Rozdział 56 - KONIEC


Gerard

Otrząsnąłem się, po potężnym ciosie, jaki zaserwował mi wampir. Liczne rany zdobiły moje ciało, farbując sierść na szkarłatny kolor. Nie goiły się w tempie w jakim normalnie powinny. Były głębokie i najprawdopodniej przesączone jadem, który produkował ten mieszaniec.

Miałem problemy z zachowaniem równowagi, jednak zmusiłem się, aby wstać na cztery łapy. Kuśtykając, podszedłem do leżącego ciała. Przeciwnik wyglądał na martwego, choć wątpiłem, aby to była prawda. Potwór okazał się silniejszy, o wiele mocniejszy niż ja. To był wręcz cud, że Ana wbiła sztylet, prosto w jego pierś.

Ciekawe, na ile owe szczęście będzie się nas trzymało?

Spojrzałem na kobietę, po którą tu przyszedłem. Nieprzytomna, opierała się całym ciałem o Ignacio.

Prawie bym ją stracił... — pokręciłem łbem, nie dopuszczając do siebie tych myśli. Liczyło się to, że była cała, a ja zdążyłem na czas.

— Co robimy? — zapytał Włoch.

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Ciało, które powinno się rozsypać pod wpływem magicznego przedmiotu, nadal leżało nienaruszone.

Nadal mógł wstać i nas wszystkich powybijać. Nikt nie był bezpieczny.

Ryzykując, nachyliłem się nad wcześniejszym napastnikiem.

Co ja miałem z tobą zrobić?

— Zaczekaj! — Usłyszałem nowy głos. Wampir, o którym zapomniałem, a którego spotkałem zaraz po wejściu do podziemi, opierał się teraz o róg ściany, gdzie wcześniej znajdowały się drzwi. Był w podobnym stanie, co ja. Cały poobijany z licznymi ranami.

Nie próżnował pod moją nieobecność. — pomyślałem, gdy do mnie podchodził. Jękiem zmuszając swoje ciało, aby uklękło tuż obok mnie. Z dziwnym zadowoleniem przyglądał się swojemu wcześniejszemu kompanowi. Widząc, że go obserwuje, wyjaśnił swoją reakcję jednym zdaniem.

— Też za chujem nie przepadałem.

Wyciągnął przed siebie dłoń, kładąc ją na nagim torsie bladego odmieńca. Długimi palcami wędrował po jego skórze i dziwnych bliznach. Zatrzymał się dopiero przy sercu, gdzie powędrował sztylet. Przy rozcięciu skóra przybrała kolor węgla.

— W życiu bym nie pomyślał, że pokona go, jego własna broń — mówiąc to kiwnął głową w stronę Any. — Niebezpieczna kobieta.

Poruszyłem twierdząco łbem przyznając mu rację.

Chciałem zadać pytanie, odnośnie sposobu na pozbycie się wroga. Niestety zwierzęca postać odbierała mi głos, a do szybkiej przemiany się nie zapowiadało. Na szczęście Ignacio doskonale wiedział, co siedzi mi w głowie.

— Jak się pozbyć tego dziada? — zapytał, poprawiając w swoich objęcia ciało kobiety. Z trudnością odgarniał jej włosy ze swojej twarzy. Nie zdawał sobie sprawy, z jak wielką przyjemnością uwolniłbym go spod tego ciężaru. — Powinien zmienić się w popiół, a nadal leży w całości.

Wampir zastanowił się nad odpowiedzią, przybierając poważną minę.

— Luis jest na tyle zmodyfikowany, że ten poziom magii, nie sprawi mu większego zagrożenia. — westchnął, drapiąc się po zaroście. — Szczerze, to nie raz ktoś go próbował zabić, ale... sami widzicie.

Widzieliśmy. Pieprzone monstrum leżało niczym śpiąca królewna.

— Masz jakiś plan? — Włoch kolejny raz zadał pytanie, które kłębiło się w mojej czaszce.

Mężczyzna nie odpowiedział, co wyłącznie skłoniło Ignacio do dalszej paplaniny.

— Na pewno ktoś wie, jak się tego pozbyć. Nie wierzę, aby był wszechpotężny, każdy ma słaby punkt. Gdy nie mogę odpalić auta, to zwiększam moc w akumulatorze, a kiedy nie...

— Co powiedziałeś? — przerwał mu wampir. Włoch wyprostował się ze stresu, widząc nagłą zmianę w zachowaniu krwiopijcy. — Co powiedziałeś? — powtórzył.

— Yyy... że... nie wierzę, aby był wszechpotężny?

— Nie, dalej.

— ... Każdy ma słaby punkt?

Wampir westchnął głośno, łapiąc się za głowę z politowaniem.

— To o akumulatorze.

Tym razem to mieszaniec podniósł brwi z prowątpieniem.

— Zwiększam jego moc?

— Tak! — mężczyzna z rudą kitą wstał, kierując się do wyjścia. — Dajcie mi chwilę. — powiedział zostawiając nas samych. Nie minęła nawet minuta, gdy wrócił.

W dłoni trzymał identyczną broń, którą wcześniej zabrałem jego pobratymcu. Ostrze błyszczało, mimo że w pokoju panowała całkowita ciemność.

— Mam pewien pomysł, jednak bardzo ryzykowny. — mówiąc to obserwował nasze reakcje.

Ignacio skrzywił się na myśl o kolejnym niebezpieczeństwie, ja za to sapnąłem zmęczony. Całkowicie wykończony walką, chciałem to zakończyć. To czy teraz miałem zaryzykować, czy też nie, nie robiło mi większej różnicy.

— Kurwa, a róbcie, co chcecie. Po chuj ja się udzielam, jak każdy drapieżnik i tak ma mnie w dupie. — marudzenie Ignacio rozładowało napięcie, które jak się okazało towarzyszyło nam cały czas.

Wampir zignorował jęki mieszańca, podchodząc znów do ciała. Gdy tylko się zbliżył na odległość metra, oba sztylety zaczęły wibrować, wydając przy tym specyficzny dźwięk. Dla własnego bezpieczeństwa, postanowiłem zejść mu z drogi. Mężczyzna widząc to, kazał się zatrzymać.

— Będziesz mi potrzebny, musisz go przetrzymać

Po co? — Chciałem zapytać, jednak mogłem wyłącznie kiwać na boki głową.

Posłusznie zająłem miejsce przy głowie Luisa, którą planowałem przytrzymać pyskiem. Nie bawiąc się, otworzyłem szeroko usta, po czym z całej siły zaciąłem zęby na jego szyi tak, by nie mógł nas zaatakować kłami. W tym czasie nasz tymczasowy sprzymierzeniec usiadł na nim, nogami blokując ręce.

Bliźniacze ostrza pojaśniały oraz stały się głośniejsze. W pewnym momencie nawet zaczęły piszczeć, gdy wampir zadawał kolejny cios w to samo miejsce co Ana. Nóż, zatopił się gładko w ciele, powodując to, czego spodziewał się rudzielec. Luis otrząsnął się z letargu krzycząc. Walczył, uwalniając jedną z rak. Pazury wylądowały na mojej twarzy, rysując cały pysk. Zadawał nowe rany, atakując mnie. Był silny, jednak plan zaczynał działać. Wcześniejsze miejsce, które przybrało czarny kolor, powiększyło się jednocześnie tworząc płomienie.

Broń działała! Musiałem go tylko usztywnić na tyle, by nie mógł jej z siebie wyjąć. Zacisnąłem mocniej szczękę, aż usłyszałem chrupnięcie kości. Chyba właśnie złamałem mu kark.

— Jeszcze trochę! — krzyczał Ignacio. — Skurwysyn zaraz całkowicie spłonie!

Ledwo widziałem na oczy, byłem poharatany. Luis osłabił mnie, pozbawiając dużej ilości krwi. Słabłem, przez co ucisk stał się lżejszy. To wystarczyło, aby Luis znów zaatakował, celując prosto we mnie. Cios był potężny, a ogień, który mu towarzyszył przysmażył mi futro.

Kurwa! — krzyczałem, motywując się. — Kurwa, kurwa, kurwa...

Płomienie dosięgnęły mnie oraz krwiopijce. Pozwalając się smażyć, pilnowaliśmy, aby Luis nie wyrwał z siebie sztyletów. Wierzgał, jęczał, uderzał, aż w najmniej oczekiwanym momencie wszystko zamilkło. Ciało zaprzestało obrony, a głowa, którą unieruchomiłem opadła, odrywając się od reszty. Uwolniony, przyjrzałem się masakrze, w której brałem współudział. Zwęglone zwłoki, prezentowały się makabrycznie. Ostrza nadal znajdowały się w ciele, jednak ucichły, a ich moc, jakby wyparowała. Luis za to nie przypominał już żadnej żyjącej istoty.

To już koniec.

Z ogromną ulgą doczłapałem do Any. Powoli odzyskiwała przytomność, mrucząc niezrozumiałe słowa pod nosem. Otwierała i zamykała oczy, nadal nic nie widząc w tych ciemnościach. Przypadkowo dotknęła mój kark, wzdrygając się czując miękką sierść. Ku mojemu zaskoczeniu nie zabrała dłoni, za to palcami zagłębiła się, pieszcząc mnie delikatnie. Odetchnąłem, czując, jak całe napięcie mnie opuszcza. Adrenalina opadała, za to wracał odczuwalny ból. Na samą myśl o ranach, zakręciło mi się w głowie.

Czy dam radę sam stąd wyjść?

Odwróciłem łeb w stronę wampira, który pomógł mi w unicestwieniu potwora. Osłupiały zorientowałem się, że w pomieszaniu pozostała jedynie nasza trójka. Krwiopijca zdarzył się ulotnić, co było doskonałą końcówką planu. Teraz nadeszła nasza kolej, aby iść w jego ślady.

Niechętnie odstąpiłem od ukochanej kierując się w stronę wyjścia. Ignacio bez słowa ruszył za mną, zarzucając na szyję rękę Any. Kobieta była już na tyle wybudzona, aby móc samodzielnie stawiać kroki. Beż żadnego słowa, w milczeniu pozwalała się prowadzić po ciemnym labiryncie.

Wampiry nie stanowiły już dla nas żadnej przeszkody. Nie wyczuwałem ich zapachów, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie są to istoty stadne. Każdy z nich zwiał, zaraz po tym, jak spaliłem Luisa żywcem. Nie mieli już szefa, więc powód aby pozostać i walczyć, również był zerowy.

Skrzywiłem się zauważając, że prawa, przednia łapa odmówiła posłuszeństwa, przez co praktycznie szurałem nią po ziemi.

Szlag, rehabilitacja potrwa minimum z miesiąc, o ile organizm będzie poprawnie i szybko się leczył. Przez ten czas, mogłem wyłącznie marzyć o powrocie do ludzkiego ciała. Byłem skazany na dni milczenia. Wręcz idealne rozwiązanie, zaraz po tym, jak twoja kobieta dowiaduje się, że zmieniasz się zwierzę... co może pójść nie tak?

Bez większych przeszkód doszliśmy do otworu, z którego się tu dostaliśmy. Portal był słabo widoczny, jednak nadal działał. Dla pewności i większego bezpieczeństwa zdecydowałem, aby to Ignacio ruszył przodem, później Ana i na końcu ja zabezpieczający tyły.

Mieszaniec jak zwykle niechętnie podszedł do magicznych drzwi. Dotknął je koniuszkiem palca, na co ściana zawibrowała, przybierając mętny kolor.

— W ramach wdzięczności poproszę o zakaz zbliżania się do mnie każdego z was. — wymamrotał przez zaciśnięte zęby. Był czerwony z nerwów, gdy przekroczył przejście. Jego sylwetka się rozpłynęła, aż całkowicie zniknęła.

Podeszłem do Any, która kurczowo trzymała się twardej powierzchni. Mimo że starała się wyglądać na silną, wiedziałem, że była wykończona. Ubrana w cienki materiał sukienki, trzęsła się obserwując kolejną magiczną rzecz. Otarłem łeb o jej biodro, prosząc, by na mnie spojrzała. Zrobiła to, choć nadal nie wyglądała na pewną.

— Gerard ja... — pociągnęła nosem, a dolną wargę przegryzła zębami. — tak bardzo się bałam. — głos się załamywał, przez co czułem ogromne wyrzuty sumienia, że nie przybyłem tu szybciej. Kobieta nie myśląc kucnęła obejmując mnie. Ścisnęła mocno szyję, przytulając się do wilka. — Myślałam, że już cię nie zobaczę. — Cichutko łkała, a jej gorące łzy kapały na moją sierść.

W życiu nie czułem tak silnej potrzeby bliskości, jak dziś. Każda cześć ciała wręcz błagała mnie o jej dotyk, o zapewnienie, że już jest bezpieczna, że nigdy jej nie zostawię. Nawet nie mogłem powiedzieć, jak bardzo ją kochałem. Odsunąłem się do tyłu tak, aby znów spojrzeć jej w oczy. Twarz była napuchnięta i zaróżowiona, za to pod oczami posiadała ogromne cienie. Nosem dotknąłem mokrego policzka, który później polizałem. Słone łzy nie były już potrzebne, byliśmy razem, a niebezpieczeństwo minęło. Wytarła zaślinione miejsce wierzchem dłoni, uśmiechając się.

— Do tego w życiu nie przywyknę. — odparła wstając. Pełna nowej wiary i chęci przetrwania, wystartowała w kierunku portalu. Nie stanęła, nie cofnęła się, ani nawet nie mrugnęła. Po prostu przeszła.

Moja kobieta — pomyślałem z dumą. — Teraz kolej na mnie.

Z wysiłkiem zawróciłem, sapiąc głośno. Byłem w fatalnym stanie, a wątpiłem, aby to był koniec niespodzianek. Dziwne uczucie sugerowało, że coś się może zdarzyć.

Cholera!

Wbiegłem w magiczne drzwi, przenosząc się do na zewnątrz. Wylądowałem na brudnej ziemi, turlając się po suchych liściach oraz gałęziach. Dookoła panował mrok, a znajomy las uprzytomnił mi, że znajdowałem się w normalnym świecie. Opuszczając podziemia, wyszedłem również z Preasidium. Rozejrzałem się za resztą, z ulgą zauważając Ignacio wraz z Aną. Zaraz obok stała Ewa w towarzystwie dwóch, ogromnych wilków. Wszyscy poobijani ze śladami walki. Will kulał, za to Jack nie mógł otworzyć jednego oka. Wiedźma w poszarpanych ubraniach i świeżymi bliznach, dopytywała się Any, czy wszystko w porządku.

Było tak, jak podejrzewali, wampiry ruszyły za nimi. Automatycznie przyłożyłem nos do podłoża, aby zaciągnąć się zapachami.

Czysto — powiedział Jack w myślach. — Każdy spierdolił już parę dobrych minut temu.

A reszta leży martwa — dodał zadowolony Will.

Patrząc na ich stan stwierdziłem, że wszyscy spędzimy w tych formach większość najbliższego czasu.

Gdy zbliżałem się do reszty, Ignacio powitał mnie środkowym palcem.

— Nie żartowałem o tym zakazie, dziś widzisz moją piękną sylwetkę po raz ostatni. Nie płacz i nie dzwoń, uprzedzam, że nie odbiorę.

Sarkazm się go trzymał, co rozbawiło dziewczyny. Mieszaniec stał się dla nich atrakcją wieczoru. Zatoczyłem się w bok, znów czując niepokój. Chciałem zrzucić to na osłabienie, jednak każdy możliwy włos na moim grzbiecie, stał wyprostowany niczym żołnierz na warcie.

Coś jest nie tak. Kolejny raz rozejrzałem się dookoła, uważnie obserwując każde z drzew. Obraz był rozmazany, a ja zbyt poturbowany, przez co jeszcze bardziej wysilałem wszystkie zmysły. Gdy natrafiłem na odbiegający od reszty element, było już za późno.

Rozległ się huk, który wszystkich omamił. Pocisk wycelowany wprost w Ane dosięgnął celu, jednak nie tego, którego każdy się spodziewał. Włoch upadł twarzą na ziemię tuż przed kobietą, którą zasłonił. Krew w zastraszającym tempie wypływała, farbując wszystko wokół niego.

— Ignacio! — krzyknęła przerażona Ana, która rzuciła się na pomoc mieszańcowi. Odwróciła go delikatnie na plecy, a miejsce postrzału tamowała własnymi dłońmi. Ewa starała się użyć magi, lecz było już za późno. Nie słyszałem bicia jego serca, a w powietrzu poczułem znajomy odór śmierci.

Morderca wyszedł z ukrycia, nawet nie ukrywając swojej tożsamości. Znajome ciemne loki, szeroka blizna oraz wilcze oczy ukazały Novio. Mężczyzna bez najmniejszych oznak emocji na twarzy wskazał na swój zegarek.

CZAS DOBIEGŁ KOŃCA

KONIEC

PS

TAK! To już jest koniec opowiadania. Ten dzień nadszedł i przyznam, że ciężko jest mi się z nim rozstać. Planuje korektę całego opka, aby opowiadanie było bardziej... poprawne? Dziękuje wszystkim, którzy dotrwali do końca. Byliście dla mnie ogromnym zastrzykiem motywacji, bez którego bym nawet nie doszedł do połowy. Mam nadzieję, że spotkamy się przy innym opowiadaniu mojego autorstwa. 

Pozdrawiam Wszyskich Cieplutko i na zakończenie przedstawiam rysunek Luisa, autorstwa Sober_Wine (Wattpad); sober_wine_ (Instagram) - tam zobaczycie jej więcej prac :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top