4.
Czekałam kilkanaście minut, ze znudzenia przecierając butem ciemną zieloną wykładzinę, zanim pozwolono mi mówić. Wyprostowałam się, mimo nieprzychylnego spojrzenia, jakim obdarzył mnie zarządca ośrodka, ten sam, który prowadził wcześniejsze obrady.
— Chcę widzieć się z Radą Najwyższą — oświadczyłam wprost bez zbędnych wstępów. Tak, jak myślałam, spotkało się to z niemałym zaskoczeniem ze strony obecnych w pomieszczeniu. Ktoś taki jak ja nieczęsto spotykał się z najważniejszą władzą z własnej woli.
— A czegóż możesz chcieć od samej góry? — Vyrius splótł szponiaste palce, a jego postać w ciemnym świetle pojedynczej żarówki umiejscowionej na ścianie obok wydała się jeszcze bardziej niepokojąca, niż zazwyczaj.
W wyobraźni nadal pojawiał się obraz krwawego pola bitwy, jednak zachowałam go dla siebie. Miałam nadzieję, że nikt nie czytał mi w myślach, gdyż wolałam na razie zataić to, co widziałam. Nie byłam pewna czemu, dziwny głos w głowie rozkazywał mi nie okazywać zbyt dużego zaufania zarządcom ośrodka, którym do tej pory zawsze przecież ufałam.
— Chciałabym z nimi porozmawiać — stwierdziłam oczywistość, spoglądając na kremowy sufit. Ogarnęło mnie nagłe znużenie. — To tyle. — Gdy ponownie zwróciłam oczy na stwora przede mną, mój wzrok musiał, mimo woli, rzucić nieme wyzwanie, które najwyraźniej, również niemo, zostało zaakceptowane. Wyglądało na to, że Vyrius coś podejrzewał, ale nie odezwał się w tej sprawie. Powinnam zacząć się pilnować.
— Mam umówić spotkanie? — Kilka sekund ciszy przerwał niższy w hierarchii demon po prawej.
— Zrób to. — Główny zarządca machnął na niego ręką. — Na dzisiaj.
Ukryłam chęć podpalenia tego miejsca pod krótkim udawanym uśmiechem. Podziękowałam i opuściłam pomieszczenie.
Wiedziałam, że zrobił to, żebym nie miała czasu na przygotowanie się i dokładne przemyślenie tego, co zamierzałam przekazać Radnym. Niby nic, jeśli jednak pokażę się przed nimi spontanicznie, przez co nie poprowadzę rozmowy w odpowiedni sposób, nie dowiem się niczego o tym, co moglibyśmy ukrywać, a w dodatku mogę trafić na listę osób, których nie warto słuchać, gdyż nie wnoszą nic konkretnego. To wcale nie wzmocniło mojego zaufania do przywódcy, choć miałam świadomość, że zrobił to, ponieważ domyślił się, że coś ukrywam. Zamierzał mnie pokonać, żebym z braku innych opcji dobrowolnie przekazała mu to, o czym chciałam rozmawiać z Radą. Zbyt bardzo lubił mieć wszystko pod kontrolą.
Usiadłam na schodach, a plecami oparłam się o chłodną ścianę. Nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie, więc musiałam wykorzystać go dobrze. Jak przechytrzyć ponadprzeciętnie inteligentne istoty, żeby wyjawiły mi swą cenną wiedzę bez podejrzeń? Trzeba będzie zadać kilka odpowiednich pytań. Albo walić prosto z mostu, w tym akurat wypadku będą mogli skłamać. Ostateczną opcją był szantaż, lecz, czy byłam im na tyle potrzebna, żeby mieć pewność, że mnie nie zabiją? Może przez najbliższy czas, póki nie dowiedzą się, jaki jest nasz związek z atakami będę bezpieczna, potem już nic nie będzie stanowiło skutecznego argumentu, by pozostawić mnie przy życiu. Choć nie sądziłam, by Rada rzeczywiście mogła okazać się tak okrutna (już nie raz miałam okazję doświadczyć ich łaski po tym, gdy „coś poszło nie tak"), zawsze warto jest mieć się na baczności. Życie to nieprzewidywalny zbiór różnych wypadków.
Zorientowałam się, że myślami odchodzę od tematu, dopiero słysząc kroki zbliżające się w moją stronę. Uniosłam wzrok na drzwi. Po chwili ktoś nacisnął klamkę, która zaskrzypiała cicho i pozwoliła drzwiom na otwarcie się. Na klatce schodowej ukazała się ciemna postać Noxa, a ja poczułam dziwny chłód, gdy spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem.
— Ty nie na misji? — zapytałam ze zdziwieniem. Zazwyczaj o tej godzinie w pobliżu kręciły się tylko pojedyncze osoby, dzisiaj widywałam ich całkiem sporo.
— Odwołali większość — odpowiedział swoim zimnym niskim głosem. — Chcesz o czymś porozmawiać?
Przejrzał mnie, zanim zdążyłam cokolwiek wyjawić. A owszem, miałam ogromną ochotę wypowiedzieć wszystkie moje podejrzenia i nie musieć planować w samotności. Jemu akurat mogłam zaufać, jednak nie miałam pewności, czy ktoś nas nie podsłucha, tak więc zdecydowałam się mówić tylko o spotkaniu z Radą oraz konieczności wyciągnięcia od nich pewnych informacji.
— Każdego da się podejść — oznajmił w zamyśleniu. — Musisz udać, że wiesz więcej niż wiesz. Zmyślaj, choćby miało to nie mieć nic do rzeczywistości. Po czasie sami nie będą wiedzieli, co jest prawdą ani o czym rozmawiacie i zaczną nieświadomie ujawniać fakty.
— Pewien jesteś? — zapytałam sceptycznie, nie będąc przekonaną, czy to takie proste. W odpowiedzi wzruszył ramionami. Jasne. Przewróciłam oczami z uśmiechem. — No dobra, pozostaje sprawa naszej Obserwatorki, wypadałoby ją odnaleźć.
— Jej raczej nic nie będzie. Bardziej martwiłbym się, że to na nas ściągnie kłopoty.
— Możesz mieć rację. — Dotknęłam palcem brody, zastawiając się nad tym, co rzeczywiście mogło się z nią stać. — Ale w takim razie tym bardziej trzeba ją znaleźć.
Lekko pokiwał głową. A do mnie dotarło, że naprawdę trzeba wytropić tę jędzę i przesłuchać najszybciej, jak się da. Jeśli nas zdradziła, zapewne marnie skończy. Ze względu na sentyment spowodowany tymi wieloma wspólnie przeżytymi latami, wcale nie chciałam jej śmierci, dlatego lepiej będzie, jeżeli to ja lub Iris znajdziemy ją pierwsze. W takiej sytuacji mogłybyśmy postarać się wymyślić rozwiązanie inne niż eksterminacja.
— Pewnie niedługo zlecą to komuś. — Ruszył się z miejsca, stawiając pierwszy krok na schodach. — Ale do tego czasu już będę wiedział, gdzie jest. — Uśmiechnął się, choć wcale nie radośnie, ukazując nie do końca ludzkie, ostre zęby.
Miałam już coś odpowiedzieć, lecz zdążył odejść w górę i zniknąć mi z oczu. Wypowiedziałam więc jedynie do ściany pytanie: "Skąd ta pewność?", po czym wstałam z chłodnych betonowych schodów. Z tymczasowego braku zajęć uznałam, że krótki trening nie jest złym pomysłem. Nie miałam nic lepszego do roboty, oprócz myślenia oczywiście, ale ono spadło już na drugi plan, gdyż posłuchanie rady Łowcy Dusz było prawdopodobnie jedynym, co mogłam zrobić w tej sytuacji. Właściwie, byłam zmuszona zdać się na los. Oby nie był zbyt brutalny.
***
Spora, wyposażona w wiele sprzętu treningowego, ściankę wspinaczkową, przestrzeń do walki oraz w tylnej części tor przeszkód, sala – przypominająca właściwie arenę – znajdowała się na pierwszym poziomie piwnic, do których można było dostać się drugą klatką schodową, jeszcze bardziej ciemną i odpychającą od tej pierwszej. Był to jedyny znany mi poziom pod ziemią, nigdy nie widziałam zejścia niżej, ale niektórzy twierdzili, że takie istnieje. Stanowiło to jednak bardziej miejscową legendę niż fakt. Niekiedy w święta, gdy nawet my, Wynaturzeni, mieliśmy wolne, przy okazji nadmiaru niewypełnionego niczym czasu, zbieraliśmy się w salonie lub w jadalni i słuchaliśmy opowieści wymyślanych przez tych bardziej ambitnych członków naszego stowarzyszenia. Między innymi opowiadali oni o potężnych, przerażających stworach potajemnie ukrywanych w mroku kilka pięter pod nami, gdzie nie zapuszczał się nikt prócz małej grupy wtajemniczonych i, choć wydawało się to absurdalne, takie historie akurat mówione były pod nieobecność zarządców ośrodka. Tak na wszelki wypadek.
Minęłam dwa walczące ze sobą demony, którym przyglądał się jakiś młody doktor notujący coś w zeszycie. Zapewne bardziej doświadczeni znowu wymyślili jakieś badania i wysłali nowicjusza na „praktyki".
Ze strzelnicy, która znajdowała się w pomieszczeniu obok co jakiś czas słychać było stłumione wystrzały.
Zajęłam miejsce na uboczu, żeby móc obserwować całą salę i rozpoczęłam rozciąganie. Chwilę później wbiegłam na bieżnię, obejmującą całą salę dwustumetrowym okręgiem. Połowę okrążenia pokonałam niespiesznym biegiem na rozgrzewkę, pozostały dystans pierwszego oraz kolejnych pięciu przebiegłam już na pełnej prędkości. Świat wokół rozmazywał się w pędzie, jedynie punkt centralnie przede mną, na którym się skupiałam, pozostawał wyraźny. Słyszałam własny przyśpieszony oddech, czułam każde wybicie od podłoża, sprawiające, że mogłam utrzymać prędkość. Jako półsmok męczyłam się o wiele wolniej, więc byłam w stanie przemieszczać się w ten sposób przez sporą ilość czasu. Dlatego też lubiłam biegać, choć w niczym nie dorównywało to lataniu. Nic nie mogło zastąpić latania.
Trochę czasu poświęciłam też na ściankę wspinaczkową, czując, że w końcu zmęczenie opanowuje mój umysł.
Usiadłam zdyszana pod ścianą, otarłam pot z czoła i napiłam się wody z butelki, którą chwilę przed przyjściem tutaj zabrałam z kuchni. Teraz już nielicznych można było spotkać w okolicy, widocznie albo w końcu dostali zadania, albo porozchodzili się do pokojów, chcąc odespać ostatnią noc. Prawdopodobnie mało kto mógł po prostu zasnąć chwilę po napadzie na ośrodek.
Przez kilka minut obserwowałam walczących. Starałam się zapamiętywać ich ruchy, na wypadek gdyby miało mi się to przydać w przyszłości.
Ci dwoje nie zawracali sobie głowy moją obecnością, za to spojrzenie doktorka na parę sekund padło na mnie, a chwilę później szedł już w tę stronę. Uniosłam brew pytająco. Miał bardzo przyjazny wyraz twarzy, a jego jasne oczy aż promieniowały energią.
— Cześć, chyba nie mieliśmy okazji się jeszcze poznać. — Głos miał równie pozytywny co wygląd. — Jestem Jeremi. — Wyciągnął rękę.
— Na to wygląda. — Moje słowa wybrzmiały nieufnie, ale podniosłam się z ziemi, gotowa podjąć tę konwersację. — Agonia. — Podałam mu swoją. Nie miałam ochoty przedstawiać się zwykłym imieniem. I tak będzie mógł znaleźć je w spisie.
— Jestem tu całkiem nowy... — Zaśmiał się krótko, jakby rozmowa ze mną nagle stała się dla niego niezręczna. Patrzyłam z zaciekawieniem na jego próby wyrażenia tego, co miał na myśli. — To zabrzmi trochę źle, ale... czym jesteś?
Zaśmiałam się. Rozbawił mnie sposób, w jaki wypowiedział to pytanie. Moja reakcja najwyraźniej go zaskoczyła, wyglądał teraz na wystraszonego i zawstydzonego zarazem, nie wiedząc, czy zrobił coś nie tak. Całą swoją egzystencją potwierdzał, że był tu nowy, nie dało się zaprzeczyć.
— Wyluzuj, przecież cię nie zjem. — Szturchnęłam go przyjacielsko w ramię, na co uśmiechnął się lekko, nadal ściskając swój notatnik. — Jestem smokiem. Czy tam... półsmokiem. — Machnęłam ręką. — Nie czepiajmy się szczegółów.
Zaskoczenie na jego twarzy było jeszcze większe. Zarazem wyszczerzył zęby w uśmiechu i wyglądał na szczerze podekscytowanego. Otworzył zeszyt, szybko coś w nim zapisując. Starałam się dostrzec słowa, lecz nie udało mi się odczytać nic sensownego. Może kiedyś „pożyczę" ten dziennik, kiedy akurat nie będzie nic innego do roboty. Ot tak, z czystej ciekawości.
— A więc to ty! Szukałem cię — wykrzyknął z entuzjazmem, kiedy już oderwał się od notatek. — Byłem pewien, że to ze smokiem to jakiś pseudonim.
— Nie, nie pseudonim. — Wzruszyłam ramionami. — No to powiedz, w jakim celu mnie szukałeś?
— A, uhm. Wzywali cię do laboratorium. Mam cię tam później zaprowadzić.
Westchnęłam z irytacją. Tylko tego mi brakowało. Co za dzień. Chyba odzwyczaiłam się od poważnego działania, pomyślałam.
Zamierzał odezwać się ponownie, ale Iris skutecznie mu to uniemożliwiła, wpadając do sali i zaczynając ciągnąc mnie w stronę wyjścia, marudząc coś o tym, że spędziła wieki na poszukiwaniach. Nie komentowałam tego, w myślach stwierdzając, że jestem dziś podejrzanie rozchwytywana.
— Jeśli zdążę wrócić do północy, znajdziesz mnie gdzieś na pierwszym piętrze. — Pomachałam na odchodne zdezorientowanemu lekarzowi, podążając już dobrowolnie za siostrą.
Oddaliłyśmy się od sali, schodami w górę. Włożyłam ręce do kieszeni, gwiżdżąc jakąś melodię w czasie podróży przez kilkadziesiąt wąskich stopni. Nagle nie wiedziałam, czemu właściwie w pierwszym odruchu denerwowałam się rozmową z Radnymi. To całe bieganie w tę i z powrotem w różnych celach przez cały dzień zaczęło mnie absurdalnie śmieszyć.
— No więc co? — zapytałam, gdy już stałyśmy przy wyjściu. Na zewnątrz właśnie zaczynało robić się szaro.
— Plan jest prosty. Ty teraz lecisz do Rady, ja lecę do innego ośrodka sprawdzić, co u nich.
A, tak, pewnie po to był jej plecak ze sporym wyposażeniem. Już myślałam, że dla rozrywki. Ona miewała takie pomysły. Tymczasem najbliższy ośrodek znajdował się w innym mieście, więc zapewne będzie musiała spędzić tam co najmniej jedną noc. Zdziwił mnie fakt, że wysyłali ją samą, szczególnie w takiej sytuacji. W dodatku nic mi o tym nie powiedzieli. Zazwyczaj na misje, podczas których trzeba było przemieszczać się na większe odległości byłyśmy wysyłane obie, czasami ja sama, ale z tego, co wiedziałam, Iris nie miała jeszcze okazji w takiej uczestniczyć. Trochę mnie to zaniepokoiło.
— Tylko postaraj się przeżyć — powiedziałam, szykując się do zmiany postaci. — I wracaj szybko, sama słyszałaś, co mówił ten ze szpitala.
— Tak, tak, będzie dobrze. — Machnęła ręką, a już po chwili unosiła się w powietrzu jako smok. Ryknęła na pożegnanie i odleciała.
Zatrzymałam się na moment, spoglądając w szare niebo, a po chwili również już leciałam. Środki ostrożności, co do lotu, obowiązujące jeszcze rano przestały mieć znaczenie. Przeciwnicy i tak wiedzieli o nas tyle, że nic to nie zmieniało. W tej formie przynajmniej byłyśmy silniejsze, a w powietrzu ciężej było nas zaatakować.
Chłodny wiatr prześlizgał się po łuskach. Powietrze było trochę wilgotne, zbliżał się wieczór. Odetchnęłam ciężko. Nieszczególnie lubiłam czuć krople wody na skórze, a i cel, do którego zmierzałam, nie napawał mnie optymizmem. Wszystko przede mną wyglądało nieprzyjaźnie, pogrążając się w szarości. Towarzyszył mi jedynie ten nachalny świst wiatru, przez który uświadomiłam sobie, jak pusto jest wokół. Zmrużyłam oczy, skrzydłami machając całkiem nieśpiesznie, oszczędzając siły przed spotkaniem. Właśnie wkroczyłam na kolejną niebezpieczną drogę, którą musiałam pokonać bez względu na wszystko. Jak trzeba to trzeba, pomyślałam. Lecąc z wiatrem, przemieszczałam się całkiem szybko, przynajmniej on mi sprzyjał.
Minęło pół godziny, zanim między koronami drzew dostrzegłam mój cel. Niepozorny, w żaden sposób nie zwracający uwagi osób niewtajemniczonych. Złożyłam skrzydła, nurkując w las. Pnie rosły przy sobie na tyle ciasno, że moje lądowanie nie miało zbyt wiele wspólnego z wdziękiem. Otrzepałam łapy, którymi zaryłam w ziemię, czując błoto pod szponami.
W międzyczasie ponownie przemieniając się w człowieka, zbliżyłam się do betonowego włazu w ziemi. Częściowo pokryty był liśćmi, więc miałam szczęście, że w ogóle udało mi się go wypatrzeć. Przykucnęłam przy nim i zdjęłam na chwilę plecak, żeby znaleźć odpowiedni przedmiot, którym był wytrych wygięty w określony sposób, przypominający klucz. Za jego pomocą pozbyłam się kawałka blachy kryjącego w zagłębieniu pod sobą stalowy uchwyt. Rozejrzałam się na boki czujnie. Szarość robiła się coraz mroczniejsza, a trzask gałęzi i szelest liści nie brzmiały szczególnie przyjaźnie.
Po upewnieniu się, że jest, przynajmniej pozornie, bezpiecznie, złapałam uchwyt, przesuwając właz. Potrzeba było do tego niemałej ilości siły, dlatego, gdy już z podłoża zaczęła wyglądać na mnie przenikliwie czarna, mroczna dziura, przystanęłam na chwilę, starając się odzyskać energię. Bez entuzjazmu myślałam o zejściu w tę otchłań, z której ziało powietrze znacznie chłodniejsze niż to na górze.
W końcu zdecydowałam, że nadszedł już czas. Przytrzymałam się krawędzi, czując mokrą ziemię pod palcami, a nogą próbowałam znaleźć drabinkę. Po chwili natrafiłam stopą na wąski metalowy szczebel. Zaczęłam schodzić coraz niżej, widząc jedynie oddalające się światło z góry. Coraz mniejsze z każdym stopniem.
Na samym dole panowała nieprzyjemna wilgoć. Świat zewnętrzny stał się już tylko bardzo małym światełkiem wysoko w górze, wiele metrów ponad moją głową. Było to jedyne, co dało się zobaczyć. Ciemność była tak nieprzenikniona, że aż ciarki przechodziły na myśl o tym, co mogło się w niej kryć. Czy tak właśnie mogła wyglądać śmierć? Podejrzewałam, że na rolę drogi do piekła to miejsce nadawałoby się znakomicie.
Niechętnie odwróciłam się od ściany, na której znajdowała się drabinka. Powinnam być już przyzwyczajona do tego miejsca, lecz mimo to, przebywanie w nim wciąż wymagało ode mnie, jak i zapewne od każdego innego, niemałej ilości silnej woli. Ten ekstremalnie wrogi tunel, w którym się znalazłam miał już to do siebie, że wywoływał chęć skulenia się pod ścianą lub pragnienie natychmiastowej ucieczki. Łatwo było popaść w nim w paranoję przez złudzenie utraty zmysłów. Używanie światła z pewnych przyczyn było niedozwolone, więc moja umiejętność stanowiła błogosławieństwo.
Zamknęłam oczy, a kiedy ponownie je otworzyłam mogłam już widzieć. W ten sposób nic nie miało żadnych barw poza szarością, ale to i tak znacznie lepsze niż nic. Szłam ostrożnie, pod stopami mając wilgotny piach. Ściany były z (prawdopodobnie) czerwonej cegły. Zapach stęchlizny drażnił nos. Tunel nie był przesadnie wąski, ale nie starczyłoby miejsca na przemianę.
Kropla spadła ciężko z sufitu. Coś wydało dziwny dźwięk, a w mroku błysnęły dwa punkty. Wzdrygnęłam się, ręką dotykając ściany, starając się trzymać jak najbliżej niej, jakby miało to zapewnić jakiekolwiek bezpieczeństwo. Wychudłe stworzenie z gładką białą skórą naciągniętą na wystające kości, siedziało po przeciwnej stronie. Właśnie patrzyło tępo, obracając głowę w moim kierunku, gdy przechodziłam obok. Wstrzymałam oddech. Wiedziałam, że nic mi nie zrobi dopóki jestem Wynaturzoną, jednak widząc od jakiego zajęcia się oderwało, nie odczułam zbyt dużej potrzeby jakiejkolwiek większej interakcji. Akurat przeżuwało padlinę, której resztki wciąż leżały porozrzucane na ziemi. Przez smród całkiem łatwo mogła najść ochota, żeby zwymiotować, całe szczęście nasz węch zdążył się uodpornić. Smoki często po polowaniach zostawiały zwłoki jakiegoś zwierzęcia, które zdążyły zgnić, zanim łowca po nie wrócił. Odnosiłam wrażenie, że niektórym jaszczurom po prostu nie chciało się przywiązywać wagi do jedzenia, jakby sądziły, że i tak wokół biega go pod dostatkiem. Właściwie, może nawet tak było.
Przyśpieszyłam. Oddalając się, słyszałam jak stwór znowu zaczyna przeżuwać zgniłe mięso. Minęłam inny tunel, który krzyżował się z tym, którym szłam. Spore otwory w ścianach po obu stronach wyglądały jak groźba, że zaraz coś okropnego wybiegnie z nich, chcąc zagryźć każdego, kto tędy przechodzi. Szłam dalej, mając wrażenie, że ciągnie się to w nieskończoność.
Widok betonowych schodów na końcu był niczym zbawienie. Prawie podbiegłam do nich, pragnąc wydostać się z tej śmierdzącej zatęchłej nory, po czym zaczęłam wspinać się w górę. Echo moich kroków na betonowych stopniach niosło się głucho. Sunęłam palcami po ścianie, żeby nie stracić przypadkiem równowagi, mając na uwadze, że rozbicie sobie głowy tuż pod drzwiami Rady Najwyższej nie byłoby zbyt honorową śmiercią, aż trafiłam na drzwi.
Z plecaka wyciągnęłam kolejny poskręcany pręt pełniący rolę klucza, po czym, siląc się na zachowanie precyzji, podważyłam zasuwkę w zamku. Otworzyłam przejście, przywracając w tym samym momencie swój normalny wzrok, gdyż ze środka wylewało się ciepłe pomarańczowe światło. Powietrze tam nie było już tak zatęchłe, a wilgoć trochę zmalała. Krótki korytarz o półokrągłym sklepieniu otwierał się na wielką salę. Wszystko tam zostało wykonane z betonu, a główny wystrój stanowiły niezrozumiałe, lecz dumnie wyglądające posągi, kolumny oraz świeczniki, w których zapalone świece ogrzewały otoczenie, nieco je rozświetlając, choć wciąż utrzymując w półmroku. Delikatny zapach kadzideł unosił się w powietrzu. Po przeciwnej stronie pomieszczenia czekali już oni. Pięć mrocznych kreatur w czarnych szatach, zakrywających zupełnie ich sylwetki. Pod kapturami jedynie bezdenna ciemność z dwoma czerwonymi punktami — oczami, których spojrzenie wywoływało aż ciarki. Dziwna aura władzy emanowała od nich, jak gdyby przybyli na ziemię z zaświatów, będąc bytami wyższymi niż ktokolwiek tutaj. Być może rzeczywiście tak było, kto wie?
Zbliżyłam się na wyznaczone miejsce, po czym pochyliłam głowę w geście powitania. Wpatrzyłam się w cienie padające na kamienne podłoże, naraz zbierając myśli, zanim podniosłam głowę i skierowałam wzrok na Radnych. Przypominali trochę martwe posągi. Tylko jeden z nich, stojący po środku, nieco bliżej mnie niż pozostali, wyglądał na rzeczywiście żywą istotę.
— Witaj, pół-smoku, o czym chciałaś z nami rozmawiać? — Niski głos odbił się echem od ścian, tak przenikliwy, że miało się wrażenie, jakby mógł wryć się w umysł i przejrzeć zawartość głowy słuchacza.
— Zostałyśmy zaatakowane w lesie po przeciwnej stronie miasta. Ktoś wiedział, że będziemy w szpitalu i zauważymy dym z oddali, więc specjalnie podał tamtejszym smokom coś, przez co... zdziczały? W każdym razie zaczęły się atakować, podpalając wszystko wokół. Kiedy przyleciałyśmy na miejsce wystrzelili strzałki usypiające, ale udało nam się uciec. Nikt nas nie śledził. — Zrobiłam krótką pauzę, zastanawiając się nad tym, co powiedziałam. — Znaczy, przynajmniej mam taką nadzieję. Czymkolwiek są, są groźni. — Dokończyłam oświadczenie poważnym, rzeczowym głosem.
Przez moment panowała cisza. Radni prawdopodobnie dyskutowali na temat moich słów telepatycznie, ale ja nie mogłam nic usłyszeć ani wyczytać z ich postawy. Poza tym, że Przywódca odwrócił się w stronę reszty, nie zmieniło się nic. A połączenie mentalne obejmowało tylko ich pięciu, więc pozostawało mi czekać w milczeniu.
— Prawdopodobnie musimy przygotować się na wojnę. Zapewnimy wam ochronę, dopóki nie będziemy mieć pewności, czy nasze podejrzenia są słuszne. Gdzie Iris? — odezwał się w końcu, wciąż bez emocji. Nie wiedziałam o jakie podejrzenia mu chodzi.
— Poleciała sprawdzić inny ośrodek — odpowiedziałam spokojnie, odwracając nieznacznie wzrok, widząc już, że nie taką informację chcieli usłyszeć.
— Kto wydał taki rozkaz?! — Tym razem wyrwał się inny ze stworów. Jego głos nie był aż tak dogłębnie przerażający i wyrażał nieco więcej niż pustkę. Pustkę, ale ze złością. Wykonał nawet krok w przód, zaburzając idealny szereg oraz został powstrzymany przed wypowiedzeniem kolejnych słów.
— Zarządca, a kto inny? — Wzruszyłam ramionami. Zauważyłam, że rozmowa toczyła się w beznadziejnie złym kierunku. Musiałam jakoś naprowadzić ją na odpowiedni tor, jak na razie nie wyglądało to najlepiej. — Nie przejmujmy się tym, już nie takich wrogów pokonywałyśmy, moja siostra da sobie radę. — Dodałam szybko, zanim drugi Radny postanowiłby zepsuć mój plan.
— Wesir już przesłał nam informację o tym, co potrafią. Nie miewaliśmy takich wrogów wcześniej. Przynajmniej nie za czasu twojego życia. Doskonale o tym wiesz.
Wesir? Więc to tak nazywał się nasz niby-wujek, warto wiedzieć.
— Co do niego — podchwyciłam z werwą, udając, że nie słyszałam reszty wypowiedzi — wyczytał z myśli jednego z wrogów, że niby ukrywamy coś poważnego. Hm, tak się składa, że ja niczego nie ukrywam — no, może poza paroma drobnymi rzeczami, takimi jak „sekretny dziennik mojego życia", którego prawdopodobnie nie powinnam nigdy w ogóle zobaczyć, przemknęło mi przez myśl — i zastanawiałam się... co to takiego mogłoby być? — Zapytałam głosem ironicznie przesyconym zaciekawieniem, przeciągając niektóre wyrazy, subtelnie sugerując, że jeśli zaczną wymyślać kłamstwa to podważą swój własny autorytet.
— Nie ma nic, co powinno cię niepokoić. — Padła zbyt szybka odpowiedź.
— Czyli jest? Bo wygląda na to, że naszym wrogom całkiem na tym zależy. Taką sobie motywację do ataku znaleźli. — Rozłożyłam ręce w geście bezradności. I prowokacji do zdradzenia większej ilości informacji tak przy okazji.
Cisza się przeciągnęła, a atmosfera zrobiła się, lekko mówiąc, ciężka i nieprzyjemna.
— Nie próbuj szukać odpowiedzi, wykonuj rozkazy. — Usłyszałam wrogie polecenie, którego, szczerze mówiąc, nie spodziewałam się. Naraz z nim, Główny Radny zbliżył się do mnie płynnym krokiem, przemieszczając się niczym mgła. — Nie przejmuj się tym, ale wróć, kiedy już wybierzesz słuszną opcję.
Nie miałam czasu na zastanowienie się nad tymi dość niejasnymi słowami, gdy całkowicie czarna, prawie koścista dłoń z palcami jak szpony, wyciągnęła się w stronę mojej twarzy, a ja poczułam tylko krótkie zawroty głowy i już leżałam na chłodnej ściółce leśnej tuż obok włazu, którym wcześniej przechodziłam. Teraz był ponownie zamknięty. Z westchnieniem opuściłam ręce, leżąc tak beznadziejnie na wznak, patrząc w rozgwieżdżone niebo. To by było na tyle z zapewniania mi ochrony. I dobrze, nie potrzebuję pięciu szurniętych nianiek, pomyślałam, marszcząc brwi, gdy uświadomiłam sobie absurd tej sytuacji.
Co było do przewidzenia, nie dowiedziałam się właściwie niczego przydatnego Poza tym, że nie chcą mnie widzieć w najbliższym czasie i mam zakaz ingerowania w tajne sprawy stowarzyszenia. Niestety, prawdopodobnie musiałam ich rozczarować. Skoro coś było ważne, czemu miałabym o tym nie wiedzieć?
Mój mózg ma właśnie czas brekdensa i załamanie twórcze, miałam tę część napisaną miesiąc temu, ale publikuję teraz. Dziękuję za uwagę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top