Rozdział 3
Przygryzłam dolną wargę, a głową naparłam na dłoń podpierającą mój policzek.
Cholera, jak robiło się ten raport? Już nie pamiętam!
Zminimalizowałam ekran z mailem „z góry". Wychyliłam się lekko w stronę monitora i zaczęłam błądzić wzrokiem po rozsypanych po pulpicie ikonkach.
Kurde, gdzie to jest!?
Do biura wbiegła Connie.
— Ty jeszcze tutaj? — zapytała zdyszana. Trzymając w dłoni bilet, prawie jednym skokiem znalazła się przy swoim biurko. Odsunęła fotel pod ścianę, jakby to była teraz najbardziej zbędna rzeczy w biurze. Zaczęła coś wstukiwać w klawiaturę.
— Przyszedł mail — odpowiedziałam, próbując doszukać się czegoś, co najprawdopodobniej zostało ukryte gdzieś pod jakąś dziwną nazwą.
— Mamy natłok ludzi na lobby, a ty się teraz tym przejmujesz? — zapytała beznamiętnie, coraz głośniej stukając w klawisze.
— Prosili, żebym zrobiła to teraz. — Spojrzałam niepewnie na kobietę zza monitora.
— A co jest teraz ważniejsze od pomocy w ogarnięciu kina? Czego oni znowu chcą? Zawsze chcą czegoś na teraz, gdy teraz człowiek jest zajęty — mruknęła pod nosem wyjątkowo niegroźnie. Jej wzrok zaczął świdrować kolejne rzeczy na ekranie.
— Muszę uzupełnić i wysłać im ten raport, który robiłam tylko raz i to na początku — wytłumaczyłam, krzywiąc się.
Proszę, Connie, nie krzycz na mnie. Jestem tu względnie nowa.
Kobieta zmarszczyła brwi. Kliknęła dwa razy myszką i wyprostowała się. Położyła ręce na swoich biodrach. Skierowała swoją uwagę na mnie.
— Jaki raport?
Odczułam delikatny dyskomfort oraz niepewność.
— No... ten taki wiesz — odpowiedziałam szybko. Nawet nie wiem, jak to wytłumaczyć. Raz w życiu na oczy go widziałam!
Constance cofnęła lekko głowę, na skutek czego uwydatnił się jej drugi podbródek. Zmarszczyła czoło jeszcze bardziej, a wzrokiem zaczęła biegać po suficie. Wzięła głęboki wdech z uśmiechem i przymknęła oczy.
— Ach, ten! — rzekła ze słyszalną ulgą — z tym to ci pomogę później! — zapewniła mnie i machnęła niedbale ręką, w której dalej widniał bilet — zresztą to jest u mnie. Potem ci powiem co i jak, ale teraz musimy pomóc na kinie! — zawołała, zbierając się do wyjścia.
Uniosłam zaskoczona brwi.
Jest zapierdol, a ona ma dobry humor? Co to za anomalia?
— Do-dobra! — Przytaknęłam i w te pędy wstałam z krzesła. — Pewnie! — Pognałam za kobietą w stronę wyjścia. Zamknęłam za nami drzwi. Do moich uszu zaczęły dobiegać lekko stłumione dźwięki tłumu.
— Musisz nam pomóc na barze, zanim... o kurde — mruknęła Connie, stając przed bramką.
Podeszłam do kobiety. Wyjrzałam zza ściany. Moim oczom ukazało się pełne lobby ludzi. Zaciągnęłam ze świstem powietrze przez nos.
Co tu się dzisiaj dzieje?
Kobieta podeszła do nieco wystraszonej dziewczyny stojącej na bramce.
— Jeszcze nie wrócili? — zapytała nieco zaniepokojona.
Laura pokręciła głową.
Skierowałam wzrok na stojące pod ściana puste miejsca na leniuchy.
— To ja idę im pomóc — powiedziałam, kierując się szybkim krokiem w stronę sali.
— Przyjdź nam pomóc potem na barze! — zawołała Connie.
Minęłam ścianę. Zaczęłam biec w kierunku sali numer 5, przy czym zawieszone na smyczy klucze zaczęły dość głośno dzwonić, odbijając się głucho od ścian korytarza.
No i znowu nikt nie przyszedł powiadomić nas, że muzyka nie gra!
Pokręciłam głową. Otworzyłam drzwi prowadzące na salę. Zobaczyłam piątkę osób rozproszonych po rzędach oraz pełno popcornu i śmieci porozrzucanych na schodach. Nawet nie chcę myśleć, jak to wygląda w rzędach.
— Matko! — zawołałam, czym przyciągnęłam uwagę wszystkich pracowników znajdujących się w pomieszczeniu — coś tu wybuchło? — zapytałam i zaśmiałam się krótko. Podeszłam do schodów. Zaczęłam zabierać kolejne kubki po napojach i opakowania po popcornach.
— To jest jeszcze nic! — zawołał ciemnowłosy chłopak z dołu sali. To chyba Matt. Jest dużo nowych, jeszcze wszystkich nie kojarzę. — Trzeba tu było być, jak ludzie wyszli z sali i zapaliły się światła! — zaśmiał się.
— Zapaliły światła? — zapytałam zdziwiona. Wzięłam do ręki kolejnego śmiecia. Więcej już nie uniosę. Skierowałam się w stronę śmietnika. — A jaki film tu leciał?
— Coś z Marvela — odpowiedzieli wszyscy niemal jednogłośnie.
Zaśmiałam się krótko.
— No tak! Przecież wczoraj była premiera — odpowiedziałam sama sobie. Przerzuciłam śmieci przez barierkę. Do moich uszu dobiegł dźwięk spadających na dywan rzeczy. Wychyliłam się i spojrzałam w dół. Śmietnik wypełniony po brzegi i pełno śmieci dookoła.
— Kurwa! — mruknęłam cicho do siebie z rezygnacją i zmarszczyłam przy tym swoją twarz. Odwróciłam się w stronę sali. — Trzeba będzie wymienić śmietnik!
— Wiemy, na schodach położyłam już worek! — odkrzyknęła mi Daisy.
Podeszłam do schodów prowadzących do śmietnika, a następnie do wyjścia. W półmroku oświetlonym jedynie cienkimi, ledowymi światełkami ułożonymi na końcu każdego stopnia dostrzegłam czarny worek na śmieci. Nachyliłam się do niego.
— To ja go wymienię, ale ktoś z was będzie musiał wyjść z tymi śmieciami! — odkrzyknęłam. Usłyszałam tylko „dobra" rzucone od kogoś z pomieszczenia. Otworzyłam worek i zaczęłam nim machać, żeby się całkowicie otworzył. Zeszłam na sam dół. Ułożyłam sobie pusty worek przy drzwiach. Złapałam za śmietnik i odsunęłam go lekko od ściany. Górka ze śmieci niebezpiecznie się zachwiała. Szybko ściągnęłam z krawędzi kubła worek. Uniosłam go, a śmieci zaczęły opadać.
Całe szczęście, że u dołu było jeszcze trochę wolnego miejsca.
Ostrożnie wyciągnęłam pełny worek z kubła. Ustawiłam go na podłodze i zaczęłam wiązać.
— Fajny ten weekend. Miałem mieć wolne, ale nie ma ludzi, więc muszę być w pracy — powiedział wyjątkowo rozbawionym tonem jeden z chłopaków.
— A, weź przestań! Ja już nawet nie wiem, co to jest weekend — zaśmiała się cicho jedna dziewczyna.
Oparłam pełny worek o ścianę, z kolei ten pusty odpowiednio włożyłam do kubła. Zaczęłam zbierać puste oraz nawet pełne jedzenia opakowania z podłogi.
— Nie marudźcie. Pamiętajcie, że cały czas zarabiacie! — odpowiedział inny chłopak wesołym tonem.
— Bee, mogłabyś...? — zapytał damski głos z góry. Uniosłam głowę. Zauważyłam Daisy, trzymającą nad kubłem leniucha.
— Tak, tak, już! — Przytaknęłam kilka razy. Wrzuciłam śmieci do śmietnika. Spojrzałam na swoje ręce. Zaczęłam je otrzepywać z resztek popcornu i proszku po nachosach. Skierowałam się na górę.
— Dobrze, że jesteś dzisiaj z nami. Trudno byłoby wytrzymać z samą panią Constance — powiedział do mnie Matthew, idąc również z pełnym leniuchem w stronę śmietnika.
Uśmiechnęłam się.
— Dziękuję, ale Connie ma dzisiaj dobry humor, więc nie byłoby źle. — Pokręciłam głową.
— Chyba też jesteś tu w każdy weekend, co? — zauważyła Daisy. Wróciła do rzędu, w którym przed chwilą sprzątała.
— Od jakiegoś czasu tak, ale na szczęście jutro mam w końcu wolne! — zawołałam szczęśliwa. Ruszyłam na schody prowadzące na górę sali, by zebrać z nich kolejne śmieci.
A dzisiaj idę na ten bankiet z Cassie. Już nie mogę się doczekać! To będzie zajebista zabawa!
~*~
Ziewnęłam. Zamrugałam szybko powiekami, by pozbyć się niewielkiej ilości łez. Naparłam mocniej głową na dłonie, co spowodowało, że mocniej wbiłam się łokciami w nogi.
Mhm, zajebista zabawa. Bawię się, jak nigdy.
Uniosłam wzrok na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko mnie. Skupiłam uwagę na głośnym tykaniu.
Zaraz tu umrę z nudów.
Drzwi pomieszczenia numer 199 otworzyły się. Powolnym ruchem odwróciłam głowę w tamtą stronę.
— Dobrze, tam jej poszukam. Dziękuję! — odpowiedziała uroczym głosem rudowłosa. Wyszła z pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi. Wzięła głęboki wdech, przy czym zamknęła również oczy.
— I jak? — zapytałam cicho, by jakoś zagaić do przyjaciółki.
Dziewczyna wypuściła powietrze nosem. Na jej usta ponownie wtargnął delikatny uśmiech. Spojrzała na mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami.
— Mama prawdopodobnie jest już u góry na imprezie — odpowiedziała zadowolona. Wow, nareszcie jakiś trop!
— Jednak?
— Tak, choć nie ukrywam, że istnieje też duże prawdopodobieństwo, że jednak ktoś ją złapał na którymś z pięter. — Przytaknęła lekko na swoje słowa. Ułożyła ręce na swoich biodrach idealnie podkreślonych przez lśniące, dopasowane spodnie w kolorze czarnym, będące częścią kombinezonu z odkrytymi plecami.
Westchnęłam zmęczona. Wstałam z krzesła. Przytupnęłam z jednej bolącej nogi na drugą bolącą nogę.
— To gdzie teraz? — zapytałam, ruszając powoli wraz z Cassie.
Szczerzę wątpię, że już będziemy mogły pójść na bankiet.
— Na górę.
— Gdzie dokładnie?
Cmoknęła cicho.
— Nie jestem pewna. — Westchnęła. Nacisnęła guzik przywołujący windę. — Złapiemy kogoś i zapytamy, czy nie widział mamy.
— Czyli będziemy robić to, co do tej pory? — zapytałam nieco zrezygnowała.
Winda wydała cichy dźwięk. Drzwi rozsunęły się. Weszłyśmy do środka. Stanęłam w rogu. Dłonią poprawiłam czarną sukienkę sięgającą mi do połowy ud.
— Przepraszam, że tak wyszło — powiedziała Cassie. Nacisnęła guzik. Drzwi zamknęły się. Dziewczyna odwróciła się przodem do dużego lustra po boku windy. Ruszyłyśmy na górę. — Nie sądziłam, że to tak długo potrwa. Lada moment znajdziemy mamę, podpisze dokumenty, zaniesiemy je i będziemy miały wieczór dla siebie — dodała z przekonaniem, uśmiechając się do mnie w odbiciu lustra.
To samo mówiła dobrą godzinę temu, ale nie będę jej dołować.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Poprawiłam sobie małą torebkę zawieszoną na moim ramieniu.
— Nie przeszkadza mi to — skłamałam — miała zapierdol w pracy i teraz czuję się po prostu trochę zmęczona. — Wzruszyłam lekko ramionami.
Dziewczyna odwróciła się do mnie.
— Mogę poprosić mój telefon? — zapytała i wyciągnęła dłoń po swojego smartfona.
— Tak. — Przytaknęłam. Złapałam za torebkę. Odpięłam klapkę. Złapałam za telefon Cassie. — Proszę — dodałam, podając go jej.
— Dziękuję! — odparła wdzięcznie. Oparła się tyłem o lustro. Odblokowała telefon.
— W pewnym momencie wibrował jak szalony, więc pewnie masz co oglądać — zagaiłam. Oparłam głowę o metalową ścianę.
— To tylko powiadomienia z YouTube'a. Pewnie dodał się w końcu filmik — odrzekła i przesunęła palcem po ekranie. Zablokowała telefon. — Ogarnę je sobie później. Teraz jestem zajęta. — Uśmiechnęła się do mnie ciepło. Opuściła dłoń z telefonem wzdłuż swojego ciała.
Brzuch rudowłosej wydał z siebie ciche mruknięcie. Obie spojrzałyśmy na miejsce, z którego wydobyło się to rozpaczliwe wołanie o jedzenie.
— Jesteś głodna?
— Jak cholera! — Cassie uśmiechnęła się szeroko
Zaśmiałyśmy się. Zaczęłam dłonią pocierać swój brzuch, który jakiś czas temu także wydawał z siebie podobne dźwięki. Zjadłam coś szybkiego w domu, bo Cassie zapewniała, że będzie dużo jedzenia. Nie chciałam się objadać przez bankietem.
— Musimy pójść coś zjeść. — Posłałam przyjaciółce błagalne spojrzenie.
— Koniecznie! — zawołała wesoło.
Winda zatrzymała się. Spojrzałyśmy na panel z przyciskami. Powinnyśmy się chyba zatrzymać wyżej. Drzwi otworzyły się. Ujrzałyśmy dwóch rozmawiających mężczyzn w garniturach, trzymających w wysokich, wąskich kieliszkach musujący, bladożółty napój alkoholowy.
— Pete! Sven! — zawołała Cassie i odbiła się od ściany windy — widzieliście może moją mamę?
— Cassandra! — odpowiedział jeden z nich, wyższy. Zmarszczył brwi i zerknął wzdłuż korytarza. — Wydaje mi się, że przechodziła tędy kilka chwil temu, nie? — zapytał, posyłając porozumiewawcze spojrzenie do kolegi.
— Tak. Chyba szła do pokoju konferencyjnego. – Przytaknął niepewnie drugi.
— Super, dzięki wielkie! — odpowiedziała prawie śpiewająco Cassie. Wyszła z windy. Ruszyłam za przyjaciółką.
Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie. Z poważną miną zaczęła przyglądać się wszystkim osobom znajdującym się w pomieszczeniu ze szklanych ścian. Również się zatrzymałam.
— Nie ma jej — stwierdziła niezadowolona — gdzie ta kobieta łazi?!
Jestem bardziej niż pewna, że pani Woodrow jest na imprezie – tak, jak usłyszała w pokoju na dole.
Mężczyzna w podeszłym wieku stojący w akwarium zaczął machać w naszą stronę. Jeżeli mnie pamięć nie myli (a z nią bywa różnie), to chyba formalny przełożony Cassie.
— Jak rozumiem, chcesz ich zapytać, czy rzeczywiście tu przed chwilą była? — spojrzałam na uśmiechającą się sztucznie przyjaciółkę.
— Nie chcę, ale chyba nie mamy wyjścia — odparła cicho. Otworzyła drzwi do oszklonego pomieszczenia.
— Dobry wieczór wszystkim — przywitała się przyjaźnie dziewczyna. Tłum składający się z może dziesięciu osób odpowiedział jej wesołym krzykiem. Wydaje się, że już są trochę wstawieni.
Cassie spojrzała na mnie przez ramię. Zmarszczyła brwi i wskazała sztywnym ruchem głowy, bym weszła razem z nią. Zebrałam powietrze w usta. Wypuściłam je głośno.
Dlaczego?
Niechętnie weszłam do pokoju.
Oby tylko nikt nie miał problemów, że osoba z zewnątrz biega za jedną z sekretarek. Nawet, jeśli jest ona córką dyrektorów, właścicieli, czy kim tam ważnym są jej rodzice.
— Jakże miło widzieć młodą panią Woodrow po godzinach — odpowiedział podstarzały mężczyzna aksamitnym, choć mało przyjemnym głosem — i przyprowadziła pani koleżankę. Oh, jak miło!
Tak, to z pewnością typ, o którym wspominała. Przyznaję, że byłam pewna, że przesadzała przy opisywaniu jego głosu. Nie byłam na to gotowa. Nie powinnam oceniać ludzi po takich drobnostkach, ponieważ nie mają na nie wpływu, ale... cholera, on brzmi jak taki typowy zboczeniem z filmów czy gier!
Cassie zachichotała nerwowo.
— Jednak jesteś? Jeszcze wczoraj mówiłaś, że nie chcesz przychodzić! — kobieta w czerwonej sukience, przykrótkiej sukience zaczepiła Cassie. Usiadła na długim stole. Wywinęła kieliszkiem przy czym prawie wylała na siebie jego zawartość.
— Przecież nie zostawiłabym rodziców samych. Tym bardziej, że muszę ogarnąć trochę papierkowej roboty, bo została jeszcze z wczoraj — wytłumaczyła łagodnie dziewczyna.
— Oto cała młoda panna Woodrow! Wszystko robi na ostatnią chwilę! — zaśmiał się podstarzały mężczyzna, na co cały tłum zebrany w pokoju wybuchł głośnym, prawie pogardliwym śmiechem.
Na mojej twarzy zaczęło się malować zażenowanie. Opuściłam lekko głowę, by nikt nie mógł tego zobaczyć. Nie wiem, czy gorsi są trzeźwi czy po pijaku.
Ułożyłam dłoń u dołu pleców Cassie. Kciukiem zaczęłam delikatnie głaskać dziewczyne, by dodać jej trochę otuchy.
Oni nam w niczym nie pomogą. W ogóle dziwne, że robią córce właścicieli taką łaskę. Może to dlatego, że Cassie woli żyć ze wszystkimi w spokoju i mało kiedy interweniuje w sprawach związanych z nią samą. Jestem w szoku, że tak chętnie chce przychodzić do pracy.
— Mam taki nawał pracy, że trudno mi się ze wszystkim samej wyrobić — odpowiedziała obojętnym tonem i przechyliła lekko głowę — Widział ktoś moją mamę?
— Niby ile pracy może mieć zwykła sekretarka? — zapytała jakaś kobieta w długich, czarnych włosach. Tłum ponownie zaczął się śmiać.
Poczułam, że ciało Cassie lekko się napina. Cofnęłam rękę. Zaczyna tracić do nich cierpliwość.
— Zadałam pytanie — rzekła donośniej — Widział ktoś moją mamę?
— Była i poszła — odparła kobieta w czerwonej sukience w taki sposób, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
— Pewnie teraz bawi się równie dobrze, jak my — dodał mężczyzna z nieprzyjemnym głosem.
— Dziękuję, tylko tyle chciałam wiedzieć. — Cassie odwróciła się na piecie. — Miłej zabawy — dodałam z uśmiechem i ruszyła w stronę wyjścia. Posłusznie ruszyłam za przyjaciółką.
— Banda bufonów — skomentowałam.
— Daj spokój — rzuciła luźno rudowłosa.
Zmarszczyłam brwi.
— Okropnie cię potraktowali! — zawołałam. Czemu jej to nie rusza?
— Byli pod wpływem, jak inaczej mieli się zachować? — zaśmiała się cicho. Nacisnęła przycisk od windy.
— Jestem pod wrażenie, że znosisz takie traktowanie — przyznałam i stanęłam obok przyjaciółki.
— U siebie na dole mam ludzi, z którymi lubię pracować. Tych tutaj widzę raz na nigdy. Nie będę się nimi przejmować, bo to nie ma sensu. — Wzruszyła ramionami. — Poza tym, gdyby nie ja, to oni dalej tonęliby w papierach. Ważne, że ja wiem, jak ważna jestem — odpowiedziała dumnie z szerokim uśmiechem.
Uniosłam lekko kąciki ust.
— Nie zasługują na ciebie.
— Pewnie masz rację — zaśmiała się. Drzwi do windy otworzyły się — wiesz co? — zaczęła — jutro to załatwię. — Odwróciła głowę w moją stronę. — Chodźmy coś zjeść i zacznijmy się bawić!
~*~
— Dajesz, mała! — krzyknęłam do dopijającej czerwonego drinka Cassie. Zacisnęła mocno powieki oraz usta. Odstawiła szkło na marmurowy blat stolika. Westchnęła ciężko i otworzyła oczy.
— Co to dla mnie!? — zawołała i uderzyła się lekko dwa razy otwartą dłonią w dekolt. Uśmiechnęła się zwycięsko.
— Przecież ledwo ci wszedł! — zaśmiałam się.
Rudowłosa przyłożyła wskazujący palec do swoich ust.
— Ćśś! — syknęła, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Wybuchłyśmy głośnym śmiechem.
Puściłam wzrok po sali oświetlanej kolorowymi światełkami tańczącymi po każdej powierzchni. Jakby chętnie towarzyszyły wszystkim bawiącym się dzisiaj ludziom.
Poczułam, jak ktoś łapie mnie za nadgarstek. Odwróciłam głowę w stronę zbliżającej się do mnie uśmiechniętej przyjaciółki. Oparła niezdarnie czoło o moją skroń.
— Chodźmy do baru! — zawołała mi do ucha, śmiejąc się.
Odsunęłam głowę. Posłałam dziewczynie porozumiewawcze spojrzenie.
— Nie masz na razie dość? — Uśmiechnęłam się głupawo.
W odpowiedzi otrzymałam wywrócenie oczami. Pociągnęła mnie w stronę baru. Zsunęłam się z krzesła, łapiąc prawie w biegu swoją torebunię.
— Nie po to przyszłam tu z tobą, żebyś zachowywała się jak Mona! — zawołała, odwracając się do mnie. Wytknęła koniuszek języka. Stanęłyśmy przy barze.
— Czy w jednym ze swoich ostatnich filmików nie mówiłaś o tym, że nie lubisz przesadzać z alkoholem? — zapytałam zadziornie.
Cassie zmarszczyła w uroczy sposób grzbiet swojego nosa. Dłonią delikatnie zakryła mi usta.
— Przestań, za dobrze się bawię! — Pogroziła mi z uśmiechem palcem wolnej ręki.
Zachichotałam. Złapałam ją za nadgarstek, ściągając jednocześnie dłoń ze swojej twarzy.
— Wypomnę ci! — zagroziłam.
Przyjaciółka posłała mi zadziorne spojrzenie.
— Cassandra! Bee! — zawołał dobrze mi znany, damski głos. Uniosłam wzrok na podchodzącą do nas kobietę. Uśmiechnęłam się do niej szeroko. Cassie odwróciła się na pięcie.
— Mama! — zawołała i wyrzuciła ręce do góry. Kobieta podeszła do nas tanecznym krokiem. — Szukałyśmy ciebie!
Pani Woodrow spojrzała na swoją córkę z niezrozumieniem, ale i uśmiechem.
— Szukałyście? Cały czas byłam tutaj! — odpowiedziała rozbawiona. Złapała kontakt wzrokowy z barmanem i pokazała dwa palce.
— Musisz coś zrobić! — zawołała rudowłosa, łapiąc matkę za rękę.
Na twarzy kobiety pojawiła się niechęć.
— Znowu coś? Nie może to poczekać do jutra? — zapytała. Przechylając głowę, rzuciła Cassie błagalne spojrzenie.
— A jesteś pewna, że chcesz to robić jutro na kacu? — Rudowłosa ułożyła swoją dłoń na biodrze.
— Jesteś bardziej zaangażowana w firmę ode mnie! — Kobieta pokręciła rozbawiona głową. Złapała dwa drinki przygotowane przez barmana. Ruchem głowy wskazała Cassie kierunek i ruszyła w tamtą stronę.
Dziewczyna odwróciła się do mnie z pytającą miną. Zacisnęłam lekko palce na swoje torebce.
— Pójdę się przewietrzyć, bo mi gorąco! — krzyknęłam i zaczęłam się ostrożnie wachlować torebunią.
Dziewczyna posłała mi podejrzliwe spojrzenie. Ruszyła w stronę wyjścia. Wskazała dwoma palcami na swoje oczy, a następnie na mnie. Zachichotała cicho. Obróciła się zgrabnie i ruszyła za mamą.
Wywróciłam oczami i odetchnęłam z ulgą.
Nareszcie nadarzyła się okazja!
Zagryzłam lekko wargę. Ruszyłam w stronę tarasu. Otworzyłam szklane, grube drzwi. Chłodne powietrze otuliło moje nagrzane ciało. Uśmiechnęłam się delikatnie. Drzwi za mną zamknęły się. Głośna muzyka przycichła na tyle, by służyć za przyjemne tło przy ewentualnych rozmowach czy samotnemu przyglądaniu się miastu z dużej wysokości. Ruszyłam powoli przed siebie, rozglądając się pobieżnie po garstce ludzi znajdujących się na tarasie. Wiszące lampki, kilka stoliczków, krzeseł i dużych roślin w donicach. To wszystko bardziej przypomina kameralne przyjęcie niż wielką imprezę firmową.
Skierowałam się w kąt tarasu, zaraz za donicą z dużym, egzotycznym drzewkiem czy tam kwiatem.
Złapałam się chłodnej, metalowej barierki. Delikatny powiew przemknął po odkrytych częściach mojego ciała, powodując przyjemne dreszcze. Rzuciłam wzrokiem dół. Na jeżdżące samochody, przechodzących ludzi.
No dobra, przyszłam tutaj w konkretnym celu.
Spuściłam głowę. Otworzyłam torebeczkę. Rozpięłam zamek błyskawiczny. Wsunęłam palce do kieszonki. Chwyciłam delikatnie cienkiego, miętowego papierosa. Uśmiechnęłam się do siebie iście szeroko.
Wiem, że nie powinnam, ale tak dawno nie paliłam, a po alkoholu wchodzi najlepiej.
Zagryzłam lekko dolną wargę. Zachichotałam.
Kurwa, tłumaczę się przed sobą?
Wsunęłam odpowiednią końcówkę do ust. Ręką zaczęłam przeszukiwać dno torebki. Zmarszczyłam lekko brwi.
Nie, tylko nie mów, że nie spakowałam...
Nerwowo zaczęłam machać palcami w torebce oraz w kieszonce.
— Cholera! — mruknęłam pod nosem, wyrzucając głowę do tyłu. Zamknęłam torebunię i zawiesiłam ją sobie na ramieniu, a papierosa wyciągnęłam spomiędzy ust. Odetchnęłam niechętnie.
Świetnie. Teraz będę musiała żebrać o ognia...
Obróciłam się.
Mój wzrok przyciągnął idący jakby w moim kierunku chłopak w ciemnych spodniach, białej koszulce z nadrukiem, czarnej kurtce oraz z papierosem w ustach. Jego głowa zaczęła się powoli unosić. Spod ciemnej, lekko roztrzepanej grzywki wyłoniły się czarne oczy. Nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Uważnie zaczęłam się przyglądać jego twarzy. Zmarszczyłam lekko brwi.
Skąd ja go kojarzę...
Chłopak zatrzymał się i otworzył szeroko oczy, a na jego twarzy pojawił się wesoły uśmiech. Po moim ciele rozpełzły się przyjemne dreszcze. Również otworzyłam szerzej oczy, wzięłam głęboki wdech i uśmiechnęłam się.
— Bee!
— Warren! — powiedzieliśmy jednocześnie. Zaśmialiśmy się.
Zlustrowałam chłopaka wzrokiem, próbując dopasować tego niskiego, chudziutkiego chłopaczka w za dużych ciuchach po starszym bracie, którego kiedyś znałam, do tego wysokiego, postawnego mężczyzny stojącego tuż przede mną.
— To naprawdę ty — powiedziałam, nie mogą uwierzyć w to, jak bardzo się zmienił — Wow! — przyznałam, pokazując ruchem ręki na chłopaka.
— Tak. — Przytaknął lekkim ruchem głowy. Nie pozostał mi dłużny w przyglądaniu się. — Ledwo cię poznałem — przyznał niskim tonem. Uśmiech jakby się przykleił do jego twarzy – ani drgnął.
Zaśmiałam się.
— Przestań! — Machnęłam niedbale ręką. — Całe życie wyglądam tak samo. — Wywróciłam rozbawiona oczami, nie mogąc ściągnąć uśmiechu z twarzy. Ponownie przyjrzałam się chłopakowi. Nie wierzę, że to on! — Co Ty tu robisz?
— Cóż — zaczął. Obrócił się lekko, a ruchem ręki wskazał za siebie. — Przyszedłem na pomoc znajomemu. Jest tu barmanem, a miała być duża impreza i chciał by było tak, jak zażyczyła sobie szefowa. — Wsunął dłoń do kieszeni spodni.
— Tak? Co za przypadek! — rzekłam zaskoczona.
Przymrużył lekko oczy.
— Palisz? — zapytał, a ruchem głowy wskazał na mnie.
Spojrzałam na papierosa trzymanego między palcami. Przymrużyłam lekko oczy, a swój wzrok ponownie utkwiłam w Warrenie.
— Tylko na imprezach — powiedziałam ciszej, jakby była to jedna z moich tajemnic.
Zaśmiał się krótko.
— Jasne. — Przytaknął. Wyciągnął z kieszeni czerwoną zapalniczkę.
Uśmiechnęłam się szerzej.
— Spadłeś mi z nieba. I to prawie dosłownie! — przyznałam z uśmiechem.
Chłopak odpalił zapalniczkę. Wsunęłam końcówkę cienkiego papierosa do ust. Ogień zetknął się z drugim końcem mentola, a ja zaciągnęłam powietrze wraz z dymem papierosowym.
— Zawsze do usług — odparł z uśmiechem. Wsunął również swojego papierosa do ust i odpalił go zapalniczką. Wyciągnął papierosa spomiędzy warg.
Wypuściłam dym papierosowy. Moje ciało lekko się rozluźniło.
— Bardziej ciekawi mnie, co ty tu robisz — zaczął tajemniczym tonem, a z jego ust zaczął wydobywać się siwy dym. Schował zapalniczkę z powrotem do kieszeni. Przeszedł kilka kroków do przodu. Oparł się łokciem o barierkę. — Nie wyprowadziłaś się przypadkiem już w szkole na drugi koniec kraju? — Posłał mi pytające spojrzenie.
— Tak, wyprowadziłam się, ale... — zachichotałam cicho.
Ale co? Co mu odpowiedzieć?
Wsunęłam papierosa trochę głębiej do swoich ust. Zębami ostrożnie przegryzłam kulkę znajdującą się w środku szluga. — Ale znowu jestem w swoich rejonach — odpowiedziałam szybko. Mam nadzieję, że nie będzie wchodził w szczegóły. — A poza tym właśnie znajdujemy się imprezie państwa Woodrow. Ich córka chodziła ze mną do klasy, przyjaźniłyśmy się kiedyś. Kojarzysz, o kim mówię? — Przekręciłam głowę na bok. Wsunęłam papierosa do ust i zaciągnęłam się.
Chłopak przymrużył powieki, a oczami zaczął błądzić gdzieś w oddali, jakby próbował sobe przypomnieć, o kim mówię.
— Ruda — dodałam i wypuściłam dym z ust.
Warren ponownie się uśmiechnął. Przytaknął.
— Tak, to kojarzę! — Odwrócił głowę i objął wzrokiem cały taras. Spojrzał ponownie na mnie. — I to wszystko jest jej rodziców? — zapytał zdumiony. Ręką z trzymanym papierosem nakreślił w powietrzu okrąg.
— Dokładnie tak — przyznałam.
— Wow — mruknął, będąc pod wrażenie. Przytaknął kilka razy głową, a na jego twarzy wyrysowało się uznanie.
— A pamiętasz Monę? Ona też jest w mieście, choć nie mogła przyjść na imprezę — skłamałam.
— Tak? — zapytał i spojrzał na mnie. — No popatrz, sami swoi. W zasadzie nic w tym dziwnego, jest to największe miasto w niedalekiej odległości od Springfield. Pewnie chodzi tu wielu ludzi, których widywaliśmy na korytarzy — dodał i wzruszył lekko ramionami — Ja tu przyjechałem z Colinem, pamiętasz go?
W mojej głowie zaczął malować się obraz uroczego, nieco grubszego, wesołego chłopaczka, który potrafił wszystkich rozbawić, nawet nauczycieli. Uśmiechnęłam się szeroko.
— Nie sposób o nim zapomnieć. — Zaprzeczyłam lekkim ruchem głowy. Pamiętam, że Colin miał wysokich rodziców oraz rodzeństwo i bał się, że już do końca życia zostanie, jak to nazwał, „małą kulką". Może by tak zapytać... — Urósł wreszcie? — zapytałam i zagryzłam lekko dolną wargę. To jednak nie powstrzymało kącików moich ust przed wystrzeleniem w górę.
Warren zaśmiał, aż jego oczy zmrużyły się, a wokół nich pojawiły się urocze zmarszczki.
— Niestety tak — odparł rozbawiony. Zaśmiałam się cicho. — Już przestał być Małą Kulką.
— Jaka szkoda — odpowiedziałam z udawanym smutkiem — ale humor mu dalej dopisuje?
— Poza wzrostem nic się nie zmienił. To dalej ten sam Colin — zapewnił Warren.
Zachichotałam.
— To super. I w ogóle świetnie, że dalej się trzymacie! — zawołałam radośnie. Zaciągnęłam się papierosem.
— Od przedszkola aż po grób — zapewnił z uśmiechem.
— To skoro wy dalej się trzymacie i ja z dziewczynami też, to może umówimy się raz w piątkę? Nawet nie wiesz, jak przez te wszystkie lata brakowało mi tych naszych głupawek na przerwach pod ścianą z ogłoszeniami! — zaproponowałam z nadzieją, że się ze mną zgodzi.
Przyznaję, że w szkole było – nie przebierając w słowach – chujowo, ale dzięki przerwom z Rey'em i Colem można było choć na chwilę o tym wszystkim zapomnieć.
Warren uniósł lekko brew oraz ramiona, a na jego twarzy pojawił się intrygujący uśmiech.
— Może kiedyś uda się nam zorganizować takie epickie spotkanie — odpowiedział tajemniczo.
— Ono musi się-
— Pszczółko moja kochana — przerwał mi uroczy głosik zmęczonej Cassie. Od razu skierowałam głowę w stronę źródła dźwięku. Moim oczom ukazała się zmarnowana, lekko chwiejąca się postać mojej przyjaciółki. — Wiem, że jest jeszcze wcześnie, ale zdarzył się mały wypadek i muszę wracać do domu, ale nie mogę ciebie tu samej zostawić, więc biorę cię ze sobą — powiedziała smutno.
Posłałam Cassie zmartwione spojrzenie. Podeszłam trochę bliżej.
— Mały wypadek? Co się stało? — zapytałam, nie kryjąc swojego zaniepokojenia.
— Rzygałam — odparła beznamiętnie. Kąciki moich ust zaczęły się delikatnie unosić. Usta Cassie wykręciły się w uroczą pyzę. — Przykro mi, że tak wyszło.
— W porządku, nic się nie stało — zapewniłam, będąc nieco rozbawiona.
— Zaraz będzie po nas samochód i odwiozę cię do domku. Nie chcę, żebyś była tu sama i bez podwózki — dodała Cassie.
— Ja mogę cię odwieźć — wtrącił Warren. Spojrzałam na niego z pozytywnym zaskoczeniem. — Dla mnie żaden problem, a i tak nie planuję być tutaj za długo. Podaj tylko adres. — Posłał mi przyjazny uśmiech. Odwzajemniłam go.
— Dzięki, ale to kawałek stąd. Mieszkam na A New Era Estate-
— Ejejejejejejej! — wtrąciła mi się Cassie, wskazując na mnie palcem. Posłała mi porozumiewawcze spojrzenie, jakbym miała uważać na słowa. Przeniosła palec na Warrena. Jemu dla odmiany posłała podejrzliwe spojrzenie. — A ty kim jesteś?
Na śmierć zapomniałam!
— To jest Warren — odpowiedziałam szybko. — Warren Putch. Chodził z nami do szkoły. Często siedziałam z nim na przerwach. Zresztą ty i Mona też — dodałam z uśmiechem.
Oczy Cassie zaczęły się niebezpiecznie szeroko otwierać.
— Warren? — zapytała i skierowała wzrok na chłopaka. Przekręciła lekko palec, którym nie przestała na niego wskazywać. — Ten Warren? — zapytała go
— Tak, ten Warren — odparł rozbawiony chłopak. — Cześć, Cassie — przywitał się.
— Cz-cześć, a-ale — Dziewczyna zaczęła lekko kręcić głową i uważnie lustrować chłopaka od dołu do góry. Po wyrazie jej twarzy, można byłoby uznać, że jej mózg nie jest w stanie przyjąć tego, co przed sobą widzi. — Wow — wydusiła w końcu z siebie, a było to krótkie, ale szczere okazanie zdumienia.
Warren ponownie się zaśmiał.
— Gdybym wiedział, że ludzie będą na mnie tak reagować, to ubrałbym w gorsze rzeczy — zaśmiał się.
— Nie, poważnie – wow! — powiedziała Cassie, która widocznie się ożywiła. — Jej palec zamienił się we wskazującą na chłopaka rękę. Zaczęła nią machać lekko w powietrzu. — Kojarzę cię z za dużymi koszulkami lub uroczymi sweterkami i okularami, ale tego — powiedziała, pokazując powoli na sylwetkę chłopaka — się nie spodziewałam. Wyglądasz jak seksowny gangster z filmów erotycznych.
Parsknęłam głośnym śmiechem.
— Jakie ty filmy oglądasz?
Warren uniósł zaskoczony brwi. Położył dłoń na swojej klatce piersiowej.
— Dziękuję. Ty też dobrze wyglądasz — powiedział, w dalszym ciągu nie kryjąc swojego rozbawienia.
— Bee, ja mu nie ufa — odparła stanowczo Cassie, patrząc na mnie.
— Co? Czemu? — zapytał zdziwiony. Ja również spojrzałam na przyjaciółkę, będąc zaskoczona jej nagłą zmiana nastawienia wobec chłopaka.
— Jego nowy, gangsterski styl nie wzbudza mojego zaufania — odparła, ledwo powstrzymując kąciki swoich ust przed unoszeniem się. — Pewnie podjedzie po ciebie furgonetką z zaciemnionymi szybami, wpakuje ciebie do środka siłą i gdzieś uprowadzi. Nie mogę na to pozwolić — ostatnie zdanie wypowiedziała z szerokim uśmiechem i chichotem.
Zaśmiałam się wesoło.
Co za pomysł!
— Nie sądziłem, że będę dzisiaj kogoś gdzieś uprowadzał, więc niestety nie jestem furgonetką — odparł z udawanym smutkiem Rey.
— Szkoda — dodałam.
Zaśmialiśmy się wszyscy.
— Ej, czy ty palisz? — wypaliła bez ostrzeżenia Cassie.
Zimne dreszcze przebiegły po moich plecach. Otworzyłam szeroko oczy.
O cholera!
— Nie? — odparłam niepewnie i powoli zaczęłam chować szluga za plecami.
— To nie jest groźba, ale jeszcze raz zobaczę cię z papierosem i zarobisz kwasem żołądkowym — powiedziała z pełną powagą rudowłosa.
— Nawet jednego nie mogę raz na jakiś czas? — Spuściłam lekko głowę. Posłałam przyjaciółce błagalne spojrzenie.
— Tym bardziej nie — odrzekła i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
Warren cmoknął.
— No cóż — powiedział cicho. Wyciągnął rękę w moją stronę i wychylił się lekko. Wyciągnął mi spomiędzy palców papierosa.
— Ej! — zaprotestowałam i wyciągnęłam rękę po szluga.
— Nie będziemy ryzykować rozlewem kwasu żołądkowego — zaprzeczył, trzymając w górze w palcach swojego oraz mojego papierosa. Ruszył na inną część tarasu, zapewne w poszukiwaniu czegoś, co służy za popielniczkę.
Zachichotałam cicho i zaczęłam lekko kręcić głową.
On też się nic nie zmienił.
Cassie odwróciła gwałtownie głowę w moją stronę, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. Uniosłam pytająco brew. Dziewczyna zagryzła dolną wargę, przymrużyła brwi, a palcami zaczęła wykonywać takie ruchy, jakby coś ugniatała.
— Bierz się za niego! — powiedziała półszeptem.
Spojrzałam na przyjaciółkę z niedowierzaniem.
Towarzystwo Mony tak nam się udziela, że nawet, jeśli nie ma jej z nami fizycznie, to w naszych myślach jej komentarze zawsze gdzieś muszą krążyć?
— Zachowujesz się jak Mona! — zarzuciłam cicho rudowłosej.
— Wiem, ale ten jeden, jedyny raz bym się z nią teraz zgodziła, gdyby to powiedziała! — Zacisnęła pięść. Odwróciła szybko głowę, by spojrzeć na chłopaka. Zerknęła znowu na mnie. — Widziałaś jego tyłek? Plecy? Ramiona? Twarz?
Opuściłam powieki do połowy, a usta zaciągnęłam w cienką linię.
— Cassie, schlałaś się.
— Nieprawda, już jestem w połowie trzeźwa! — zaznaczyła.
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
— To jest Warren — sprostowałam, wysuwając lekko głowę. — Ten sam, którego znamy ze szkoły!
— Nie! To jest Warren, który wyewoluował do wręcz idealnej postaci, by spełnić marzenia nas wszystkich z czasów szkolnych!
Zmarszczyłam brwi.
Marzenia wszystkich ze szkoły?
— O czym ty mówisz? — zapytałam.
— Zutylizowałem— zaczął Warren.
Z żołądka Cassie dobiegł głośny, niepokojący dźwięk, pnący się szybko w górę. Dziewczyna szybko docisnęła zwiniętą w dłoń pięść do warg. Cofnęłam się lekko i uniosłam ręce na poziomie swojej klatki piersiowej. Stłumione przez zamknięte usta beknięcie zachwiało rudowłosą. Przymknęła oczy.
— Tego drinka na pewno nie oddam — odparła cicho, odsuwając dłoń od swoich ust. Uśmiechnęła się lekko.
Odetchnęłam z ulgą. Zerknęłam na Warrena, któremu również ulżyło.
— Odprowadzę was na dół — zaproponował.
~*~*~*~
— Nieprawda, ona była okropna! — zawołała ze śmiechem Cassie z dołu klatki schodowej.
— Może i tak, ale nikt się tak śmiesznie nie wkurwiał, jak ona — odpowiedział Warren. — To było warte każdego wezwania rodziców.
Zeszłam na kolejne półpiętro. Zobaczyłam stojącą przy drzwiach Cassie, próbującą wpisać kod. Dwa krótkie odgłosy wydobyły się z drzwi. Takie same, jak na górze tej plątaniny schodów. Zeszłam na dół. Chłopak złapał za klamkę i otworzył drzwi przed rudowłosą. Cassie stanęła tuż przed nim.
— Warren — zaczęła i uniosła lekko głowę. Położyła dłoń na jego ramieniu. — oficjalnie stwierdzam, że jesteś nienormalny.
Zaśmiali się oboje. Uśmiechnęłam się do siebie.
Brakowało mi tego. Głupich rozmów, śmiania się z nauczycieli. Cholera, jak bardzo!
— Weź klina i wetknij w drzwi. Tak, jak u góry — podpowiedziała Cassie, wychodząc na zewnątrz.
Chłopak nogą przesunął drewnianego klina. Przeszłam obok Warrena w drzwiach. Dobiegł do mnie zapach jego perfum.
Ładny.
Swoją uwagę skierowałam na odpalony samochód stojący w zaułku. Cassie stanęła przed nim i pomachała energicznie ręką. Samochód mrugnął światłami.
To po nas.
Obróciłam się. Spojrzałam na Warrena, zamykającego ostrożnie drzwi. Uniósł wzrok na mnie. Uśmiechnęliśmy się. Ruszył powoli w moją stronę.
— Fajnie było cię znowu zobaczyć. — Uśmiechnęłam się szerzej.
— Fajnie będzie cię znowu zobaczyć — odpowiedział i również szerzej się uśmiechnął — mamy jeszcze tyle do wspominania — dodał.
— Tylu nauczycieli do wyśmiania — dodałam od siebie.
Zaśmialiśmy się cicho.
— Dałaś już mu swój numer lub inne media społecznościowe? — zapytała nagle Cassie stojąca obok.
Spojrzałam na przyjaciółkę.
— Numer?
— Tak, numer. Jak chcecie się inaczej umówić? — zapytała Cassie, a jej usta rozciągnęły się uśmiech przypominający jeden z ulubionych Mony.
Posłałam dziewczynie mordercze spojrzenie, na co ta odpowiedziała chichotem.
— Lepiej zapisz — powiedział niskim tonem Rey i podał mi swój telefon — nie chcemy przecież ryzykować rozlewem kwasu żołądkowego.
Zaśmiałyśmy się z Cassie.
— Jest nienormalny, ale dobrze gada — zauważyła Cassie.
Wzięłam telefon chłopaka do ręki. Wpisałam swój numer. Podałam chłopakowi smartfona.
— Ja ci dałam swój numer, więc ty musisz do mnie napisać pierwszy — rzekłam z tajemniczym uśmiechem.
— Dobrze. — Chłopak przytaknął i również się uśmiechnął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top