XIV

LUKE's pow:
Posłusznie szliśmy za Shappą oraz za Sheeklą.
Weszliśmy do małego, praktycznie urządzonego pokoiku.
-Wchodźcie, wchodźcie - gruchał Shappa. - Witam wszystkich.
W rogu pokoju stał stół. Był zarzucony stosami flimsiplastru i starożytnych dysków informacyjnych. Na Coruscant nie widziano ich od stuleci, chyba że w muzeum.
-To co się stało? -zapytał Han.
-Założyłbym się, że nie zauwyżyliście, ale... -zaczął Shappa. - W tajemniczy sposób zniknęła Wasza towarzyszka.

Zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu i zauważyłem, że nie ma mojej przyjaciólki Lei.
Od kilku, a może nawet od kilkunastu dni, nikt z nas nie jest na tyle spostrzegawczy, żeby zauważyć, że jej nie ma.

-Kilka dni temu dostaliśmy wiadomość od anonimowego nadawcy. - zaczął mówić spokojnym tonen Shappa.
-Co w niej było? - dopytywał się Han.
-Nie wiadomo. Nasze roboty najnowszej generacji próbują rozszyfrować tajemniczą wiadomość.
Przez jakąś chwile nikt się do siebie nie odzywał.
*
Czarno-czerwony statek rytualny uniósł ich daleko poza ostatnie domostwa Średniego Zasięgu, za nagłe przewężenie doliny. Tu, daleko na północny zachód, skalne ściany były mokre, śliskie i prawie pozbawione roślinności.
Drzewa nie miały najmniejszych szans. Długie pasma chmur błąkały się po kanionie, nasycając powietrze wokół gondoli intensywną wilgocią.

Teraz nasączyło atmosferę wrażeniem nadchodzącej potężnej zmiany w Mocy, którą umiałem opisać tylko jako próżnie. Ani Obi-Wan, ani żaden inny mistrz Jedi nigdy nie wspominali o takim zjawisku. Jednak zmiana zdawała się pochodzić spoza tej planety, co nie było sprawą tak oczywistą. Czuje, że to jest blisko, wyzwolone przez siłe z zewnątrz. Liny holownicze stateczku uginały się pod naciskiem wiatru unoszącego się z głębokiej rozpadliny, na której dnie rzeka toczyła wzburzone wody. Pilot miał problemy z utrzymaniem statku w takiej pozycji, aby nie naciągnąć zbyt mocno i nie zerwać lin. W takim wietrze lekki pojazd mógł wytrzymać zaledwie kilka minut, zanim rozbije się o niepokojąco bliskie, surowe skalne ściany.
Taki rodzaj niebezpieczeństwa bardzo lubię - bliskie, łatwe do opanowania, jeśli się ufało pojazdowi i pilotowi. Pilot wydawał się dość doświadczony, a żaden z pozostałych pasażerów -ani Sheekla Farrs, ani trzy inne pomocnice - nie okazywały lęku. Wręcz przeciwnie, wszyscy wydawali się być zafascynowani.

Ściany kanionu rozstąpiły się nagle; stateczek żeglował teraz bliżej wschodniej krawędzi. Jego kable zwisały z nagich, pokręconych konarów garbatych drzew rosnących wzduż skraju przepaści. Pilot zręcznie utrzymywał stały, jednakowy ciąg.
~~~
Dzięki za przeczytanie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top