...

Zion nie mógł zasnąć, co ostatnio zdarzało mu się dość często. W zasadzie to od kilku dni nie zmrużył oka. Może na zewnątrz zgrywał wyluzowanego, ale w środku miał totalny mętlik.

Od śmierci Scarlett nie wiedział, czy może komukolwiek ufać. W głowie cały czas widział obraz zakrwawionego, zimnego ciała blondynki leżącego nieruchomo w jej klasie. Po wielkości i kształcie rany można było stwierdzić, że to nie zombie ją zabił. To była wina człowieka. Jednej z osób znajdujących się w szkole.

Ale nikt nie wiedział kto to taki.

Czerwonowłosy siedział na podłodze podpierając głowę ręką. Nie mógł pozbierać myśli. Kto mógł dopuścić się tak brutalnego czynu? I po co?

Scarlett może nie była specjalnie jego przyjaciółką, ale znał ją od dawna, więc była dla niego ważna. Jak zresztą każdy z tej grupy. Często go denerwowała i nie chciał jej już słuchać, teraz za to czuł w sobie kompletną pustkę. Nie zasłużyła sobie na taki los. Łatwo się domyślić, że chłopak obwiniał się za jej śmierć. Czuł, że to z jego przyczyny życie straciła niewinna istota. I nie mógł przestać o tym myśleć. Wszystkie inne ważne sprawy zostały przygniecione przez to jedno zdanie: „To moja wina".

Zion czuł, że potrzebował snu. Miał zaczerwienione i podkrążone oczy, choć widać to było jedynie z bliska. Podczas spotkań często odpływał myślami. Stracił siły, ale nie dawał tego po sobie poznać. Nie chciał nikogo martwić - przecież i tak mieli już problemy.

Wstał i podszedł do okna uchylając je. Chciał otworzyć całe, jednak w tych czasach było to zbyt niebezpieczne. Przyłożył głowę do szpary, dzięki której do pokoju docierało świeże powietrze i oddychał, powoli i spokojnie starając się zapomnieć o dobijającym go problemie.

Po paru minutach jednak zdenerwował się i szybkim, zdecydowanym ruchem zamknął okno przechylając klamkę w dół. Był zirytowany swoimi przemyśleniami; tym, że nie może sobie tego wszystkiego poukładać; tym, że nie może nawet na chwilę o wszystkim zapomnieć. Zaczęło mu się kręcić w głowie, więc oparł się plecami o ścianę masując palcami jednej ręki swoje skronie. Wydał z siebie ciche westchnienie. Chciał tylko, żeby to wszystko się skończyło. Żeby żaden dziwny wirus nikomu już nie zagrażał. Żeby wszystko było jak dawniej.

Zdesperowany i zmęczony bólami głowy postanowił się przejść. Tak bez konkretnego celu. Pomyślał, że może spacer zmęczy go na tyle, aby mógł choć na chwilę odpłynąć do krainy snów. Najciszej jak potrafił zabrał swoją kurtkę z krzesła i ,zakładając ją na siebie, otworzył drzwi. Korytarz był pusty i ciemny, lecz nie na tyle, aby Zion nic nie zobaczył. Przestąpił próg pokoju sprawdzając, czy nikogo aby nie obudził i ruszył spokojnie w lewo.

Spacerował sobie powolnym tempem starając się nie myśleć o problemach. Próbował skupić swoją uwagę na czymś innym, ale nie mógł znaleść nic, co pozwoliłoby mu na chwilę odpoczynku od codziennego świata. Podczas wędrówki bardziej się denerwował niż odprężał. Irytowało go wszystko co zobaczył na swojej drodze. Ostatecznie chciał już wracać, zrozpaczony i zdemotywowany do czegokolwiek, gdy nagle usłyszał muzykę.

Muzykę - melodię graną najprawdopodobniej na pianinie, subtelną i delikatną, wciągającą i hipnotyzującą. Zdezorientowany chłopak rozpoczął poszukiwania źródła owych dźwięków, tak pięknych i tak przerażających zarazem. Nie wiedział bowiem, czy osoba, dzięki której mógł usłyszeć to wszystko, nie była tą samą osobą, która z zimną krwią zamordowała niewinną Scarlett.

Do głowy przyszło mu tylko jedno pomieszczenie - sala muzyczna. W końcu gdzie indziej w szkole znajdziesz pianino, jeśli nie tam? Wraz z jego krokami melodia stawała się głośniejsza i lepiej słyszalna. W końcu zobaczył uchylone drzwi do sali muzycznej.

Nie wiedział kogo zastanie w środku, więc powoli podchodził do wejścia podnosząc w górę swoją broń. Nogą szturchnął delikatnie drzwi, aby rozchyliły się bardziej i już miał wykonać zamach, gdy nagle zauważył osobę siedzącą przy pianinie, której za nic w świecie nie spodziewał się spotkać w tym miejscu.

Jego palce poruszały się płynnie po klawiszach instrumentu. Muzyka rozchodząca się po całym pokoju była grana prosto z jego serca. Oczy miał zamknięte, a na jego twarzy widniał... uśmiech.

Chłopak z szeroko otwartymi ustami zaczął opuszczać broń i zaczerwienił się lekko. Jeszcze nigdy nie widział go w tym stanie. Zawsze był sarkastyczny i wiecznie naburmuszony, często się kłócili, a czasem nawet nie odzywali się do siebie po kilka dni. Ale teraz Zion poczuł zupełnie inne uczucie.

Bowiem uśmiechnięty Eugene był najpiękniejszym widokiem jaki zobaczył w życiu.

Na początku nie chciał sobie tego uświadomić. Wmawiał, że to ze zmęczenia, że pomylił go z jakąś dziewczyną, którą znał sprzed apokalipsy. Nie mógł zaakceptować faktu, że choć przez chwilę mógł pomyśleć o blondynie w ten sposób.

Tamten zaś nie zdawał sobie nawet sprawy z obecności chłopaka. Przez ten czas przypominał sobie wszystko, co działo się przed wybuchem epidemii: jak chodził na lekcje; jak spotykał się ze znajomymi; jak mógł jeść co chciał i kiedy chciał; jak nie martwił się o przyszłość i o to, czy dożyje następnego dnia...

W końcu melodia się skończyła, zatem zsunął swoje dłonie z klawiszy i westchnął głęboko. Sam nie wiedział dlaczego go tak naszło na rozmyślania. Zwykle przychodził do tego miejsca aby się odprężyć, odpocząć od codziennego świata i zapomnieć o przytłaczających go problemach. Tym razem jednak było inaczej - wszystkie negatywne myśli nagle go otoczyły, nie zostawiając żadnej drogi ucieczki i nie chciały dać za wygraną, a on nie wiedział, jak o nich zapomnieć. Z jego rozterek wydarł go dopiero czyjś głos.

- Nie wiedziałem, że umiesz grać.

Zaskoczony momentalnie się odwrócił, aby ujrzeć Zion'a opierającego się o framugę drzwi. Czerwonowłosy zdążył się już opanować, teraz miał ochotę podroczyć się z niższym, zwłaszcza gdy zobaczył pojawiające się na jego twarzy rumieńce.

- J-jak długo tam stoisz?!

- Wystarczająco - odrzekł z chytrym uśmiechem. Po jego reakcjach wywnioskował, że nie chciał, aby ktokolwiek usłyszał jego muzykę. Jednak nie spodziewał się, że Eugene pogodzi się ze swoją porażką tak łatwo.

- Ehh... - westchnął - Że to akurat musisz być ty - z jego twarzy można było wyczytać nie tylko zażenowanie, ale również czystą rozpacz. Widać było, jak zależało mu na ukryciu swojej pasji w tajemnicy. Zwyczajnie się tego wstydził - uważał, że to niemęskie, jednocześnie jednak nie chciał zajmować się niczym innym. Przez większość jego życia inni wmawiali mu, że nie powinien zajmować się takimi rzeczami - po pewnym czasie i sam zaczął w to wierzyć, dlatego przestał grać. Gdy dowiedział się, że w tej oto szkole jest sala muzyczna, przypomniały mu się wszystkie piosenki, których melodie grywał przed epidemią i nie mógł się już powstrzymać, chociaż próbował. Kątem oka zerknął w kierunku wyższego - Co tak stoisz? Wchodź lub odejdź stąd.

Zion posłusznie wszedł do sali. Blondyn opierał głowę na pianinie odwracając wzrok od chłopaka. Nie miał ochoty na niego patrzeć - w przeciwieństwie do czerwonowłosego, który chciał go przedziurawić swoim wzrokiem. Nigdy nie widział bowiem blondyna w takiej desperacji. Widać było, że najchętniej uciekłby do swojej klasy, ale nie chciał okazać swojej słabości. Złotooki oparł łokcie o górę instrumentu i patrzył z góry na młodzieńca.

- Czemu przyszedłeś tu o tej porze? - zapytał. Eugene podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy.

- Mógłbym Cię spytać o to samo.

Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa. Zion poczuł się trochę dziwnie, jednak nie pokazał tego mimiką twarzy - a przynajmniej się starał. Czuł jakby młodszy oglądał go od środka, widział wszystkie jego emocje, wszystkie problemy i starał się je zrozumieć; zaglądał do jego wnętrza próbując rozwiązać zagadkę jego mieszanki uczuć kotłujących się w środku, podczas gdy na jego twarzy widniała powaga i obojętność. Miał wrażenie, że stoją tak już wieczność, czuł krople potu pojawiające się na jego czole. Wreszcie blondyn postanowił przerwać ciszę między nimi.

- Znowu nie spałeś.

- Huh? - spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego. Czuł ciepło zbierające się błyskawicznie na jego twarzy, jego oczy rozszerzyły się w przestrachu - Co? Nie ja - niższy uniósł brew - P-po czym wnosisz?!

Eugene patrzył wprost na twarz wyższego, a w jego oczach ujrzeć można było - co dla niego nietypowe - troskę i zrozumienie. Widać to było jednak tylko wtedy, gdy patrzyło się w głębie jego rdzawych tęczówek. W żaden inny sposób nie można było odczytać jego dobrze ukrywanych emocji.

- Przecież po Tobie widać. Masz wory pod oczami, nie uważasz na spotkaniach... Nawet się ze mną nie kłóciłeś, choć Cię prowokowałem... - na chwilę spuścił wzrok, ale po chwili uniósł go z powrotem - To przez Scarlett, prawda?

Wyższy poczuł się niezręcznie - skąd on mógł tyle o nim wiedzieć? Odwrócił głowę i zaczął patrzeć w drewnianą podłogę, na której stał, przez cały czas czuł jednak, iż blondyn próbuje mu oczami wypalić dziurę w sercu. Usłyszał wtedy podły, jednakże kojący dla ucha śmiech.

- Oh, czyżbym przejrzał pana nic-mi-nie-jest? - dodał drwiąco.

- Wcale nie! Czuję się świetnie i nie potrzebuję Twoich fałszywych porad - powiedział natychmiast kierując się w stronę wyjścia. Twarz Eugene'a wróciła do poprzedniego stanu i zanim czerwonowłosy przeszedł przez drzwi, odrzekł mu:

- Obwiniasz się. Nie pierwszy raz zresztą.

Wyższy mimowolnie się zatrzymał.

- Chodź tu.

Rzucił okiem przez ramię. Spodziewał się wścibskiego uśmiechu na jego twarzy, tymczasem chłopak był całkowicie poważny. Zion nie wiedział dlaczego, ale coś w jego wnętrzu kazało mu go posłuchać. Cofnął się zatem i zaraz stał ponownie przed pianinem.

- Usiądź - rzucił młodszy wstając. Złotooki posłusznie opadł na podłogę plecami do instrumentu. Zastanawiało go, jakie plany ma względem niego niższy. Zwykle kazał mu go zostawić w spokoju, tymczasem teraz sam prosił go, aby został. Ten chwilę później podszedł do niego podając mu bez słowa butelkę wody. Czerwonowłosy niechętnie przyjął podarunek.

- Tsk.

- Mówi się dziękuję.

- Powiedział ten, który nigdy tego nie mówi - blondyn przysiadł koło niego - Hej! Co Ty robisz?!

- Nie widać? - westchnął - Matko, ta Twoja męska duma nie pozwala Ci już na nic, co? - widząc jak Zion się na niego patrzy dopowiedział - Nie możesz brać całej winy na siebie. Przecież to nie Ty ją zabiłeś.

- A skąd możesz to wiedzieć?

Niższy spojrzał na niego zirytowany.

- Przecież widać to po Tobie. Jakbym ja nie spał od kilku nocy i drżał na samą myśl o jej morderstwie, osądzałbyś mnie?

- A może ja tylko udaję?

- No błagam. Ty? Umiesz dobrze ukrywać emocje, fakt, ale do czegoś takiego zwyczajnie nie jesteś zdolny.

- Czy Ty sugerujesz, że jestem słaby? - zdenerwował się czerwonowłosy. Nigdy sobie nie wyobrażał, aby ktoś go nazywał w ten sposób. Nienagannie wywijał swoją rurą, jedyną silniejszą od niego osobą w grupie był Ethan - zaraz udowodnię Ci swoją siłę dając Ci w twarz!

- Jesteś słaby psychicznie, Zion. Nie dajesz sobie z tym rady.

Wyższy zamilkł i odwrócił wzrok. Nie lubił gdy ktoś wypowiadał się o nim w ten sposób, choć wiedział, że to prawda. Sam fakt jego przybycia tutaj jest tego dowodem. Nie mógł pogodzić się nie tylko z jej śmiercią, ale również ze swoimi słabościami. Pod skorupą wrednego, biorącego wszystko na spokojnie mężczyzny krył w sobie swoją wrażliwą i delikatną stronę, której przenigdy nikomu nie pokazał. Dopiero Eugene zdołał go w jakiś sposób zmusić do pokazania prawdziwego siebie. Albo może sam odnalazł drogę do jego wnętrza?

- Powinieneś się przespać - przerwał jego rozmyślania blondyn.

- Przecież wiesz, że nie mogę.

- Czyli się przyznajesz?

- Hej!

Niższy zaśmiał się już nie drwiąco, a pokrzepiająco i przyjaźnie. Czerwonowłosy poczuł dziwne, nagłe ukłucie w klatce piersiowej.

- Żartuję przecież - zamilkł na chwilę zastanawiając się, co pomaga mu na sen. Przed apokalipsą zawsze pił ciepłe mleko przed snem, teraz niestety nie mieli ani mleka, ani niczego, na czym można by było owe mleko podgrzać. Skupianie się na własnym oddechu nie pomaga każdemu, tak samo jak wyjście na świeże powietrze. Tym razem z rozmyślań wyrwał go wyższy.

- Co jest, wybierasz dla mnie kołysankę? - zaśmiał się.

No właśnie - kołysanka. W końcu znajdowali się w sali muzycznej. Wstał i chcąc zająć miejsce przy pianinie usłyszał od chłopaka „Hej, ja żartowałem!". On jednak był śmiertelnie poważny. Położył dłonie na klawiszach i zaczął się zastanawiać nad melodią, którą zagra. Jedyne co przyszło mu do głowy to piosenka śpiewana przez jego starszą siostrę, gdy ten był mały. Na wspomnienie chwil ze swoim rodzeństwem uśmiechnął się smutno. Brakowało mu tego. Brakowało mu rodziny, radości, poczucia bezpieczeństwa. Ukradkiem otarł łzę w oku i spod jego rąk zaczęły wypływać spokojne dźwięki muzyki.

Melodia była piękna i odprężająca, mogła ukoić każdą duszę, oczyścić rozum i doprowadzić organizm do harmonii. Nawet Zion poczuł pewnego rodzaju ulgę słuchając jej. Miał jednak świadomość, iż coś takiego nie wystarczy, aby zaprowadzić go do krainy snów, nieważne jak bardzo by się starał. Eugene również zdawał sobie z tego sprawę i, choć bardzo pragnął tego uniknąć, wiedział, co musi zrobić. Przełamał wszystkie swoje bariery wstydu i zaczął...

...śpiewać.

- My funny valentine
Sweet comic valentine
You make me smile with my heart
Your looks are laughable
Unphotographable
Yet you're my favorite work of art...

Blondyn zaskoczył wyższego nagłym ujawnieniem swojego pełnego talentu. Nigdy nie spodziewał się, że przypadnie mu ten zaszczyt. Zion nagle poczuł się niesamowicie zrelaksowany - nie wiedział jednak, czy była to wina piosenki, czy też nagłego zachowania chłopaka. Nie myślał nad tym za długo, bo już po chwili słowa padające z ust niższego zaczęły topić wszystkie negatywne myśli w jego głowie, zostawiając tam spokojną pustkę.

- Is your figure less than Greek?
Is your mouth a little weak?
When you open it to speak
Are you smart?

But don't change a hair for me
Not if you care for me
Stay little valentine stay
Each day is Valentines day...

Powieki Ziona stały się ciężkie, a mięśnie - rozluźnione. Jego ciało zostało całkowicie uspokojone. W końcu głowa opadła mu na ramię, a on sam pierwszy raz od kilku dni przestał się zamęczać i zasnął. Eugene przerwał grę i zastygnął w bezruchu. Po chwili jednak oparł głowę na dłoniach, a jego policzki błyskawicznie się zaczerwieniły. Nigdy nie chciał wyjawiać tego sekretu, szczególnie tego, że potrafił śpiewać. Chciał krzyczeć i płakać ze wstydu, gdy nagle usłyszał pomruk dobiegający zza pianina. Blondyn wstał z krzesła i podszedł do czerwonowłosego.

Ten zaś opierał się plecami o instrument i spokojnie oddychał. Jego usta były delikatnie rozchylone. Wyglądał tak lekko i bezbronnie... Eugene złapał się na dziwnych myślach i pokręcił głową, próbując je z siebie strzepać. W tym momencie usłyszał pomruk ponownie, tym razem trochę głośniej.

- Zion? Nie śpisz?

- Mhbhmmm...

Blondyn poszedł na drugi koniec klasy, skąd wziął ciepły koc i wrócił do złotookiego. Uklęknął przy nim i szczelnie go przykrył.

- Eu... Eugene...

Co on powiedział? Eugene spojrzał na niego z niedowierzaniem. Wyraz twarzy Ziona się zmienił - wyglądał, jakby ktoś sprawiał mu ogromny ból. Blondyn usłyszał swoje imię ponownie. Jego ciało zareagowało instynktownie i położył swoją dłoń na jego. Zaczerwienił się lekko. Jednakże czerwonowłosy zaczynał wyglądać o wiele lepiej. Rdzawooki odetchnął z ulgą. Nie chcąc, aby chłopak znowu poczuł się źle, Eugene zdecydował się przy nim zostać. Usiadł obok i przykrył się pozostałą częścią koca.

Blondyn nawet nie zdawał sobie sprawy, z jakim zachwytem wpatrywał się w czerwonowłosego. Przyglądał się wszystkim detalom jego twarzy, aż w końcu i on przeniósł się do krainy snów.

...

Rano, gdy przyszła pora na śniadanie, zostali znalezieni przez Harrego, opierający się o siebie głowami i trzymający się za ręce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top