Rozdział 2

3 MIESIĄCE PÓŹNIEJ

— Masz wszystko? — Do moich uszu dobiegł głos głównej menager.

Spojrzałam po sobie, napierając lekko policzkiem na nauszne słuchawki owinięte luźno wokół mojej szyi. Wydaje mi się, że wszystko wzięłam. Wskazującym palcem pociągnęłam za otwartą klapę plecaka. Wyciągnęłam głowę, by zajrzeć do środka. Pudełko śniadaniowe oraz bidon po dzisiejszym śniadanku na swoim miejscu.

— Myślę, że tak — odparłam, obracając się na pięcie w stronę biurka menagerki.

Siedząca w fotelu kobieta, jak zwykle znudzona pracą i przebywaniem bez przerwy w tym samym pomieszczeniu z tymi samymi ludźmi, odgarnęła krótkie włosy w kolorze miodowym przypominające czapkę wykonaną z owczej wełny. Wychyliła się ospałym ruchem w stronę komputera. Skierowała wzrok na klawiaturę. Zaczęła stukać głośno w klawisze.

— A na biurku leżą czyje klucze? — Westchnęła zniechęcona.

Wbiłam wzrok w klucze oraz kartę dostępu leżące tuż przy klawiaturze Connie. Na mojej twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech.

— Pewnie moje — odpowiedziałam z cichym, nerwowym śmiechem i lekko uniesionymi ramionami. Podeszłam do biurka. Złapałam pęk kluczy. Odwróciłam się i schowałam klucz do jednej z małych przegródek plecak. Spojrzałam przez ramię na kobietę wpatrzoną tępym wzrokiem w blady ekran. Sądząc po jej skupieniu, pewnie kolejny mail z góry. Za szybko stąd nie wyjdzie. — Pa!

— Do zobaczenia następnym razem — powiedziała tak, jakby to jedno zdanie pozbawiło ją jakichkolwiek chęci do życia. Typowy humor Constance, gdy przed wyjściem do domu dostanie coś ważnego do nadrobienia.

Pokiwałam lekko głową. Ubrałam plecak i wyszłam z biura. Wypuściłam ze świstem powietrze przez nos. Nareszcie koniec zmiany! Kąciki moich ust delikatnie wygięły się ku górze. Ruszyłam prawie skocznym krokiem przez korytarz prowadzący do schodów. Zbiegłam wesoło na dół.

— O-ho, wyczuwam koniec zmiany! — krzyknął Alexander, dzisiejszy zmiennik Connie. Posłałam mu w odpowiedzi szeroki uśmiech.

— Nareszcie! — zaśmiałam się.

— I żebym cię tu nie widział aż do jutra — burknął Jasper z baru, nawet nie odrywając wzroku od kartki. Zaśmiałam się cicho na jego zaczepkę. Chyba trafiło mu się problematyczne rozliczanie. Nic dziwnego, też miałam problem z ogarnięciem stanowiska Mabel. Jest nowa, ale jeszcze nie widziałam, by ktoś robił wokół siebie taki chaos.

— Przecież sam się ze mną wymieniłeś! — zarzuciłam blondynowi.

Chłopak podniósł na mnie lazurowy wzrok, przy czym bardzo zmarszczył swoje czoło.

— I obym tego nie żałował — powiedział poważnym głosem, jednocześnie walcząc z unoszącymi się kącikami ust. — Uciekaj stąd. — Kiwnął na pożegnanie głową i w końcu pozwolił swoim ustom wygiąć się w szczery uśmiech.

— Właśnie to robię! — odpowiedziałam, śmiejąc się.

Rzuciłam wzrokiem na wręcz błagającą minę Mabel, bym jednak została i jakoś ją wsparła. Posłałam jej ciepły uśmiech. Niestety dzisiaj Jasper mnie uprzedził, więc muszą się z tym oboje męczyć.

— Trzymajcie się! — powiedziałam pokrzepiająco. Ruszyłam w stronę wyjścia.

Odwróciłam się do głównego holu. Objęłam wzrokiem wszystkie stanowiska oraz pracowników machających mi na pożegnanie. Dobrze, że wrócę tu jutro. Energicznym ruchem ręki odmachała wszystkim na raz. Otworzyłam drzwi. Z zewnątrz napłynęły dźwięki ulicznego zgiełku. Godziny szczytu. Mój uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.

Jak ja uwielbiam mieszkać w dużym mieście!

Wyszłam na chodnik. Złapałam za słuchawki. Nasunęłam je sobie na uszy. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, nie zwracając zbyt dużej uwagi na przechodzących obok ludzi. Włączyłam moją playlistę. Dotknęłam przycisk PLAY. Na ekranie pojawił się napis: Maroon 5Maps. Zaśmiałam się cicho. Przytaknęłam sama sobie. No nieźle, nieźle.

Zablokowałam telefon i wsunęłam go do tylnej kieszeni spodni. Ruszyłam w kierunku kolejki miejskiej w rytm piosenki.

Zapowiada się naprawdę dobre popołudnie oraz wieczór! To już trzy miesiące! Trzy miesiące spokoju!

I was there for you – Piosenka przyspieszyła, przy czym moje ramiona zaczęły delikatnie podrygiwać.

Szampan z zeszłego miesiąca nadal czeka na mnie w lodówce. W zamrażalce na pewno znajdę jeszcze resztkę lodów malinowych i cały wieczór przegadam z dziewczynami!

Przez moje ciało przebiegły przyjemne dreszcze. Zagryzłam delikatnie dolną wargę. Wyskoczyłam poza ogrodzenie parkingu kina.

But I wonder where were are — Wyrzuciłam do góry zaciśniętą prawą dłonią. Obróciłam się na pięcie. Wykonałam kilka tanecznych kroków do przodu, wywijając przy tym wskazującymi palcami w rytm piosenki.

And you said you had my back so I — Zaczęłam kręcić barkami i ruszać głową na wszystkie strony.

Wonder where were are — zaśpiewałam na tyle cicho, by nie przekrzyczeć piosenki puszczonej głośno na słuchawkach, marszcząc brwi i uśmiechając się szeroko. Zaczęłam ponownie wykonywać różne wygibasy. Przemknęłam wzrokiem po wpatrujących się we mnie z rozbawieniem ludzi. Sądząc po ich minach, nie śpiewam wcale cicho. Nieważne!

Trzy miesiące już, to trzy miesiące już! — zaśpiewałam razem z wokalistą swoją własną wersję, przedłużając w zgodny z piosenką sposób ostatni wyraz.

Oby tych miesięcy było jak najwięcej!

Following, following, following to you — zaśpiewałam cicho, a palcem wskazałam przed siebie, przy czym lekko się zapędziłam, gdyż refren nie kończył się na „to you". Młody chłopak w garniturze, którego nieświadomie oznaczyłam palcem, zaśmiał się cicho.

Zacisnęłam mocno oczy, przy czym również lekko zmarszczył się grzbiet mojego nosa. Zębami od środka przygryzłam swoje usta, by nie parsknąć śmiechem.

Dobra, dobra. Czas się opanować, bo robię wioskę.

Zachichotała cicho, kierując się w dalszym ciągu na przystanek kolejki miejskiej. Wyciągnęłam telefon. Guziczkiem po boku urządzenia ściszyłam muzykę. Trzeba przerwać ten znakomity występ ze wspomagającym mnie Maroon 5. Zbyt głośne dźwięki, jak widać, budzą we mnie artystkę sceniczną.

Telefon zawibrował w mojej ręce. Spojrzałam na wyświetlacz. Rozświetlił się napis Cassie, a w tle zabawne zdjęcie, które kiedyś udało mi się zrobić rudowłosej z zaskoczenia. Uniosłam zdumiona brwi. Tak szybko?

Przeciągnęłam palec po ekranie.

— Cześć, Piękna! — przywitałam się uroczym głosem. Schowałam z powrotem telefon.

Cześć, Boska! — odpowiedziała mi równie uroczo Cassandra. — Już czekasz na kolejkę?

— A tu cię zaskoczę — powiedziała tajemniczym tonem. Postawiłam stopę na pierwszym stopniu. — dopiero wchodzę po schodach — dodałam półszeptem, chichocząc.

Oo! — zdziwiła się — Tak długo byłaś w pracy, czy to ja dzisiaj dzwonię szybciej?

— Um... to chyba ja dzisiaj wychodzę później niż—

Wzięłam głęboki wdech na widok stojącej już kolejki. Przeskoczyłam dwa ostatnie stopnie. Wbiegłam do kolejki. Złapałam się poręczy.

— Niż zwykle — dokończyłam. Poprawiłam słuchawki, które lekko mi się zsunęły z głowy. Puściłam wzrok po całym wagonie. Zaledwie cztery osoby i ja. Pusto dzisiaj. Pokręciłam głową. — Jestem dzisiaj cały dzień pięć minut do tyłu.

Właśnie chciałam pytać, czy ci kolejka nie ucieka — zaśmiała się cicho. — Gotowa na dzisiaj?

— Dzisiaj? A co jest dzisiaj? — zapytałam żartobliwie — Czyżby dzisiaj były trzy miesiące, odkąd przyjechałam do Oldgarton?

Tak — zgodziła się, przedłużając znacząco wyraz — i trzy miesiące, odkąd znowu się przyjaźnimy — dodała subtelnie.

Kolejka ruszyła, przez co lekko się poruszyłam.

— O tak, trzy miesiące temu przyjęłyście mnie do stada!

Trzy miesiące — powiedziała Cassie.

— Trzy miesiące — powtórzyłam. Wzdrygnęłam lekko swoim ciałem ze szczęścia. Zagryzłam dolną wargę, uśmiechając się przy tym głupawo.

Zbieram się właśnie do domku. A ty, kiedy będziesz?

— Wpadnę jeszcze do cioci. Poprosiła, żebym przyszła do niej i zabrała coś do domu.

Kolejka zaczęła zwalniać. Oparłam się o poręcz.

Jedzonko z okazji trzeciej miesięcznicy? — zapytała szybko po krótkiej chwili ciszy.

Zaśmiałam się.

— Nie zdziwiłabym się! — Pokręciłam głową z uśmiechem. — Co miesiąc dostaję od niej coś dobrego. Może dzisiaj też coś przyszykowała.

Kolejka ruszyła w kierunku kolejnej stacji.

Podzielisz się chociaż wizualnie ze mną tą dobrocią, prawda? — zapytała błagalnie Cassie.

— Wizualnie? Zawsze! — zapewniłam z uśmiechem.

Super! To widzimy się, jak wrócisz do domku. Będziemy na ciebie czekać. Pa! — zawołała uroczo.

— Pa! — odpowiedziałam. Usłyszałam w słuchawkach cichy, krótki dźwięk rozłączonego połączenia.

Oparłam głowę o poręcz.

To zabawne, że robimy z tego taką wielką uroczystość. Mona będzie wściekła. Cieszę się, że na to wpadłam.

Kolejka ponownie zaczęła zwalniać.

Już nie pamiętam, kiedy ostatnio cieszyłam się z czegoś, co dotyczyło bezpośrednio mnie. No, nie wliczając w to mojego przyjazdu tu trzy miesiące temu.

Wbiłam tępy wzrok w otwierające się leniwie drzwi do kolejki.

Minęło tak niewiele czasu, ale nie wyobrażam sobie już życia bez nich. Bez Cassie, Mony i cioci.

Zmarszczyłam lekko brwi, a wyraz „cioci" zaczęłam powtarzać w myślach. Drzwi kolejki zaczęły się zamykać. Poczułam delikatne ukłucie w kręgosłup. Otworzyłam szeroko oczy.

Miałam wejść do cioci!

Wyskoczyłam w kolejki. Usłyszałam tuż za sobą zamykające się drzwi. Odwróciłam się w stronę mojego ulubionego środka transportu. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem, próbując uspokoić nieco za szybko bijące serce. Ściągnęłam słuchawki na kark.

Powinnam czym prędzej wrócić do domu, nim sobie krzywdę zrobię.

Pokręciłam głową. Skierowałam się w stronę schodów prowadzących na dół. Zaczęłam zaskakiwać po kolejnych stopniach.

Nie wiem, dlaczego jestem dzisiaj taka rozkojarzona. Może dlatego, że miałam zmianę z tą menagerką, przy której trzeba być cały czas skupionym jak kulawa żyrafa na sawannie, żeby zmiana minęła w miarę dobrze. To złota kobieta, ale w pracy jest wręcz okropna.

Stanęłam na przejściu dla pieszych. Zaczęłam się przyglądać jeżdżącym samochodom i prześcigającym się ludziom po drugie stronie. Możliwe, że z czasem zgiełk tego miasta zacznie mnie przytłaczać, ale na ten moment uwielbiam to, że wokół tyle się dzieje.

Światło na sygnalizacji zmieniło kolor. Wraz z innymi wyruszyłam w podróż na druga stronę.

Skręciłam do bistro cioci. Poprawiła plecak, by jego zawartość zmieniła ułożenie.

Zajrzałam przez okno do lokalu. Dziwne, że o tej porze nie ma tutaj ludzi. Sądząc po dzisiejszych tłumach, pewnie wszystkich wywiało do kina. Nic dziwnego przy piątku.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak, to była męcząca zmiana, ale ważne, że szybko zleciała.

Stanęłam pod szyldem „Jadłodajnia u Meredith". Pchnęłam lekko drzwi i weszłam do środka.

Powitał mnie ciepły zapach przyrządzanych potraw na kuchni. Ślina zaczęła mi się zbierać w ustach. Ruszyłam swobodnym krokiem w stronę lady, o którą opierał się jakiś mężczyzna. Po drugiej stronie stała ciocia Meredith ze skrzyżowanymi rękami i politowaniem wyrysowanym na twarzy. Czyżby kolejny amant?

— Dzień dobry! — zawołałam wesoło, zwracając tym uwagę cioci oraz potencjalnego klienta bistro. Kobieta uśmiechnęła się szeroko na mój widok.

— Dzień dobry, a kto to już wrócił z pracy? — odparła, ignorując swojego rozmówcę.

— Już? — zaśmiałam się — chyba dopiero! — Złapałam za krzesło stojące przy stoliku przy ladzie. Odsunęłam je i ustawiłam na nim swój plecak. — To był okropny dzień. Było pełno ludzi, cały czas byłam w ruchu. Nawet nie jestem pewna, czy dzisiaj usiadłam.

— A więc do ciebie wywiało mi wszystkich klientów — powiedziała rozbawiona ciocia, układając ręce na swoich biodrach.

— O tym samym przed chwilą pomyślałam! — Wskazałam palcem na kobietę, śmiejąc się cicho przy tym.

— Dziwne, że ludzie wolą pójść do kina, zamiast zjeść u ciebie dobre jedzenie, Mary — dodał pogodnym tonem mężczyzna.

Ściągnęłam brwi, a z ust ułożyłam dzióbek, wzdychając bezgłośnie „ou" po usłyszeniu zdrobnienia „Mary". Kątem oka zerknęłam na kobietę, patrzącą na mężczyznę z zażenowaniem.

Nie wiem, na co liczył ten typ, ale odzywając się do cioci inaczej niż jej pełnym imieniem, może dostać co najwyżej wyproszenie.

Pokiwałam głową. To już któryś facet z kolei w tym miesiącu i chyba wreszcie przestało mi być ich szkoda. Niemal wszyscy zachowywali się tak samo, jakby zostali nauczeni tego samego schematu.

— Po co miałam przyjść? — zapytałam, by zmienić temat.

— Odwiedzić starą ciotkę w robocie. — Kobieta puściła mi oczko, po czym zachichotała. — Popilnuj mi lokalu, żeby nie spłonął. Zaraz wrócę. — Skinęła głową na salę, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła do kuchni.

Pokręciłam lekko głową z uśmiechem. Odwróciłam się do plecaka. Otworzyłam największą kieszeń. Złapałam za pudełko śniadaniowe. Przełożyłam go do mniejszej kieszeni.

— Twoja ciocia się z kimś umawia? — zapytał niepewnie mężczyzna stojący dalej przy ladzie. Podniosłam na niego wzrok.

Podstarzały facet z niechlujnym zarostem. Trudno określić, czy jego włosy były tłuste już wczoraj czy przesadził z żelem lub innym specyfikiem do włosów jedynie dzisiaj. Skórzana czarna kurtka, cienki t-shirt i ciemne spodnie. Wydaje się zgrywać macho czy innego twardziela, ale to nic innego jak przykrywka. Chyba nie przesadzę, jeśli założę, że chciałby tylko przelecieć ciocię lub flirtować z nią dla taniego jedzonka, ale może nie będę go aż tak źle oceniać na początku. Może rzeczywiście chce być miły. Tak dla odmiany.

— Nic mi na ten temat niewiadomo. — Wzruszyłam lekko ramionami, przy czym również zaprzeczyłam delikatnym ruchem głowy. Wróciłam do reorganizacji wnętrza swojego plecaka.

— To co ona taka niedostępna?

— Taka już jest — odparłam, łapiąc za butelkę z filtrem. Zrobiłam dzióbek z ust i lekko przymrużyłam oczy.

Czy jak ustawię bidonik po boku plecaka, to zmieszczę to, co ciocia mi przyniesie? Oto jest pytanie.

— A co — zagaił w zaczepny sposób — jest lesbijką czy coś? — zassał ze świstem powietrze. Zaczął się śmiać w nieprzyjemny dla ucha sposób.

Podniosłam głowę. Spojrzałam na wpatrującego się we mnie mężczyznę, który oparł się jednym łokciem o ladę, jakbyśmy mieli przeprowadzić dłuższą, interesującą rozmowę. Po moich plecach przebiegło obślizgłe zażenowanie.

Powinnam wyprowadzić go z błędu czy jednak nie?

— Może zwyczajnie nie jest zainteresowana kolejną płytką relacją. Nie wiem. — Wzruszyłam obojętnie ramionami. To była odpowiedź tak bardzo w stylu Mony, ale nic na to nie poradzę. Nie dziwię się cioci, że nie chce za bardzo z nim rozmawiać.

Na twarzy mężczyzny zaczęło się malować niezrozumienie, choć sądząc po ściągniętych brwiach – również złość lub frustracja.

— Dlaczego zaraz płytką? — zapytał z wyrzutem.

Zaciągnęłam lekko jeden kącik ust.

— Proszę bardzo! — zawołała ciocia, przyciągając tym naszą uwagę. Kobieta wyciągnęła w moja stronę przez ladę naczynie zawinięte w sreberko. Zabrałam podarunek od kobiety.

— Dziękuję — odparłam z uśmiechem. Nachyliłam się nad zawiniątkiem i zaciągnęłam się wydobywającym się z niego zapachem. Czyżby zapiekanka w sosie własnym z makaronem, brokułami i serem? Mój uśmiech znacznie się poszerzył.

— Twoje ulubione — powiedziała nieskromnie ciocia.

Podniosłam wzrok na kobietę.

— Wszystko, co ciocia robi, jest moje ulubione — przyznałam szczerze. Zaśmiałyśmy się obie. Odwróciłam się, by zapakować jedzenie. Wsunęłam ostrożnie do plecaka. Pasuje idealnie.

— Zostawić trochę dla cioci? — zapytałam, zapinając szybko plecak.

— Wszystko jest dla ciebie.

— Dla mnie? — zapytałam, udając zaskoczenie. Odwróciłam się w stronę kobiety i nieco zrezygnowanego mężczyzny. — A z jakiego to okazji?

— Ależ kochanie — ciocia wywróciła teatralnie oczami. Jedną rękę ułożyła na swoim biodrze, a drugą położyła na ladzie. — Czy ja po równych trzech miesiącach nie mogę swojej bratanicy od tak dać czegoś dobrego do jedzenia? — zapytała z udawaną obrazą.

— Już trzy miesiące? — kontynuowałam udawane zaskoczenie.

Kobieta nachyliła się do mnie.

— Wiem, że pamiętasz. Podsłuchałam twoją rozmowę z dziewczynami kilka dni temu — zgasiła szeptem moją próbę oszukania jej. Uśmiechnęła się szelmowsko.

Oj, wpadka!

Kąciki moich ust zaczęły się podnosić, jednak zatrzymałam je w pewnym momencie, by mój uśmiech nie był zbyt szeroki.

— Chciałam tylko być miła dla cioci — zapewniłam i uniosłam lekko brwi, w dalszym ciągu próbując zapanować nad swoim uśmiechem.

— Leć szybko, nim wystygnie i spędź miło czas z Moną i Cassie — powiedziała kobieta, po czym mrugnęła do mnie lewym okiem.

— Żyję dzisiaj w niedoczasie, więc pójdę powoli i bezpiecznie — odparłam i również puściłam cioci oczko.

Kobieta zaśmiała się i ponagliła mnie ręką.

— To zmykaj, widzimy się w domu!

~*~

Zaczęłam się wspinać po schodach prowadzących do mieszkania. W moim brzuchu coś groźnie zawarczało. Z uśmiechem złapałam się za wydające odgłosy miejsce.

Zaraz będziemy jeść, tylko dojdę do domu, spokojnie!
Złapałam się poręczy i pchnęłam się lekko do przodu.

To był dobry dzień, a wieczór będzie jeszcze lepszy! Na pewno!

Drzwi od jednego z mieszkań otworzyły się. Na zewnątrz wyjrzał siwy ryjek sznaucera miniaturowego. Uśmiechnęłam się na jego widok.

— Cześć! — zawołałam wesoło w stronę pieska.

Sznaucer otworzył lekko pyszczek i wyrzucił język na wierzch. Powoli wyszedł z mieszkania, ciesząc się na mój widok. Zatrzymałam się i nachyliłam do zwierzaka, by go pogłaskać.

— Panie Wilson? Czy to nasza ulubiona sąsiadka przyszła z pracy? — zawołała starsza kobieta ze swojego mieszkania. Piesek w odpowiedzi zaczął wesoło szczekać i wrócił się do mieszkania. Zaśmiałam się cicho.

— To ja, dzień dobry! — przywitałam się, ruszając ponownie z miejsca.

W otwartych drzwiach stanęła urocza starsza pani z burzą siwych loczków na głowie. Przywitała mnie szerokim uśmiechem.

— Witaj, Bee! — przywitała się. Pan Wilson zaczął biegać między nami. — Jak minął ci dzisiaj dzień w pracy?

Wypuściłam teatralnie powietrze przez usta, ukazując całym ciałem, jaka jestem zmęczona.

— Było dużo roboty, ale przynajmniej szybko minęło! — odparłam i oparłam się ręką o poręcz.

— Dużo ludzi było w kinie, hę? A puszczacie coś ciekawego? — dopytała, patrząc na szczęśliwego psiaka.

— Głównie bajki dla dzieci, ale na początek weekendy zawsze dużo ludzi. — Przytaknęłam sama sobie z uśmiechem. — A jak u państwa?

— Z dnia na dzień coraz lepiej — oznajmiła z uśmiechem — A teraz idziemy z Panem Wilsonem na spacerek — dodała, ściągając smycz z haczyka.

— W takim razie życzę szerokiej drogi! — skinęłam głową z uśmiechem i ruszyłam w stronę mieszkania cioci.

— Bardzo dziękujemy!

Wyciągnęłam z kieszeni klucze. Wsunęłam odpowiedni w zamek na górze. Przekręciłam dwa razy. Wymieniłam na drugi klucz, który wsunęłam do zamka poniżej klamki. Odkluczyłam drzwi. Otworzyłam je i weszłam do środka.

— Cześć, domku — powiedziałam melodyjnie, zamykając za sobą drzwi. Przekręciłam dwa razy zamek u góry.

Wzięłam głęboki wdech, zaciągając się zapachem perfum cioci, starości oraz wolności i ciepłej atmosfery. Uśmiechnęłam się szeroko, zamykając oczy.

Jestem w domu.

Wrzuciłam klucze do miski na klucze. Ściągnęłam szybko trampki. Nałożyłam na stopy kapcie z wyszytymi pszczółkami. Weszłam do kuchni. Ściągnęłam plecak. Ustawiłam go na wysepce. Wyciągnęłam z niego bidon i chlebak. Wstawiłam te rzeczy do zlewu. Wyciągnęłam również zawiniątko z plecaka. Zaczęłam je powoli odwijać z folii. Wsadziłam obiadokolację do mikrofalówki. Ustawiłam odpowiedni czas i temperaturę. Otworzyłam bidon oraz chlebak. Wlałam do środka płyn do mycia naczyń, a następnie napełniłam oba pojemniki wodą.

Nucąc sobie pod nosem refren piosenki Maroon 5 – Maps, złapałam za plecak. Wyszłam na przedpokój. Ułożyłam swoją torbę na pomniejszej szafce. Weszłam do salonu. Zmarszczyłam brwi, czując lekki zaduch. Złapałam za klamkę od okna i je uchyliłam.

Otworzyłam drzwi od swojego pokoju. Przemknęłam wzrokiem po jasnozielonym pokoiku z różnorakimi zawiązaniami do pszczół. Podeszłam do biureczka. Otworzyłam laptop. Uruchomiłam go.

Usłyszałam krótki, niebiański dźwięk gotowego jedzenia.

Wróciłam do kuchni. Obmyłam i opłukałam swoje rzeczy wstawione wcześniej do zlewu. Wyciągnęłam głęboki talerz z szafki powyżej. Ustawiłam go sobie na blacie. Nałożyłam rękawice kuchenne. Otworzyłam drzwiczki do mikrofalówki. Chwyciłam ostrożnie naczynie. Z rozmachem przekręciłam je, a moje jedzonko wpadło z plaskiem do talerza.

Zacisnęłam usta w cienką linię na widok rozciapcianego jedzenia.

Tego nie przewidziałam.

Wzruszyłam ramionami.

Trudno!

Odstawiłam naczynie na korkową podstawkę. Odłożyłam rękawice na miejsce. Otworzyłam szufladę. Wyciągnęłam z niej widelec, który wsadziłam w zapiekankę. Otworzyłam dużą lodówkę. W półki na drzwiach wyciągnęłam resztkę szampana. Sięgnęłam do górnej szafki po długi kieliszek. Ostrożnie wlałam do niego zawartość butelki. Otworzyłam szafkę na śmietnik i postawiłam obok butelkę.

Wzięłam talerz oraz kieliszek i ruszyłam do swojego pokoju. Postawiłam swoje jedzenie oraz szampana obok laptopa. Usiadłam na fotelu. Złapałam myszkę i za jej pomocą uruchomiłam zieloną aplikację Hi Talk!. Odwróciłam się na fotelu. Złapałam za poduszkę leżącą na łóżku. Ułożyłam ją sobie na kolanach. Złapałam za talerz z jedzeniem. Na ekranie ukazały się dwie znajome i bardzo przeze mnie lubiane twarze.

— Cześć, Piękne! — przywitałam się, gdy tylko kółeczko ładowania zniknęło z ekranu.

Obie dziewczyny natychmiast przestały rozmawiać, a na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy.

Cześć, Boska! — odpowiedziały niemal równocześnie.

Opowiadaj nam szybko, jak tam u ciebie! — zażądała Mona ubrana w luźną, spraną koszulkę z Indiana Jonesem oraz w puchate spodnie od pidżamy.

— A dajcie spokój — machnęłam widelcem, po czym skupiłam wzrok na swoim jedzonku. Nakłułam sobie brokuł i makaron — jak to przy piątku. Duży ruch, więc trzeba było biegać w te i z powrotem. Nie nudziłam się, z Connie nigdy się nie nudzę — sprostowałam. Wpakowałam sobie jedzenie do ust.

Connie-Makaroni — skomentowała Mona.

Uniosłam wzrok na dziewczyny.

— A jak u was? — zapytałam. Skierowałam wzrok na Cassie. Mam wrażenie, że to ona odpowie pierwsza.

Uniosłam lekko brwi.

Byłabym zapomniała!

Uniosłam talerz, by dziewczyny mogły zobaczyć, co jem.

— Miałam się pochwalić. Ciocia zrobiła mi dzisiaj zapiekankę w sosie własnym z makaronem i brokułami, a do tego ser. Wygląda mało wyjściowo, ale jest przepyszne! — zaśmiałam się cicho.

Dziewczyny nachyliły się do ekranu.

Naciapciane — mruknęła czarnowłosa dziewczyna.

Wygląda trochę jak do góry nogami — powiedziała Cassie, przekręcając lekko głowę.

Spojrzałam na talerz, po czym ostrożnie odstawiłam go na poduszkę.

— Bo jest do góry nogami — zgodziłam się, chichocząc. Wkułam się ponownie widelcem w zapiekankę. — Nałożyłam ją sobie trochę mało umiejętnie, ale mniejsza z tym. Mówcie, co u was!

Ok, to tak — zaczęła Cassie — ja dzisiaj miałam naprawdę luźny dzień. Żadnych nieoczekiwanych problemów. Oczekiwanych — zaznaczyła, unosząc wskazujący palec prawej ręki — także nie było. — Uśmiechnęła się. — Finn dzisiaj nie przyszedł, ale trudno, poczekam do poniedziałku. — Wzruszyła lekko ramionami, nie tracąc przy tym pogodnej miny.

Umów się z nim, to będzie na każde twoje zawołanie — odparła Mona, odwracając się na fotelu.

Rudowłosa wywróciła oczami.

Może ja nie potrzebuję się zaraz umawiać? — Uniosła lewą dłoń i ustawiła ją prostopadle do przedramienia, wewnętrzną stroną do góry. — Może mi wystarczy, że sobie do niego powzdycham od czasu do czasu — zachichotała uroczo.

Cassandro — zaczęła Mona i odwróciła się do nas, trzymając w dłoniach swojego małego, białego króliczka z rudą łatką po lewej stronie brzuszka. Uśmiechnęłam się na widok futrzaka. Skipper! Uwielbiam go — wszystkie trzy wiemy, że cieknie ci ślinka, jak go widzisz i chętnie zatopiłabyś zęby w jego fajnej dupci — powiedziała z dużą pewnością siebie, głaszcząc włochatą kulkę.

Przełknęłam kęs zapiekanki i zmarszczyłam brwi.

— Skąd wiesz, że ma fajny tyłek, skoro nigdy go nie widziałaś?

Wiem, że gdyby miał cienką dupę, to nie podobałby się Cassie — odparła czarnowłosa.

Nawet nie patrzę na jego tyłek — zaprzeczyła rudowłosa.

— Wcale — odpowiedziałyśmy równo z Moną.

Za dobrze mnie znacie. — Westchnęła niewinnie, unosząc przy tym wzrok. Zaśmiała się krótko. — Po prostu na razie wystarczy mi taki kontakt, jaki mamy z nim teraz. Jak się dowiem, że nikogo nie ma, to może wtedy wyjdę z jakąś inicjatywą.

— Dziewczyna nie ściana — wzruszyła ramionami Mona.

Koniuszkiem języka przemknęłam między swoimi wargami.

„Dziewczyna nie ściana – da się przesunąć" – nie znoszę tego określenia.

— Może niech się zorientuje w sytuacji, żeby nie zastała go przypadkiem z kimś innym pod kocem. — Wbiłam widelec w makaron tak mocno, że stuknęłam o talerz.

To też i nie chcę niszczyć nikomu związku — odparła rudowłosa.

Zrobisz, jak uważasz — skinęła głową Mona, będąc nieco zirytowana.

— A jak u ciebie? — zapytałam, topiąc makaron w sosie i serze.

Miło, że pytasz — zauważyła nieco niemiłym tonem — byłam dzisiaj cały dzień bardzo zajęta, ale dostałam wiadomość, że będę wam dzisiaj wieczorem potrzebna. A skoro nie potrzebujecie moich rad, to dlaczego tu siedzimy? Mogłabym być w tym momencie na randce z Sarą — dodała ze słyszalnym wyrzutem.

Zmarszczyłam brwi. Rzuciłam zdziwione spojrzenie dziewczynie.

— Z Sarą? A nie z Danielem?

A nie z Jenną? — zapytała równie zdziwiona Cassie.

Wzrok Mony zaczął dziko biegać po ekranie. Nachyliła się do biurka. Złapała za telefon, drugą dłonią przytrzymując bezpiecznie króliczka. Wygięła usta w podkowę i uniosła wysoko ramiona.

Jeden chuj, kto to tam miał być — mruknęła cicho pod nosem. Odłożyła telefon na miejsce — to miał być szybki numer, więc obojętnie.

Uśmiechnęłam się. Cassie zaczęła się cicho śmiać. Zasłoniła usta ręką.

— Masz tylu adoratorów i adoratorek, że już się gubisz co, gdzie i z kim? — zapytałam zadziornie.

Mam takie powodzenie, że już nie ogarniam — zaśmiała się i zaprzeczyła ruchem głowy.

Cassie odchrząknęła.

No dobra, czy wszystkie mamy alkohol? — zapytała rudowłosa, unosząc kieliszek.

Złapałam za szkoło i również je lekko uniosłam. Mona odwróciła się, i położyła królika na podłodze. Przekręciła się z powrotem do nas. Złapała za swój kieliszek.

Równo trzy miesiące razem — oznajmiłam dumnie i przyłożyłam kieliszek do kamerki. Dziewczyny nie pozostały mi dłużne.

Upiłam łyk szampana. Zmarszczyłam lekko czoło. Jeszcze nie jest najgorszy. Odstawiłam go na miejsce.

— A więc o to wam chodziło — powiedziała czarnowłosa, jakby ją olśniło — i o to takie wielkie halo? Przecież to było oczywiste od pierwszego dnia, że zostaniesz z nami już na zawsze. — Machnęła wolną ręką i zrobiła taką minę, jakby to było oczywiste. — Świętować będziemy rocznicę!

Coraz szerszy uśmiech zaczął pojawiać się na mojej twarzy. Zerknęłam na rozpromienioną Cassie.

— Jest jeszcze jedna ważna rzecz, którą świętujemy — oznajmiłam tajemniczo.

To znaczy? — zapytała beznamiętnie.

Otóż , moja droga, okazuje się, że poza znajomością ze mną, oczywiście twoimi rodzicami, króliczkiem i współpracownikami, to relacja z Bee jest twoją najdłuższą od przynajmniej kilku lat — powiedziała Cassandra z dziką satysfakcją w głosie.

Gratulacje! — zawołałam wesoło.

Czarnowłosa dziewczyna z pogardą wypisaną na twarzy wbijała puste spojrzenie w ekran. — Suki z was — syknęła, lecz zaraz na je usta wtargnął szeroki uśmiech — z dnia na dzień stajecie się coraz bardzie zmonizowane! — Wskazała palcem na kamerkę.

Zaczęłyśmy się śmiać.

— Uczymy się od najlepszych! — skomentowałam.

Chłoniesz moją sukowatość jak gąbka, moja droga Pszczółko!

To był właśnie pomysł Bee — dodała Cassie.

Wiem, że ty byś czegoś takiego nie wymyśliła, ale spokojnie — Przytaknęła sama sobie. Oparła się łokciem o podłokietnik — na ciebie też w końcu zacznie działać mój czar.

Niedoczekanie — mruknęła zadziornie Cassie z szerokim uśmiechem. Upiła kolejny łyk swojego trunku z kieliszka. — To co, robimy podsumowanie?

Skupiłam zainteresowana wzrok na rudowłosej.

Podsumowanie? Czego? — zapytała Mona.

Ostatnich trzech miesięcy z Bee. Przecież tyle się wydarzyło, warto o tym wspomnieć — odparła z podekscytowaniem. Uśmiechnęłam się delikatnie. Tak naprawdę wykonałam kilka dużych kroków poza strefę mojego komfortu, dostałam kilka kopniaków w tyłek, żeby się nie zatrzymać i zawsze mogłam liczyć na masę wsparcia. Mimo wszystko cieszę się, że dla Cassie to coś wielkiego i wartego uwagi. Ona jest jak miód na moje serce.

Bee została przedstawiona ochronie i najważniejszym pracownikom w naszych robotach. Wiedzą, że jak przyjdzie, to może do nas wejść i-

Zaraz, zaraz, ej! — zatrzymała Monę rudowłosa, marszcząc przy tym lekko czoło — po kolei!

Czemu „po kolei"? Wymieniam najważniejsze rzeczy,

Po kolei, żebyśmy się nie pogubiły — sprostowała Cassandra.

Ale sobie hierarchię wymyśliłaś. — Westchnęła cicho czarnowłosa, kręcąc głową.

Uśmiechnęłam się. Chyba naprawdę potrzebowała dzisiaj wyjścia na „randkę".

— To może ja zacznę — wtrąciłam się — przyjechałam do Oldgarton, spotkałam was, ciocia przyjęła mnie pod swój dach — odparłam z uśmiechem.

Dzięki wpływom mamy, załatwiłam ci ciepłą posadę w kinie, pomogłyśmy ci wypełnić sensownie twoją szafę i już nie wyglądasz jak kloszard — dodała od siebie Mona ze złośliwym uśmiechem. Skupiłam wzrok na dziewczynie. Mój uśmiech poszerzył się, a przy okazji również stał się bardziej złośliwy. Dodatkowo lekko przymrużyłam oczy. Mona nie pozostała mi dłużna i do swojej złośliwej miny delikatnie pokręciła głową. Zaśmiałam się krótko i cicho.

— I po długich namowach wreszcie zaczęłaś chodzić z nami na imprezy. W ogóle wychodzić do ludzi — dodała. Rzeczywiście, to można zaliczyć do dużych osiągnięć w moim życiu, choć w zasadzie chodziłabym raz na jakiś czas się „rozerwać" już wcześniej, gdybym miała takie dobre towarzystwo.

Pomogłyśmy ci zaleźć pszczółowe rzeczy, żebyś się dobrze czuła w swoim pokoiku, dostałaś od nas masę wsparcia, cieszymy się, że znów z nami jesteś — wyliczyła z uśmiechem Cassie.

— Nie wymieniłabym was na nikogo innego — powiedziałam, przechylając lekko głowę.

Bez nich „powrót do normalności" może i by nastąpił, ale na pewno nie tak szybko i miło.

— Jasna spraw — rzekła Mona. Ponownie złapała za kieliszek. — To masz w zanadrzu jakieś życzenia dla naszej małej Bee?

Spojrzałam na Monę z niezrozumieniem. Życzenia?

Mam! — powiedziała Cassie, jakby była całe życie przygotowywała się, by to powiedzieć. Uniosła kieliszek. Przemknęłam językiem między ustami. Odstawiłam szybko w połowie opróżniony talerz na biurko i również chwyciłam kieliszek.

Życzę ci, moja kochana Pszczółko, żeby twoje życie było coraz lepsze! — Ruchem ręki uniosła lekko kieliszek.

Uśmiechnęłam się szeroko.

A ja ci życzę tego, by udało Ci się wreszcie rzucić fajki! — zawołała Mona z przekąsem.

Wywróciłam oczami. Przecież nie palę ich aż tyle.

O tak, to jest dobry pomysł — przytaknęła rudowłosa, wskazując palcem na ekran.

Ponownie wywróciłam oczami.

— Jeden czy dwa papieroski na imprezie nie zaszkodzą w znaczący sposób mojemu życiu. — Westchnęłam. Sama na co dzień bardziej ocieram się o śmierć niż podczas spalenia papierosa czy dwóch co dwa tygodnie.

Kochanie, od kilku się zaczyna — powiedziała z troską Cassie — potem zaczyna się brać coraz więcej, bo efekt słabnie i chce się wrócić do tego efektu „wow", który był na początku — dodała i ułożyła dłoń na swojej klatce piersiowej.

Poza tym skąd mamy mieć pewność, że nie popalasz sobie w pokoju wieczorami? — zapytała podejrzliwie czarnowłosa i skrzyżowała luźno swoje ręce.

Rzuciłam przyjaciółce jednoznaczne spojrzenie.

— Bo ciocia by mnie wystawiła za drzwi?

Mona przymrużyła oczy.

— Dobry powód, ale czy wystarczający?

Po prostu martwimy się o ciebie — podsumowała Cassandra, przy czym przechyliła lekko głowę, a na ej twarzy pojawił się ciepły uśmiech.

— Tak, wiem. — Przytaknęłam sama sobie, spuszczając przy tym lekko głowę. Przygryzłam lekko kącik ust od środka.

Jeszcze nie potrafię się wychillować. Tak sama z siebie. Wiem, że nie powinnam, ale czasem po prostu tego potrzebuję. Może to już jest uzależnienie.

— Postaram się z tym skończyć — odparłam, wypuszczając przy tym głośno powietrze.

— Mamy taką nadzieję. A teraz dodam życzenie od siebie, bo poprzednie było od nas obu — Mona odchrząknęła — obyś w końcu znalazła kogoś, z kim mogłabyś się umawiać! — uniosła kieliszek i upiła łyk trunku. Zaśmiałam się cicho i obie z Cassie także się napiłyśmy.

— W ostatnim czasie faceci prywatnie mnie tylko unieszczęśliwiali, więc póki co nie potrzebuję więcej problemów. — Odstawiłam kieliszek z naprawdę niewielką już ilością alkoholu. — Dobrze jest, jak jest.

To może czas poszukać faceta, który nie będzie dla ciebie problemem? — zapytała sugerując.

— To faceci nie mają w swojej naturze stwarzać problemów? — zapytałam zadziornie.

Jak znajdzie się ktoś odpowiedni, to Bee na pewno go nie wypuści — wspomogła mnie Cassie.

Och, ale kiedy to nastąpi? — zawołała Mona, teatralnie unosząc dłoń w kieliszkiem oraz głowę — Przecież nie mamy o kim plotkować ani snuć złowieszczych planów dotyczących waszych randek. Już nie wspomnę o tym, jak bardzo chciałabym usłyszeć, jak jarasz się związkiem niczym przedszkolak kasztanami. — Opuściła głowę i zasłoniła swoje oczy drugą ręką.

Zaśmiałam się cicho i przekręciłam głowę.

— Rzeczywiście dramat — skomentowałam.

— Ej, poważnie mówię — zapewniła Mona — przecież wiesz, że chcę dla ciebie dobrze, prawda? — Wyzerowała kieliszek. — Dla Cassie także.

— Tak, tak. Wszyscy to doskonale wiemy — powiedziała Cassie, wywracając uroczo oczami. Zmarszczyła brwi. Skupiła wzrok na czymś znajdującym się u niej na biurko. — Jest ogólnie sprawa, laski.

— Co się stało? — zapytałam, odkładając poduszkę na łóżko.

Moi rodzice urządzają jutro bankiet, na którym niestety i ja muszę być—

— Przykra sprawa — wtrąciła Mona, bawiąc się w ręku kieliszkiem.

— I zastanawiałam się, czy któraś z was nie chciałaby mi towarzyszyć—

— Niestety jutro nie mam czasu — ponownie wtrąciła czarnowłosa. Ruda posłała jej znużone spojrzenie.

— Ale dla mnie brzmi ciekawie — odpowiedziałam. Tak właściwie jutro mam ranną zmianę, a potem żadnych planów, więc mogłabym skoczyć się rozerwać. — Mówkaj dalej.

Na ustach Cassie znowu pojawił się uśmiech.

Będą darmowe drineczki, fani barmani, DJ, przystawki. Mamy do dyspozycji ten ładny taras na górze. Co prawda, najpierw będę musiała pozałatwiać kilka spraw, ale to nie zajmie dużo czasu! — Machnęła niedbale ręką, zapewniając, że będzie fajnie.

— Brzmi spoko, wchodzę w to!

~*~*~*~*~*~*~

Witajcie, kochani!

Jak tam u Was? Wracam po kolejnej dłuższej przerwie, ale wreszcie miałam chwilę, by przysiąść do rozdziału i porządnie go napisać. Oby przy kolejnych było tak samo, bo wtedy będą się częściej pojawić (mam nadzieję :D).

Jak podoba się rozdział?

W następnym rozdziale już powoli będziemy przechodzić do konkretów, więc mam nadzieję, że nie będzie tak "nudny" jak te początkowe c:

Ps. napiszcie mi, proszę, czy rozdział jest wyjustowany, czy są wcięcia w tekście, półpuzy itd., bo co innego pokazuje mi się na komputerze, co innego na przeglądarce na telefonie, a jeszcze coś innego na aplikacji :')

Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top