Rozdział 29


Ana

 Obudziłam się cała lepka od potu i z wielkim bólem głowy. Czułam się jak na ostrym kacu, choć nie pamiętam bym piła alkoholu. Obraz przed moimi oczami lekko wirował, mimo to byłam w stanie zauważyć, że nadal znajduję się w aucie. Zakryłam twarz przed niewdzięcznymi promieniami słonecznymi. Mój stan mogłam porównać do poturbowanej, starej skarpetki w pralce pełnej kamieni. Delikatnie rozprostowałam całe ciało, które przez cały ten czas leżało skulone na siedzeniu. Niczym kot rozpoczęłam gimnastykę, wyginając się w każdą stronę, słysząc przy tym odgłos strzelanych kości. Nie obeszło to uwadze Gerarda, który co chwila zerkał w moją stronę. Uśmiechnął się, gdy złapaliśmy kontakt wzrokowy. Chociaż nie znałam go dość długo, miałam wrażenie, że ten wyraz twarzy jest fałszywy. Mogłam wręcz powiedzieć, że wyglądał na bardziej zmęczonego ode mnie. Jego codzienny wygląd pełen seksapilu został zniszczony przez ciemne cienie pod oczami, oraz mętny wzrok. Brakowało w nich pewności siebie, której zawsze zazdrościłam. Automatycznie zrozumiałam, iż wcześniejszy napad był o wiele poważniejszy niż wcześniej myślałam.

A mógł być inny, jak strzelali do nas z prawdziwej broni, a naboje prawie nas trafiły?!

Skarciłam samą siebie w myślach za głupkowate rozumowanie. Pewnie ten dziwny kac nadal mieszał mi w głowie.

-Jak się czujesz?- zapytał delikatnie, prawie szeptem. Ten gardłowy głos przysporzył mnie szybsze bicie serca.

Nadal wkurzona na jego wcześniejszą małomówność postanowiłam milczeć. Niestety po chwili słowa same wyrwały się z moich ust, tworząc piękne słowa piosenki:

-Będę rzygać!

Samochód momentalnie stanął, a ja wyczłapałam się na pobocze, gdzie prosto w rów puściłam szokująco, dużego pawia. Wielkolud przetrzymał mi włosy, bym przypadkiem ich nie zabrudziła. Konwulsje przeszły kilka minut później. Nie chciałam odwracać się w tym stanie twarzą do wielkoluda. Czułam się masakrycznie i pewnie tak samo wyglądałam. Stojąc nad swoimi wymiocinami, błagałam w myślach, by Gerard wrócił do auta.

Ku mojego zaskoczeniu wypuścił moje włosy i odszedł pozostawiając na moich plecach nieprzyjemne zimno. Ucieszona spełnioną prośbą obróciłam się z zamiarem powrotu na miejsce pasażera i dalszym przemilczeniu mojego samopoczucia. Jednak zamiast wolnej drogi do samochodu zobaczyłam wielkoluda z butelką wody i paczką chusteczek. Wyglądał na zmartwionego, co zawstydziło mnie jeszcze bardziej. Podał mi napój na co podziękowałam samym ruchem warg, nie odzyskałam jeszcze głosu po wcześniejszym. Piłam łapczywie nie zważając na dwa strumyki cieknące mi koło ust. Opróżniłam większą część pojemnika, a resztę wylałam sobie na ręce oraz twarz, by ją schłodzić. Wyciągnęłam dłoń po chusteczki, lecz Gerard postanowił sam wszystko wyczyścić. Subtelnie przecierał moją oczy, nos, policzki... na koniec zatrzymał się na ustach, patrząc na nie namiętnie. Wstrzymałam oddech, gdy jego czarne oczy zrobiły się jeszcze ciemniejsze. Przez głowę przebiegła mi myśl, że mógłby mnie teraz pocałować. Moje ciało chętnie czekało na jego ruch, jednak ja sama biłam się z myślami.

Gerard odsunął się lekko, po czym zabrał ode mnie pustą butelkę. Spytał się czy potrzebuję dalszej pomocy, lecz ja odmówiłam. Lekko rozczarowana wróciłam do pojazdu na wcześniejsze miejsce. Siedząc już w środku nadal czułam to miłe uczucie jego wielkich dłoni dotykających mojej twarzy. Choć jak teraz o tym myślałam, to cieszyłam się, że tamta scena nie zakończyła się inaczej. Całowanie dopiero co wymiotującej laski nie mogło należeć do najprzyjemniejszych. Mimo to pragnęłam tej bliskości, zdając sobie sprawę jak bardzo moje uczucia nasiliły się względem jego osoby. Niestety zmuszona przez błędy ojca musiałam je odrzucić, budując od nowa barierę między mną a Gerardem. Lecz tym razem wiedziałam, że nie będzie to takie łatwe, szczególnie, gdy do gry wchodzą prawdziwe emocje.

Nie spojrzałam na wielkoluda, gdy wchodził do auta. Bałam się, że mógłby zauważyć to wahanie w moich oczach. Mógłby to wtedy uznać za zielone światło, aby atakować mnie dalej od środka, a ja nie miałam już siły, by się mu opierać. Ten wielki dupek łamał moje zabezpieczenia przed światem budowane od dawna. Wychodziło mu to tak łatwo, jakby posiadał instrukcje całej mnie. Każdy jego ruch zbijał moje pionki, zbliżając się powoli do wygranej, który może się skończyć źle na nas obojga. Zakryłam się więc kolejny raz twardą peleryną, broniącą mnie i jego przed głupim błędem jakim może być miłość.

Do moich uszu dobiegł dziwny dźwięk. Zerknęłam w stronę kierowcy i po grymasie na twarzy wielkoluda domyśliłam się, że coś jest nie tak. Przekręcał kluczyk w stacyjce, lecz samochód nie chciał odpalić. Przeklinając pod nosem, wyszedł z pojazdu i otworzył maskę. Niecenzuralne słowa, zaczęły być głośniejsze, a sam mówca bardziej wkurwiony. Biała para buchnęła prosto w jego twarz. Podniósł obie ręce do góry w geście poddania, po czym z całej siły kopnął najbliższy kamień. Nie wiedziałam czy się śmiać, a może raczej martwić. Opuściłam tak samo jak on samochód, po czym podeszłam do rozzłoszczonego Hulka.

-Po prostu zadzwoń po Jacka. Jego bar nie powinien być daleko.

Gerard podniósł jedną brew do góry. Emocje na twarzy uległy zmianie, a ja nie rozumiałam dlaczego tak bardzo panikuje. Podrapał się po głowie, roztrzepując włosy na każdą stronę. Patrząc mi prosto w oczy, przegryzał dolną wargę. Czekałam cierpliwie na jego odpowiedź.

-Ana, nie wiem jak ci to powiedzieć, ale...- tu wciągnął mocno powietrze do płuc, ja sama zaczęłam obawiać się dalszego ciągu wypowiedzi.-... ale nie jesteśmy już w Silvord.

Stałam jak zamurowana, analizując dokładnie jego odpowiedź. Każde słowo nie pasowało mi do całego szyku zdania. NIE W SILVORD? Jasna cholera! Czy wcześniejsze wymioty pogorszyły mój słuch. Nie możliwe, bym opuściła miasto! Szczególnie, gdy ostatnie relacje z Luisem nie wyglądają najlepiej.

Ostro poddenerwowana podeszłam do wielkoluda, po czym chwyciłam mocno za brzeg koszulki. Wyglądało to conajmniej komicznie przy naszej budowie ciała i różnicy wzrostu. Jednak w tym momencie byłam przepełniona strachem zmieszanym z gniewem., krótko mówiąc mieszanka wybuchowa.

-Czemu wywiozłeś mnie, gdzieś...- tu rozejrzałam się na boki szukając nazwy miejscowości. Nie znalazłam jej.-... nawet nie wiem gdzie mnie wywozisz?! Szlag!

Gerard wyglądał na mało przejętego moimi wywodami, co jeszcze bardziej podnosiło moje ciśnienie. Najgorsze było to, że nawet nie mogłam mu wytłumaczyć dlaczego nie powinno mnie tu być! Nie mogłam mu powiedzieć o Luisie, ojcu, umowie i długu. Emocje narastały we mnie jak balon, który w każdej chwili mógłby pęknąć. Poczułam jak znów zbiera mi się na wymioty. Właśnie spisaliśmy na siebie karę śmierci. 


P.S.

Bardzo przepraszam za to wielkie opóźnienie, lecz po powrocie do polski miałem kilka ważnych spraw do wyjaśnienia z dziekanem. Wszystko ciągnęło się aż do dziś (choć nadal wszystko nie wyjaśnione). Po prostu przez ten problem nie miałem czasu, a święta (sprzątanie całej chaty) i sylwester też nie dały mi chwili ulgi. Na szczęście przez ostatni tydzień pracowałem nad Lupusem i tak jak obiecałem... będą dwa rozdziały za minutę wstawię drugi !!! Miłego czytania!

P.P.S.

ZACHĘCAM DO KOMENTOWANIA. (za to nie ma kary, ani krytyki z mojej strony)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top