Rozdział 15
GERARD
Rozmowa z Alfą przez telefon była nagła i krótka. Nie spodziewałem się komunikatu o natychmiastowym spotkaniu, tym bardziej że od ataku minęło tak niewiele czasu. Zaskoczyła mnie również wiadomość od Willa, skubany mimo próśb doszukiwał się drugiego dna w mieszkaniu Any.
— Niepotrzebnie go w to mieszałem — mruknąłem niechętnie pod nosem, wypatrując czerwone auto chłopaka. Najprawdopodobniej tegoroczne porsche, świeciło na tle innych, o wiele tańszych aut. Kurwa — pomyślałem. Czyli też tu był.
Zaparkowałem pod domem Marka, czując się, jakbym praktycznie go nie opuszczał. Teren wciąż pachniał wilkami, strach tak szybko nie znikał.
Gniew również — dodałem zamyślony.
Opuściłem pojazd, zauważając kontem oka podejrzany ruch. Ciemna postać stanęła zaraz obok mnie, opierając się plecami o bok auta.
Zielone, błyszczące oczy, patrzyły na mnie z zaciekawieniem.
— Śmierdzisz ludźmi — podsumował Will.
Ciekawe spostrzeżenie — dodałem w myślach z przekąsem.
— Byłem na zakupach.
Mężczyzna wytrzeszczył szerzej gałki. Szok na twarzy Willa? Coś nieprawdopodobnego, zazwyczaj to on był tym niezrównoważonym w naszym kręgu.
— Zakupach? — zaczął, jednak po chwili przerwał, zmieniając temat. — Musimy się pośpieszyć, Mark na nas czeka.
Uśmiech zszedł z jego twarzy, zastępując go gorzką powagą. Brak pozytywnego akcentu był u niego czymś rzadkim i na swój sposób przerażającym. Mężczyzna słynął ze swojego rozrywkowego życia, czym na każdym kroku chętnie się chełpił. Gdybym miał wskazać największego narcyza w stadzie, bez zastanowienia wskazałbym właśnie Willa. Bawił się w celebrytę, przypominając bardziej pospolitego człowieka niż wilka.
— Wiesz przynajmniej, po co to spotkanie? — zapytałem. Wewnętrznie przeczuwałem, że coś jest nie tak, Wilk również poruszał się niespokojnie.
Sam zacząłem rozglądać się czujnie dookoła. Na zewnątrz panował podejrzany spokój, nawet dzikie zwierzęta wydawały się nasłuchiwać, co Alfa ma do powiedzenia.
Dziwne, na podjeździe zauważyłem jedynie parę aut, każde z nich dobrze znałem. Nie było to spotkanie całego stada, więc informacje musiały być poufne. Ciekawe — podrapałem się po nieogolonej brodzie. Ostre włoski kłuły moje palce.
Mężczyzna obok pokręcił głowa z rezygnacją. Nie odpowiedział od razu.
— Nie do końca. Mark upierał się na wizytę, podobno coś znaleźli, niestety nie chciał zdradzić nic więcej. Podejrzewam, że jest to coś wspólnego z magią. — Poprawił związane w luźny kok włosy. — Moi ludzie również przeczesali teren, lecz ten brak zapachu, śladów... Gerard, to nie jest zabawa z amatorem. Mam dziwne przeczucie, że...
— Że? — ponagliłem.
— ...że nie będzie to pierwsza i ostatnia ofiara.
Zapadła wymowna cisza. Nie chciałem zdradzić, że również tak myślałem. Sprawca nie działał sam, miał maga — to było pewne.
— Ta sprawa z mieszkaniem — Will nie odpuszczał.
— Później — przerwałem, obiecując, że jeszcze do tego wrócimy.
Wizja mieszania w to wszystko Any, nie napawał mnie radością. Jakaś część mnie nie potrafiła pogodzić się z myślą, że ta drobna dziewczyna mogła być wmieszana w jakąkolwiek zbrodnie, szczególnie na skalę rasową. Przełknąłem gulę, która rosła w moim gardle. Jeśli faktycznie Ana miała, choć cień szansy na bycie powiązaną z atakiem na wilka, to... — Wyparłem z głowy te wizje. Nie chciałem o nich myśleć. Śmierć byłaby najłagodniejszą z kar.
Will otworzył wejściowe drzwi, wpuszczając nas do środka. Wolnym, lecz stanowczym krokiem, wkroczyliśmy do sali narad. Tak, jak podejrzewałem, w środku była ledwie garstka ludzi. Zmiennokształtni oraz ruda czarownica, przyglądali się z zaciekawieniem stołowi, a raczej rzeczy na nim. Podszedłem bliżej, zauważając ostre spojrzenie Jacka.
Zdenerwowany, dawał mi jasne sygnały, że coś jest zdecydowanie nie tak.
Hmm...
Przyjrzałem się białemu elementowi zajmującemu niewielką część stołu. Z bliska odkryłem, że była to zaledwie wyłożona chusteczka, a zaraz na niej znajdował się pojedynczy włos. Spojrzałem raz jeszcze niedowierzający. Pojedynczy, ciemny włos, leżał przed wszystkimi niczym starożytny eksponat w muzeum.
Mark zauważył, że weszliśmy, machnął zachęcająco ręką, abyśmy podeszli jeszcze bliżej. Jego twarz nie zdradzała nic. Jedynie sine cienie pod oczami oraz delikatne zmarszczki, uświadamiały mnie, jak ciężko przeżywał stan swojej jedynaczki. Posłusznie stanąłem tuż obok niego, Will zrobił dokładnie to samo. Z naprzeciwka właściciel baru przyglądał mi się intensywnie, wypalając tym dziurę w okolicach mojego czoła.
— To, co tu widzicie, zostało znalezione dziś rano niedaleko miejsca zbrodni. — Przerwał wypowiedź na moment, zaciskając mocniej jedną z pięści. — Ewa wraz z Benem — tu kiwnął głową w stronę Bety. Mężczyzna odpowiedział przyjacielsko lekkim uśmiechem. — przeszukali sporą część lasu. Dopiero w dalekim obszarze udało się dziewczynie zdjąć czar maskujący. Na szczęście Ben wyszukał od razu ślad. — Wszyscy spojrzeliśmy w stronę niewielkiego klaką.
Krew we mnie zawrzała. Tyle pracy dla jakiegoś jebanego kawałka z głowy?! Z wątpieniem przyjrzałem się czarownicy. Ewa, widząc mój gniew, odpowiedziała równie wyzywającym spojrzeniem spod przymrużonych powiek. To nie było mądre posunięcie.
— Na nasze nieszczęście, czarodziej współodpowiedzialny za atak używał zaklęć na zupełnie innym poziomie niż jest to dopuszczalne w Wielkim Sabacie. Ewa pośpiesznie wyjaśniła mi strukturę jej kultu, przez co z bólem musieliśmy oboje przyznać, że jego poziom przekroczył nasze najśmielsze oczekiwania. — Zaraz dodał zniżonym głosem. — Według Ewy, nic już więcej nie wskóramy. — Sam skrzywił się na dźwięk wypowiedzianych słów. — Czarna magia jest ponad nasze siły.
Wilk zapłonął, a ja wraz z nim. Wściekłość ogarnęła mnie momentalnie, nie tylko z powodu bezsilności, ale także z komizmu pracy czarownicy. Ewa, posiadaczka magii, zajęła nasz cenny czas, by wywnioskować, że nic nie możemy wskórać? Zabawne, tak samo, jak jej moc. Ruszyłem w jej stronę, okrążając długi stół. Chwyciłem dopasowaną koszulkę, unosząc ciało dziewczyny o parę centymetrów, sprawiając, że ziemię dotykała jedynie koniuszkami palców. Przerażona wiedźma wybałuszyła oczy. Krzyknęła, abym ją puścił.
— Chcesz powiedzieć, że twoje gówniane czary, tylko na tyle są w stanie zrobić? — zapytałem spokojnie, walcząc, aby Wilk nie przejął całkowitej kontroli. Niby wiedźma, a mogłem rozgnieść ją w dosłownie sekundę!
Czarownica nie odpowiedziała, moje pytanie ją zabolało. Urażona odwróciła wzrok, wstydząc się swojej nieporadności. Czyli wiedziała, że jest słaba, a mimo to dawała nam złudne nadzieje?! Wilk zmienił kolor ciemnych tęczówek, moje negatywne emocje, budziły go do życia.
— Jesteś tylko słabym, nędznym...
Nie dokończyłem, mocne uderzenie w udo sprawiło, że puściłem Ewę, która opadła lekko na podłogę. Sam ugiąłem się ciężko, słysząc dźwięk łamiącej się kości. Upadłem na ziemię, ratując się dłońmi przed pocałowaniem posadzki.
— Co ty odpierdalasz?! — krzyknąłem na Jacka. Próbowałem wstać, niestety złamana kość utrudniała mi jakikolwiek ruch. Jęknąłem z bólu, zaciskając powieki.
Wilk uspokoił się na tyle, by w ciszy powrócić na wcześniejsze miejsce. Mięśnie nie były już tak napięte jak wcześniej, a mózg skupił się na nowych, mało przyjemnych doznaniach.
Ja pierdolę, jak to cholernie bolało!
Przez zamknięte oczy, słyszałem równie wzburzony głos Jacka.
— Nie, co ty odpierdalasz! Myślisz, że twoje darcie ryja nam pomoże?! Jeżeli wykwalifikowana czarownica uważa, że nic już tam nie znajdziemy, to najwidoczniej jest w tym jakiś sens! A ty, zamiast rzucać się na nią, mógłbyś pomyśleć nad jakimś nowym planem! — po tych słowach zapadła głucha cisza, którą przerwał Will.
— Co z Lily? — zwrócił się do Alfy, zmieniając temat. Mark zbladł jeszcze bardziej.
— Jej stan jest stabilny — odparł krótko.
Nie chciał drążyć teamu, co reszta uszanowała.
WYSTARCZY! — pomyślałem, wstając mimo pulsującego bólu. Kość leczyła się powoli, drażniąc moje nerwy jeszcze bardziej. Zacisnąłem szczękę, aby znów nie powiedzieć zbyt wiele. Zmęczony oparłem się o ramę najbliższego krzesła.
— Jeśli źle się zrośnie, będziesz musiał złamać ją po raz kolejny — ostrzegł od niechcenia Jack, pilnując, czy nie mam zamiaru rzucić się na dziewczynę po raz drugi.
Zgromiłem go wzrokiem.
— Jaki mamy plan? — Poprawiłem pozycję według polecenia Jacka, patrząc w oczekiwaniu na zgromadzonych.
Ku mojemu zdziwieniu to Ewa się odezwała.
— Wezwano cię, ponieważ jesteś dobrym łowcą. — Nie wyglądała na zrażoną, wręcz przeciwnie, przyjęła waleczną postawę. Uniosłem z podziwem brwi. Ta mała wiedźma była twardsza, niż zakładałem. — Przynajmniej tak słyszałam — dodała. W ostatnich słowach słyszałem, jak ze mnie kpi. Mimowolnie zaśmiałem się w środku na to zachowanie.
Waleczna czarownica, niebezpieczne połączenie.
— Dlatego chciano, abyś zajął się poszlaką, jaką udało nam się dostać. Wiem, że nie jest to dosadny trop, jednak w zaistniałej sytuacji, powinniśmy się łapać wszystkiego, prawda? — Czekała, aż odpowiem. Niechętnie kiwnąłem głową.
Odepchnąłem się od krzesła, sycząc z nieprzyjemnego uczucia, które płynęło prosto z leczącej się nogi. Nikt nie zatrzymał mnie, gdy ociężale doczłapałem do pieprzonego kłaka. Cholera, jeśli nic nie poczuję, to własnoręcznie rozszarpię Ewę, nie bacząc na Jacka w roli ochroniarza.
Chwyciłem włos, przykładając go mało delikatnie do nosa. Zapach był słaby, ledwo wyczuwalny, nie mogłem uwierzyć, jak Ben był w stanie go wyłapać. Zaciągnąłem się raz jeszcze, skupiając wyłącznie na aromacie. Hmm... czułem cytrusy — zastanowiłem się raz jeszcze, dostrzegając, że był to dokładnie zapach pomarańczy. Walczyłem dalej, doszukując się kolejnego, brakującego mi elementu. Był słodszy, specyficzny i zdecydowanie charakterystyczny dla laski wanilii. Z przerażeniem przyznałem sam sobie, że ten przytłaczający zapach, męczył mnie od jakiegoś czasu. Usztywniłem się momentalnie, domyślając, dlaczego Jack tak natarczywie chciał mi coś przekazać od samego początku. Wąchałem właśnie włos należący do Any.
Zdezorientowany spojrzałem na właściciela baru, który przytaknął, sygnalizując, że także rozpoznał zapach.
Szlag! Jeśli którekolwiek z nich pojawi się w barze, to od razu rozpoznają źródło.
— I jak? — zapytała Ewa, wybijając mnie z rytmu. — Złapałeś trop?
Wyglądała na serio zaciekawioną, co powinno mnie zmartwić. Zaskoczony spojrzałem na nią z góry, interpretując jej słowa. Rude loki okalały jej twarz, podkreślając bladą cerę oraz liczne piegi.
— Nie jestem psem — odparłem — tylko wilkiem.
— Nie widzę różnicy — Uśmiechnęła się przebiegle. Duże oczy błyszczały jej z ekscytacji, przez co przypominała teraz nieznośną nastolatkę, a nie dorosłą kobietę. — Wiem jedno, pies i wilk posiada czuły nos, więc — Wskazała włos, o którym miałem ochotę jak najszybciej zapomnieć. — znajdź jego posiadacza.
Nawet się nie spodziewałaś, jak szybko go znalazłem.
Przewróciłem oczami, jakbym rozmawiał z przemądrzałym bachorem. Dziewczyna miała temperament, dodatkowo była czarownicą. Współczułem jej przyszłemu partnerowi.
Westchnąłem głośno, ruszając nogą, która przez ten czas leczyła się ze złamania. Ból był o wiele mniejszy, widocznie kość zrosła się poprawnie. Z zadowoleniem, pożegnałem się z resztą, pod pretekstem, iż od rana czeka mnie dalsze śledztwo w sprawie ataku. Nikt mnie nie zatrzymywał, nawet Will wyglądał na pogrążonego w rozmowie z Benem.
Bezszelestnie opuściłem budynek, nadal subtelnie kulejąc. Pogrążony w myślach, analizowałem zyskane dziś informacje. Ana była w lesie podczas ataku, na domiar złego, odnaleziono w jej mieszkaniu części ludzkich ciał. Zdecydowanie nie wyglądała na mordercę, przecież krzyk, jaki usłyszałem przed jej drzwiami, ukazywał wyłącznie jej strach.
Co miała z tym wszystkim wspólnego? Dlaczego trafiłem na nią w noc ataku?
Coraz mocniej wątpiłem, że był to czysty przypadek.
Zacisnąłem zęby, przecierając przy tym spocone czoło. Jedna kobieta a tyle problemów!
Pojedyncza kurwa jednostka ludzka, powiązana z zamachem na skalę całego stada. Poprawka! Jeśli wiadomość ruszy w świat, to nie tylko nasza wataha będzie miała zamiar wymierzyć jej sprawiedliwość.
Skronie pulsowały intensywniej, a w samej głowie panował nieustanny chaos. Walczyłem z myślami, które na przemian spierały się z każdym dzisiejszym zdarzeniem. By ochłonąć, oparłem się o drzwi chłodnego auta. Spokój był tym, czego teraz najbardziej potrzebowałem, jednak nie był mi dany. Poczułem dym papierosowy, a wraz z nim znajoma postać. Uniosłem powoli powieki, wpatrując się w jasne oczy mężczyzny.
— A to mnie nazywają tym agresywnym — zaśmiał się cicho Jack, przypominając mi o wcześniejszym wybuchu. Nie byłem z tego dumny.
— Will był w jej mieszkaniu — zaanonsowałem bez zająknięcia. Wilkołak wypuścił kolejną chmurę dymu, nie zdradzając zaskoczenia. — Też nie wyczuł żadnego zapachu. Nic mu nie mówiłem.
— Czyli tylko my znamy źródło — podsumował, nie spuszczając ze mnie wzroku. — A Will pewnie cierpliwie czeka, aż mu wszystko wyjaśnisz.
Nie musiałem potwierdzać, obydwoje dobrze znaliśmy odpowiedź.
— Powiem mu, jak się upewnię.
— Jak co się upewnisz? — zapytał szczerze zaciekawiony.
— Że Ana nie ma z tym nic wspólnego — zakończyłem rozmowę, wsiadając do samochodu.
O ile faktycznie będzie to prawda — dorzuciłem w myślach. Jack, jednak przytrzymał drzwi przed zamknięciem.
— Gerard, nie szukaj we mnie wroga — Usłyszałem słowa, które sam wypowiedziałem Anie, w drodze powrotnej do baru. — Nie zdradzę jej tożsamości. — Spojrzeliśmy oboje na czerwone porsche. — Will również nic ode mnie nie wyciągnie.
Odetchnąłem z ulgą, czując, że niepotrzebnie walczyłem z tym sam. Jack dawał mi wsparcie, był przyjacielem, jakiego nie mógłbym sobie lepiej wymarzyć.
— Dziękuję.
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, ukazując drobne zmarszczki w kącikach oczu. Wypuścił wypalonego pęta, zgniatając go pod butem.
— Ale wiedz, że będę miał ją na oku.
Tym razem, to ja się zaśmiałem.
— Taką miałem nadzieję — odparłem z przekonaniem. — Przecież to twoja nowa pracownica — zamknąłem mocno drzwi, wyjeżdżając spod posiadłości Alfy.
PS
Nie obiecuję kolejnego rozdziału za szybko, bo... w sumie jeszcze nie wiem :) Jednak postaram się napisać, jak tylko wpadnę na nowe pomysły.... a jest już ich trochę. Mam nadzieję, że nie zanudzam i Lupus dalej jest dla was zachęcający :) Oczywiście!!!!!!!!! Proszę o KOMENTARZE, KOMENTARZE, KOMENTARZE. Bardzo mnie motywują i zachęcają do dalszej pracy.
Pssst pssst... gwiazdki też pomagają :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top