokolwiek?
— Słuszne pytanie, Ano. — Wyprostował się, podnosząc kubek z ciemnym płynem, którego wcześniej nie zauważyłam.
Zapewne z moją kawą. Chłopak czuł się tu swobodnie, jak u siebie, wkurzało mnie to coraz bardziej.
— Nie znasz mnie, a ja cię owszem — ciągnął dalej, upijając kolejny łyk. — Nawet lepiej, niż ci się wydaję.
— Prześladujesz mnie?! — zapiszczałam głośniej niż zamierzałam.
Kubek zastygł w jego ręce zaraz przed ustami. Zmrużył brwi w głębokim zamyśleniu, nie odrywając ode mnie wzroku. Nie odpuszczałam, również przyglądałam mu się równie uparcie. To on był nieproszonym gościem, a zachowywał się, jakbym to ja wynajmowała u niego pokój.
— W sumie to można tak to nazwać — przyznał po czasie, wracając do poprzedniej czynności, czyli delektowaniu się popularną, rozpuszczalną kawą z promocji.
— Tak trzeba to nazwać! Jesteś chorym psychopatą, który włamuje się do mieszkanie Bogu ducha winnemu człowiekowi!
— Niewinnemu? — przerwał mi, zanim doszłam do mniej cenzuralnych słów opisujących jego obecność. — Mój droga, jesteś bardzo winna, inaczej bym się tu nie fatygował. — Odłożył delikatnie napój na stolik, wstając z sofy. Bezpieczna przestrzeń kurczyła się stopniowo, gdy chłopak podchodził do mnie.
Odwróciłam się szybko z zamiarem chwycenia kurtki. Intruz nie śpieszył się, napawając moim lękiem, gdy w pośpiechu doszukiwałam się klucza, aby stąd uciec. On był nienormalny, na pewno na tyle chory psychicznie, aby mogli go zamknąć w psychiatryku, a najlepiej w więzieniu o zaostrzonym rygorze.
Z radością doszukałam się klucza. Chciałam go ucałować jak sztabkę złota. Z trzęsącą się ręką, wsadziłam klucz do zamka, niestety bez możliwości przykręcenia go. Dwa razy większa dłoń, o przerażająco kościstych i długich palcach także chwyciła kluczyk. Szarpnęłam obcego kilkakrotnie, jednak bez skutku. Był nie do przesunięcia, stał twardo na ziemi, opierając się ciałem o moje plecy. Gdy jego loki łaskotały mój kark, poczułam wraz z nimi nieprzyjemny zapach mokrej ziemi oraz znajomej kawy.
— Zostaw mnie — syczałam przez zaciśnięte zęby. — Zostaw mnie, ty chory pojebie.
Niezrażony oparł czoło na moim ramieniu, głośno wciągając powietrze do płuc. Wymruczał cicho parę słów w obcym dla mnie języku, po czym bez wahania zaciągał się dalej moim zapachem.
— Ma... ma propriété — wychrypiał.
Nie widząc lepszej okazji, uderzyłam go pięścią z całej siły w głowę. Zamarł w bezruchu, a ja wraz z nim.
Przesadziłam?
Czemu ja się w ogóle zastanawiałam? Wyciągnęłam znów dłoń z zamiarem wydostania się z tej cholernej pułapki. Poczułam przypływ adrenaliny wraz z wielką dozą nadziei, że faktycznie uda mi się uciec. Przekręciłam zwycięsko kluczyk i pociągnęłam za klamkę, drzwi się uchyliły, by zaraz zatrzasnęły z jeszcze większą mocą. Przeżegnałam się w duchu, że nie zdążyłam wsadzić tam żadnej z kończyn. Pewnie z łatwością by je złamał.
— Zadziorna — skomentował unosząc głowę. Agresywnie złapał mnie za biodra, odwracając twarzą w swoją stronę. Złote loki połaskotały moje policzki, był zdecydowanie zbyt blisko. — Masz jego oczy — dodał, czym mnie rozproszył. — Niebieskie jak u twojego ojca. Jedyna warta rzecz, którą mógł po sobie przekazać.
Ogarnął mnie chłód jego słów. Pogrywał ze mną, drażniąc faktem, że zna mojego tatę. Nie mogłam uwierzyć, że z taką łatwością bawił się moimi emocjami, a przecież był dla mnie kimś zupełnie obcym. Dotknęłam jego piersi, odsuwając go od mojej twarzy, na co o dziwo przystanął. Wyprostowany szczytował nade mną dobre dwadzieścia centymetrów.
Wysoki, szczupły o wyglądzie uroczego aniołka, stawał się dla mnie coraz większą zagadką.
— Kim ty do cholery jesteś? — zadałam na głos pytanie, które chodziło mi po głowie od samego początku naszego niespodziewanego spotkania.
Szare, bądź błękitne tęczówki błąkały się po mojej twarzy, dłużąc odpowiedź.
— Nie wiem, czy do tej pory powstała nazwa określająca to, kim faktycznie jestem. Jednak, jeśli miałbym w prosty sposób opisać swoją rolę w tej rozmowie, to powiedziałbym, że trzymam się raczej definicji klasycznego „biznesmena". — Wyciągnął dłoń z zamiarem dotknięcia mojego policzka, na co automatycznie odskoczyłam w tył, trafiając wprost na twardą powierzchnię drzwi. — Za to przy każdym biznesie chodzi zawsze o to samo, Ano.
O pieniądze — dodałam sobie sama w myślach.
— Widzę, że powoli zaczynasz łapać — dorzucił, jakby czytał mi w myślach.
Ojciec był mu winny szmal. To była dziwacznie najbardziej logiczna część naszej dzisiejszej rozmowy. Ponadto nie była też ona dla mnie czymś wstrząsającym. Ojciec nigdy nie ukrywał, że miał problem z hazardem. Zazwyczaj poświęcał temu wyznaczoną część wypłaty w zakładach bukmacherskich, więc sądziłam, że ma nad tym jakąkolwiek kontrole. Choć, jak teraz o tym myślałam, to brzmiało to, co najmniej komicznie. Kontrolować nałóg? Czym ja się oszukiwałam? Miał problemy za życia, które po śmierci przypisał w testamencie mi.
Parsknęłam, czując w gardle gorycz. Zaskakująca w tym wszystkim była jedynie moja dziecięca naiwność, wierząca, że wreszcie uda mi się opuścić to przeklęte miasto z zamiarem ucieczki od wcześniejszego życia tutaj. Jaka ja byłam głupia.
— Ile? — zapytałam bez grama emocji w głosie. Byłam wypruta, wręcz pusta od środka zaraz po tym, gdy czołowo zderzyłam się z okrutną rzeczywistością.
Spojrzał mnie, jakbym zadała mu zbyt trudne pytanie.
— No ile?! — powtórzyłam głośniej.
— Na początek tysiąc dolarów do końca tygodnia. — Z lisim uśmiechem oraz wymalowaną pogardą na twarzy dodał — Lepiej, żebyś je miała.
Zanim przeszedł obok mnie, opuszczając na dobre moje mieszkanie, schylił się jakby przyjaźnie składając krótki pocałunek na czubku mojej głowy. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, który z trudem zlekceważyłam przepuszczając go prosto w stronę wyjścia.
— Jesteś psychicznie chor...
— Wolałbym, żebyś zwracała się do mnie po imieniu — przerwał, dodając, zanim zamknął drzwi. — Louis, ma moitié.
Zostałam sama z długiem oraz strachem, że już nigdy nie będzie mi dane się stąd wydostać.
PS
Od razu chciałbym przeprosić i zaznaczyć, że jestem nadal w trakcie poprawek w tekście, więc mogą się pojawiać różnice w zapisach imion, zapachów itp. Zabawnie jest spojrzeć na własny tekst po latach, niestety równa się to też z większą pracą przy nanoszeniu zmian.
PPS
Ostatkiem sił napisałem drugą połowę 10 rozdziału! Mimo zbliżającej się apokalipsy w postaci matury, to dałem z siebie wszystko ........ narazie :)
Mam nadzieje, że polubiliście Louisa ( Aktualnie jestem jego fanem nr.1)
Jak zawsze proszę o KOMENTARZE, KOMENTARZE, KOMENTARZE, KOMENTARZE ...................... NO I JESZCZE RAZ KOMENTARZE
PSSST PSSST... gwiazdki też mile widziane ;)
PPPS
Dla chętnych przedstawiam również szybki szkic Louisa w części graficznej na samej górze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top