7.

Iris, Denona i Hypnos znalazłam, tak jak się spodziewałam, w pokoju Noxa. Siedziałam właśnie przy niewielkim drewnianym stole w kręgu osób, które wyjątkowo milczały, patrząc na siebie nawzajem w niepewności. Pomieszczenie było ciemne, chłodne i zdecydowanie mroczne. Zamiast łóżka na ziemi leżał zwykły materac, bo doświadczeni Łowcy Dusz i tak nie potrzebowali snu. Odpoczywali tylko z nudów. Pozostałe wyposażenie również prezentowało się dość skromnie.

Wcześniej, gdy tu szłam, wpadłam na Jeremy'ego. Akurat mnie szukał, więc przy okazji dowiedziałam się, że Ingrid chce mnie zabić, ale przynajmniej nie muszę wracać do laboratorium, bo jedyne, czego chcieli, to próbka krwi, którą zdobyli przy okazji opatrywania mi ran. Młody lekarz niestety nie wiedział, po co im ona była i choć bardzo mnie to ciekawiło, nie nalegałam już, żeby próbował się dowiedzieć. I tak wiedziałam, że przeze mnie mógł mieć już kłopoty. Z jego zapewnień co prawda wynikało, że nie miał, ale nie potrafiłam stwierdzić, czy mówił prawdę, czy tylko nie chciał, żebym się tym przejmowała.

Niezależnie jednak od tego nie miałam czasu na pogawędki, tak więc po prostu go przeprosiłam i pobiegłam na spotkanie. Od razu po wejściu do pokoju Łowcy zostałam uciszona, żeby nie przeszkadzać, od tamtego czasu nikt się nie odezwał ani słowem.

Nox trzymał jedną dłoń na dzienniku leżącym przed nim na stole. Miał zamknięte oczy i ciężko było stwierdzić, co się właściwie dzieje. Spojrzałam na Denona, ale i on wyglądał na niezorientowanego w sytuacji. Cisza zrobiła się przejmująca, wytworzyło się w niej dziwne napięcie. Szturchnęłam siostrę, gestem pytając, czy długo już tutaj siedzą w ten sposób. Dla osoby postronnej mogło się to wydawać zupełnie niezrozumiałe, jednak Iris od razu domyśliła się, o co chodzi. Pokiwała głową ze znudzeniem wymalowanym na twarzy.

"Rytuał", czy cokolwiek to było, trwał jeszcze kilka minut. Hypnos oparła głowę na drewnianym blacie i zaczęła bawić się jakimś sznurkiem, Den dziwnie zirytowany wpatrywał się intensywnie w ścianę, a Iris wyglądała, jakby zasnęła. Ja zastanawiałam się nad tym, ile czasu można tak siedzieć w ciszy bez ruchu. Starszemu Łowcy przychodziło to nadzwyczaj łatwo. Może miał jakieś wizje?

Westchnęłam, krzyżując ręce akurat w tym samym momencie, w którym nasz "szaman" nareszcie postanowił się odezwać. Przez moment nawet zaczęłam się obawiać, że zepsułam idealną ciszę i trzeba będzie powtarzać wszystko od początku, na szczęście to nie było to.

Dziwne — mruknął w zamyśleniu, podnosząc dziennik, żeby lepiej mu się przyjrzeć.

— Co dziwne? — zapytała Feniksa, która właśnie się obudziła.

— Nie po to tyle tu siedziałam, żeby słyszeć coś takiego. — Hipnotyzerka przeciągnęła się na stole, jeszcze bardziej manifestując swoje niezadowolenie.

Przeniosłam wzrok na Noxa, sugerując, żeby zignorować dziewczynę. Miałam nadzieję, że czegoś się dowiedział i w końcu usłyszę coś pozytywnego.

— Nie potrafię zobaczyć właściciela. Wyczuwam jakąś aurę, tyle że trochę przypomina waszą. — Wskazał na mnie i Iris. — Od kiedy miałaś go przy sobie?

— Nie wiem, kilka godzin? — powiedziałam z rezygnacją. Liczyłam na więcej informacji. — To coś zmienia?

— Nie powinno. — Odłożył przedmiot, po czym oparł łokcie na blacie i splótł palce. — Nic takiego nigdy się nie wydarzyło, ale wyjątki czasem się zdarzają.

Denon poderwał się nagle, zaskakując nas wszystkich, nawet Hypnos w końcu wyprostowała się na krześle.

— Tak to jest z tymi "niesamowitymi" mocami — prychnął, przeszywając starszego groźnym spojrzeniem, tamten jednak nie wyglądał na poruszonego.

— Nikt nie mówił, że są niezawodne.

— Może bym to wiedział, gdyby ktoś w końcu zechciał mnie nauczyć, jak się nimi posługiwać — krzyknął z wyrzutem.

Nigdy wcześniej nie skarżył się na nic oprócz braku misji, a ja nigdy nie zwróciłam uwagi na to, że cokolwiek innego mogłoby mu przeszkadzać. Zastanawiałam się, co dokładnie musiało wydarzyć się podczas ataku w lesie, że nagle zaczął zachowywać się w ten sposób. Nie poznawałam go.

— Cierpliwości — warknął Nox. — Do tego potrzeba cierpliwości, idealnej równowagi, wyzbycia się emocji. Stan całkowitej pustki. Tylko kiedy sam nie czujesz nic, możesz kontrolować odczucia innych. Ty nie masz żadnego opanowania, co zamierzasz w ten sposób osiągnąć?

Oczy Łowcy zdawały się chłodniejsze niż zwykle. Przeszywał nimi młodego, niczym sztyletami, aż tamten odwrócił wzrok, z prychnięciem marszcząc brwi.

— Wiesz co? — zaczął już znacznie spokojniej. — W takim razie ja chyba wolę nie mieć tych całych mocy.

Odepchnął krzesło i wyszedł z pomieszczenia, nie patrząc już na nikogo. Wszyscy za to patrzyli na niego do momentu aż zamknął drzwi.

— Myślicie, że ktoś powinien za nim iść? — zapytała Feniksa z przejęciem w głosie. Czasami bywała naprawdę empatyczna.

— Jeśli już, to raczej nie ja. — Hypnos zastukała pazurem w blat i zaśmiała się nerwowo, nie unosząc wzroku.

Nox pokręcił tylko głową, podając mi dziennik, po czym podniósł się z miejsca i podszedł do szafki, w której zaczął czegoś szukać.

— Zostawmy go na razie w spokoju — stwierdziłam. — Pewnie tylko bardziej by się wkurzył, a tak może mu przejdzie.

Nikt się już nie odezwał, więc westchnęłam ciężko, biorąc od Feniksy mój plecak, po czym włożyłam do niego dziennik, który wbrew wszelkim nadziejom nie okazał się zbyt pomocny. Na ten moment nie miałam nawet dostępu do zdjęć znaków pozostawionych przez napastników, więc nie mogłam porównać ich z tymi znajdującymi się na ostatnich kartkach. Może wiedzieliśmy nieco więcej, lecz nadal tkwiliśmy w punkcie wyjścia i w ogóle mi się to nie uśmiechało.

— Znalazłem to podczas ostatnich zwiadów. — Nox podszedł do mnie, gdy miałam już wychodzić razem z dziewczynami i wyciągnął dłoń, w której coś trzymał. — Jeśli się nie mylę, należało do waszej Obserwatorki.

Wzięłam do ręki niewielki przedmiot, przyglądając mu się uważnie. Miał rację. Pozłacany, nieco tandetny wisiorek z przywieszką w kształcie szponu. Ona nigdy nie rozstawała się z tą kiczowatą rzeczą, nawet podczas snu, choć nieraz kaleczyła jej skórę ostrym zakończeniem. Iris również się zbliżyła, żeby spojrzeć i wyglądała na równie zdziwioną, co ja. Podniosłam wzrok, marszcząc brwi.

— Skąd to masz? — zapytałam stanowczo.

— Przecież ona może już nie żyć. — Moja siostra zasłoniła usta dłonią. — Sama wiesz, że w życiu by tego nie zdjęła z własnej woli.

— Ktoś mógł ją porwać. — Wzruszyłam ramionami. — Chociaż to, że został po niej sam naszyjnik tak czy inaczej jest podejrzane.

— Porwać ją? Ty się słyszysz w ogóle? — Iris uniosła pytająco jedną brew, patrząc na mnie ironicznie.

Przewróciłam oczami. Może jeszcze chwilę temu nie uwierzyłabym w taki obrót sytuacji, ale teraz już sama nie wiedziałam, co myśleć. Ona nie była całkowicie niezniszczalna, nawet jeśli prezentowała się w ten sposób przez większość czasu.

— Więc? — Ponownie zwróciłam uwagę na Łowcę Dusz, który milczał niewzruszony, nie przerywając nam, choć pewnie zrobiłaby to większość osób. Jego spokój był aż przerażający.

— Leżało w lesie niedaleko bagien północnych. Około dwa kilometry od ośrodka. Podejrzewam, że zgubiła to około dwóch dni temu.

Szybko zastanowiłam się, który dzień mijał od jej zaginięcia. Trzeci. Czyli musiała tutaj wtedy być, może nawet dzień później. Dlaczego więc nie wróciła do domu?

Nox niestety nie wiedział nic więcej, jednak nawet dzięki takiemu szczegółowi z powrotem poczułam nadzieję na odkrycie tego, co się wydarzyło. Postanowiłam, że sprawdzę jutro z Feniksą drzewa, na których być może wciąż znajdowały się symbole do rozszyfrowania. Zdobycie teczki od starszyzny wymagałoby pokazania im dziennika, a coś mówiło mi, żeby słuchać rad Jupitera i nie wychylać się z posiadaną wiedzą.

Podziękowałam Łowcy, schowałam naszyjnik do kieszeni, po czym opuściłam pomieszczenie wraz z dwoma towarzyszkami. Hypnos mówiła jeszcze coś na temat naszej Obserwatorki, a Iris odpowiadała bez zaangażowania na jej pytania, ale nie było to nic istotnego, więc nie wsłuchiwałam się w rozmowę. Uświadomiłam sobie za to, jak zmęczona byłam.

Zeszłej nocy nie przespałam zbyt dobrze, a ostatni dzień w moim odczuciu trwał znacznie dłużej niż kilkanaście godzin. Marzyłam tylko o ciepłym prysznicu i spaniu przez wiele godzin. Na to drugie akurat nie było czasu. Zazwyczaj wolałam nie ulegać takim słabościom, tyle że teraz, gdy powinniśmy być gotowi do ewentualnej walki, nie zamierzałam jeszcze bardziej ograniczać swoich możliwości zmęczeniem. Wypoczęty wojownik, to dobry wojownik.

Od razu po rozdzieleniu z hipnotyzerką, skierowałyśmy się do pokoju. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak samo, jak wcześniej, ja za to czułam się zupełnie inaczej, niż wtedy, gdy byłam w nim ostatnio. Nawet, jeśli zdążyło minąć tak niewiele czasu.

Iris od razu rzuciła się na łóżko, twierdząc, że pada ze zmęczenia, ja za to wzięłam piżamę i wszystkie potrzebne przybory higieniczne, z którymi jeszcze na moment opuściłam sypialnię. Na co dzień, żeby dostać się do łazienki, trzeba było czekać w kolejce, teraz jednak w pobliżu nie dostrzegałam żadnej osoby. Ktoś tylko przebiegł po klatce schodowej, swoimi ciężkimi krokami powodując spory hałas, który rozbrzmiał echem prawdopodobnie na wszystkich piętrach, po czym wszystko umilkło. Zorientowałam się, że godzina zrobiła się już naprawdę późna.

Zapaliłam białą, przytłumioną jarzeniówkę, a moim oczom ukazały się turkusowe płytki, które lata świetności miały już dawno za sobą. To wcale nie rozproszyło półmroku. Coraz bardziej odnosiłam wrażenie, że ciemność mnie prześladuje. Gdziekolwiek bym się ostatnio nie znalazła, żadne żarówki nie mogły działać dobrze, żadne światło, które widywałam nie było wyraźne. Nawet niebo zasnuwały wciąż ciemne chmury.

Podeszłam do dużego lustra popękanego lekko przy rogach (łazienki tutaj, mimo na ogół utrzymanej czystości, były raczej obskurne). Nie wyglądałam najlepiej, choć taki stan rzeczy często bywał standardem. Zadrapania na twarzy, luźno związane włosy w zupełnym nieładzie i zmęczone, szare spojrzenie. Musiałam w końcu doprowadzić się do porządku, bo przez taką aparycję od razu każdy mógł poznać, jakie ze mnie dziecię lasu, a przecież zdradzanie swojej tożsamości na prawo i lewo to wcale nie droga do sukcesu. Nie w naszym przypadku.

Minęłam rząd umywalek, żeby dostać się do drugiego, nieco większego pomieszczenia, gdzie po jednej stronie znajdowały się trzy kabiny prysznicowe, a po drugiej toalety. Pociągnęłam za klamkę jednych z nieprzezroczystych, plastikowych drzwi. Ubrania oraz ręcznik zarzuciłam na boczną ściankę, po czym odkręciłam wodę.

Przyjemne ciepło naprawdę pozwalało zapomnieć o wszystkich problemach tego świata. Stałam przez jakiś czas pod strumieniem, po prostu ciesząc się chwilą spokoju. To zabawne, że prawie wszyscy uważali mnie za kogoś, kto woli niskie temperatury. Owszem, upałów nie lubiłam, a smoki mojego pokroju prowadziły zazwyczaj nocny tryb życia, ale odmrażanie się nie należało do moich zainteresowań. Ani trochę.

Odetchnęłam głęboko. Zamknęłam oczy, skupiając myśli, czując powracającą czystość umysłu. Cisza, równomierny szum wody, samotność, ale nie taka, która przytłacza. Nie miałam już żadnych wątpliwości, żadnych pytań ani żadnych obaw. Zastąpienie ich celami, planami do wykonania oraz pozytywną oceną sytuacji było najlepszym, co mogłam w tym momencie zrobić.

W końcu, gdy przyśpieszoną terapię psychologiczną miałam już za sobą, umyłam się, po czym niechętnie zakręciłam wodę i założyłam piżamę. Kiedy wyszłam, w pobliżu wciąż nie było nikogo. Cieszył mnie ten fakt, bo nie miałam ochoty na rozmowy, a biorąc pod uwagę, że pewnie już każdy wiedział o tym, co się wydarzyło, nie obyłoby się bez pytań o szczegóły, w których sprawie sama miałam niewiele do powiedzenia.

Do pokoju wróciłam z nową energią. Miałam ochotę wylecieć na poszukiwania najlepiej od zaraz. Może gdybym się przyłożyła, udałoby się rozszyfrować znaki z drzew, odnaleźć Obserwatorkę, a nawet właściciela dziennika. I to wszystko w jedną noc.

Pokręciłam głową, kładąc się na łóżku twarzą do ściany, choć wizja nocnego lotu tak czy inaczej bardzo kusiła. Kiedyś robiłam szalone rzeczy tego pokroju na co dzień, teraz trochę rzadziej. Niewiele, lecz jednak nieco częściej zdarzało mi się myśleć. Tym razem wiedziałam, że mam marne szanse na osiągnięcie czegokolwiek. Tylko niepotrzebnie zmyliłabym strażników, gdyby nie udałoby mi się idealnie przemknąć. Byłam w tym dobra, oczywiście, ale wartownicy również musieli mieć niemałe doświadczenie w swojej pracy. Tym bardziej ci wystawieni już po atakach — najlepsza możliwa ochrona, która (wszyscy mieli na to nadzieję) nie skończy tak, jak poprzednicy.

— Myślisz, że jaka ona jest?

Nagły dźwięk głosu Iris nieco mnie zaskoczył. Myślałam, że śpi. Przekręciłam się na plecy, żeby spojrzeć na nią przez ciemność.

— Kto? — zapytałam, nie do końca rozumiejąc.

— Nasza prawdziwa matka. Często się nad tym zastanawiam.

Wytężyłam wzrok. Zauważyłam, że obok niej leżał nasz dziennik obserwacji. Pewnie wyciągnęła go z mojego plecaka, gdy byłam w łazience.

Przypomniałam sobie kobietę, którą mijałam rano. Wystraszona, z dwojgiem dzieci prowadzonych przez nią do szkoły. Czy kobieta, która nas urodziła mogła ją przypominać? Miała amnezję, przeszła kilka usunięć pamięci przeprowadzonych przez Radę Najwyższą i z całą pewnością nie wiedziała, co się z nią działo przez większość czasu.

Nie, nie zastanawiałam się nad tym zbyt często. Bo kiedy zaczynałam, coś kazało mi współczuć i tęsknić za osobą, o której nie wiedziałam nic poza tym, że dała nam życie.

— Nie wiem. — Nic innego nie przyszło mi do głowy. — Ona i tak nie ma o nas pojęcia. Większość Wynaturzonych jest w takiej sytuacji, to normalne. Czemu akurat teraz o tym myślisz?

— Tak jakoś. — Milczała przez jakiś czas, zanim ponownie się odezwała. — Raz jakoś ją tu ściągnęli, a potem jeszcze drugi raz znaleźli, gdy ja miałam się urodzić. To dziwne, nie sądzisz? Może specjalne ją obserwowali? Może też była Wynaturzoną?

— Może — mruknęłam. — Chociaż nie brzmi to przekonująco.

Właściwie brzmiało nawet przekonująco, tyle że nie chciałam, żeby siostra zaczynała interesować się tą sprawą. Jeszcze ktoś by się dowiedział, zabraliby nam dziennik i ograniczyli swobody, co było niedopuszczalne. Musiałyśmy za wszelką cenę utrzymać resztki dobrej opinii u starszyzny, to był jedyny sposób na godne przeżycie. Może nie wydziedziczyliby nas od razu, ale z górnymi miejscami na liście zaufanej ekipy wykonawczo-obronnej z pewnością mogłybyśmy się pożegnać. Fakt, że w ogóle się na nią dostałyśmy i to tylko dzięki naszym szalonym (choć efektywnym) akcjom, był już sam w sobie ryzykowny.

— Brzmi. — Uparła się.

Westchnęłam, przekręcając się z powrotem na bok z zamiarem zaśnięcia.

— Dobra, nie ważne, tylko nie dziel się z nikim tymi przemyśleniami.

— Gadasz, jakbyś mnie nie znała, Korka.

No i wymyśliła kolejne przezwisko.

Wyprostowałam się nagle, rzucając w nią poduszką. Usłyszałam niezadowolone prychnięcie, gdy trafiła idealnie w cel. Aż się uśmiechnęłam.

— Znam zbyt dobrze — zaśmiałam się złośliwie. — Dobranoc, pierdoło.

Ponownie się położyłam. Nie miałam już co prawda poduszki, bo Feniksa nie zamierzała mi jej oddać, ale to nie stanowiło dużego problemu, warto było stracić ją w ten sposób.

***

Poranek rozpoczął się w miłej atmosferze. Wraz z przypływem nowych sił odeszły ode mnie wszelkie zmartwienia. Rada w końcu po tych kilku dniach pozwoliła na podniesienie zasłon, dzięki czemu do pomieszczeń znowu mogło wdzierać się światło słoneczne, tłumione już tylko i wyłącznie przez szyby kuloodporne.

Na dół zeszłam sporo przed dziewiątą, żeby pomóc odgórnie przydzielonym osobom w przygotowaniach do wspólnego śniadania. Zazwyczaj to tak nie wyglądało, każdy jadł kiedy chciał i co chciał, dlatego też takie wydarzenie można było uznać za wręcz świąteczne. Co prawda podejrzewałam, że któryś z przywódców na koniec wygłosi mowę motywacyjną, żeby "zagrzać nasze duchy do walki", przypominając tym samym o wszystkich problemach, z jakimi przychodzi nam się mierzyć, ale to akurat nie byłoby niczym negatywnym. O ile mówiłby prawdę, na co szanse były niewielkie, jeśli wierzyć temu, co usłyszałam od Jupitera.

— No to co, wilczki, gotowe? — Otrzepałam ręce z uśmiechem, patrząc, jak towarzystwo zaczyna mierzyć mnie nieprzychylnym wzrokiem.

— Nie jesteśmy żadnymi wilkołakami — warknęła Amanda, głowa tego całego pięcioosobowego stadka Zmiennokształtnych. Wychowywałyśmy się razem, ale nigdy nie miałyśmy zbyt przyjacielskich stosunków. — Mogłabyś w końcu zaakceptować, że nie każdy ma tylko jedną marną opcję do wyboru.

Oczywiście musiała podkreślić wyższość zdolności przemiany w każdego dowolnego futrzaka czy innego płaza nad przemianą dwu-gatunkową, czyli choćby tą opanowaną przeze mnie i Iris. Rzeczywiście rzadko się spotykało takich jak oni, tylko szkoda w takim razie, że na ogół nie wykorzystywali tej swojej wyjątkowości i nie robili nic pożytecznego poza odwaleniem kilku przymusowych patroli raz na jakiś czas.

— Żartowałam, stara. Przecież wiem, że jesteście zajebiści. — Mrugnęłam do niej jednym okiem z szerokim uśmiechem, na co wykrzywiła się i skrzyżowała ręce na piersi. — Chociaż nie powiem, moglibyście być nieco bardziej pomocni. Taka drobna sugestia.

Miała już coś odwarknąć, gdy podszedł do niej wysoki blondyn o świecących złotych oczach, mierząc mnie groźnym wzrokiem, jakbym miała, za co przepraszać. Wyglądał tak idealnie, że aż sztucznie. Moim zdaniem pasowałby na wampira. Jeszcze nie mieliśmy żadnego w swoich szeregach, nie byłam pewna, czy w ogóle istnieją.

— Nie złość się, kochanie. — Objął ją w pasie, całując w czubek głowy pokrytej kruczoczarnymi włosami. O ile większość Wynaturzonych była raczej chłodna w relacjach, oni wyrwali się z ustalonych standardów i manifestowali swoją wielką miłość na każdym kroku. Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć. — Już wszystko gotowe, chodź do stołu.

Amanda rzuciła mi jeszcze jedno rozzłoszczone spojrzenie, po czym odeszła za swoim partnerem. Zostałam z resztą jej bandy, która spoglądała tylko w ciszy to na mnie, to na oddalającą się "przywódczynię". Odstawiłam ostatni talerzyk na stół, żeby przerwać niezręczność tej sytuacji.

Rozejrzałam się po jadalni. Stoły zostały pozłączane, tak żeby każdy, kto przyjdzie, miał dla siebie miejsce, a zarazem, żeby nikt nie mógł zamknąć się jedynie we własnym gronie. Nie wszystkim się to spodoba, ale będą musieli przeżyć takie niedogodności. Przygotowane jedzenie leżało na tak zwanym szwedzkim stole (takie określenie usłyszałam kiedyś, przebywając wśród normalsów, podczas jednej z misji, gdy w kilka osób musieliśmy zatrzymać się w całkiem niezłym hotelu, bo w pobliżu nie znajdowała się akurat żadna z naszych siedzib).

W normalnych warunkach to pomieszczenie zapewne nie pomieściłoby wszystkich mieszkańców Ośrodka 13., jednak z tego, co się chwilę temu dowiedziałam, wynikało, że wczoraj sporo osób zostało wysłanych do punktów zwiadowczych oraz obronnych umiejscowionych w wielu – ukrytych pod pozorami leśnych chat lub porzuconych ruin – miejscach w okolicy. W ośrodku pozostała pewnie z połowa mieszkańców. Mnie również by tu nie było, gdyby tylko rada nie podejrzewała, że razem z Iris jesteśmy bezpośrednio powiązane z całym tym zamieszaniem. Ewidentnie robili wszystko, żeby zmusić nas do bezczynności, "bo tak jest lepiej, dopóki nie poznamy zamiarów wroga".

— Wiesz, że to nie tak, że my nic nie robimy? — odezwał się jeden ze Zmiennokształtnych, którzy nadal stali obok. Nie patrzył na mnie, miał rozbiegany wzrok, podkrążone oczy, nienaturalnie bladą cerę oraz czarne przydługie, nażelowane włosy. Nazwałam go kiedyś "Manson" i ksywka nie najgorzej się przyjęła.

— Ta, no wiem — mruknęłam. — Ale wasza liderka jest... — Spojrzałam znacząco w stronę wspomnianej, nie zamierzając kończyć zdania. Właśnie opowiadała o czymś bardzo poruszającym swojemu chłopakowi, który najwyraźniej tylko udawał, że jej słuchał.

— Uwierz, my też czasami chętnie byśmy ją zmienili, ale jest z nami od zawsze. — Niska brunetka z okularami na nosie wzruszyła ramionami z niepewnym uśmiechem. — To jedna z nas.

Pokiwałam tylko głową na znak, że rozumiem, co oznacza przywiązanie. Wprawdzie niezupełnie rozumiałam je w tym konkretnym przypadku, ale naprawdę się starałam.

— Po prostu bądźcie przygotowani na wszelkie okoliczności, dobra? — Posłałam im najbardziej poważne spojrzenie, na jakie było mnie stać.

Spojrzałam na zegarek. Piętnaście minut do dziewiątej. Zaczęły schodzić się pierwsze osoby.

Nikt stąd nie mógł tego wiedzieć, ale od momentu znalezienia dziennika nie miałam już nawet cienia wątpliwości. Byliśmy głównym celem, a pierwsze ataki stanowiły tylko zapowiedź zbliżającego się znacznie poważniejszego zagrożenia. Nie miałam jeszcze tylko pojęcia, dlaczego starszyzna miałaby się o tym nie dowiedzieć ani czy naprawdę powinnam ufać Jupiterowi, jednak podjęłam już decyzję. Wszyscy tak czy inaczej przygotowywali się do bitwy, więc nie będą bezbronni, nawet bez mojego ostrzeżenia.

— Nie martw się, zrobimy wszystko, żeby chronić ośrodek. — Mara, bo taki pseudonim nosiła brunetka, błysnęła przenikliwymi oczami, a mnie wydało się, że dobrze wiedziała, o czym myślałam.

Zmarszczyłam brwi, przez moment utrzymując z nią kontakt wzrokowy, po czym kiwnęłam głową z uznaniem. Wyglądała na zdeterminowaną do tego stopnia, że byłam gotowa uwierzyć w to, że naprawdę zrobi wszystko, co w jej mocy, gdy tylko nadejdzie taka konieczność.

Troje Zmiennokształtnych oddaliło się posłusznie na dźwięk uniesionego głosu Amandy. Najwyraźniej nie spodobało jej się, że rozmawiamy. Spojrzałam w jej stronę, na co cisnęła piorunami z oczu i odwróciła się z powrotem do stołu. Wzruszyłam ramionami, po czym sama skierowałam się do miejsca, w którym zamierzałam usiąść.

Znajdowało się tam kilku moich lepszych znajomych, z którymi już dawno nie miałam okazji dłużej porozmawiać. Uznałam, że to dobry moment na odświeżenie przyjaźni.

Przywitali mnie otwarcie, po czym zaczęli wypytywać o różne rzeczy dotyczące ostatnich dni. Starałam się odpowiadać szczerze na tyle, na ile mogłam, zarazem pomijając pewne szczegóły. W końcu nie musieli wiedzieć wszystkiego.

Iris przybyła równo na dziewiątą, kiedy już pierwsze osoby zaczynały posiłek. Dosiadła się obok mnie, od razu włączając się do rozmowy. Temat zszedł na mniej poważne aspekty życia. Co jakiś czas ktoś rzucał jakimś żartem, a wszyscy wokół śmiali się, nawet jeśli wcale nie był śmieszny. Chyba po prostu tego potrzebowaliśmy.

Po pewnym czasie dostrzegłam Denona, który przysiadł się w pobliżu. Nie sądziłam, że w ogóle się zjawi. Znowu wyglądał na dziwnie zamyślonego. Pomachałam mu na powitanie. Wtedy też Iris zwróciła uwagę na jego obecność.

— Hej, Den, co ty taki przybity od wczoraj chodzisz? — zapytała prosto z mostu, jak to miała w zwyczaju. Tamten jedynie wzruszył ramionami.

— Jestem beznadziejny — mruknął.

— Depresyjne myśli nigdzie cię nie zaprowadzą, młody. — Stuknęłam widelcem o talerz, lustrując go wzrokiem.

— No! Skrzydlata dobrze gada, słuchaj jej — wtrącił się Wirus, średniej klasy demon, potrafiący zakazić dowolną osobę dowolną chorobą, do czego oczywiście nawiązywał pseudonim. W tym momencie wyglądał jak zwykły człowiek, tylko świecące neonową zielenią oczy wydawały się nienaturalne. W swojej właściwej formie był przerażający i może właśnie przez świadomość o tym tak często decydował się na przybieranie "maski". Inne demony nie przepadały za swoimi ludzkimi przebraniami.

— Odczepcie się, to już i tak nic nie zmieni. — Łowca wbił wzrok w talerz. — Nie pasuję do własnej rasy, to kim ja niby jestem?

Wymieniłyśmy się z siostrą bezradnymi spojrzeniami. Co mogłybyśmy mu na to poradzić? Do tej pory nigdy nie przejmował się swoją innością, że też musiał zacząć akurat, gdy mieliśmy gorsze zmartwienia na głowie.

— Sobą. — Iris wzruszyła ramionami. — Może to lepiej, Łowcy to ponuraki, jesteś przynajmniej ciekawszy, nie? — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

Na twarzy Dena również pojawił się cień uśmiechu, choć spróbował go ukryć. Odwrócił głowę z zamyśleniem wypisanym w oczach.

— Muszę w końcu zdobyć jakąś zdolność. Nie chcę skończyć jako księgowy. Ani dozorca... ani kucharz. Akurat tego wy też wolelibyście uniknąć.

Wymieniłyśmy zwycięskie uśmiechy, bo, mimo że wciąż brzmiał zbyt poważnie jak na niego, w końcu zaczynał odzyskiwać humor. Na szczęście z tym poszło dość szybko.

Miła atmosfera utrzymywała się już do końca śniadania. Niektórzy wciąż zachowywali powagę, inni postanowili się odstresować, ale jedno było pewne – wszyscy znowu stanowiliśmy wspólnotę. Niezależnie od sytuacji.

Na koniec jeden z radnych, tak jak przewidywałam, wygłosił mowę, przy okazji oczywiście wspominając o zakazie podejmowania jakichkolwiek działań przeze mnie i moją siostrę. Podniosłam szklankę z herbatą do ust i udałam, że nie widzę spojrzeń, które się na nas skierowały. Czy ktokolwiek naprawdę oczekiwał, że wykonamy ten absurdalny rozkaz? Jeśli tak, będzie musiał się zawieść, bo miałyśmy zbyt wiele do zrobienia, żeby móc siedzieć bezczynnie.

Kiedy wszyscy się rozeszli, zaraz po uprzątnięciu stołów, również uciekłam, ciągnąc za sobą Feniksę. Nie chciałam przypadkiem rzucić się w oczy zarządcom, więc wolałam po prostu zniknąć z zasięgu ich wzroku najszybciej jak się dało.

Ostatecznie jednak i tak nie uniknęłyśmy ich podejrzeń. Pilnowali nas, jak jeszcze nigdy dotąd. Kiedy biegałyśmy z Iris po sali treningowej, cienisty strażnik wysłany przez radnych stał niewzruszenie przy wyjściu, wpatrzony przed siebie stanowczym wzrokiem. Chodził za nami wszędzie. Czekał za drzwiami naszego pokoju, gdy przebywałyśmy w środku, siedziałyśmy na kanapie – on pilnował tuż obok, nawet drzwi łazienki obstawiał. Rozdzielałyśmy się – skądś pojawiał się drugi. Nie byli to ludzie, jedynie stwory wykonujące rozkazy swoich właścicieli, dlatego też nie mogłyśmy w żaden sposób się z nimi dogadać. Starszyzna zaszyła się gdzieś na ostatnim piętrze, w swojej loży i nie dało się do nich dotrzeć, bo nie wpuszczali nikogo, kto nie był z nimi umówiony. My zostałyśmy dodatkowo pozbawione możliwości zabiegania o takie widzenie.

— To ma być jakiś żart? — wyszeptałam do siostry, robiąc już dwudzieste okrążenie. Zapychałyśmy czas, udając, że robimy coś pożytecznego. Miałam całkiem ważny plan na ten dzień, ale teraz wszystko poszło na nic przez niezrozumiałe decyzje przywódców.

— Nie wiem. Chciałabym. — Iris zwolniła do marszu, ocierając pot z czoła. — Teraz podcinają nam skrzydła w przenośni, oby tylko za chwilę nie zrobili tego dosłownie. — Zaczęła się śmiać. — Bo rozumiesz... skrzydła. — Nadal się śmiała.

— Z kim ja żyję... — westchnęłam ostentacyjnie, kręcąc głową, po czym zerknęłam szybko w stronę strażnika, sprawdzając, czy jest w odpowiedniej odległości, by nas nie słyszeć. — Słuchaj, nie pozwolą nam wyjść, więc musimy wykraść akta i rozszyfrować te znaki. Już mi się nudzi to latanie w kółko.

— Jak zamierzasz to zrobić? — Kiwnęła głową na naszego prywatnego ochroniarza.

— Tego akurat jeszcze nie wiem.

Oparłam się o ścianę, krzyżując ręce. W pomieszczeniu nikogo nie było. Po kilku dniach bezczynności misje zostały wznowione, choć w nieco innej formie. Większość osób została wyznaczona na strażników Ośrodka 13. Nawet sprowadzono do tego zadania kilka oddziałów z innych ośrodków, w końcu byliśmy główną siedzibą Wynaturzonych. Oni wszyscy zajmowali teraz swoje stanowiska w punktach obserwacyjnych w budynku lub w najbliższych strażnicach w lesie, a ja marzyłam tylko o tym, żeby móc do nich dołączyć. Może i często zdarzało mi się wysługiwać innymi, ale nie znosiłam bezczynności.

— Idziesz? — Siostra wrzuciła ręcznik i butelkę wody do torby treningowej, którą później zarzuciła na ramię.

Omiotłam wzrokiem opuszczoną, głuchą halę, po czym ruszyłam w kierunku wyjścia.

— Idę, idę.

Bodyguard oczywiście podążył w ślad za nami. Trzeba się będzie go pozbyć. I to szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top