9.

W szalonym biegu potrąciłam kilka osób, które właśnie wróciły do siedziby, krzyczących coś za mną lub po prostu rzucających zdziwione spojrzenia, w tym Amandę chcącą wydrapać mi oczy. I pewnie nie miałaby z tym większego problemu w swojej tygrysiej czy tam lwiej wersji, na moje jednak szczęście nie zdążyła, bo nie zwolniłam nawet, żeby na nią popatrzeć.

Kiedy dotarłam na odpowiednie piętro, strażnicy zamierzali mnie zatrzymać. W emocjach nie potrafiłam złożyć sensownego zdania, a tak czy inaczej nie wyglądali na takich, którzy mieliby dać się do czegokolwiek przekonać.

Moim wybawieniem, o dziwo, okazał się Jupiter. Zjawił się w gustownym, oblanym ciepłym światłem korytarzu dosłownie na moment po moim przybyciu. Przepchnął się między postawnymi strażnikami, nie dając im nawet możliwości stawiania oporu.

— No proszę. — Pokręcił głową z dezaprobatą. — Zaskakująco szybko wróciłaś. Mam nadzieję, że twoja siostra nadal jest w budynku, nie poza nim.

Przez chwilę jeszcze łapałam oddech, opierając się dłonią o ścianę. Nigdy do tej pory nie przebyłam tych schodów w takim tempie, to zdecydowanie był rekord.

— Jest tu gdzieś Vyrius? Muszę mu o czymś powiedzieć. Szybko.

— Z nim chcesz rozmawiać? — Posłał mi znaczące spojrzenie, przypominające o naszej poufnej rozmowie. Nie mógł jednak dodać nic więcej w obecności innych słuchaczy, więc po prostu odetchnął ciężko. — Oby to było coś bardzo ważnego, bo właśnie uczestniczy w zebraniu rady. — Odwrócił się, gestem rozkazując, żebym podążała za nim. Poczułam się jak pies przybiegający na komendę pana, ale przemilczałam moment irytacji, nie dając po sobie tego poznać. Miałam ważniejsze rzeczy na głowie.

Idąc w kierunku wielkiej sali obrad prowadzona przez demona, uspokoiłam oddech, przybrałam poważny wyraz twarzy oraz wyprostowałam plecy. Nie zamierzałam wyglądać jak roztrzepane dziecko, które nie wie co robić, nawet jeśli po części tak właśnie przedstawiała się rzeczywistość w tym momencie.

Jupiter wyminął kolejnego strażnika również bez najmniejszego problemu, pchnął ciężkie drzwi i przepuścił mnie do środka, przy okazji posyłając spojrzenie, które swoją mieszanką ironii oraz niezadowolenia wcale nie dodało mi otuchy. Mimo to przekroczyłam próg pewnym krokiem, patrząc stanowczo przed siebie.

Czujne oczy wszystkich zebranych skierowały się prosto na mnie, a ciężka cisza, która zawisła w powietrzu, wydawała się aż niebezpieczna. Tym razem wokół owalnego stołu, na którym rozłożona została obszerna mapa z zaznaczonymi na czerwono kilkoma punktami, siedziały same najważniejsze osobistości – przedstawiciel Rady Najwyższej we własnej osobie, Vyrius, jego zastępca Azarat, Illuminata o siwych włosach i poważnym wyrazie twarzy oraz dwoje przywódców z innych ośrodków. Jedną z nich była kobieta-demon o świecących złotych oczach z Ośrodka 12., którą kojarzyłam z widzenia, bo nasze siedziby często sobie pomagały ze względu na nie tak dużą dzielącą nas odległość. Miejsce obok niej zajmował potężny Łowca Dusz z lekko siwiejącą już brodą. Wbijał we mnie puste spojrzenie białych oczu nawet intensywniej niż pozostali. Nie miałam co do tego pewności, ale podejrzewałam, że mógł dowodzić Ośrodkiem 21. Twierdzą. Słyszałam kiedyś, że to jedyny ośrodek znajdujący się pod całkowitą władzą Łowcy.

— Mamy problem — oświadczyłam na powitanie, od razu dostrzegając nieprzychylny wzrok Vyriusa. Nie zdziwiło mnie to, w końcu dopiero co razem z siostrą doprowadziłyśmy do sprowadzenia Najwyższego (dla nikogo nie były to wygodne okoliczności), o ile nie przybył specjalnie na te obrady (co, swoją drogą, byłoby znacznie bardziej korzystne dla naszej sytuacji), a już przychodziłam ze złą informacją. Rzeczywiście, tempo miałam całkiem niezłe. — Zwyczajni znaleźli ciała zamordowanego ostatnio oddziału i zamierzają przeszukać nasze lasy. — Wciąż stałam prawie na baczność, meldując zaistniałą sytuację, z całych sił starając się zachować kamienną twarz, nie zdradzając, że po części czuję się winna temu zaniedbaniu ani że cała ta widownia zdecydowanie mnie przytłacza.

— Skasowali cały oddział? — Kobieta wciąż siedziała wyprostowana, nie wyrażając żadnych emocji, ale w jej głosie dało się słyszeć wyraźne niedowierzanie połączone ze złością, może nawet gorzej. Skierowała wzrok pełen oskarżycielskiej stanowczości na Vyriusa.

Demon uniósł dłoń, jak zwykle ze spokojem, nie zamierzając dopuścić do większego poruszenia wśród zebranych, niż to było konieczne.

— Niestety dowiedzieliśmy się zbyt późno, żeby móc temu zapobiec — zwracał się do wszystkich, ale patrzył na mnie, nadal z ogromnym, niepokojącym, spokojem. — Nie twoja wina, Kornelio. To zapewne wydarzyło się jeszcze zanim wróciliście — dodał, najwyraźniej przeczuwając moją niepewność.

Ta informacja, owszem, pozwoliła odetchnąć mi z ulgą w myślach, lecz wcale nie poprawiała sytuacji. W oczach zebranych zaczęły pojawiać się cienie różnych emocji – od zmieszania, przez irytację, po gniew. Oprócz Najwyższego, po którym prawie nigdy nie było widać niczego, jedynie Illuminata wydawał się nieporuszony, jakby wcale nie obchodziło go to, czy ktoś wtargnie na nasze tereny. A może po prostu spodziewał się takiego obrotu spraw?

— To było pewne. — Głos siwego mężczyzny rozbrzmiał dobitnie wśród ciszy wypełnionej jedynie napiętą atmosferą. Mówił powoli, a każde jego słowo zostawało niemalże siłą wryte w umysły słuchających. — Chcą osiągnąć cel za wszelką cenę. Nie mów, że tego nie przewidywałeś, Vyriusie.

— Oczywiście, wcześniej jednak zdołaliśmy odeprzeć atak bez ofiar śmiertelnych. Dobrze wyszkolony oddział powinien dać sobie radę.

— A jednak nie dał — zauważył Łowca z czającą się gdzieś za tymi słowami niemą groźbą.

Wsłuchiwałam się w każde słowo, korzystając z okazji, że nikt już nie zwracał na mnie uwagi. Pierwszy raz miałam okazję być świadkiem obrad przywódców i, mimo okoliczności, podobała mi się ta możliwość. Tym bardziej, że istniała przy tym spora szansa na zdobycie jakichś ciekawych informacji.

— Wtedy jeszcze szukali, ale teraz już znaleźli i zyskali pewność. Od tego momentu nie będą się powstrzymywać, staną się bardziej agresywni. — Najwyższy Radny zasiadał na szczycie stołu (zazwyczaj miejsce to zarezerwowane było dla Vyriusa, jednak przy obecnym towarzystwie zajmował on drugie miejsce w hierarchii) z rękoma na podłokietnikach oraz swoją aurą władzy, całkowicie pewny własnej roli na tym świecie. Może nie byli wszechmogący, ale nie oszukujmy się, nikt nie mógł podskoczyć Radzie Najwyższej. Właściwie tylko dzięki niemu reszta przywódców nie zaczęła jeszcze rzucać się na siebie z oskarżeniami o to, kto zaniedbał procedury. — To nas nie powstrzyma. Dobrze wiecie, co macie robić. Zwyczajnymi również się zajmiemy. Półsmoki mają bezwzględny zakaz wychodzenia poza ośrodek. Powiem, kiedy to się zmieni. — Skierował wzrok na mnie.

Znowu zapadła cisza. Powinnam wyjść, ale zamiast tego czekałam dopóki sami mnie nie wyrzucą, co o dziwo jeszcze się nie wydarzyło. Słowa Radnego utwierdziły mnie w przekonaniu, że oni dobrze wiedzą o tym, że dowódca wrogów przebywa gdzieś w pobliżu, co więcej – znają przyczynę ataków, dlatego mogą pozostać względnie spokojni, a wobec siły przeciwnika, nawet jeśli się jej obawiają, nie czują się jeszcze bezsilni. Jeszcze.

— Co, jeśli będą proponować układy? — Azarat odezwał się nagle, kiedy już myślałam, że nikt nie powie nic więcej. Poza wyraźnie złotymi oczami wyglądał zupełnie jak człowiek. Był znacznie młodszy od Vyriusa czy Jupitera, choć i tak, mimo wyglądu czterdziestolatka, z całą pewnością na koncie lat miał co najmniej sto. Ten jeden wiek wystarczył mu na zdobycie doświadczenia, jakiego nie posiadał niejeden starszy demon, z tego też powodu to właśnie on objął stanowisko prawej ręki drugiego z kolei najważniejszego przywódcy wśród Wynaturzonych. — Odrzucenie ich będzie podpisaniem na nas wyroku, ale przyjęcie też nie wchodzi w grę.

Rzucił mi wtedy krótkie spojrzenie, a ja tylko zacisnęłam zęby mocniej, żeby nie wyrwać się z pytaniami. Nie mogłam w to uwierzyć. Doskonale wiedzieli, co się dzieje, przy okazji nic nam nie mówiąc. Jupiter naprawdę nie kłamał, twierdząc, że lepiej zacząć działać za ich plecami. Co prawda, teraz pozwalali mi słuchać, ale żadne z tych słów nie stanowiło odpowiedzi, jedynie więcej niewiadomych.

— Układ z nimi? — zadrwiła przywódczyni Ośrodka 21. — Mowy nie ma!

— Martwić się o to będziemy, kiedy nadejdzie czas. Na razie nie ma takiej potrzeby. — Radny podniósł jedną dłoń, gestem nakazując kobiecie spokój i odchylając się bardziej na krześle. Niespodziewanie zauważyłam, że, choć wciąż budził respekt, był znacznie bardziej swobodny, przy okazji mniej przerażający, i poczułam się wręcz nieswojo, w głowie mając już dawno utrwalony obraz całej piątki z Rady Najwyższej – mroczne stwory bez twarzy w długich czarnych szatach z kapturami, zza których widać jedynie szkarłatne świecące oczy. Niby nadal tak wyglądał, a jednak było w tym wyglądzie coś zupełnie innego. — Agonio, nie wypada tak jawnie podsłuchiwać.

Uśmiechnęłam się, nadal nie ruszając się z miejsca. Czasami podejrzewałam, że mój instynkt samozachowawczy szwankuje.

— Mogę mniej jawnie. — Chęć mordu, która pojawiła się w oczach Vyriusa w reakcji na moje słowa nie wróżyła niczego dobrego, na szczęście nie mógł mnie w tym momencie udusić. Jupiter zaśmiał się szorstko gdzieś za moimi plecami. — Miałabym kilka pytań, jeśli można.

Wszyscy zebrani poza Radnym oraz Vyriusem, który chyba nadal chciał mnie zamordować, wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia, zapewne w obawie przed reakcją najwyższej władzy na mój brak ogłady. Ten jednak nadal wyglądał zaskakująco spokojnie. Na tyle, żeby uznać to za nieco podejrzane. Zmarszczyłam brwi, utrzymując z nim kontakt wzrokowy, w myślach dopowiadając "tylko bez kłamstw, poproszę", na wypadek, gdyby naprawdę umiał je przeczytać.

— Słucham. — Machnął w końcu dłonią zachęcająco, a mnie przesadnie spokojny ton głosu wręcz zmroził. Nagle się z niego taki luzak zrobił, że na poważnie zaczęłam zastanawiać się, czy na pewno przyszedł tutaj omawiać plan bitwy, a nie na wakacje. Tym bardziej, że jeszcze pół godziny wcześniej, kiedy wróciłyśmy z naszej małej nielegalnej wycieczki, wyglądał, jakby chciał nas pomordować.

Z drugiej strony, Rada Najwyższa mogła istnieć nawet od początków świata. Może widział już tyle, że teraz, poza momentami upominania swoich podwładnych, przybierał postawę zwykłego obserwatora, niczym widz w kinie, patrząc, jak sobie radzimy. Udawał zaangażowanie, w rzeczywistości nie przejmując się zupełnie niczym, bo wcale nie musiał. Czy takiej istocie mogło w ogóle na czymkolwiek jeszcze zależeć? Prawdopodobnie to tylko moje głupie teorie wymyślone pod wpływem chwili, ale wydały mi się nagle całkiem prawdopodobne.

— Czy wiecie już, co oznaczają znaki, które nam zostawili? — zapytałam, starając się brzmieć pewnie, choć wątpliwości miałam wiele.

— Niestety jeszcze nie, niewykluczone, że nie znaczą nic. — Szybka odpowiedź.

Pokiwałam głową, ze wszystkich sił starając się nie dopuścić do umysłu, że właśnie zamierzam je rozszyfrować, bo znalazłam dziennik z kodem.

— Kim są nasi wrogowie i jaki cel chcą osiągnąć? Wszyscy się już niecierpliwią, brak informacji nie wpływa dobrze na skuteczność działań grup zwiadowczych. — Kluczowe pytanie, które zadać chcieli wszyscy, ale nikt nie miał okazji. Na szczęście taka właśnie się nadarzyła.

Vyrius spiął się dziwnie, widocznie powstrzymując się od powiedzenia czegoś, Azarat przechylił głowę, spoglądając to na mnie, to na Radnego, Illuminata wpatrywał się znudzony przed siebie, nasi goście nie wykazywali zbyt wiele zrozumienia dla sytuacji, a sam Radny wciąż wyglądał na spokojnego, ale oparł łokcie o blat stołu, splatając palce, zanim w końcu postanowił odpowiedzieć.

— Są problemem, którego obawialiśmy się od tak dawna, że aż stracił znaczenie. Przypuszczalnie mieli nie funkcjonować już od dawna, niestety pozbierali się. — Chwila ciszy, jakby zbierał myśli. — A cel? Zapewne nas zniszczyć. I przy okazji chcą was w swoich szeregach, więc stworzyli tę truciznę, przez którą smoki dziczeją. Czemu akurat was? Ciężko stwierdzić, może po prostu przez waszą sporą siłę destrukcyjną. Zwykłe smoki nie mają interesu w zbliżaniu się do ośrodków, wy ciągle przemieszczacie się między różnymi siedzibami, dlatego też istniałoby większe prawdopodobieństwo, że weźmiecie udział w ich planie.

Kiedy skończył, nie wiedziałam nawet, co na to odpowiedzieć. Powiedział mi wszystko bez kręcenia i niedopowiedzeń? Tak po prostu? Nie chciało mi się w to wierzyć. Zarazem coś kazało uwierzyć, bo tak byłoby znacznie łatwiej. Jasna sprawa oraz wyraźne zadanie do wykonania. Coś, czego bardzo w tamtym momencie pragnęłam. Otrząsnęłam się dopiero, kiedy myśl ta stała się zbyt wygodna.

Wiele rzeczy wciąż mi tu nie grało. Zapewne kłamał albo zataił jakąś ważną część całości, nie mogłam jednak narzekać, bo nawet taka ilość nowych wiadomości pozwalała rzucić nowe światło na całą sprawę, a to wiązało się ze zwiększeniem poczucia kontroli nad sytuacją, nawet jeśli razem z Iris zostałyśmy zamknięte dla "bezpieczeństwa". Nie mogłam wymagać więcej, żeby nie stracić ich przychylności, na razie tyle musiało wystarczyć.

Skinęłam głową, dziękując za udzielone informacje, po czym odwróciłam się w stronę wyjścia, zanim ktokolwiek zdążył kazać Jupiterowi mnie wyprowadzić.Stary demon zatrzymał się jeszcze w progu na kilka krótkich sekund, a zaraz po tym ruszył korytarzem za mną.

— I co, lepiej ci? — Złączył ręce za plecami, brzmiąc, jakby po prostu sobie ze mnie drwił.

— A żebyś wiedział — mruknęłam bez entuzjazmu. — Chciałam zgłosić nowy problem i to zrobiłam, czego chcieć więcej? I tak nic teraz nie mogę. — Wzruszyłam ramionami. — Myślisz, że w ogóle coś z tym zrobią? W innym wypadku normalsi mogą się o nas dowiedzieć, a tymczasem bardziej zainteresował ich sam fakt, że wrogowie są groźni, jakby niby wcześniej o tym nie wiedzieli, co za absurd.

— Jak sytuacja się pogorszy, to zrobią coś pożytecznego, nie ma się co przejmować.

— To był sarkazm, co nie? — Uniosłam jedną brew, spoglądając na niego z dezaprobatą. — Oczywiście, że sarkazm. — Pokręciłam głową z westchnieniem. — To co my mamy robić?

— Wy nic. Nie zamierzam was niańczyć i spróbujcie tylko uciec to wam nogi powyrywam — warknął swoim typowym zrzędliwym tonem, grożąc mi palcem jak dziecku, kiedy tylko zatrzymaliśmy się na klatce schodowej.

Przewróciłam oczami, bo jego groźba bardziej mnie rozbawiła niż przeraziła.

— A poważnie?

— To było poważne. — Skrzyżował ręce. — Ale na normalsów pewnie trzeba będzie nasłać Łowców, ucieszą się z takiej ilości "szkodliwych". — Zmrużył oczy, zastanawiając się nad czymś. — Rozejdzie się pewnie na dużą skalę, trochę to zajmie, szczególnie pozbywanie się śladów z mediów, tych ludzi też jest sporo, może nigdy nie udać się w pełni pozbyć wszystkiego, ale dopóki się na nas nie natkną, nie ma większego problemu.

Tyle że wciąż szukają, bo na pewno będą chcieli odkryć, co się wydarzyło. Cztery uzbrojone trupy nie należały do codzienności, każdy debil zobaczyłby w tej sprawie coś wyjątkowo nietypowego. Na szczęście pierwsze podejrzenia padły na jakąś grupę przestępczą z zupełnie innego miasta, w końcu, kto podejrzewałby, że morderstwo to było wynikiem wojny toczącej się między mistycznymi "nieistniejącymi" stworami? Dzięki temu mieliśmy zapewniony względny spokój przynajmniej na jakiś czas, lecz z pewnością nie na stałe.

— Wiedziałeś, że oni znają tych niewidzialnych?

— Coś mi się obiło — mruknął. — Może zapomniałaś, młoda damo, ale ja również należę do rady lokalnej. I owszem, kiedyś mówiliśmy o zagrożeniu, tyle że sami nie wiedzieliśmy wszystkiego. Nadal nie wiedzą, chociaż będą udawać, że jest inaczej. Pokręcą coś z kilka razy aż wszystkim wyda się, że jest w porządku. Już ci mówiłem.

— Czemu mi to mówisz? Równie dobrze mogłabym pomyśleć, że to tylko część jakiegoś waszego skomplikowanego planu. — Oparłam dłonie na biodrach, marszcząc brwi.

— To ma być wywiad? — warknął zirytowany.

— Po prostu odpowiedz na pytanie.

— Mógłbym cię usunąć z tego świata w pięć sekund, a ty jeszcze masz czelność stawiać mi wymagania? — Jego szorstki głos brzmiał wyjątkowo nieprzyjemnie, gdy nabierał barw prawdziwej złości.

Wzruszyłam tylko ramionami, nie mając ochoty na kłótnię z demonem klasy wysokiej, która zapewne nie skończyłaby się dobrze, jednak wciąż nie odpuściłam, oczekując odpowiedzi.

— Ty i twoja siostra jednak od zawsze byłyście niespełna rozumu — prychnął z drwiną, a ja skutecznie zignorowałam obelgę. — Zgoda, powiem ci. Ostatnio mam przyjemność słuchać, jak ta cała najwyższa elita gubi się we własnych słowach co najmniej kilka razy na dzień. Kiedy zaczęli zatajać wszystkie ważniejsze fakty nawet przed resztą rady, uznałem, że wysłuchiwanie tego nie ma sensu. Zdaje się, że już o tym wspominałem. — Zmierzył mnie czujnym spojrzeniem. — A fakt, że postawili mnie w roli waszej niańki to jawna obraza, której znosić nie zamierzam. — Rozszerzył szpony, po czym zacisnął je w pięść. — Nazwij to rewanżem, zemstą lub czymkolwiek innym, jeśli chcesz. Tak czy inaczej oczekiwałbym większego zaufania, bo na ten moment jestem twoją ostatnią nadzieją i nieprędko się to zmieni.

— Powiedzmy, że wierzę — rzuciłam obojętnie, odwracając się w stronę schodów prowadzących w dół.

Dobiegł do mnie odgłos szorstkiego śmiechu, który, odbijając się echem od pustych ścian, zabrzmiał niczym groźba.

— A masz inne wyjście?

Nie miałam. Właśnie dlatego nie zatrzymałam się ani nie spojrzałam na niego przez ramię. Po prostu odeszłam. Najlepszy sposób, żeby przyznać komuś rację, zarazem jej nie przyznając.

***

Bezczynne siedzenie na kanapie przed telewizorem było, co najmniej, dołujące. Kilka osób zamieniło z nami parę słów, opowiadając jak przebiegł im patrol (na ogół twierdzili, że nic godnego uwagi się nie wydarzyło), kilka innych zaśmiało się z naszego marnego losu i, choć był to śmiech bardziej przyjacielski niż złośliwy, wcale nie poczułam się lepiej.

Nie mogłyśmy nawet zająć się rozszyfrowywaniem znaków, bo w naszym pokoju właśnie kilka osób pozbywało się dziury w ścianie prowadzącej do składziku na miotły, a żadne inne miejsce nie było wystarczająco bezpieczne na czytanie dziennika po kryjomu. Chyba że kibel, ale po przemyśleniu tej opcji doszłam do wniosku, że wolę już po prostu zaczekać aż skończą.

Kolorowe obrazy migały na szklanym ekranie z każdą kolejną minutą coraz bardziej doprowadzając mnie do bólu głowy. Położyłam się na miękkiej kanapie, nogi przerzucając przez podłokietnik i z westchnieniem wbijając zmęczony wzrok w sufit. Iris wciąż wpatrywała się tępo w rozgrywającą się właśnie scenę filmu w pozycji półleżącej na ziemi tuż pod meblem.

— Nie zniosę tego dłużej — jęknęłam z rezygnacją.

— Co ty gadasz, patrz jaka akcja, jak go goni skubana! — Wskazała palcem na telewizor, nie odrywając od niego wzroku.

Przekręciłam się na bok, spoglądając na nią ze znużeniem.

— Przestań się wygłupiać.

— No weź, drugi raz nie uciekniemy. — Westchnęła. — Znaczy, mogłybyśmy, ale sama wiesz, jak to się skończy.

— Nie mówię o ucieczce.

Wzięłam pilot leżący obok, żeby wyłączyć w końcu irytujący program. Z ulgą przyjęłam ciszę oraz brak rażącego, wciąż zmieniającego się światła. Moja siostra westchnęła tylko, nadal pozostając w jednej pozycji, jakby w ogóle nie zauważyła żadnej zmiany.

— To o czym? — zapytała w końcu bez entuzjazmu.

Problem w tym, że sama nie wiedziałam.

Na siłę starałam się coś wymyślić, choć nie miało to sensu. Nienawidziłam być bezużyteczna. Nie znosiłam tego bardziej niż czegokolwiek innego na całym tym świecie. Wszyscy mieli coś do roboty, działali w jakimś celu, a ja? Mogłam jedynie patrzeć na nich z boku, niezaangażowana i nie w temacie, bez pewności, kiedy nadejdzie coś złego ani, czy dowiem się o tym na czas, by być w stanie pomóc. Feniksa zapewne również miała takie odczucia, ale znosiła je lepiej ode mnie. Zajmowała się czymś innym, ciągle powtarzając, że "jeśli to ma zmniejszyć szkody, jakoś musimy dać radę". Ja, mimo wszelkich starań, nie potrafiłam uwierzyć w te słowa.

Dlatego też odczułam chwilową ulgę, kiedy wieczorem siedziałyśmy już przy zapalonej lampce z leżącym na biurku otwartym na ostatnich stronach dziennikiem oraz nieco wygniecioną kartką obok niego.

— Ej, a ty pamiętasz, jak Darek mówił, że musimy to odczytać? I co, niby tak wszystko nam pod nos podstawiają? Po co zaszyfrowane wiadomości, skoro chwilę później i tak dają nam słownik? — Iris siedziała na krześle z boku, przy okazji opierając się o ścianę. Spojrzałam na nią na ułamek sekundy, żeby mruknąć potwierdzenie, po czym wróciłam do wpatrywania się w czarne kreski na papierze. — Absurd — mruknęła po chwili.

— Może stwierdzili, że jesteśmy zbyt ułomne, żeby same na coś wpaść. — Wzruszyłam ramionami bez większego zaangażowania.

Intencje napastników były co najmniej niejasne. Od kiedy to w ogóle Stowarzyszenie miało wrogów? Zazwyczaj głównym zmartwieniem byli normalsi, potwory bez świadomości oraz pojedynczy wykolejeńcy, fakt wystąpienia jakiejś dziwnej, sporej swoją drogą, rebelii w kręgu Wynaturzonych stanowił dla mnie pewną nowość. Nie potrafiłam nawet wyobrazić sobie powodu, dla którego mieliby okazywać aż taką agresję w stosunku do nas. Zniszczenie ośrodków wiązałoby się z obaleniem jakiegokolwiek spokoju, śmiercią wielu niewinnych, trudami samodzielnego przeżycia w tajemnicy przed światem, a w najgorszym wypadku nawet z ujawnieniem istnienia istot "paranormalnych". To ostatnie i tak aktualnie zawisło niebezpiecznie nisko nad naszymi głowami z niemą groźbą nabierającą na sile z każdą kolejną godziną.

Połączenie odpowiednich kształtów ze sobą nie okazało się trudnym zadaniem. Każdy symbol odpowiadał pojedynczej literze, więc trzeba było trochę się nagimnastykować ze spisywaniem odpowiednich na kartkę, nie myląc niczego w długim ciągu słów, ostatecznie jednak takie zadania robiły przecież nawet dzieci. Bardziej godne uznania było to, że komuś w ogóle chciało się wypalać taką ilość drobnych znaczków z taką precyzją. Westchnęłam z irytacją, dopiero dostrzegając, że wszystko zapisane zostało od tyłu. W pierwszym momencie pomyślałam już, że to tylko losowo ułożone litery bez większego sensu. Po odczytaniu słów od prawej do lewej niewiele się zmieniło.

"Czas położyć kres tyranii".

"Gdy brudne sekrety wyjdą na wierzch i zostanie tylko prawda, każdy na nowo będzie musiał wybrać stronę".

"Dobrze się zastanów, myśl mądrze, podejmuj dobre decyzje".

"Liczymy na was".

Przeczucie, że ostatnie słowa skierowane zostały bezpośrednio do nas przyszło od razu, jakby stanowiło niepodważalną oczywistość, choć skąd mogłam mieć pewność? Może po prostu chcieli zdobyć jak najwięcej sprzymierzeńców. Tylko kto miałby przejść na ich stronę po tym wszystkim?

— Większy absurd — stwierdziła Iris, jakby od początku nie spodziewała się niczego innego, patrząc na zapisane przeze mnie tłumaczenie.

— To jacyś fanatycy czy jak? — zastanowiłam się na głos, odchylając się na fotelu.

— Nie brzmią poważnie. — Rzuciła kartki z powrotem na blat biurka. — Naprawdę napisały to te same osoby, które nas zaatakowały? — Uniosła jedną brew do góry.

— Mięśnie nie zawsze idą w parze z mózgiem — parsknęłam, również niczego nie rozumiejąc, co tylko spotęgowało uczucie rozbawienia. — Jeśli na żywo też będą gadać w ten sposób, to poważnie będziemy musieli się zastanowić, czemu my w ogóle z nimi walczymy.

Feniksa zaniosła się śmiechem i również nie wytrzymałam. Wszystko nagle straciło jakikolwiek sens. Siedzenie w zamknięciu ewidentnie nam nie służyło.

— Jak w reklamach uczelni. — Otarła łzę z oka. — "Weź w ręce swój los, twoja przyszłość zaczyna się już teraz, to jest twój czas!" — Gestykulowała dramatycznie z podniosłym, przesadnie emocjonalnym głosem.

Schowałam twarz w dłonie, wciąż się śmiejąc. To było takie głupie.

— A jakieś poważne wnioski? — zapytałam w końcu, próbując uspokoić napad irracjonalnego rozbawienia. — Oni już zdążyli zaatakować dwóch naszych i zabić kilka innych osób, to nie jest śmieszne.

Iris pokręciła głową.

— Nic nowego, tak myślę.

— Na pewno potwierdza to słowa Wesira o tym całym sekrecie — zamyśliłam się. — Wesir to Dariusz — dodałam szybko, widząc pytający wzrok siostry. — W każdym razie musimy dowiedzieć się, o jaki sekret chodzi i zapewne nie będzie to zbyt proste. Drugą sprawą jest to, że zamierzają nas zaatakować w najbliższym czasie, co akurat tajemnicą nie było. Trzecią, że chyba całkiem mocno nie lubią naszych przywódców. "Tyrania" — powtórzyłam jedno z zapisanych słów, zastanawiając się, kto i dlaczego mógłby określać nim którąkolwiek z rad.

Oczywiście, rządzili nami, przez nich właśnie siedziałyśmy w zamknięciu i wiedziałyśmy tylko tyle, ile same odkryłyśmy, ale w końcu sprawy nie zawsze wyglądały tak drastycznie. Pomijając ten jeden raz, ich kary czy zakazy wcale nie wydawały się nikomu ani brutalne, ani nierozsądne. Nie odbierali nam wolności, przeciwnie, to nie dzięki nim nie musieliśmy żyć w ciągłym strachu o własny los, nikt z ludzi na nas nie polował i właściwie mieliśmy wszystko, czego nam było potrzeba, jedyne, na co można by narzekać, to mała ilość wolnego czasu. Każdy tutaj zajmował się określonymi, przydzielonymi ze względu na zdolności oraz preferencje, zadaniami. Istniało kilka grup, między innymi zaopatrzeniowa dbająca o wyposażenie ośrodków, administracyjna zajmująca się robotą papierkową, inicjacyjna, która wprowadzała wszystkich nowych w nasz świat, przy okazji przez jakiś czas sprawując nad nimi opiekę, medyczna oraz obronna, do której należałyśmy ja i Feniksa. Dzięki nim właśnie całe stowarzyszenie mogło działać bez problemu, w określonej harmonii. Tyrania? To nie miało sensu.

— O ile ten cały sekret w ogóle istnieje — mruknęła Iris niechętnie. — Skąd pewność, że nie wymyślili tego, żeby wywołać wątpliwości?

— Właśnie... — Jeszcze raz przekartkowałam dziennik, jednak nie znalazłam w nim już nic nowego.

Z ciężkim westchnieniem odłożyłam przedmiot do szuflady. Tak oto rozpoczynał się najbardziej nieproduktywny moment mojego życia.

***

Patrzyłam na siebie w dużym lustrze wiszącym na ścianie, leniwie zaplatając włosy w warkocza. Zazwyczaj po prostu związywałam je na szybko, ale teraz nigdzie mi się nie spieszyło, więc nie musiałam przejmować się czasem. Iris chwilę temu wyszła spod prysznica, po czym, ubrana w szorty i jasny podkoszulek (co również typowe nie było, bo częste przebywanie w lesie nie sprzyjało takiemu ubiorowi), wyszła z łazienki.

Skończyłam chwilę później. Zadowolona z efektu zabrałam swoje rzeczy z umywalki, żeby odnieść je do pokoju i dołączyć do Feniksy na śniadaniu. Wykonałam te czynności bez zakłóceń, po drodze zostałam zatrzymana tylko przez jednego ze zwiadowców, który "po przyjacielsku" podśmiał się z uziemienia, jakiego właśnie doświadczałam. Machnęłam na niego ręką, zrezygnowana całą sytuacją. Niech się śmieje, na zdrowie.

Po czasie, gdy z ośrodka wyszedł już każdy, kto miał wyjść, przez salon przechodzili jedynie co jakiś czas zamyśleni doktorzy lub ktoś z administracji spieszący do części laboratoryjnej i z powrotem. Napięta atmosfera nie pozwalała zapomnieć, że w pobliżu wciąż przebywa przedstawiciel Rady Najwyższej, ale na ten moment nawet to obchodziło mnie tyle co zeszłoroczny śnieg.

Wytężyłam ostatnie aktywne szare komórki, po czym uniosłam dłoń w głębokim skupieniu. Przesunęłam jeden z obiektów na odpowiednie miejsce z towarzyszącym temu odgłosem szurania, który niczym strzała przeciął pełną napięcia ciszę. Stół aż zachwiał się lekko, gdy Denon wykonał niespodziewanie gwałtowny ruch, po czym poderwał się z miejsca.

— Wygrałem! — wrzasnął na całe gardło, przyciągając tym samym nieprzychylne spojrzenia kilku osób, które akurat weszły w złym momencie.

— Nie krzycz tak — uspokoiła go moja siostra, krzywiąc się lekko. — Mam więcej punktów życia, to ja wygrywam.

— Co? Nie, nie. To tak nie działa — oświadczył zdecydowanym głosem i pokręcił głową. — W ogóle nie umiecie w to grać.

Wymieniłyśmy z Iris znaczące spojrzenia.

— A ty oszukujesz. — Wzruszyła ramionami, starając się pokazać nastolatkowi coś w instrukcji, jednak jego niewiele to obchodziło.

— Słuchaj, smutny gadzie, życie takie jest. Czasami się przegrywa, musisz nauczyć się z tym godzić. — Rzucił instrukcją do pudełka, nie poświęcając jej nawet chwili uwagi. — Spryt to ważna umiejętność. Niektórzy ją mają. — Ruszył ręką, najwyraźniej wskazując samego siebie. — A inni... — zawiesił głos tylko po to, żeby zatoczyć idiotyczne kółko dłonią, obejmując tym gestem drugą stronę stołu, po której akurat siedziałyśmy ja i moja siostra — ...inni nie.

Feniksa uniosła brwi, patrząc na niego z brakiem zrozumienia, a ja aż uderzyłam czołem o blat w napadzie śmiechu.

— I z czego rżysz? — tym razem skierował swoje słowa bezpośrednio do mnie. — Ty też nie umiesz pogodzić się ze swoim smutnym losem?

Przetarłam oczy, nadal nie mogąc pozbyć się rozbawienia.

— Nie wierzę, że to mówię, ale chyba zaczynam rozumieć twoje zachowanie z ostatnich lat. Przecież spędzać w ten sposób całe dnie to oszaleć idzie.

— O tak, ty akurat jesteś na całkiem dobrej drodze — rzucił, kręcąc głową z teatralną dezaprobatą.

— A ja tam się relaksuję — Feniksa wzruszyła luźno ramionami. — Poza tym, że on ciągle oszukuje w grach i w międzyczasie nas obraża, jest nieźle.

— Wiesz, niby mnie też brakowało odpoczynku, tylko okoliczności są średnie — westchnęłam, opierając głowę na dłoni.

— Pewnie i tak nie zrobiłybyśmy nic więcej niż ci, którzy zostali wysłani w teren.

— Pewnie nie — wciął się Denon. — Ale ja i tak chcę jakąś misję, tylko teraz już nawet nie mam komu zawracać o to głowy. — Skrzywił się, wyrażając swoje niezadowolenie.

— Myślałam, że po ostatniej ci się odwidziało — mruknęłam, unosząc jedną brew.

Odwrócił wzrok na ścianę i przez chwilę milczał.

— Może na chwilę — zaczął już poważniej, a z jego oczu zniknął zaczepny błysk. — Ale jak inaczej mam się czegoś nauczyć? Treningi nic nie dają, nie może mnie ciągle ktoś "ratować". Swoją drogą, sam bym sobie poradził. — Przez moment wyglądał na ponownie ożywionego, po czym westchnął ciężko. — Po prostu nie chcę być bezużyteczny.

Musiałam przyznać, że zrobiło mi się go trochę szkoda. Do tej pory nie miałam pojęcia, jakie to uczucie, w końcu szkolenie moje i mojej siostry zawsze przebiegało poprawnie, dzięki czemu dostawałyśmy jakieś proste zadania nawet jeszcze przed osiągnięciem odpowiedniego wieku, ale teraz, siedząc tak bez żadnych opcji, naprawdę zaczynałam rozumieć, w jak beznadziejnej sytuacji znajdował się Denon przez ten cały czas.

Spojrzałam na siostrę, oczekując pomocy, ale tylko wzruszyła ramionami bezradnie. Uświadomiłam sobie, że może nawet nie wiedzieć, o czym mówił nastolatek. Nie było jej z nami ostatnio, a przy opowiadaniu jej całego zajścia pominęłam kilka szczegółów, bo nie chciałam, żeby młody Łowca poczuł się jeszcze gorzej. Fakt, że musiał ratować go jakiś obcy, i to w dodatku śmiertelnie ranny, doskwierał mu bardziej niż można było przypuszczać. Obawiałam się, że mógł w jakimś stopniu czuć się winnym śmierci mężczyzny (o ile ten w ogóle rzeczywiście nie żył – tymczasowo spadłyśmy w hierarchii tak nisko, że nawet takich informacji nam nie udzielali). Mimo że chciał porzucić go wtedy w lesie, jasne było, że jego niechęć wynikała wyłącznie ze wstydu, bo przez niego inna osoba musiała wdać się w ryzykowną walkę. Nie zdążył jeszcze dojrzeć na tyle, żeby radzić sobie z takimi emocjami (nawet jeśli powienien ze względu na swoją rasę), co udowadniał niejednokrotnie z nie najlepszymi skutkami. Widziałam, jak za każdym razem się tym przejmuje, choć nigdy by tego nie przyznał.

— Wiesz — zaczęłam po chwili — możemy razem trenować. Z mocami Łowcy idzie ci słabo, więc może chociaż zdobędziesz trochę przewagi fizycznej.

— O, super, zawsze chciałam mieć ucznia — ucieszyła się Iris, nagle łapiąc wątek rozmowy. — To co ty na to?

Denon zamrugał kilka razy, patrząc na nas, jakby propozycja naprawdę go zaskoczyła. Wyczułam jego radość, mimo że zawzięcie ją maskował.

— Wy macie mnie trenować? — Wciąż przesuwał po nas wzrokiem z lekkim niedowierzaniem. — Tak! To znaczy, umiecie w ogóle kogoś czegoś nauczyć?

Zaśmiałam się na dźwięk niepewności w jego głosie, bo wyraźnie głupio mu było przyznać, że chce przyjąć naszą pomoc.

— Jasne, że umiemy — prychnęła Feniksa. — Urodziłam się, żeby być senseiem!

— Sam widzisz. Podobno wiara w swoje możliwości to już duży krok do sukcesu. — Nawiązałam oczywiście do swojej narcystycznej siostry. — Teraz twoja kolej. Uwierz w siebie. — Puściłam oczko do młodego, który mierzył mnie bardzo sceptycznym wzrokiem, po czym bez słowa odsunęłam się od stołu.

Usłyszałam jeszcze słowa Feniksy, która również wstała z krzesła: "Jutro o wschodzie słońca. Nie spóźnij się", myśląc, że, jeśli rzeczywiście zamierza obudzić się tak wcześnie, to musiała naprawdę poważnie potraktować rolę, i zakręciłam za rogiem. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc zamierzałam obejść budynek w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Może to właśnie tym razem uda się odnaleźć sekretne pomieszczenie pełne mrocznych tajemnic... kto wie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top