4. Pamiętnik cd. 4/x. Zabiłam razy dwa! I Jeff?!
Czołgając się ciemnym tunelem zastanawiałam się dlaczego Jeff został w domu i co go łączyło z moją kuzynką, której w ogóle nie znałam. Nagle wypadłam z tunelu na korytarz i walnełam głową w ścianę. Poczułam jeszcze jak krew spływa na moją twarz i zemdlałam.
Obudziłam się widząc nad sobą bledszą niż zwykle twarz Jeffa.
-Jednak żyjesz, jak dobrze.
Zauważyłam, że nie mogę otworzyć jednego oka. Kiedy go dotknełam poczułam pod palcami zaschniętą krew. Delikatnie zaczełam odklejać ją od skóry. Jeff odsunął się i patrzył z zaciekawieniem jak pochłaniam zaschniętą ciecz. Kiedy skończyłam podniosłam się powoli i się zachwiałam. Chłopak złapał mnie za ramie i pomógł iść. W połowie drogi poczułam się lepiej i dalej szłam sama.
- Masz jakieś dwie godziny od dwudziestej - odezwał się Jeff chcąc mnie już zostawić w moim pokoju.
- Ile tam leżałam? - kiedy byliśmy w domu Jeffa była najpóźniej 14.
- Ze trzy godziny spokojnie - odpowiedział. - I niestrasz mnie tak więcej nie miałaś pulsu przez godzine, powinnaś być martwa.
- Znowu kurwa! - wybuchłam niespodziewanie dla samej siebie.
- Co 'znowu'? - zapytał zdziwiony.
- Znowu prawie umarłam ale przeżyłam! Znowu! Patrz! - pokazałam mu moje blizny po pierwszej próbie somobójczej.
-Po tym jak mnie porwałeś chciałeś mnie zabić tam na stole - przeżyłam i teraz znowu. Lerzałam kurwa dobrą godzinę bez pulsu a żyje! Jak!? Kurwa no jak!?
Darłam się. Nie mogłam się uspokoić rzucałam się jak zwierzę w klatce.
- Ktoś chce, żebyś żyła z tego wniosek - powiedział spokojnie.
- Ale ja nie chcę to powinno się liczyć! - prawie mogłam poczuć jak para bucha mi z uszu.
- Skargi i zażalenia do Slendermana. On będzie wiedział gdzie je przekierować - wciąż pozostawał taki spokojny i obojętny.
Jego postawa powodowała, że bardziej się wściekałam.
- Przestań być taki! - wyrwałam mu nóż z kieszeni.
Przyłożyłam go do ręki i z krzykiem wbiłam go między kości. Wyrwał mi ostrze z obu rąk.
- Jeszcze jeden taki wybryk i trafisz do celi do odwołania - widać było, że zaczyna się denerwować. - Jesteś nie odpowiedzialną gówniarą i nie mam zamiaru tego tolerować.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Usiadłam i powoli się wykrwawiałam. Powinnam zasnąć, żeby przyśpieszyć regenerację ale miałam to gdzieś.
- Nie irytuj mnie - zatrzeszczał z ukrytego głośnika głos Jeffa.
Położyłam się na ziemi i zpróbowałam zasnąć.
Miałam wrażenie, że nie spałam w ogóle kiedy znowu przyszedł Jeff.
- Wstawaj - powiedział, ciągnąc mnie za nie do końca zregenerowaną rękę. - Idziemy.
Niechętnie wstałam, sycząc z bólu. Otrzepałam ubranie i przyjrzałam się mojej zakrwawionej podkoszulce. Chciałam ją zmienić ale chłopak mi na to nie pozwolił.
- Może będą myśleli, że kogoś zabiłaś i się przestraszą - rzucił argument.
- Prędzej, że TY próbowałeś zabić MNIE...
- Jesteś na mnie zła o to, że cie nie zabiłem czy, że nie udało ci się wcześniej popełnić samobójstwa? - powiedział to tak jakby chciał się bronić.
Westchnełam i wyszłam na korytarz. Chłopak poprowadził mnie na powierzchnię. Dotarliśmy do parku wcześniej niż mieliśmy zamiar, więc usiadłam czekając na chłopaków.
Jeff zniknął, zanim bracia przyszli. Słyszałam ich głosy kiedy doszedł mnie bardziej niepokojący dźwięk.
- Jeff, jak miło. Przekonajmy się kto miał rację - odezwała się Jun
- Wiem, że nie przyszłaś z tego powodu. Przejdźmy do konkretów.
- Do konkretów miałeś przyjść sam. Ale lepiej upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Ich głosy przez chwile były nie zrozumiałe, jakby szeptali. Cole i Taylor weszli wreszcie na polanę, trzeba to szybko załatwić. Nie mogę sobie pozwolić na stratę Jeffa, bo wiem, że jeszcze trochę pożyje a leprzy on jako opiekun niż ktoś nieznajomy.
- Przysięgałaś... Nie da się.... I tak wrócę... No dalej zrób to... -powiedział Jeff.
Wbiłam Cole'owi nóż między żebra a Tayler'owi dałam z pięści w twarz. Zaczełam biec w kierunku z którego dochodziły odgłosy szarpaniny.
- To co tworzysz... Pożałujesz... - syczała Jun.
Zaczęłam biec w ich stronę gdy nagle na moim gardle zacisneły się czyjeś wielkie ręce. Na oślep dzgnełam Taylora w klatkę piersiową a gdy mnie puścił pędem pobiegłam w stronę z której dobiegały odgłosy walki. Nagle powietrze przeszył trzask a chwilę później krzyk który jednak szybko ucichł.
Wypadłam na jedną z parkowych polanek, która akurat była dogodnie obrośnięta krzakami. Widok który ukazał się moim oczom był... dziwny. Jeff ze złamaną nogą leżał bokiem do mnie jednak głowę miał zwróconą w drugą stronę, Jun siedziała okrakiem na jego brzuchu. Dziewczyna mówiła teraz na tyle cicho, że nic nie słyszałam, nagle złapała głowę Jeffa tak by na nią parzył i po chwili go puściła. Głowa chłopaka opadła jakby bezwładnie, twarzą w moją stronę. Wzdrygnął się gdy mnie dostrzegł, ten nie wielki ruch nie uszedł uwadze dziewczyny. Natychmiast spojżała na mnie, a ja z braku leprzych opcji rzuciłam się na nią. Przeturlałyśmy się pod krzaki, nie miałam szczęścia i trafiłam pod nastolatkę. Próbowałam się przeturlać tak by to ona była pod spodem, gdyż dawało to więkrze możliwiści. Moje próby nie przyniosły, oczekiwanych rezultatów, ponieważ Jun potrafiła temu zapobiec ponad to ciężko turlać się pod górkę.
Przypomniałam sobie o nożu który wciąż był w mojej dłoni.
- Mogłam ci pomóc, chciałam... Ale ty sobie nie dajesz pomóc. Chodziarz może to i lepiej w końcu córka zabije ojca, nie prawda? - mamrotała pod nosem zdania, które nie miały dla mnie sensu. - A bez ojca nie będzie córki. Wiesz kochanienka jak to działa? Tak, tak, najpierw trzeba coś zrobić. Trzeba coś zrobić...? Trzeba, trzeba!
Dziewczyna próbowała wyrwać nóż z mojej ręki, którą odsunełam możliwie daleko. Nagle wstała i rwanymi ruchami jakby nie ze swojej woli zaczeła odchodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top