8.

Wzięłam do ręki śrubokręt, uśmiechając się zwycięsko. Pomachałam nim do siostry, która tylko uniosła kciuk do góry i odwzajemniła uśmiech. Zakradła się do drzwi, po czym dała znak, że mogę zaczynać.

Podeszłam pod ścianę. Uklękłam, zaczynając jak najciszej odkręcać śrubki od kratki w ścianie. Odkryłyśmy, że takowa istnieje za naszą szafą, gdy kręciłyśmy się po pokoju, myśląc nad rozwiązaniem. Nigdy przedtem nie przyszło nam do głowy, żeby robić tu jakieś przemeblowanie, dlatego do tej pory nie miałyśmy okazji ujrzeć jej na własne oczy. Tymczasem po drugiej stronie musiał znajdować się schowek, co oznaczało, że miałyśmy spore szczęście.

Ostatnia śruba wyszła z lekkim oporem, lecz zaraz potem krata się osunęła. Położyłam ją lekko na podłodze, a zaraz obok mnie znalazła się siostra. Wymieniłyśmy szybkie spojrzenia. Nasza droga do wolności ziała groźną czernią, jakby za ścianą nie znajdowało się nic oprócz nieskończonej pustki. A jednak oparłam dłonie na jej brzegach i przeczołgałam się w tę pozornie bezkresną otchłań.

Od razu po przekroczeniu granicy wyczułam lekki spadek temperatury. Powietrze pachniało kurzem. Nieczęsto zdarzało się, żeby ktokolwiek odwiedzał to pomieszczenie.

Przywołałam widzenie noktowizyjne. Otaczały mnie półki zapełnione jakimiś śmieciami oraz środkami czyszczącymi. Powierzchnia była naprawdę niewielka. Przeszłam dookoła kilka razy, uważnie obserwując, lecz, tak jak się obawiałyśmy, nie znalazłam kolejnego przejścia, jedynie małą kratkę wentylacyjną przy suficie, która w niczym nie mogła nam pomóc. Pozostał więc plan B.

Złapałam siostrę za ramię, nakierowując na drzwi, bo nadal nie widziała nic w gęstej ciemności, i zaczekałam aż zorientuje się w sytuacji. Jeśli miało nam się udać, musiałyśmy działać szybko. Bardzo szybko.

Wpatrzyłam się przed siebie. Wyłączyłam noktowizję, wzięłam wdech. Lekki rozbieg dla nabrania prędkości i siły, po czym blokujący nam przejście kawałek drewna wyleciał pod wpływem mocnego kopnięcia frontalnego. Uderzyła w nas jasność korytarza, ale nie było czasu na zatrzymanie się.

Wybiegłam ze schowka jako pierwsza, od razu nabierając maksymalnego rozpędu, Feniksa trzymała się tuż za mną. Ochroniarz coś krzyczał. Pęd zagłuszał wszystko. Obraz się rozmazywał. Hałas mógł słyszeć już cały ośrodek. Cienista kreatura była naprawdę szybka, na szczęście to my miałyśmy pewną przewagę.

Korytarz się kończył. Nigdy nawet nie próbowałam tego robić, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Odwróciłam się szybko, oceniając, że strażnik nadal jest w odpowiedniej odległości, po czym skoczyłam.

Rozłożyłam ramiona, przekręcając się na plecy. Iris też była już w powietrzu. Przymknęłam oczy. Czas jakby spowolnił. Spadałyśmy w dół schodów ze sporą prędkością.

Momentalnie z powrotem obróciłam się w kierunku spadania, głową w dół, a ręce złożyłam przy sobie. Musiało się udać.

Przemieniona w smoka wciąż zbliżałam się do ziemi w zastraszającym tempie. Z trudem rozpostarłam skrzydła w ciasnej przestrzeni. Tego obawiałam się najbardziej. Zacisnęłam zęby, odchylając łeb do góry. Spróbowałam się zamachnąć. Nie wyglądało to dobrze.

Zderzenie z betonem bolało.

Obiłam się kilka razy i potoczyłam aż pod ścianę, w międzyczasie zostając przygniecioną przez cielsko Iris. W głowie mi dźwięczało. Stęknęłam z bólu, nie mogąc się pozbierać. Od zawsze wiedziałam, że upadek stąd nie może należeć do miłych doświadczeń, ale teraz, gdy miałam już potwierdzenie tych przypuszczeń, wcale nie poczułam się lepiej. Jedyny pozytyw stanowiła wytrzymałość szwów na moim grzbiecie.

Obraz dziwnie przesuwał mi się w oczach. Dostrzegłam tylko błysk czerwonych łusek, gdy moja siostra zaczęła się zataczać, trzęsąc łbem na boki. Warknęła coś do mnie. Pewnie kazała mi wstawać. Ponownie stęknęłam, niechętnie próbując się podnieść. Ona przynajmniej miała amortyzację przy lądowaniu.

Sytuacja tego wymagała, więc doprowadziłam się do porządku najszybciej, jak to było możliwe, mimo rozdzierającego bólu w całym ciele i widoku rozmazującego się przed oczami. Spojrzałam z trudem w górę. Nigdzie nie dostrzegałam strażnika, lecz to nie oznaczało nic dobrego. Jeśli już ma się przeciwnika w okolicy, to znacznie lepiej jest, gdy przy okazji ma się go w zasięgu wzroku.

Przekuśtykałam kilka kroków, zanim udało mi się pozbyć sztywności w kończynach. Przemieniłam się szybko z powrotem, musiałyśmy uciekać.

Skupiłam całą silną wolę, otworzyłam drzwi do głównego holu i rozpędziłam się do biegu. Słyszałam ciężkie kroki mojej siostry tuż za mną. Szok poupadkowy zaczął mijać, ludzkie ciało pozostało w końcu nietknięte. W przypływie adrenaliny, podczas biegu przez opustoszały salon, ból stał się zupełnie nieodczuwalny.

— Gdzie ty lecisz?! — Dobiegł do mnie krzyk siostry, gdy zaczęłam zbiegać do wyjścia przez piwnice. — Co z aktami?!

— Zapomnij o aktach, idziemy szukać drzew. — Nie zwolniłam. W każdej chwili ktoś mógł nas zatrzymać.

— Zdajesz sobie sprawę, jak idiotycznie to zabrzmiało?

— Może... — Drzwi zbliżały się coraz bardziej, nie zwracałam uwagi już na nic innego poza naszą przepustką do wolności. Choćby tymczasowej.

Pchnęłam chłodne wrota, czując podmuch ciepłego wiatru na twarzy. Uśmiechnęłam się. Znowu czułam, że żyję.

Spowolniłam nieco, gdy siostra zatrzasnęła drzwi i rozejrzałam się dokoła. Wyjście na pustą polanę otaczającą teren ośrodka z jakiegoś powodu tym razem przypominało wyjście na otwarty teren wroga ze sporą możliwością znalezienia się pod ostrzałem. Sucha trawa szeleściła pod każdym krokiem, buty zapadały się w piasek jakoś łatwiej niż zazwyczaj. Może to było tylko złudzenie.

— To okropny pomysł — stwierdziła Feniksa po chwili ciszy, kiedy już dotarłyśmy do samego lasu. — Na pewno musimy to robić? — Skrzywiła się na odgłos pękających gałązek gdzieś obok. Na szczęście źródłem dźwięku okazał się tylko czarny ptak skaczący między koronami drzew.

— Musimy, dobrze wiesz, że tak jest.

Przemieszczałyśmy się pod osłoną drzew, żeby przypadkiem ktoś nas nie wypatrzył. Przynajmniej nie od razu. Krążyłyśmy ciągle w pobliżu ośrodka, gdyż, z tego co pamiętałam, wyryte znaki powinni znajdować się w pobliżu. Miałam nadzieję, że nie zostały zniszczone.

— Słuchaj, dobrze wiesz, ja często robię głupoty, ale ty teraz to już przechodzisz wszystko. — Iris nadal narzekała, nerwowo wypatrując, czy w pobliżu ktoś się nie czai.

— Starsza jestem, miałam więcej czasu na zdobycie doświadczenia. Jak się lepiej postarasz, to może też uda ci się osiągnąć ten poziom. — Przed sobą widziałam tylko te cholerne, nic nie mówiące mi, pnie. — Wiesz, że nie musiałaś ze mną iść?

— No wiem, ale nie poradziłabyś sobie beze mnie. — Wzruszyła ramionami z tym głupim uśmiechem, jak to miała w zwyczaju.

— Jasne, moja obrończyni-wybawicielka — mruknęłam, dalej idąc przed siebie między cichym szumem liści.

Pogoda znowu była "szara", ale przynajmniej nie padało. W trakcie spontanicznej ucieczki nie było czasu, żeby pomyśleć o zabraniu płaszcza, poza tym przy deszczu łatwiej byłoby przeoczyć coś ważnego.

Minęło trochę czasu, zanim udało się odnaleźć to, czego szukałyśmy. Poświęcenie nie poszło jednak na marne, bo głęboko wyryte w korze symbole wciąż pozostały widoczne, dzięki czemu mogłam bez problemu przerysować je do notesu, który zabrałam ze sobą z pokoju.

Iris ze zniecierpliwieniem grzebała czubkiem buta w ziemi. Skończyłam właśnie ostatnią kreskę i sprawdziłam, czy aby na pewno moje odwzorowanie było na tyle dokładne, żeby dało się później je rozszyfrować, po czym schowałam notes do kieszeni. Siostra ożywiła się na ten widok.

— To co, możemy wracać?

— Jeszcze nie. — Pokręciłam głową, rozwiewając jej nadzieje. — To może być ostatni raz, kiedy przemieszczamy się po dworze, musimy chociaż oblecieć najbliższą okolicę. Wiesz, ona nadal może gdzieś tu być.

— Będziemy miały przerąbane bardziej niż wtedy, kiedy Koszmary zeżarły mi ważną dokumentację i musiałam się z tego tłumaczyć. — Skrzywiła się, choć wiedziałam, że ostatecznie się zgodzi.

— I tak pewnie już mamy, to niczego nie zmieni. — Wzruszyłam ramionami.

— Niech ci będzie — westchnęła, przewracając oczami. — Ale to ostatni raz!

— Pewnie. — Uśmiechnęłam się, od razu zmieniając w smoka.

Machnęłam skrzydłami, wzbijając się powietrze i zawisłam tuż nad drzewami. Zaczekałam aż Feniksa do mnie dołączy, żeby móc lecieć dalej. Las był taki spokojny, gdy szybowałyśmy bez pośpiechu tuż ponad nim. Chłonęłam ten spokój całą swoją duszą, wypatrując czegoś istotnego. Nie dostrzegałam jednak nawet najmniejszego ruchu między zaroślami.

Poobijane ciało zaczęło dawać o sobie znać już po niedługim czasie, ale starałam się je ignorować najbardziej jak się dało. Obrażenia i tak nie były na tyle poważne, żeby mi zaszkodzić, nawet, jeśli doszłoby do walki.

Minęłyśmy kilka miejsc, w których stacjonowali nasi, starając się przy okazji nie zwracać ich uwagi, choć przecież nie mogli wiedzieć o naszej ucieczce spod czujnych oczu władzy, więc nawet nie pomyśleliby o tym, żeby nas zatrzymywać. Nic nietypowego nie rzucało się w oczy. Dopiero, gdy szybowałyśmy nad bagnami, usłyszałam warknięcie Feniksy. Wskazywała łbem coś w dole, dopiero po chwili między zielenią dostrzegłam jakiś odcień niepasujący do reszty otoczenia. Mogło to być coś całkowicie nieznaczącego, ale tak czy inaczej postanowiłam zlecieć i przyjrzeć się temu z bliska.

Feniksa zasygnalizowała, że zostaje w powietrzu, pewnie w celu wypatrywania, czy przypadkiem ktoś się nie zbliża. Zawisła więc ponad koronami drzew, rozglądając się po okolicy, przy okazji czekając aż wrócę.

Łapy zatapiały się w grząskiej ziemi nieprzyjemnie, a specyficzny zapach rozkładu i wilgoci wypełniał nozdrza. Nie przeszkadzało mi to, ale zarazem wcale nie miałabym ochoty spędzać tam więcej czasu niż to konieczne.

Wyciągnęłam szpony w stronę skrawka czerwonego materiału wiszącego smętne na jednej z gałęzi, podrywanego co jakiś czas przez podmuchy wiatru. Ostrożnie zaczepiłam o niego pazur, uważając, żeby się nie porwał, po czym delikatnie ściągnęłam go z drzewa.

Uniosłam tkaninę do poziomu oczu, przyglądając się jej i zarazem sprawdzając, czy uda mi się wyczuć znajomy zapach. Smoczy węch był naprawdę dobry w rozpoznawaniu różnych woni.

Poczułam. Na tyle nikły, zmieszany z woniami wchłoniętymi z otoczenia, że równie dobrze mogłoby mi się zdawać, ale coś kazało sądzić, że to wcale nie omamy. Ścisnęłam skrawek w szponach, czując dziwnie przytłaczający smutek. Naprawdę tu była, tyle że od tamtego czasu musiało minąć już kilka dni. Gdzie więc teraz przebywała?

Nigdy nie wypowiedziałam tego na głos, bo nigdy nie wydawało się to konieczne. W obecności tej twardej niczym skała kobiety, pod jej stanowczym, niezłomnym spojrzeniem, emocje sprawiały wrażenie nietaktownych. Tak też zostałyśmy wychowane – z grubą barierą niepozwalającą przedostać się jakimkolwiek silniejszym uczuciom. Tylko chłodne opanowanie umożliwiało przetrwanie w tym świecie, bo tylko dzięki niemu żadna zła sytuacja tak naprawdę nie była w stanie wyrządzić nam żadnej trwałej krzywdy. Dlatego aż do tej pory większość odczuć wydawała się raczej płytka. Tym razem było inaczej.

Petra, nasza Obserwatorka, która wyszkoliła nas i nauczyła żyć, naprawdę była dla nas jak matka, której nigdy nie poznałyśmy. Właściwie już od dawna nie musiała z nami mieszkać, mimo to obrała sobie za cel doprowadzenie nas do perfekcji, żebyśmy nigdy nie zboczyły z właściwej ścieżki. Tymczasem zaginęła gdzieś i sama już zaczęłam tracić nadzieję na odnalezienie jej, szczególnie ze świadomością, że te polujące na nas skurwiele dopiero co zdołały wymordować cały wyszkolony na takie okazje oddział. Prawie cały, o ile ten cały Charon przeżył, w co również zaczynałam wątpić. To zabawne, że niektórych zaczynamy doceniać dopiero wtedy, kiedy już ich z nami nie ma.

Gdyby tylko smoki mogły płakać, pewnie poczułabym, jak w moich oczach zbierają się łzy, lecz nie mogły, dlatego tylko obwiązałam nieco brudny skrawek materiału wokół pazura z nasilającą się absurdalną chęcią zemsty, po czym wyskoczyłam ponad drzewa, wracając do siostry. Wbiłam wzrok w horyzont bardziej stanowczo niż zazwyczaj. Okropne poczucie straty oraz towarzyszący mu żal wciąż nie chciały odejść, niezależnie jak usilnie starałam się ich pozbyć. Złe przypuszczenia nie musiały nawet mieć nic wspólnego z rzeczywistością, a mimo to nie potrafiłam zupełnie ich odepchnąć.

Iris na pewno zauważyła zmianę w moim zachowaniu, ale i tak nie mogła zadać pytania, więc po prostu leciała za mną z zaciekawieniem wypisanym w oczach.

Poruszyłam nerwowo nozdrzami, wyczuwając wilgotną woń deszczu. Skrzywiłam się. Miałam dosyć tej ponurej pogody, tymczasem rozciągające się przede mną niebo pozostawało zupełnie bez wyrazu, tak samo jak las, co jakiś czas poruszający liśćmi beznamiętne, wręcz depresyjnie. Ani po Petrze, ani po wrogach nie było śladu. Przyciągnęłyśmy jedynie kilka zdziwionych spojrzeń strażników przysłanych tu z ośrodka, zanim zrezygnowana zdecydowałam się zawrócić.

Od razu po przekroczeniu progu salonu uświadomiłam sobie, że lepiej było już w ogóle nie wracać.

Najwyższy z Najwyższych Radnych stał tuż przed nami. Mierzył mnie przeszywającym wzrokiem w zupełnej ciszy, wywołując tym samym irracjonalny strach mrożący krew w żyłach. Wpływ psychiczny zbyt silny, żebym mogła choćby spróbować go przełamać. Miałam wrażenie, że zaraz upadnę. Kątem oka zauważyłam, jak Feniksa zaczyna się trząść. Chciałam zaprotestować, bo wyjście na zewnątrz było moim pomysłem, ale nie mogłam się odezwać, zupełnie sparaliżowana patrzyłam tylko w oczy przedwiecznej władzy, czując, jak z każdą sekundą zostaję coraz bardziej pozbawiona własnej woli.

Wyciągnął dłoń przed siebie, zaciskając szpony. Zaczęłam tracić oddech.

— Niesubordynacja. — Usłyszałam niski złowrogi głos, miałam wrażenie, że rozbrzmiał w mojej głowie. — Nie podoba mi się.

Zaczęłam się krztusić, upadając na kolana. Znowu mogłam oddychać, chociaż tyle. Z trudem uniosłam wzrok. Iris wciąż stała na nogach, ale przerażenie malowało się w jej oczach, choć teraz już prawie cała uwaga stwora została skierowana na mnie. Pewnie prześwietlił mi umysł i uznał moją winę za zaistniałą sytuację.

Tuż obok Najwyższego stał Vyrius z niewzruszonym wyrazem twarzy ukrytej częściowo pod kapturem. Też czuł niepokój, nawet mimo swojej wysokiej rangi, w dodatku obawiał się konsekwencji za niedopilnowanie nas, tyle że robił wszystko, żeby tego nie okazać.

Przedwieczny wciąż patrzył wprost na mnie, a gęsty mrok emanujący od niego oblepiał dosłownie wszystko w okolicy. Poczucie wyższości połączanej z grozą było nie do zniesienia. Pustka. Otchłań. Zniewolenie. Pierwotny strach ogarniający umysł. Zrobiło się jakby czarno.

Resztkami świadomości zarejestrowałam obecność przerażonego Jeremiego. Wyglądał z korytarza prowadzącego do części laboratoryjnej, trzęsąc się nienaturalnie. Ze strachu zacisnął palce na rogu ścian i tkwił tak, prawdopodobnie po raz pierwszy poznając, czym jest prawdziwa władza Wynaturzonych. Ledwo trzymałam się na skraju rzeczywistości, odpływając w okrutne, bolesne, pełne cierpienia zapomnienie, ale ostatnimi siłami uczepiłam się obecności tej jedynej osoby nie będącej pod bezpośrednim wpływem oddziaływania psychicznego.

Dotknęłam jedną dłonią głowy, zaciskając powieki, żeby po chwili otworzyć je już nieco pewniej. Wszystko zrobiło się nierealne, ciężkie i przytłaczające, mimo to chwiejnie postawiłam jedną nogę, potem drugą i z ogromnym trudem się podniosłam. Moje ruchy były zdecydowane, może nawet zbyt gwałtowne. Tym razem to ja zmierzyłam Radnego nieprzychylnym wzrokiem, chwiejąc się trochę na boki przez zaburzony ośrodek równowagi. Wiedziałam, że mogę ponieść konsekwencje, ale cały strach przeobraziłam w irytację, korzystając z pomocy czystego umysłu młodego lekarza i teraz nie było już odwrotu.

— Wiem, też tego nie chciałam. — Mój głos zabrzmiał dziwnie charcząco, mimo że starałam się nie wkładać w niego żadnych emocji. Postać w czarnym płaszczu skrzyżowała ręce, prostując się jeszcze bardziej, pewnie nie spodziewając się, że będę miała ochotę rozmawiać. Chociaż... właściwie mógł to przewidzieć. — Co każe wam myśleć, że zamknięcie nas w pozornie bezpiecznym miejscu przyczyni się do czegokolwiek dobrego? Jesteśmy w oddziale obronno-zadaniowym, obowiązek swój zamierzam wypełnić. — Ściągnęłam brwi, wypowiadając słowa zupełnie poważnie.

— Tym razem waszym obowiązkiem jest nie wychylać się. — Pozostawał opanowany, ale wyczułam, że jest już naprawdę niezadowolony. — Nie idzie wam dobrze. Jeśli taka sytuacja się powtórzy, podejmiemy bardziej radykalne kroki. Lepiej doceń naszą łaskawość. Nie chcielibyśmy was stracić, jednakże nie jesteście niezastąpione. Miej to na uwadze.

— Czemu? — Słaby głos Iris, która właśnie otrząsnęła się z szoku, zwrócił uwagę wszystkich. — Czemu nas więzicie? Nie macie nawet pewności, czy to ma związek z nami.

— Już samo zniknięcie waszej Obserwatorki i substancja powodująca dziczenie smoków stanowią powód do podejrzeń — zaczął wyliczać, głosem spokojniejszym niż wtedy, kiedy mówił do mnie. Typowe. Bardziej jednak przejęło mnie to, jak zabrzmiało to zdanie – słychać było w nim jakieś niedopowiedzenie. Wiedział coś więcej? Czy mógł dowiedzieć się o dzienniku lub znaczeniu symboli? W dodatku reakcja Vyriusa na usłyszenie o dziczeniu smoków sprawiła, że poczułam się jeszcze bardziej niepewnie. Wbił we mnie spojrzenie mlecznobiałych oczu z wyraźną dezaprobatą. Rzeczywiście, do tej pory o tym nie wiedział, a wcale nie zamierzałam mu mówić, dlatego po części naprawdę byłam winna. — Robimy to w dobrej wierze. Tylko tyle musicie wiedzieć.

Głupie gadanie. Nie wiedziałam, jaki mieli cel, ale to wszystko zaczęło robić się coraz bardziej podejrzane. Nadal im ufałam i wcale nie chciałam tego zaufania tracić, jednak nie potrafiłam zrozumieć.

Jeremi wciąż przysłuchiwał się naszej rozmowie. Kiedy tylko moje źrenice zwróciły się w jego stronę, schował się za rogiem. Uniosłam brwi z lekkim zdziwieniem. On tak bardzo tu nie pasował.

Najwyższy Radny i zarządca mówili coś jeszcze, nie przejmując się tym, że przestałam słuchać. Możliwe, że zaczęli kierować swoje słowa do Iris, która wykazywała nieco większe zainteresowanie. Atmosfera trochę się rozluźniła, zrobiło się dziwnie spokojnie. Obawiałam się, że to tylko cisza przed burzą. Ostrzeżenie subtelnie podpowiadające, że jeśli nie będziemy się pilnować, następnym razem skończymy dużo gorzej.

Właśnie dlatego odpuściłam, godząc się z warunkami stawianymi przez przywódców. Wciąż miałam przy sobie spisane znaki do rozszyfrowania, więc na razie, nie chcąc, żeby zostały mi odebrane, pokornie opuściłam wzrok, obiecując posłuszeństwo ze skrzyżowanymi palcami.

Pewnie się domyślił, zdziwiłabym się, jeśli nie. Nie zareagował jednak, pozwalając nam odejść. Salon wciąż wypełniała mroczna aura. Musieli naprawdę się rozgniewać, skoro aż wezwali Najwyższego do pomocy, to zazwyczaj się nie zdarzało.

Wyminęłam przywódców, nie patrząc w ich stronę, ze wzrokiem wbitym w ziemię, wciąż okazując uniżenie. Tyle razy zostawałam poddawana podobnym reprymendom, że już zdążyłam nawet nauczyć się odpowiedniego zachowania umożliwiającego wyjście z sytuacji bez większych szkód. Drobną różnicę stanowił fakt, że zazwyczaj przewinienia miałam mniejsze – jakieś drobne głupoty, na pewno nie łamanie rozkazów. Teraz też wcale nie podobała mi się konieczność robienia tego, co robiłam. W normalnych okolicznościach nazwałabym to ujmą na honorze, ale to, co działo się ostatnio, nie było normalne, dlatego czułam się po części usprawiedliwiona. Oni też o tym wiedzieli.

Dwa stwory zaczęły rozmawiać o czymś ściszonymi głosami, kierując się w stronę jednego z korytarzy, tego prowadzącego do archiwum. Odwróciłam się w ich stronę, marszcząc brwi, lekko zdziwiona, dlaczego idą akurat tam, ale po prostu wzruszyłam ramionami i dogoniłam Feniksę.

— Trochę przewalone, co? — powiedziałam, po czym zaśmiałam się nerwowo.

— Twoja wina — wytknęła ze spokojem w głosie.

— No wiem...

— Ale nawet warto było, i tak byłyśmy uziemione, teraz po prostu jesteśmy uziemione trochę bardziej — kontynuowała, nie zwracając na mnie uwagi. — Ten upadek z jedenastego piętra był nawet ciekawy.

Uniosłam brwi, nie wiedząc, jak odebrać te słowa.

— To jest sarkazm? — zapytałam w końcu.

— Nie — rzuciła, wzruszając ramionami.

Mruknęłam tylko coś w odpowiedzi, bo zauważyłam Jupitera opierającego się o framugę przy przejściu na klatkę schodową. Skrzyżował ręce, przyglądając się nam uważnie i kręcąc głową. Zatrzymałyśmy się, bo zagradzał nam drogę, poza tym spotkanie go poza piętrem starszyzny było całkiem niespotykane. Nie dało się niczego wyczytać z brudnobiałych oczu, choć gdy tak obserwował nas w milczeniu, poczułam jakby miał ochotę przyłożyć mi z główki razem z tymi swoimi, zapewne całkiem ostrymi, rogami. Pomyślałam, że właściwie wielu mogło już skończyć w ten sposób, nawet jeśli wydawało się to dość absurdalne.

— Wy to jednak zawsze się w coś wpakujecie — odezwał się po chwili. Brzmiał inaczej niż zazwyczaj, gładko, znacznie żywiej, bez typowego zrzędliwego tonu. Co takiego musiało się wydarzyć? Najpierw nakłania mnie do sprzeciwienia się radzie, później rezygnuje z bycia zrzędą. Przechodził jakieś demoniczne odmłodzenie czy jak?

— Bez przesady. — Iris prychnęła z lekkim rozbawieniem w głosie, nie zauważając niezgodności, nad którymi właśnie intensywnie się zastanawiałam. — Od teraz już jesteśmy potulne jak baranki, nie, Ago?

Odchrząknęłam, powracając do rzeczywistości i przytaknęłam bez zaangażowania. Po co on tu w ogóle przyszedł?

— Masz zaskakująco dobry humor — zauważyłam, zwracając się do demona. — Emerytura się zbliża?

Najlepsze w rozmowach z Jupiterem było to, że nie trzeba było przesadnie uważać na słowa, zupełnie inaczej ta sprawa miała się w sytuacji z głównymi zarządcami. Największą konsekwencją, jaką za sobą niosło obrażenie akurat tego wielowiecznego demona, była konieczność mierzenia się z jego groźbami oraz innymi formami przemocy słownej, bo Vyrius już dawno wyraźnie zakazał mu fizycznego atakowania podwładnych.

— Chciałbym. Leciałbym teraz na Hawaje, zamiast użerać się z wami, ale jest jak jest. — Powrócił zrzędliwy wydźwięk i zrobiło się absurdalnie bardziej komfortowo. — Od teraz to ja was pilnuje, spróbujcie tylko uciekać, to poznacie, co oznacza bezterminowy pobyt w lochach bez żarcia.

— Ludzie i smoki raczej długo bez żarcia nie przeżywają, więc nie ma tragedii — wypowiedziała Feniksa głosem, jak gdyby opowiadała nam o słońcu świecącym nad łąką pełną kwiatów, czym przywołała jedno z tych groźniejszych spojrzeń Jupitera. Że też musiała wyciągać te swoje błyskotliwe przemyślenia na światło dzienne akurat w takim momencie.

Ratując sytuację, uśmiechnęłam się szeroko, po czym popchnęłam siostrę w kierunku korytarza laboratoryjnego, spontanicznie zmieniając cel, bo nie miałam ochoty na spędzanie większej ilości czasu w obecności stwora niż to konieczne. Mógłaby mu jeszcze przyjść ochota na sprawdzenie słuszności stwierdzenia mojej siostry.

— Na pewno zapamiętam — rzuciłam na odchodne z udawanym optymizmem, po czym skierowałam się do części laboratoryjnej z czujnym wzrokiem demona na karku.

Na razie jedyne, co udało mi się wywnioskować, to to, że działał na oba fronty. Doradzał mi coś tylko po, żeby chwilę później uniemożliwić podążanie za poradą.

Włożyłam dłonie do kieszeni, kiedy przechodziłyśmy przez dwuskrzydłowe drzwi i pochłonął nas półmrok. Tylko słabe białe światło, niezdolne do całkowitego rozproszenia ciemności, odbijało się od jasnych kafelek. Ostatnio uciekałam stąd, teraz uciekałam stamtąd z powrotem tutaj przed przywódcami i spojrzeniami tych, którzy za chwilę zaczną wracać ze zmian na patrolach. Nie chciałam słyszeć pytań. "Dlaczego was tu zapuszkowali?", "co jest, zabronili wam walczyć?", "co się w ogóle dzieje?", "wiesz coś nowego?", "co mówią zarządcy?". Nie wiedziałabym, co mówić, a nikt z nich nawet nie wiedział, co się tak naprawdę dzieje. Dostali rozkazy i po prostu je wykonywali, nie dopytując, bo i tak nie usłyszeliby odpowiedzi. My też często tak działałyśmy, taki już był urok oddziału zadaniowego. Tylko zazwyczaj wszystkiego od razu dało się domyślić – cel, wykonanie oraz intencje przywódców pozostawały jasne, w przeciwieństwie do tego, co działo się aktualnie.

— Znowu włóczymy się bez celu? — zagadnęła Iris. — Niegłupie. Tu przynajmniej nikt z zadaniówki nas nie znajdzie. Trochę mi przed nimi głupio, że muszą nas chronić — dokończyła już bardziej ponuro.

— O tym samym myślałam — mruknęłam.

Szłyśmy wciąż przed siebie przez uspokajający korytarz, wsłuchując się w stłumione odgłosy otoczenia. Mijałyśmy rzędy zamkniętych drzwi. Zza niektórych, przez matowe szyby, dobiegało mdłe światło, niektóre nie posiadały żadnych prześwitów, a jeszcze inne skrywały za sobą po prostu puste pomieszczenia pogrążone w zupełnej ciemności. Każdy nowicjusz został zmuszany do zaprzyjaźnienia się z tym miejscem, bo zanim został zupełnie zatwierdzony, a jego rasa dokładnie zbadana, mógł minąć nawet rok regularnych, bardzo częstych wizyt u doktorów. Ci, którzy urodzili się w ośrodku, tacy jak my, mieli szczęście, bo i tak nie mogli pamiętać nic z tamtych czasów.

Główna siedziba jako jedyna posiadała tak rozbudowane laboratoria oraz szpital. Często przyjmowaliśmy tu ściągniętych z daleka potencjalnych Wynaturzonych, bo ośrodek, któremu oni podlegali nie spełniał warunków do przeprowadzenia odpowiednich testów. Dlatego też często przewijały się tu nowe twarze.

Pomieszczenia w dalszych częściach głównego korytarza służyły w większości za izolatki do przetrzymywania stworzeń zupełnie niepoczytalnych, którym robiło się badania, po czym, o ile nie stanowiły zbyt dużego zagrożenia, wypuszczało na wolność. Te, których nie dało się wypuścić, zostawały eksterminowane.

W jeszcze innych pokojach, porozmieszczanych przy niektórych korytarzach odchodzących od głównego, przebywali ranni lub chorzy. Pomyślałam, że Charon, którego ostatnio przytaszczyłam, też mógł gdzieś tu być, chociaż w tej sprawie również nikt nie chciał nic mówić. Ostatnio najwyraźniej wszyscy się zmówili na grupową transformację w głuchoniemych. Nie mogłam się nawet dowiedzieć, czy poświęcenie naprawdę poszło na marne.

W końcu po chwili błądzenia w celu odnalezienia odpowiedniego zakrętu, dotarłyśmy na schody prowadzące na pierwsze piętro. W tamtym miejscu nie było już żadnych pokoi, jedynie puste ściany obłożone płytkami. Nie docierał tam już żaden odgłos oprócz cichego brzęczenia jarzeniówki, która oświetlała znacznie więcej niż lampy w innych korytarzach, ale światło to było na tyle mdłe i przytłaczające, że widzenie go wcale nie dodawało otuchy. Zaułek ten, ze schodami prowadzącymi – z perspektywy kogoś, kto trafił tam po raz pierwszy – nie wiadomo dokąd, w jakąś nieznaną, przerażającą pustkę, był wręcz paranoiczny. Poczucie, że zaraz coś wyskoczy zza zakrętu pośród tej ciszy, żeby się na ciebie rzucić, stawało się niemal fizyczne.

— Co znalazłaś tam w lesie, tak w ogóle? — Ponownie to ona rozpoczęła rozmowę.

Westchnęłam ciężko, uświadamiając sobie, że zupełnie zapomniałam jej o tym powiedzieć. Po części dlatego, że w ogóle nie zamierzałam mówić. Wypowiadanie tych obaw na głos brzmiałoby jak klątwa, której za wszelką cenę chciałam uniknąć. Teraz jednak pod wpływem wyczekującego spojrzenia Feniksy, kiedy zaczynałyśmy wchodzić po dość szerokich schodach między dwoma białymi ścianami, postanowiłam odrzucić przesądy. Nie było łatwo, w końcu od zawsze żyłyśmy w świecie, w którym samym umysłem dało się zdziałać więcej niż można by przypuszczać. Niestety często przynosiło to jedynie zniszczenie.

— Kawałek materiału z czerwonego swetra — odpowiedziałam wymijająco. — Możliwe, że należał na Petry.

— "Możliwe"? — Uniosła jedną brew podejrzliwie.

— Właściwie na pewno — poprawiłam się.

— Czyli naprawdę gdzieś tu była — mruknęła w zamyśleniu, bardziej do siebie. — To zły znak, prawda?

Pokiwałam lekko głową, bo i tak już domyśliła się, o czym myślałam. Nie kontynuowała tej rozmowy, więc po prostu podążałyśmy w górę w milczeniu. Echo kroków odbijało się cicho od ścian, a po chwili dołączyły do niego inne odgłosy spokojnych rozmów, przestawianych przedmiotów oraz szurania stóp o podłogę.

Wyszłyśmy zza zakrętu wprost do kuchnio-jadalnio-salonu przeznaczonego do użytku doktorów. W teorii nie miałyśmy tam wstępu, ale nikt nie wyglądał, jakby zamierzał nas wygonić. W pomieszczeniu znajdowało się tylko kilka osób. Młoda, szczupła lekarka, Anna, rozmawiała właśnie z Wincentem, wysokim blondynem o zdecydowanym wyrazie twarzy, opierając się o blat obok ekspresu do kawy. Uśmiechnęła się do nas na powitanie, mężczyzna też lekko skinął głową bez większego zaangażowania i kontynuował rozmowę. Kilku innych doktorów siedziało przy poustawianych w dwóch rzędach stolikach, czytając gazety, pijąc kawę lub notując coś w zeszytach. Nie zwracali na nas uwagi, pewnie przyzwyczajeni, że od czasu do czasu ktoś spoza laboratoriów przychodzi posiedzieć u nich w ciszy, poza tym na pewno już wiedzieli, że dostałyśmy zakaz wychodzenia poza mury budynku, więc tym bardziej nikt nie zamierzał nas wyganiać.

Gdy reszta ośrodka często pogrążała się w chaosie, kłótniach, krzykach lub głośnych rozmowach, tutaj tak naprawdę zawsze było spokojnie. Jasne światło wpadające lekko w odcień błękitu wywoływało przyjemny efekt odprężenia, jasne meble i ściany wcale nie były rażące w zestawieniu z kontrastującymi kolorowymi dodatkami. W niektórych miejscach na ziemi porozstawiane zostały rośliny w dużych donicach. Po prawej stronie od stołów oraz części kuchennej znajdowała się wnęka z kanapą, telewizorem i miękkimi pomarańczowymi pufami. Obok nich stał regał z książkami, z których spora część obejmowała tematy związane z medycyną, ale dało się znaleźć i jakieś zwyczajne powieści.

W powietrzu unosił się lekki zapach środków dezynfekujących zmieszany z wonią kawy, nie był on jednak drażniący, wręcz przeciwnie.

Iris zamierzała już siadać na kanapie, a ja miałam do niej dołączyć, kiedy zauważyłam znajomą postać przy jednym ze stolików na końcu. Siedział tyłem, trochę przygarbiony, ale tych rudych loków nie dało się przegapić ani pomylić z nikim innym. Skierowałam się do niego, moja siostra, widząc to, również przeszła na koniec pomieszczenia, choć z jej miny wyczytałam, że nie rozumie dlaczego zamierzam przysiadać się do jakiegoś doktora nowicjusza.

Odsunęłam jedno z krzeseł naprzeciwko rudzielca, przyciągając tym samym jego uwagę. Na blacie przed nim leżały jakieś notatki, na których starał się skupić, ale widać było, że jest roztrzęsiony i bardziej udaje niż rzeczywiście czyta to, co zostało na nich zapisane.

— Hej, Jerry — zagadnęłam, przekręcając jego imię, bo pełne zabrzmiałoby zbyt oficjalnie. Jeśli tylko mogłam, unikałam w rozmowach wprowadzania oficjalnych klimatów. — Można się dosiąść?

Poprawił okulary nerwowym ruchem, po czym kiwnął głową z bladym uśmiechem.

— Jerry? — Iris przyjrzała mu się dokładniej. — Hej, widziałam cię na sali treningowej! Gadałaś chyba z nim, nie? — W drugiej części wypowiedzi zwróciła się do mnie, więc przytaknęłam.

Młody doktor wciąż się nie odzywał, jakby zbyt zestresowany, żeby zabrać głos. Przedłużająca się cisza zaczęła robić się trochę niezręczna, więc Iris zaproponowała, że przyniesie coś do picia. Nie miałam pojęcia skąd wiedziała, że mają tu całą lodówkę z lemoniadą cytrynową, ale już po chwili wróciła, niosąc w dłoniach trzy szklanki.

— No co, lubię się tu czasem wpraszać. — Wzruszyła ramionami na widok mojego pytającego spojrzenia.

Zaczęła pić lemoniadę, wcale nie starając się zachować przy tym ciszy i nie przejmując, że kilka par oczu zwróciło się w jej stronę. Kopnęłam ją pod stołem, kryjąc lekkie rozbawienie. Doktor wyglądał na tak zestresowanego, że dziwnie byłoby zachowywać się, jakby wszystko było w porządku.

— Pewnie nie miałeś okazji wcześniej spotkać się Radą Najwyższą? — zwróciłam się bezpośrednio do Jeremiego, wspierając brodę na dłoni.

Tak się czasem zdarzało, że ściągnięci skądś na szybko nowi Wtajemniczeni mierzyli się jedynie z radą lokalną, która załatwiała wszystkie formalności oraz przeprowadzała cały proces wstąpienia w szeregi Wynaturzonych. Nie było konieczności zatwierdzania ich przez Najwyższych.

— Nie. — Znowu nerwowo poprawił okulary, jakby robił to w nieświadomym odruchu. Chyba trochę zawstydził go fakt, że został wtedy przeze mnie zauważony. — Nie powinienem tak reagować, przecież wiedziałem, czego mam się spodziewać — odchrząknął. Był roztrzęsiony, choć starał się to ukryć. — Nic wam nie jest?

— Nie, to nie pierwszy raz, kiedy coś takiego nas spotyka. — Wzruszyłam ramionami.

— Po którymś z kolei idzie się przyzwyczaić — rzuciła Feniksa, mieszając słomką w napoju i uśmiechając się beztrosko. — Już ty wyglądasz gorzej. — Posłała doktorowi nieco zmartwione spojrzenie, kiedy nadal siedział skulony na swoim miejscu z przejęciem wypisanym w oczach.

— Cóż... — zaczął niepewnie, nie wiedząc, co powiedzieć. Nic dziwnego, był nowy, pewnie mógł się obawiać, że, jeśli powie coś niestosownego o przywództwie, będzie miał problemy. Biorąc pod uwagę akurat nasze towarzystwo, nijak miało się to do rzeczywistości. — To nic takiego.

— Nie martw się, oni nie są tacy źli, jak się wydaje — powiedziała pocieszająco. — Swoją drogą, możesz mi mówić Feniksa, jako normals – Iris.

Jeremi w końcu uśmiechnął się lekko, również się przedstawiając. Atmosfera trochę się rozluźniła, ktoś w tle włączył telewizor, a spokojne rozmowy nadal trwały, choć lekarze co jakiś czas wychodzili, żeby na ich miejsce przyszli inni. Poczułam się trochę, jakbym zatrzymała się w czasie. Jakby na zewnątrz nie szykowała się właśnie wojna, w której nawet nie mogłyśmy wziąć udziału, mimo że wyglądało na to, że stanowiłyśmy główną jej przyczynę.

— A jak ty się tu w ogóle znalazłeś? — zadałam pytanie, które pewnie słyszał już nie raz. Wtajemniczeni zawsze musieli opowiedzieć historię swojego wtajemniczenia przynajmniej kilku osobom, zanim stali się pełnoprawną częścią ośrodka, taka już była naturalna kolej rzeczy.

Moja siostra też w końcu zainteresowała się tematem na tyle, żeby odstawić szklankę na blat stołu i spojrzeć na mówiącego z uwagą.

— Przywieźli mnie tu znad morza — zaczął głosem już nieco pewniejszym, widocznie starając się nie myśleć o wcześniejszej sytuacji. — Niedawno skończyłem studia medyczne, właśnie miałem przyjmować pierwszą pacjentkę, ale pojawiły się z nią pewne... problemy. — Ostatnie słowo wypowiedział z wahaniem, nerwowo splatając palce obu dłoni. — Jej oczy zrobiły się czarne, przemieniła się w jakiegoś dziwnego stwora, rzuciła się na drugiego lekarza, a ja nie mogłem nic zrobić. — Utkwił pełen bólu wzrok w blacie stołu, milcząc przez moment, jakby nadal niezupełnie mógł przyjął do świadomości to, o czym mówił, zanim zebrał się do dalszego opowiadania. — Wtedy chciała zaatakować też mnie. Starałem się bronić, ale była szybka. Byłem pewien, że i ja tam umrę, wtedy ktoś wybił okno, do pomieszczenia wpadł jakiś uzbrojony mężczyzna. Nie pamiętam, co działo się później. Wszystko stało się niejasne, poza tym traciłem dużo krwi, chyba po chwili straciłem też świadomość. Później obudziłem się już tutaj — urwał. Dalszej części tej historii mogłam się łatwo domyślić.

— Ale chaos — mruknęła Iris. — Kariery lekarza to ty już raczej nie zrobisz.

Jeremi skrzywił się nieznacznie, ale wciąż utrzymywał przyjazny wyraz twarzy.

— To musiała być nimfa — stwierdziłam, będąc prawie pewna, że nikt mu nie wytłumaczył, co dokładnie wtedy zaszło. — One są nieprzewidywalne, ukrywają się pod postacią ludzi, ale jedyne, czego chcą, to zabijać. — Pokręciłam głową, wciąż mając w głowie wspomnienia ze starcia z nimi. Dużo trupów na ziemi, te jeszcze żywe latały wkoło jako płonące żywe pochodnie. Istna masakra. Niestety z nimi nie dało się inaczej, były jak zaraza, nie posiadały nawet pełnej świadomości tego, co się wokół nich działo. Po prostu atakowały pierwszych lepszych napotkanych ludzi, którzy im się spodobali i nawet nie wiadomo, jakim cudem do tego czasu w ogóle udawało im się funkcjonować pod tą przykrywką zwykłego człowieka. — Ten, kto cię uratował, musiał być albo strażnikiem wysłanym od nas, albo członkiem oddziału specjalnego. Tak czy inaczej, jak się okazuje, oni też są od nas.

— Nadal ciężko uwierzyć, że oni naprawdę istnieją — wtrąciła Feniksa w zamyśleniu.

— Ta, w każdym razie, pokonał nimfę, potem przetransportował cię tutaj. Pewnie w zwyczajnych okolicznościach po prostu usunęliby ci wspomnienia, ale jesteś lekarzem, a skoro już i tak zobaczyłeś zbyt dużo, postanowili cię wtajemniczyć, bo potrzebujemy lekarzy. Tak to wygląda — dokończyłam, odchylając się na krześle.

Pewnie cały ten incydent miał miejsce, kiedy akurat byłyśmy w terenie na misji albo odpoczywałyśmy spokojnie w naszym domu w mieście, dlatego nie miałam okazji wcześniej się o nim dowiedzieć. Tutaj tak to działało – albo zobaczysz na własne oczy, albo jesteś niedoinformowany.

— Ciężko się z tym pogodzić. Z istnieniem tego wszystkiego... — Jeremi wciąż wbijał wzrok w stół. — z waszym istnieniem — dodał niepewnie. — Ze śmiercią, walką. Zwyczajny świat wydaje się przy tym taki spokojny. Łatwy...

— Jest tylko jeden świat — zauważyłam. — To zależy tylko od tego, w jaki sposób i z której perspektywy na niego patrzysz.

— Masz rację. Jednak czasami naprawdę niewiedza jest lepsza. — Westchnął ciężko, ze smutkiem. — Przepraszam. Teraz jest już trochę lepiej. Znowu muszę dużo się nauczyć, niektórzy z was bardzo różnią się od ludzi. A liczyłem, że studia mam już za sobą. — Zaśmiał się krótko. — Najgorsze jest to, że nie wiem, co dzieje się z moją rodziną. Mówiłaś o praniu mózgu... nie wiedzą już o mnie, prawda?

Wymieniłyśmy z Iris zmartwione spojrzenia na widok tęsknoty wymalowanej na twarzy Jeremiego. Co można powiedzieć osobie w takiej sytuacji?

— Niestety — odezwałam się w końcu najspokojniej, jak zdołałam pod wpływem niepewności. — Przykro mi.

W jakimś stopniu byłyśmy winne. Nie bezpośrednio, ale stanowiłyśmy część stowarzyszenia, więc z jego perspektywy wyglądało na to, że jesteśmy jednymi z osób, które pozbawiły go normalnego życia. Ta świadomość okazała się okrutna. Nie każdego spotykał aż tak drastyczny los, ten nowicjusz miał sporego pecha. Sama nie mogłam wiedzieć, jak okropne musiało być to przeżycie, ale naprawdę zaczęłam mu współczuć. Niestety taka była cena utrzymania naszego istnienia w tajemnicy bez zbędnych ofiar. Poprzednie życie tego człowieka zostało niespodziewanie zamordowane, ale on sam żył, tak jak jego bliscy. Nie dało się rozwiązać tego inaczej. Chyba, że...

— Nie próbowałeś złożyć odwołania? — zapytałam, bo nowy pomysł wpadł mi do głowy. — Usunęliby ci wspomnienia z ostatnich dni, ale mógłbyś wrócić do normalnego życia. Co prawda musieliby zrobić trochę zamieszania, najpierw przywrócić im wspomnienia, później wcisnąć do ich świadomości jakiś kit, bo w końcu zniknąłeś na jakiś czas, ale dałoby się zrobić. Wiesz, zazwyczaj doktorzy są wybierani wcześniej i werbowani zgodnie z ich wolą. Trochę się postarasz, a na pewno przekonasz zarządców do zmiany zdania, o ile chcesz.

Uśmiechnął się miło, jednak nie wyglądał na zaskoczonego istnieniem tego sposobu.

— Wiem, dziękuję za starania, ale zostanę tutaj — odezwał się ze zdecydowaniem w głosie, poprawiając okulary na pokrytym piegami nosie. — Przemyślałem to już wcześniej. — Uśmiechał się miło, a ja, ze zdziwieniem nagłą zmianą jego nastroju, pokiwałam tylko lekko głową, nie mówiąc nic więcej.

Odwróciłam się w stronę telewizora akurat, żeby na pasku programu informacyjnego zobaczyć napis, który spowodował, że na moment ziemia wywróciła się do góry nogami.

Z zawrotną prędkością znalazłam się tuż obok człowieka na kanapie, obserwującego ekran ze znudzeniem. Nie zwracając na nic uwagi, zabrałam od niego pilot, żeby podgłośnić to, co mówiła reporterka.

"(...) stopień zmasakrowania zwłok może uniemożliwić ich identyfikację. Wiadomo jedynie, że posiadali przy sobie nielegalną broń palną pochodzącą z nieznanego jak dotąd źródła. Istnieją przypuszczenia na temat powiązania czterech osób z większą grupą przestępczą, działającą do tej pory głównie na terenie oddalonym trzysta kilometrów od miejsca znalezienia ciał. Na ten moment wszelkie okoliczności zdarzenia ani dokładniejsze informacje nie są znane. Sposób zgonu ma zostać ustalony podczas sekcji. Policja wszczęła śledztwo."

Na obrazie migały światła syren policyjnych, co jakiś czas widoczne były taśmy ogradzające miejsce zbrodni lub folie przykrywające ciała, wokół panował spory ruch, kamera ciągle zmieniała położenie. W tle wyraźnie co jakiś czas dało się zobaczyć drzewa.

Oszołomiona wpatrywałam się w ekran, nie wierząc, jak mogłam o tym nie pomyśleć. Pozbycie się ciał było pierwszym, co należało zrobić w naszej sytuacji. Zanim wpadłyby w ręce normalsów i zanim sprowadziłyby na nas jeszcze większą ilość kłopotów. Tyle, że w momencie, w którym Charon mówił o śmierci swojego oddziału nawet do głowy nie przyszła mi myśl o wciąż leżących gdzieś tam zwłokach, których przecież on nie mógł mieć możliwości się pozbyć, będąc rannym i atakowanym przez niewidzialne stwory. Nawet po powrocie nikt nie został o tym poinformowany, więc nie wysłano nikogo, kto by się tym zajął. A teraz w dodatku nikt nie wiedział, że niedługo w naszym lesie oprócz standardowych wrogów zjawią się jeszcze policjanci poszukujący poszlak, które miałyby doprowadzić ich do rozwiązania tajemnicy zbrodni.

Dotknęłam zimną dłonią czoła, mając wrażenie, że zaraz padnę w miejscu, w którym stoję. Rzeź, jaka właśnie się szykowała przekraczała wszelkie granice. Zwykli niewinni ludzie będą umierać atakowani przez niewidzialne potwory, wiadomość o tym się rozniesie na taką skalę, że nawet Rada Najwyższa nic z tym nie zrobi, a w najgorszym wypadku jeszcze zawita u nas wojsko, odkrywając nasze istnienie. I to wszystko, jeśli zaraz niczego nie zrobimy.

Powstrzymałam zawroty głowy wywołane myślą o wszystkich tych konsekwencjach, po czym wybiegłam z pomieszczenia, zostawiając za sobą zaskoczonych, jeszcze niczego nie rozumiejących, Wtajemniczonych oraz Feniksę. O tym rada koniecznie musiała się dowiedzieć. I to jak najszybciej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top