Rozdział 37


Ana

- Myślałam, że mamy konkretny plan ucieczki, a teraz się dowiaduję, że tak naprawdę nie mamy nic?!- Z niedowierzaniem weszłam do taksówki, która czekała już na nas przy lotnisku.- Przynajmniej wiesz, gdzie go szukać?!

Odpowiedziała mi cisza.

- Super!- podsumowałam. Zajęłam miejsce w aucie, odwracając głowę w stronę okna. Przyglądałam się widokom, choć nie mogłam się na nich skupić. Na dworze świeciło piękne słońce, a ja mogłam myśleć tylko o jednym. Czy uda mi się przeżyć? Gerard wolał przemilczeć podróż do hotelu. Jechaliśmy niecałą godzinę. Czułam się wyczerpana po locie, choć większość czasu przespałam. Pewnie przez to co zaszło po przebudzeniu... zacisnęłam uda, gdy tylko sobie o tym przypomniałam. Moje ciało nadal czekało na jego dotyk, choć zdrowy rozsądek chciał go rozszarpać na strzępy. Gdzie tu jest sens tej podróży, jak nie mamy bezpiecznego miejsca, by się ukryć?

Podskoczyłam, gdy usłyszałam dźwięk dzwonka w telefonie Gerarda. Odebrał natychmiast.

- Tak już jesteśmy... nie, nie wiemy, gdzie on może być... będę dziś szukał... tak... nie...

Ta konwersacja była dla mnie trudna do ogarnięcia. Nawet nie byłam pewna z kim rozmawiał, mam nadzieję, że nie z tą Ewą. Miałam dziwne przeczucie, że nie powinnam ufać tej kobiecie. Jakby mityczny szósty zmysł dawał mi znać, że z nią jest coś nie tak. Czułam, że powoli dopada mnie ból głowy, więc skupiłam się na widoku za oknem. Wjechaliśmy do miasta, które tętniło życiem. Auta korkowały się na ulicach, a ludzie spacerowali do znanego tylko dla nich celu. Każdy przechodzień przykuwał moją uwagę. Ubrani w przeróżne typy ubrań, ciekawili mnie swoim dziwacznym stylem. Chłopak, który mało co nie wpadł pod koła naszej taksówki był ubrany w pomarańczowym kombinezonie i białe trampki. Włosy również miał rozjaśnione do jasnego koloru co buty. Wyglądał jak uciekinier z więzienia. Uśmiechnęłam się do niego, gdy go omijaliśmy,a kierowca najprawdopodniej przeklinał go w swoim języku w tym samym czasie. Młody mężczyzna nawet nie zauważył mnie przez mocno zaciemnione szyby w aucie. Ruszyliśmy dalej, a ja zapatrzona w nowy dla mnie świat prawie zapomniałam, dlaczego się tu znalazłam... no właśnie prawie. Gdy auto zatrzymało się w jednej z ciasnych uliczek, nagle odrętwiałam. Gerard zapłacił taksówkarzowi kartą kredytową, a ja opuściłam samochód. Rozejrzałam się po miejscu, gdzie każdy szyld zapisany był śmiesznymi znaczkami. Oby wielkolud ogarnął, gdzie mamy iść. Moje orientacja w terenie była znikoma, a to miasto tylko prosiło się o to, by się w nim zgubić. Przeszedł mnie dreszcz na sama myśl, że mogłabym tu zostać sama.

Gerard stanął koło mnie łapiąc mnie za dłoń. Jego uścisk był mocny, sprawiał mi tym lekki ból, jednak nic nie powiedziałam. Potulnie dałam się prowadzić przez uliczkę, a mieszkańcy przyglądali się nam jak jakimś wybrykom natury. Szczególną sławę zyskał wielkolud, który przyciągał na siebie każde spojrzenie. On za to z wyuczoną powagą na twarzy, szedł przed siebie patrząc się w jeden punkt. Szczerze podziwiałam go, że dokładnie widział, gdzie się kierować... no chyba, że grał na zwłokę, a na końcu wyjdzie, że cały czas kręcimy się w kółko.

Gdy omijaliśmy stragan z jedzeniem, zaburczało mi w brzuchu. Mężczyzna przygotowywał coś na kształt hot-dogów, zapach sprawiał, że produkowanie śliny się u mnie nasiliło. Wielkolud nie odwracając się do mnie, powiedział:

- Nie możemy teraz stawać, zależy mi na czasie.

Ta odpowiedź mnie nie zadowoliła, lecz zdawałam sobie sprawę, że nie czas teraz na fochy. Posłusznie kiwnęłam głową i w ciszy dałam się prowadzić dalej. Ze smutkiem w oczach spoglądałam na te wszystkie restauracje, które tylko czekały na moje przybycie. Nareszcie po kilkunastu minutach lawirowania po uliczkach i po kilku telefonach Gerarda, do najprawdopodobniej Jacka, udało nam opuścić ruchliwą część miasta. Weszliśmy w strefę mieszkaną, gdzie górowały domki rodzinne. Okazało się, że jeden z nich miał być naszym hotelem, a dokładniej pokojem do wynajęcia. Gerard stanął pod jednym z mieszkań, przeczytał numer, porównując go z tym, z którym miał zapisanym na telefonie. Mieliśmy już klikać czerwony przycisk na domofonie, gdy z budynku wybiegła nastoletnia dziewczyna, machając do nas rękami. Ubrana w uroczą, króciutką sukienkę, podskakiwała po schodkach. Nie miała przy sobie broni, ani innego niebezpiecznego narzędzia, więc uznać ją mogłam za mało niebezpieczną. Otworzyła nam furtkę, jednak zamiast przywitania stanęła przed wielkoludem. Zamknęła oczy, po czym wciągnęła mocno powietrze do płuc. Po tej dziwnej ceremonii spojrzała znów na niego, uśmiechnęła się pod nosem.

- Więc to tak pachnie wilk, Ewa jednak mówiła prawdę śmierdzicie mokrym psem. - Miała mocny akcent, przez co z wielkim trudem ułożyłam sobie w głowie jej słowa, które i tak nie miały dla mnie żadnego sensu. Może tak nazywają obcokrajowców?

Gerard nie był zadowolony tym zawołaniem na co warknął pod nosem.

- A czy Ewa wspominała, że nie lubią jak się o nich tak mówi?- Azjatka odsunęła się na bezpieczną odległość, mogłam przysiąc, że jej źrenice się powiększyły, a same oczy błysnęły jak u zwierzęcia. Zamrugałam kilka razy, wmawiając sobie, że to pewnie przez ten upał mam dziwne zwidy. Odpowiedź wielkoluda też nie była normalna, co to za dziwny slang? Może to ja jestem opóźniona w rozwoju?

Dziewczyna zaprosiła nas do wnętrza domu, już na wstępie zostaliśmy zmuszeni do zdjęcia butów. W ramach rekompensaty dostałam kapcie, lecz na rozmiar stopy wielkoluda już zabrakło. Prychnęłam ze śmiechu, gdy potężny mężczyzna szamotał się z mniejszym rozmiarem kapcia. Od razu zostałam zbesztana wzrokiem z jego strony, co tylko nasiliło mój śmiech. Ciemnowłosa Azjatka patrzyła na nas jak na psychicznie chorych. W sumie do normalnych też nie należeliśmy.

- Jestem Ana- postanowiłam zrobić pozytywnie wrażenie na osobie, która udostępnia nam swoje mieszkanie.- A ten malutki to Gerard- dodałam żartobliwie. Na szczęście dziewczyna zrozumiała żart. Uśmiechnęła się znów szeroko, a poprzedni, promienny humor powrócił.

Chwyciła moją wyciągniętą rękę, ściskając ją delikatnie.

- Jestem Songyi, miło mi was poznać. Ewa wspominała nam, że będziecie potrzebować noclegu- machnęła dłonią, pokazując nam wnętrze. Na parterze znajdowała się kuchnia połączona z salą jadalną oraz salonem. Ściany pomalowano na żółty kolor, który pewnie miał rozjaśnić wnętrze, choć ja czułam się jakbym weszła na pole słoneczników. - Pokaże wam waszą sypialnie.

Grzecznie ruszyłam za Songyi, która sięgała mi do ramion, była to sympatyczna i energiczna dziewczyna, która nijak pasowała mi do naszej grupy uciekinierów. Jej młoda dusza wydawała się być taka czysta, aż bałam się, że moja obecność tutaj mogłaby to wszystko zniszczyć. Gerard jakby czując moją obawę położył swoją masywną dłoń na moich plecach.

Weszliśmy na pierwsze piętro, korytarz był zapełniony przeróżnymi obrazami martwej natury. Przyjrzałam się podpisowi, jednak koreańskie znaczki były dla mnie zagadką nie do rozwiązania. Azjatka zauważyła moje zaciekawienie.

- To są obrazy mojego brata, powinnaś go niedługo poznać- dodała po chwili ciszej.- o ile wróci z pijackiej imprezy- zachichotała, jakby to był śmieszny żart. By wyjść na uprzejmą odwzajemniłam uśmiech, zlekceważyłam obrazy brata Songyi i skupiłam się na zamkniętych pomieszczeniach. Jak się później dowiedziałam na przeciwko korytarza znajdowała się wspólna łazienka, po mojej lewej stronie były dwie sypialnie rodzeństwa, a czwarte drzwi po prawej stronie miały prowadzić do naszego tymczasowego lokum.

- To sypialnia moich rodziców, aktualnie są na rejsie wycieczkowym, więc przez dwa tygodnie mamy z nimi spokój.

- Nie mają nic przeciwko, że zajmiemy ich pokój?- zapytałam widząc elegancką sypialnie z wielkim łożem małżeńskim. Wszystko w kolorze pudrowego różu, który niespecjalnie do mnie przemawiał. Gust matki Songyi i mój do wystroju wnętrz, drastycznie się różnił. Oczy wielkoluda rozszerzyły się, gdy ujrzał sypialnie bajkowej księżniczki. Postanowił to przemilczeć.

- Rodzice o niczym nie wiedzą- powiedziała szeptem, jakby mieli się zjawić w każdej chwili. Zdziwiła mnie ta odpowiedź, sama zaczęłam się rozglądać, czy przypadkiem nie ma tu podsłuchu.- Ale mój brat o wszystko zadbał, jest winny Ewie spory dług.

Miałam zadać pytanie skąd zna Ewę, ale odpuściłam. Wolałam porozmawiać o niej bez towarzystwa Gerarda, coś czułam, że od rodzeństwa dowiem się znacznie więcej niż od samego wielkoluda. Na pewno muszę się dowiedzieć, dlaczego jak o niej myślę mam wrażenie, że już ją poznała. Jednak niestety z nadmiaru myśli dostaję silnej migreny przez co zacisnęłam mocno szczękę, wciągając głęboko powietrze. Nie chciałam, by Azjatka zobaczyła mnie w tym stanie. W końcu była znajomą tajemniczej Ewy, a nie moją. Niestety moja gra aktorska mnie zawiodła, a zaniepokojony Gerard przyciągnął mnie do siebie. Oparłam się całym ciężarem o jego brzuch, jednak on nawet nie drgnął. Ciemnowłosa Songyi także chciała pomóc, lecz kiedy się do mnie zbliżyła, wielkolud zawarczał, lub wymamrotał jakieś słowa. Nie byłam w stanie wgłębić się w jego ton głosu. Dziewczyna zaprzestała próby ratunkowej, a ja sama zaczęłam stopniowo panować nad swoim ciałem. Po chwili mogłam już normalnie funkcjonować. Mrugnęłam kilka razy, aż mój wzrok z powrotem się wyostrzył.

- Czy jesteś chora?- spytała Azjatka. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, bo sama nie umiałam stwierdzić co mi jest. Może faktycznie coś mi dolegało?

-Zmęczenie po locie, jest niewyspana i głodna- burknął Gerard, pomagając mi stanąć w pionie.

Oczy Songyi znów dziwnie błysnęły.

- Głodna?! Zaraz coś ci podam- W podskokach pobiegła do kuchni. Na schodach krzyknęła jeszcze po angielsku z tym swoim mocnym akcentem, przez co nie byłam pewna, czy ją dobrze zrozumiałam.- Próbowałaś może Kimchi?


PS

CHCIAŁBYM WAS SERDECZNIE ZAPROSIĆ DO MOJEGO NOWEGO OPOWIADANIA " SZTUKA WALKI"!!!!!

Wstawiony został już pierwszy rozdział.  Wejdź na mój profil, by dowiedzieć się więcej na ten temat. Zapraszam moich kochanych czytelników :) 

Sesja mi się niedługo kończy, więc będę miał chwilę oddechu i więcej czasu na pisanie. WAKACJE TUŻ TUŻ! Także odliczacie dni do kilkumiesięcznej wolności XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top