IX
LUKE's pow:
Pozwolili nam wylądować. Lądowisko znajduje się na jakimś kompletnym odludziu. Po kilku minutach zauważyłem transporter powietrzny. Wszyscy, oprócz Chewbaccy i C-3PO weszliśmy do niego. Oni mieli pilnować statku.
Transporter powietrzny wiózł nas na południe nad najdziwniejszą okolicą, jaką kiedykolwiek widziałem. Mały i płaski pojazd leciał na wysokości około tysiąca metrów, zwinnie i z oszałamiającą prędkością przeskakując wysokie i grubopienne drzew, które były pokryte lekkimi jak balony liśćmi, które łopotały oraz wirowały w ruchu powietrza spodowanym ich przelotem.
-Jak tu prześlicznie -mruknęła Ashley, wyglądając przez tylną szybe, która otaczała cały pojazd. Pogrążony w zadumie, skinąłem głową. Jeśli postacie tu mieszkające czuły skłonność do Jedi i ich przyjaciół, należało się nad tym poważnie zastanowić. Tylko organizmy władające Mocą są w stanie wykryć Jedi. Coraz wyraźniej było widać, że organizmy zamieszkujące tą planete były bardzo szczególne i bardzo wyraźnie były nami zainteresowane.
-To naprawde piękne - szepnęła Leia - Powietrze pachnie cudownie, a dżungla jest po prostu świetna.
-Nie przyzwyczajaj się za bardzo -ostrzegłem ją.
-Nigdy nie byłam w takim cudownym miejscu.
-Aha -mruknął Han Solo i wskazał na drzwi, które oddzielają nas od pilota.
Uniosłem ręke.
-Nie słyszy naszej rozmowy. Musimy przeanalizować to, co już wiemy, zanim damy się wciągnąć. -powiedział do wszystkich Han.
Podróż trwała jeszcze prawie godzinę. Ashley spojrzała na wschód i wskazała palcem wielką brunatną wyrwe w zielonym krajobrazie, ciągnącą się aż po horyzont.
Widziałem ją już chwile z przestrzeni. - tę samą albo bardzo podobną.
Pilot transportera sprowadził nas jednak na dół, zanim zdąrzyliśmy zatoczyć pełny krąg wokół całej planety.
W tym miejscu wydarto ziemie do skały.
Pojazd skręcił i skierował się wprost na południe, lecąc środkiem monotonnej szarości. Pod nami kłebiły się i wzdymały nie kończące się pióropusze grubej warstwy chmur.
Kierowaliśmy się teraz na północny zachód, w strone najeżonej skałami i lśniącej na czerwono góry, wznoszącej się wysoko nad warstwe chmur. Jej bardzo strome zbocza były prawie pozbawione roślinności, a płaski szczyt pokrywała gruba warsta białego puchu.
Schyliłem się, żeby przejść przez luk transportera i znalazłem się na bardzo płaskim polu pokruszonej lawy. O kilka metrów dalej ciągnęła się równa kamienna ścieżka wiodąca do wspaniałego zamku, składającego się ze spadzistych bloków, które opierały opierały się na jednej centralnej wieży.
Za zamkiem znajdowało się wzgórze. Na wzgórzu rosło troche grubych pnączy, rozrzuconych bezwładnie pośród kamieni. Pieły się wokoło skamieniałych fontann oraz tarasów.
________________________________________________
Mam nadzieje, że fajny. XD
Jutro nie będzie rozdziału, gdyż mamy niedługo zawody z piłki ręcznej i mam jutro mnóstwo zajęć. Postaram się coś dodać w niedziele, lub może nawet jutro w nocy ;))
Do nexta 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top