Rozdział 7

GERARD

Poirytowany wróciłem do samochodu, siadając ciężko na fotelu kierowcy. Po Jacku pozostał jedynie unoszący się dym. Doskonale wiedział, kiedy najlepiej zniknąć ze sceny.

Sam chciałem teraz zniknąć.

W głowie ciągle widziałem twarz Any. Boże! To już można by było zaliczyć do oznak obsesji. Długowłosa szatynka o błękitnych oczach, wywiercała mi dziurę w mózgu, jakby miała do tego jakiekolwiek prawo.

Naburmuszony uderzyłem otwartą dłonią w brzeg kierownicy. Wilk nie wydawał się przejęty moimi rozterkami, a nawet okazale oznajmiał mi, że ma je wszystkie głęboko w dupie. Podekscytowany sapał na samą myśl, że dziewczyna znajduje się wyłącznie kilka kroków od niego. Zachłannie dobijał mnie sygnałami, aby natychmiast wrócić i ją złapać, naznaczając, że należy DO MNIE.

Słowo „moja" pobrzmiewało w głowie, doprowadzając tym samym do białej gorączki. Potrzebowałem chwili skupienia, a w zamian dostawałem wnerwiające psisko o niewyżytych jajach.

– Zamknij się! – krzyknąłem do własnego odbicia w przedniej szybie. – Po prostu się zamknij!

Dyszałem tak samo, jak drapieżnik, jednak z zupełnie przeciwnych sobie emocji. Drżałem z gniewu, walcząc z potrzebą szybkiej przemiany. Wilk tego chciał, a ja się przed tym broniłem. Brakowało mi jeszcze przerażonej kobiety, która pada na przedwczesny zawał z powodu ogromnego wilka w sypialni.

Trzasnąłem drzwiami, używając zbyt dużo siły, o mało ich nie wyrywając. Na klamce jednak pozostały odciśnięte palce, symbolizujące cienką granicę, na której właśnie stąpałem. Coraz bardziej wkurzony odpaliłem samochód, włączając radio.

Może przynajmniej muzyka uspokoi mnie, choć na chwilę.

Nawet nie podejrzewałem, jak bardzo się myliłem, słysząc pierwsze zdania ze znanego hitu.

„... Show must go on ..."* – Freddie Mercury, zdecydowanie odnalazł odpowiedni moment, aby uświadomić mi brak działania. Gdyby przedstawienie miało trwać, mielibyśmy dwa trupy i psychicznego wilka z rozdwojeniem jaźni.

Z prędkością światła przełączyłem stację, nie chcąc słuchać dalszej części rockowego kawałka. To nie był dobry dzień na podbudowanie swojej niskiej samooceny.

Nie wierzę, no kurwa nie wierzę... – Zaśmiałem się pod nosem, czując otaczającą moje życie groteskę. Zaciśnięte dłonie na kierownicy trzęsły się od nadmiaru gniewu.

„... Don't worry be happy ..."** – Tym razem kolejna, martwa gwiazda obrała sobie za cel moje zszargane nerwy.

Zgrzytając zębami, rozmyślałem, jak szybko pozbyć się radia z samochodu. W odpowiednim momencie powstrzymał mnie od tego wibrujący w kieszeni telefon.

– Słucham! – ryknąłem do słuchawki, nie sprawdzając nawet, kto jest po drugiej stronie.

W odpowiedzi usłyszałem łagodny, męski głos. Osoba, do której należał również nie była dla mnie łaskawa.

Jak nie wilk to on! Czasami miałem wrażenie, że nasze wewnętrzne zwierzęta pomyliły swoich właścicieli.

– Czyżby nasz malutki Geruś był zdenelwowany? – zapytał Will, udając głos dziecka.

– Tak, a jak dalej będziesz drążył ten temat, to już wiem na kim się oddenelwuję. – warknąłem groźnie, zakańczając zdanie tą samą dziecięcą formą.

– Cóż... — Zapadła chwilowa cisza — bardzo miła propozycja, lecz wolałbym nie robić za worek treningowy. Moje ciało zasługuje jedynie na pieszczoty, piszesz się?

Nie odpowiedziałem, widziałem oczami wyobraźni, jak tamten dupek się uśmiecha. Przeklęty Will, ubóstwiał niszczyć mój spokojny i ułożony świat, wnosząc do niego liczne docinki oraz ogromne dozy irytujących sytuacji. Pamiętałem, gdy jako dziecko nękał mnie na spotkaniach stada. Już wtedy obrał mnie, jako idealną ofiarę do psikusów. W ciele dorosłego człowieka on nadal pozostawał malutkim chłopczykiem, o wielkich i dzikich zielonych oczach.

— Niestety dzwonię w ważniejszej sprawie. — przybrał poważniejszy ton, skupiając tym na nowo moją uwagę.

Jego milczenie się przeciągało, przez co sprawdzałem, czy przypadkiem nie postanowił się rozłączyć. Połączenie trwało – po prostu rozpoczął dalszą część dogryzania.

Przyłożyłem rękę do czoła. Kretyn, z kim ja się zadaje? Zaczynałem rozumieć, że dookoła otaczali mnie same debile. Westchnąłem ciężko tak, aby Will słyszał, jak się poddaję.

Wygrał, nie miałem siły, aby użerać się z jego nagłą potrzebą rozrywki.

Powolutku wciągałem powietrze do płuc, starając się zachować wewnętrzny spokój. Nie dam się do końca wyprowadzić z równowagi. Miałem resztkę godności, która walczyła o odrobinę spokoju wraz z wyciszeniem wszystkich nadchodzących połączeń od tego dręczyciela.

Dowiem się wreszcie, po co dzwonisz?

— Och, ależ oczywiście!

Znowu cisza.

— Przyrzekam, jak tylko cię dopadnę, to nogi z dupy powyrywam! – Mimo największych starań nerwy puściły.

— Zacznijmy od szczerej rozmowy, twoje specyficzne fetysze, mogą zniszczyć nasz długoletni związek. Pomyśl o dzieciach. — Jego niesamowite poczucie humoru, dokręcało śrubkę wkurwienia w mojej głowie.

— Rozłączam się.

— Alfa chcę się z nami widzieć.

Słowa, których tak długo oczekiwałem. Miał wielkie szczęście, że zdążył je wymówić, zanim wcisnąłem przycisk z czerwoną słuchawką.

— Już jadę.

Rzuciłem telefon na siedzenie pasażera, naciskając do samego końca pedał gazu. Opony wpadły w krótki poślizg na mokrych kamyczkach. Zapach palonej gumy towarzyszył mi przez resztę trasy.

***

Pod domem alfy stało już sporo aut. Na tle Jeepów, Fordów, Chryslerów oraz Cadillaców, odznaczało się czerwone Porsche należące do Willa. Szczeniak uwielbiał błyszczeć, wyróżniając się z tłumu pospolitych, szarych ludzi. Musiałem przyznać, chłopak miał łeb do interesów, jak mało kto. Posiadał okazały majątek, który uwielbiał wydawać. Gdyby tylko wraz z pieniędzmi zyskał również cechy potrzebne odpowiedzialnemu, dorosłemu mężczyźnie. Nie mogłem ukryć, że Will był dla mnie niczym brat, kochałem go, jak członka rodziny – watahy, którą razem tworzyliśmy. Był pełen humoru, intelektu i sprytu godnego zazdroszczenia, jednak czasami zastanawiałem się, czy te trzy cechy wystarczą mu, aby mógł być szczęśliwy na dłuższą metę. Lawirowanie wśród śmietanki było wygodne i zdecydowanie przyjemne, lecz na jak długo? Sam zauważyłem, że od ostatniego spotkania stada, wydawał się pusty i znudzony. Ambicja przejęła górę, a dopięcie się do celu w postaci własnej firmy widocznie nie dawała mu pełnej satysfakcji.

Parkując, zacisnąłem usta, wydychając głośno powietrze przez nos. Wszystkie osoby, znajdujące się w pomieszczeniu zapewne wiedziały, że przyjechałem. Słyszały odgłos pracującego silnika oraz żwiru, gdy wysiadłem z samochodu. Szorstką dłonią przeczesałem do tyłu przemoczone włosy, choć pojedyncze kosmyki i tak wróciły znów na czoło.

Jeśli wszyscy już na mnie czekali, dlaczego tak bardzo nie chciałem wejść do środka?

Po chwili namysłu, po której i tak nie uzyskałem satysfakcjonującej mnie odpowiedzi, chwyciłem za klamkę solidnych, dużych, drewnianych drzwi. Nie zawracałem sobie głowy niepotrzebnym pukaniem, szczególnie że i tak byłem spóźniony.

Przeszedłem przez długi, wąski korytarz, na którego ścianach wisiały zdjęcia rodziny tego domu. Skrzywiłem się, dostrzegając malutką dziewczynkę o roześmianym i ciepłym spojrzeniu. Trzymała w dłoni zieloną żabę – była taka szczęśliwa. Mimowolnie wróciłem myślami do dzisiejszego zdarzenia. Las – krew – wilk – to wszystko wydawało się być nierealne, patrząc na zdjęcia młodszej wersji kobiety, którą dziś odnalazłem.

Tuż obok znajdował się większy obrazek, przedstawiający Lily wraz z ojcem i matką. Szef stada uśmiechał się, pokazując pierwsze zmarszczki w kącikach oczu, a jego przepiękna i młoda żona wpatrywała się w niego z czułością, którą objął nawet obiektyw aparatu. Ich córeczka siedziała na kolanach matki, wyciągając w stronę fotografa malutkie, blade rączki.

Energicznie odwróciłem głowę, nie chcąc na to patrzeć. Zacisnąłem wargi, przegryzając dolna z nich. Gdybym tylko rozpoczął patrol wcześniej... – wiedziałem, że nie ma tu mojej winy, choć wewnętrznie dobijałem się myślami, biorąc cały ból rodziny na własne barki. — Gdybym mógł złapać trop tego skurwysyna... — gdybanie sprawiało, że mój wilk również się wybudził. Tym razem oboje, zgodnie domagaliśmy się sprawiedliwości dla niewinnej dziewczyna, która dokładnie teraz walczyła z życiem.

Wkroczyłem pośpiesznie do salonu, robiącego jednocześnie za miejsce spotkań stada. Na samym środku znajdował się podłużny, prostokątny stół, przy którym zasiadło już większość zgromadzonych. Reszta zajęła kanapę, fotele, czy podpierała się plecami o ściany. Każdy jednocześnie zwrócił uwagę na mnie, zdradzając całą gamę emocji, w której dominował strach oraz gniew. Grobowa atmosfera, udzielała się drapieżnikowi, pobudzając jego czujność.

Przecież nikt jeszcze nie zginął, prawda?

Zauważyłem Jacka, który jako pierwszy kiwnął w moją stronę głową w ramach powitania. Jak na niego przystało, stał w najbardziej odludnym kącie z dala od reszty znajomych. W ustach trzymał niezapalonego papierosa, za to między palcami kręcił zapalniczką. W domu był całkowity zakaz palenia, a jego ewidentnie korciło, aby się zaciągnąć. Nie można było ukryć stresu, który krążył między nami niczym stadion szarańczy. Wszyscy starali się go ukryć, a on jak plaga zbierał żniwa, pobudzając stado niepewnych wilków. Byłem przekonany, że gdyby nie Alfa, już dawno, któryś z nich skoczyłby drugiemu do gardła w poszukiwaniu odpowiedzi.

Każdy drapieżnik był popieprzony, bez wyjątków.

– Witaj Gerardzie, czekaliśmy na ciebie. – głos zabrał sam Mark, szef tej całej gromady. Ręką wskazał wolne miejsce tuż naprzeciwko niego, oczywiście zaraz obok Willa. Ten drugi puścił do mnie oczko, machając, abym podszedł. Z poirytowaniem przewróciłem oczami – gdyby nie gówniana sytuacja, w której wszyscy siedzieliśmy, na pewno pokusiłbym się o to, aby uderzyć go prosto w ten kudłaty łeb. Niestety zamiast to, usiadłem na pustym krześle, piorunując chłopaka wzrokiem. Jego kącik ust się podniósł, wraz z jedną brwią.

Widocznie chciał, abym dziś skrócił jego życie.

– Jesteśmy już w komplecie – odparł Mark, zwracając tym samym uwagę wszystkich zgromadzonych. Zazwyczaj bijąca od niego pewność została zastąpiona żalem, widocznym i odczuwalnym dla całego stada. Zakrywał podkrążone oczy opuszczając głowę, zapewne wstydząc się własnych oznak słabości, a każdy z obecnych doskonale wiedział, że słaby wilk, to martwy wilk.

Potężny Alfa o sile niedźwiedzia automatycznie zmienił się w ofiarę, pogrążoną w strachu nad życiem córki, co łączyło się z losem całej watahy.

– Nie do końca wiem, jak zacząć temat – Masował czoło, zastanawiając się nad kolejnym doborem słów. – Wszyscy już zapewne wiecie, że moja córka została zaatakowana – Zacisnął usta, tworząc z nich cienką kreskę. Parę osób na sali odetchnęło głośno, słysząc kolejne słowa. — Lekarze rozłożyli ręce, mimo że stan Lily jest aktualnie stabilny.

Domyślałem się, że żona została przy jedynaczce. Nigdzie nie wyczuwałem jej zapachu, za to powoli do moich nozdrzy dostawał się inny aromat, zupełnie obcy. Nie był to wilk, a nawet inny zmiennokształtny. Drobne iskierki podpowiadały mi w głowę, że miałem kiedyś do czynienia z czymś podobnym, może nawet z tej samej rasy. Przymknąłem oczy, skupiając się na źródle. Nie było to najłatwiejsze, szczególnie przy tłumie napalonych emocjonalnie wilków.

Nie...nie...nie... — każdy z napotkanym nut nie pasował do tej, którą wyczułem zaraz przy wejściu i przed dosłownie krótką chwilą. Zmarszczyłem nos zniechęcony dalszymi poszukiwaniami. Może mam już omamy? Cały ten dzień zdawał się być jednym, wielkim snem, który spokojnie mogłem nazwać koszmarem.

— Też to czujesz? — wyszeptał Will, zaskakując mnie pytaniem. Jego zielone tęczówki powędrowały w kierunku Alfy, lecz później uniosły się znad jego głowy. — Ktoś tu jest.

— Tak — odparłem krótko, również patrząc w tę samą stronę. Młody miał rację, udowadniając tym, że chwilowo nie zwariowałem. Nos odróżnił delikatny aromat mięty, jednak z drugim, towarzyszącym mu zapachem już miał problem.

— Eukaliptus — dodał Will, jakby czytał mi w myślach. Ze zmrużonymi oczami, uśmiechnął się łagodnie napawając świeżą nutą. — Ładnie.

Naszą szeptaninę przerwał Mark, zadając mi pytanie.

— Gerardzie, byłeś na miejscu. Co widziałeś?

Automatycznie poczułem na sobie ciekawskie spojrzenia. Ludzie chcieli znać sprawce, wiedzieć o szczegółach ataku — być po prostu w temacie.

I to właśnie było w tym wszystkim najgorsze. Potrzebowali informacji, których nie posiadałem. Tam nie było nikogo, jakby sam atak wykonała na sobie Lily. Zero śladów, brak zapachów, jedynie zakrwawione ciało w nienaturalnej pozycji. Jak opisać ojcu scenę zbrodni, gdzie ofiara jest jego córka, a samego oprawcy brak?

Przełknąłem ślinę, budując w głowie sensowne zdanie. Im bardziej starałem się wrócić do momentu sprzed paru godzin, tym mocniej w myślach powstawał chaos.

Westchnąłem, przecierając wilgotne włosy. Napotkałem spojrzenie Alfy, oczekującego odpowiedzi.

— Nie znamy jeszcze sprawcy ataku. — zacząłem głośno, choć byłem niepewny własnych słów.

Nie możesz wprowadzić paniki w stadzie. Nie możesz wprowadzić paniki w stadzie. Nie możesz wprowadzić paniki w stadzie...

— Śladów również brak. — dodałem po chwili, obserwując reakcję Marka, jak i innych wilków wokół niego. Milczeli, wpatrywali się tępo, czekając na dobrą nowinę — niedoczekanie. — Atakujący był przygotowany. Podejrzewam, że brała w tym udział więcej niż jedna osoba. Nie podam dokładnej ilości, lecz to tylko tymczasowa niewiedza. Wrócę w tamto miejsce i dokładniej przyjrzę się jakimkolwiek śladom, nie pozwolę, aby ktokolwiek z nas podzielił los Lily. — Przerwałem wypowiedź, mając nadzieję, że to usatysfakcjonuję Alfę, a tym bardziej resztę zgromadzonych.

Will, klepnął mnie po udzie, sygnalizując, że wypadłem dobrze. Nie poczułem ulgi.

Mark kiwnął w ciszy głową. Nie odpowiedział od razu, za to porozumiewawczo spojrzał na mężczyznę stojącego tuż za nim. Tamten rozumiejąc szyfr, wyszedł z pomieszczenia, kierując się w miejsce skąd dochodził nieznajomy zapach. Wrócił po chwili w towarzystwie nieznajomej dziewczyny.

Nikt nie zadał pytania, choć widziałem, że są równie skołowani, jak ja. Nawet wiecznie wyluzowany Will napiął mięśnie, prostując się na krześle. Uśmiech zniknął z twarzy, a zamiast niego pojawiła się niepewność.

— Wiedźma — mruknął niewyraźnie pod nosem. — Wiedźma — powtórzył, po czym skrzyżował ręce.

Wróciłem uwagą na młodą kobietę o burzy grubych, rudych loków. Bladą twarz zdobiły liczne piegi oraz wielkie, sarnie oczy, które z wyczuwalnym lękiem przyglądały się grupie niebezpiecznych zmiennokształtnych. Podeszła do Marka, który niczym wychowany dżentelmen, udostępnił jej swoje miejsce przy stole. Dziewczyna niepewnie zajęła krzesło, dziękując ruchem głowy.

Spojrzała na naszą dwójkę, która z równym zainteresowaniem wpatrywała się w nią.

— Ewa, jest czarownicą. — potwierdził Alfa. — Jest również pomocą, po którą sam zadzwoniłem.

W pokoju nastały szmery. Ciszę przerwała szamotanina sprzecznych uczuć wśród watahy. Praktycznie żaden z obecnych nie ufał magii, a co dopiero czarownicy, która w każdej możliwej chwili mogła rzucić na nas klątwę.

Byliśmy w niebezpieczeństwie — racja. Jednak nadal nie w rozsypce.

— O czymś nam nie mówicie — głos zabrała jedna z kobiet. — Jeśli nie znaleziono śladów, to skąd pomysł o zatrudnieniu wiedźmy?! — Oczy przybrały żółty kolor, lustrując niewinną Ewę.

— O co tu chodzi?!

— Moja córka ostatnio biegała w tym lesie!

— Czy mamy się bać o własne życie?!

Ludzie przekrzykiwali się wzajemnie, nie dając czasu na odpowiedź. Panika rosła wokół nas, co nie pomagało w zaistniałej sytuacji. Pomieszczenie automatycznie podzieliło się na dwa sektory. Jeden, który domagał się wyjaśnień oraz zapewnienia bezpieczeństwa i drugi, czyli osoby, chcące wyjść ze spotkania jak najszybciej. Aktualnie należałem do tych drugich.

— Cisza — warknął spokojnie Mark. Siła Alfy w mgnieniu oka, dosięgnęła tych najbardziej buntowniczych, uciszając ich jednym słowem. Nawet ruda czarownica, podskoczyła na dźwięk mężczyzny stojącego tuż za nią.

Zastanawiałem się, w jaki sposób na nas trafiła. Skąd Alfa wiedział, gdzie się skontaktować? Miał więcej takich znajomości? Czy rzeczywiście wiedział coś więcej niż my?

— Moja córka jest nieprzytomna i nikt nie wie, czy w ogóle się obudzi. Nie znamy oprawcy, nie wiemy, do czego jest zdolny. Każdy z nas może być kolejną ofiarą. — Ręką wskazał całe pomieszczenie. — Jeśli choć odrobinę mogę wpłynąć na wasze bezpieczeństwo, to to zrobię!

Jedną ręką objął ramię dziewczyny, zostawiając na niej swój zapach. Była naznaczona, bezpieczna i z przepustką. Najprawdopodobniej nawet nie podejrzewała, że ten drobny gest dał jej więcej możliwości, niż jakby miała się tu poruszać z prywatnym ochroniarzem.

— Spotkanie uważam za zakończone. Zachowajcie czujność, zgłaszajcie każde niepokojące sygnały. — dodał na sam koniec.

Wilki niechętnie zaczęły opuszczać dom Alfy. Pomruki niezadowolenia stawały się głośniejsza, a pokój coraz większy. Zostałem, tak samo, jak Jack, Will i nowo poznana kobieta.

Mark pożegnał się z Benem, który wcześniej przyprowadził czarownicę. Gdy tylko Beta opuścił budynek, przywódca stada spojrzał na naszą czwórkę.

— Nie mamy, co ukrywać, że sytuacja nie należy do najprzyjemniejszych. — zaczął Will, nie spuszczając oczu z Ewy. — Rozumiem też, że dziewczyna jest nam potrzebna. Jaki mamy plan?

— Nie mamy planu — odpowiedziałem, zanim Alfa otworzył usta. — Dlatego tu jesteśmy.

— Więc, co zrobimy? — dopytywał się.

— Postaramy, aby ten skurwysyn cierpiał jak najdłużej — Dokończył Mark.

* Queen - The Show Must Go On 

https://youtu.be/t99KH0TR-J4

** Bob Marley (cover) - Don't worry be Happy

https://youtu.be/L3HQMbQAWRc

To już siódmy rozdział !  Jak ten czas szybko leci :)  Życzę miłej lektury i cierpliwości dla tych, co czekają na kolejne rozdziały.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top