XXXII

ASH's pov:
Szłam nagim polem, wspinając się i przeskakując nierówności niedawno stopionego kamienia. Oddech miałam krótki i urywany, jakby powietrze było dla mnie zbyt rzadkie.
- Pałac powiniem być tutaj - powiedział głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
Vader stał o kilka kroków w tyle, a lancę trzymał w pogotowiu.
- Wszyscy nie żyją - podpowiedział Vader. - Teraz martw się tylko o paliwo.
- Zapasy paliwa znajdowały się w pobliżu pałacu - odparłam z dumą - Jeśli nie znajdziemy pałacu, nie znajdziemy i paliwa!

Zauważyłam kawałek kamiennego muru wystający spod zwałowiska jakieś sto metrów dalej. Obejrzałam się na Vadera.
- Może tam - podpowiedziałam.
Zastanawiałam się, dlaczego tego nie zauważyliśmy za pierwszym razem. Z pewnością pałac już od dawna jest w tym stanie. Coś sprawiło, że ulegliśmy dziwnemu, niezrozumiałemu złudzeniu.
Szczyt góry, czarny i ciemnoceglasty jeszcze kilka dni temu, teraz przybrał pomarańczowy kolor, który upiornie odcinał się na tle nieba.
- Paliwo, i to szybko - przerwał ostro Vader. - Miny zaraz opadną niżej i zorientują się, gdzie wylądowaliśmy. Inni też mogą się tu zaraz zjawić.

Niepotrzebne miny szalały kilkaset metrów nad naszymi głowami. Silnimi wyły w rzadkim powietrzu. Wyżej zauważyłam znajomy kształt - myśliwiec - robot. Tylko jeden. Najeźdźcy skoncentrowali siły na północy.

PALPATINE's pov:
- Mają o wiele więcej statków, niż sądziliśmy - zauważył Generał.
Z podziwem spoglądał na rozgrywającą się w dole bitwe. Na czoło wystąpiły mu krople potu.
Miny przesyłały sygnały zwrotne do statków macierzystych, a one przekazywały je do centrum dowodzenia.
Roboty-myśliwce wciągały w walkę niezliczone statki unoszące się z hangarów ukrytych głęboko w dżungli. Były ich już całe roje, jak chmary zielonych i czerwonych owadów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top