Rozdział 33
ANA
Siedziałam samotnie przy małym stoliczku, gapiąc się na równie mały parking. Jak na stację benzynową i zakład mechaniczny, był tu mały, a nawet znikomy ruch. Klientów brakowało, a ja coś czułam, że to nie jest jednorazowa sytuacja. Biznes szedł ku upadkowi, a Ignacio niedługo zostanie bez grosza przy duszy. Oczywiście, o ile jest to jego jedyny interes na życie. Wyobraziłam go sobie ubranego w elegancki garnitur, z czerwoną muszką i kapeluszem. Siedział na szerokim fotelu, z puchatym kotem na kolanach. Głaskał zwierzę powoli, nie patrząc przy tym na członków jego gangu, czekających na kolejny rozkaz.
Ta wizja, jednak mi nie pasowała do Ignacio. Włoch nie wyglądał mi na kolejnego Ojca Chrzestnego, czy tym bardziej potężnego szefa mafii. Od razu wróciłam myślami do Luisa. Jasnowłosy gangster szykował już pewnie plany jak się mnie pozbyć. Czerpał radość wymyślając tortury jakimi mnie skaże, gdy mnie dopadnie. Dopilnuje, bym nie umarła za szybko, ten dupek lubi się na początku pobawić swoją ofiarą. Nie raz byłam świadkiem jego dokonań. Dobrym przykładem była sytuacja z moją lodówką. Właśnie! Moja lodówka! Przecież Gerard też tam był i to widział. A co jeśli on już wie, że pracuję dla tego zwyrodnialca. Na pewno ma dobre znajomości, by uzyskać takie informację. Przez głowę przeszła mi przerażająca myśl, że wielkolud mógł od początku dla niego pracować. Po co by, jednak zabierał mnie z miasta?
Oparłam się plecami o krzesło, a dłońmi rozmasowałam, zimne czoło. To nie miałoby sensu. Szczególnie, że to on był moją ostatnią deską ratunku. Lecz, czy na pewnowie na co się pisze? Jak duże niebezpieczeństwo niesie dla niego moja obecność przy nim? Czy jest na tyle dobry, aby oszukać samego diabła? Musiałam mu powiedzieć o wszystkim, o tym w jak czarnej dupie oboje teraz siedzimy. Obawiałam się, jednak, że prawda mogłaby zniszczyć nasze dotychczasowe relacje, a odrzucenie z jego strony przerażało mnie jeszcze bardziej.
Ręce zaczęły mi się trząść, a w gardle poczułam nieprzyjemną suchość. Wstałam więc z mojego miejsca, po czym ruszyłam do półki z napojami. Trunki stojące w chłodnej lodówce wyglądały zachęcająco. Najbardziej kusiła mnie strona z alkoholami, ale po dzisiejszych wymiotach postanowiłam sobie je darować. Zamiast to chwyciłam za butelkę z Coca-Colą*. Ciemny płyn z bąbelkami otrzeźwił mnie od środka. Potrzebowałam porządnej dawki cukru, żeby przerwać panikę, która pęczniała w mojej głowie. Strach bez wątpienia nie pomoże mi teraz w przeżyciu. Krótka lekcja motywacyjna, została przerwana, przez podejrzany hałas na dworze. Czyżby już wrócili? Podeszłam szybko do okna, chowając się zaraz, widząc dwóch zamaskowanych mężczyzn. On już tu jest?! Skuliłam się za krzesłem, obserwując uważnie każdy ich ruch. Nie wyglądali mi na bandziorów. Jeden z nich wysoki i szczupły, prawie anorektycznie, o dwóch patykach zamiast rąk. Drugi za to o połowę niższy i o wiele tęższy. Obaj poruszali się jak przekarmione pingwiny, niż wyszkoleni mordercy.
Nie byli od Luisa, więc od kogo?
Byli uzbrojeni, wysoki trzymał łom, a niższy podręczny scyzoryk. Pewnie to jakieś gówniarstwo myślące, że wzbogaci się obrabiając już i tak upadający biznes. Młodzież w dzisiejszych czasach jest mniej ambitna.
Przyglądałam się, jak „fantastyczna" dwójka zakrada się od strony garażu, gdzie dziś miało być naprawiane auto Gerarda. Podeszłam bliżej drugiego okna, by móc ich lepiej słyszeć. Szyba nie okazała się być zbyt gruba, żebym mogła podsłuchać ich rozmowę.
- Jesteś pewny, że go nie ma?- zapytał jeden z nich.
- Jestem pewien, widziałem jak z kimś wyjeżdżał, tym swoim starym gratem. Raczej za szybko nie wróci.
Tu konwersacja się przerwała, a sami złodzieje rozpoczęli włam do budynku. Słyszałam jak ciężko dysząc, otwierali drzwi garażowe. Obaj wyglądali jak parodia złodziei. Nie mogłam się powstrzymać od cichego śmiechu, który mimowolnie wyrwał się z moich ust. Po chwili, jednak zdałam sobie sprawę, że jeżeli tych dwóch gówniarzy okradnie Ignacio, to ja także na tym ucierpię. W tym przypadku, przedłużeniem naprawy samochodu.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu szukając czegoś, co pomoże mi przestraszyć włamywaczy. W moim zasięgu wzroku nie zauważyłam niczego ciekawego. Podniosłam się, dokładniej przyglądając miejscu za kasą. Bingo! Za regałem znalazłam kij bejsbolowy, który idealnie nadawał się jako solidna broń. Wzięłam go w swoje drobne dłonie i ułożyłam na ramieniu, jak zawodnik szykujący się do odbicia piłki. Sprzęt był dosyć ciężki, ale to utwierdziło mnie w przekonaniu, że zaboli osobę, którą tym uderzę. Teraz bardziej pewna siebie podeszłam do drzwi łączące oba budynki. Pociągnęłam za klamkę... zamknięte.
- Szlag- wysyczałam przez zęby.- Gdzie ja zostawiłam kluczę?
Spojrzałam za siebie, na mały stoliczek, przy którym jeszcze niedawno jadłam. Zaraz obok papierków leżał duży pęk kluczy. Chwyciłam je w biegu, wracając do zamkniętych drzwi. Na moje szczęście tamta dwójka, jeszcze nie zdążyła wejść do środka. Starając się jak najciszej, wkładałam po kolei każdy klucz do zamka. Na moje nieszczęście, dopiero ostatni okazał się tym prawidłowym. Delikatnie pociągnęłam już drugi raz za klamkę. Przede mną zobaczyłam tylko ciemność. Usłyszałam, że kłódka została złamana. Chłopcy pogratulowali sobie nawzajem. Ja za to w szoku i po omacku, schowałam się za jedną z półek z narzędziami. Nie zakrywała mnie dokładnie, ale lepsze było to niż nic.
Drzwi garażowe zostały otwarte, a obcy weszli do środka, wpuszczając za sobą strumienie światła słonecznego. Odwrócona do nich plecami, wsłuchiwałam się w ich kroki. Stanęli blisko mnie.
- Co my dokładnie mamy wziąć?- zapytał jeden z nich.
- Już ci mówiłem! Nie ważne co weźmiemy, chodzi głównie, by zobaczył, że go tu nie chcemy. Ten pierdolony dziwak, zapłaci za śmierć mojej siostry- Ostatnie słowa wycharczał. Powstała długa cisza, którą przerwał drugi włamywacz.
- Joe, nie ma pewności, czy to jego sprawka. Lekarze i policja uznali, że było to samobójstwo. Mamy jeszcze czas, by się wycofać. Same znaki włamania dadzą mu do myślenia. Joe...
- W dupie mam policję, ja wiem, że to przez niego. Siostra gadała ciągle tylko o nim!
Słyszałam, że jego głos się powoli łamię. Wahał się przez chwilę, lecz odpowiedź po przerwiebyła stanowcza.
-Zróbmy to!
To były jego ostatnie słowa zanim go położyłam na łopatki, uderzając kijem prosto w jego głowę. Ofiarą okazał się niższy i tęższy chłopak. Padł jak kłoda, ciężko uderzając na podłogę. Jego kolega, jak i ja patrzyliśmy na jego bezwładne ciało. Nie mogłam uwierzyć, że powaliłam go jednym ciosem.
- Co kur...- zwróciłam swoje spojrzenie na wyższego mówcę. Widząc mnie cały czas z kijem uciekł, zostawiając swojego przyjaciela. Zostałam sama z nieprzytomnym mężczyzną, który miałam nadzieję przeżył ten cios. Gdy drugi zniknął mi z pola widzenia, rzuciłam drewnianą broń przed siebie, jakby paliła mnie w dłonie. Klęknęłam przy ciele i sprawdziłam tętno, przykładając palce do jego szyi. Zajęło mi trochę znalezienie tętna, ale po cierpliwym czekaniu wyczułam puls. ŻYŁ! Nie zabiłam biednego dzieciaka. Cieszyłam się zbyt pewnie, nie słysząc osoby, która się do mnie zakradła. Dopiero wysoki cień, dał mi do zrozumienia, że kolega Joego wcale go nie zostawił, a nawet pomyślał, by wziąć rzucony przeze mnie kij. Jego cień poruszał się jak w zwolnionym tempie, szykując się do uderzenia. Nie miałam czasu by uciec, czy choćby się odwrócić. Czekałam na decydujący cios, który... nie nadszedł. Cień pozostał w bezruchu, a ja nie rozumiałam o co chodzi. Odwróciłam się powoli, myśląc, że chłopak postanowił mnie oszczędzić. Okazało się być to błędne rozumowanie, gdyż to nie jego dobra wola stała na przeszkodzie do ataku. Równie wysoki mężczyzna, o znajomych ciemnych oczach trzymał kij tak, by nie zadać nim żadnego uderzenia. Sparaliżowany złodziej nie odważył się nawet z nim walczyć. Owa scena zbyt dobrze przypominała mi pierwsze spotkanie.
- Chyba mam deja vu- powiedziałam do Gerarda, który z poważną twarzą patrzył na młodego chłopaka. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, jakby błyszczały jak u kota.
Oderwał mordercze spojrzenie od oprawcy, nadal jednak pozostając z pochmurną twarzą. Poczułam zimny dreszcz, gdy te oczy, teraz chłodne złapały ze mną kontakt wzrokowy. Wyglądał o wiele niebezpieczniej od samego złodzieja. Poczułam się jak jedna z jego ofiar. Widząc mój grymas na twarzy mrugnął kilka razy wracając do swojej wcześniejszej wersji, uśmiechniętego wielkoluda. Zabrał broń koledze Joego, po czym podał ją Ignaciu. Mechanik, również nie wyglądał na zadowolonego, jednak u niego zamiast gniewu, widać było smutek. Znał tych chłopaków. W tym samym momencie najbardziej poszkodowany, zaczął odzyskiwać przytomność. Mruczał pod nosem niezrozumiałe słowa, lecz gdy zrozumiał w jakiej jest sytuacji, jego oczy powiększyły się dwukrotnie.
- Co z nimi robimy?- zapytał Gerard patrząc z pogardą na leżącego. Ignacio machnął ręką, dając nam znać, by ich zostawić. Wyższy chłopak pomógł swojemu przyjacielowi wstać, podtrzymując go z jednej strony. Trochę im to zajęło, ale koniec końców wyszli posłusznie nie spoglądają nawet przez chwilę na właściciela. Była to dla mnie dość dziwna sytuacja, ale nie należała do jednych z moich problemów. Zostawiłam sprawy Ignacio jemu samemu, a zamiast to podeszłam do wielkoluda. Wydawał się jakiś dziwny, bardziej ponury. Nie widziałam go jeszcze w takiej postaci. Mrocznej, dzikiej i bardzo pociągającej. Ku mojemu zdziwieniu uznałam, że chciałabym go bardziej poznać. Zobaczyć jego wszystkie nastroje, szczególnie te,którymi nie chcę się dzielić.
- To mówisz, że masz deja vu?- Gerard podniósł brew patrząc na mnie.- A tym razem też nie potrzebowałaś mojej pomocy?
- Nie- skłamałam, czekając na jego reakcję.
*Nie jest to reklama i nie biorę za to żadnego dofinansowania ;)
P.S.
Przepraszam, że tak późno (to już chyba tradycja), ale w czasie pisania tego rozdziału uznałem, że jest do dupy i zacząłem jeszcze raz. Na nowy pomysł wpadłem, gdy o pierwszej nad ranem uznałem, że przydałoby się zatankować auto, by paliwo starczyło mi na dojechanie dziś na uczelnie.
OCZYWIŚCIE! Komentarze mile widziane... serio! Nie kłamię! Bardzo mnie motywują do szybszego wstawiania rozdziałów :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top