PROLOG

               Chłodne, poranne powietrze zaczęło muskać mój prawy policzek i szyję. Wślizgnęło się pod bluzę. Wzdrygnęłam się lekko. Zaczęłam się rozglądać. Przymrużyłam oczy, jakby miało mi to dać zdolność przedzierania się wzrokiem przez mgłę.

                Nic nie widać, nic nie słychać. Chyba nic nie jedzie.

                Westchnęłam ciężko. Złapałam się kurczowo plecaka. Truchtem ruszyłam na drugą stronę jezdni. Podbiegłam do ogrodzenia utworzonego z zielonych krzaczków sięgających mniej więcej do pasa. Przykucnęłam. Spojrzałam w górę, na okna na pierwszym piętrze.

                Zamknięte, więc rodzice Nate'a śpią. Jeszcze.

                Poprawiłam spadający z głowy kaptur. Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Weszłam w Połączenia. Dotknęłam lekko kafelkę z numerem telefonu Nate'a. Przyłożyłam urządzenie do ucha. Usłyszałam pusty dźwięk odrzuconego połączenia. Zacisnęłam dłoń na telefonie na skutek irytacji wywołanej narastającym stresem. Odwróciłam głowę. Spojrzałam na nasze wspólne zdjęcie, które jakieś dwa tygodnie temu ustawiłam na ekranie blokady.

                Jaja sobie robisz?

                Warknęłam cicho. Na przykurczonych nogach zaczęłam obchodzić dom. 

                Zaspał, na pewno! Cholera, uduszę go! Za jakieś dziesięć minut odjeżdża nasz autobus!

                Zatrzymałam się przy niewielkiej „dziurze" w ogrodzeniu, która powstała na skutek częstych odwiedzin mniej lub bardziej spodziewanych gości u Nate'a. Rzuciłam badawcze spojrzenie zza krzaczków. Ostrożnie się podniosłam. Zaczęłam się powoli przeciskać przez szczelinę, starając się wywołać możliwie najmniej niechcianych i głośnych dźwięków.

                Podeszłam do niedomkniętego okna piwnicy, które parę miesięcy temu zepsuł przypadkiem jeden z kolegów Nate'a podczas jakiejś pijackiej gry. Ściągnęłam plecak. Telefon schowałam do kieszeni bluzy. 

                Lepiej, żeby idiota miał już wszystko przygotowane! Cholera, przecież ledwo wczoraj o tym gadaliśmy! Nie mógł o tym zapomnieć!

                Przykucnęłam. Położyłam palce na zakurzonej szybie. Pchnęłam ręką okno. Otworzyło się bezgłośnie. Przysunęłam się bliżej wraz z plecakiem. Wsunęłam głowę do środka. Skierowałam wzrok w stronę materaca.

                Moim oczom ukazał się zaspany, uśmiechnięty Nate, pieszczący lewą pierś rozczochranej Rose. Moje ciało napięło się. Wzięłam głęboki wdech. Moje ręce stały się ciężkie, jakbym straciła nad nimi władzę.

                Co–
                Serce zaczęło bić głośniej i wolniej. Plecak wysunął mi się z dłoni, przechylając się przy tym do przodu. Spadł na podłogę z hukiem.

                Nate zaczął leniwie unosić głowę. Nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Chłopak wzdrygnął się potężnie, a jego oczy otworzyły się nienaturalnie szeroko, jakby zobaczył ducha.

                — Bee? — zawołał półszeptem. Złapał za pluszowy, żółty koc, który kupiłam mu na urodziny. Zakrył nim blondynę aż po samą szyję.

                Dziewczyna z niesmakiem zaczęła przecierać oczy. Spojrzała w moją stronę. Wystraszona, uniosła się na łokciu. Wolną ręką przytrzymała przy swojej klatce piersiowej koc.

                Wypuściłam głośno powietrze przez usta. W moich oczach zaczęły zbierać się łzy.

                Nie... Niemożliwe.

                Usiadłam na wewnętrznym parapecie. Niezgrabnie zeskoczyłam na podłogę. Podparłam się rękoma, by nie stracić równowagi. Podniosłam się powoli, nie mogąc odkleić wzroku od mojego chłopaka leżącego przy swojej rzekomej „przyjaciółce".

                — Jak — zaczęłam, próbując kontrolować drżenie dolnej wargi — mogłeś?

                Nate potrząsnął szybko głową. Udekorował twarz czarującym uśmiechem. Dobra mina do złej gry. Jak zawsze. Nie odrywając wzroku ode mnie, ostrożnie ściągnął z siebie koc. Wstał szybko na równe nogi. Ręką zakrył widoczne wybrzuszenie swoich bokserek w delfiny. Moich ulubionych. Zaczął powoli obchodzić materac od strony Rose. Uniósł otwartą dłoń wewnętrzną częścią do mnie.

                — To nie to, na co wygląda — powiedział z przekonaniem, choć ostrożnie. Prawie tak, jakby negocjował z napastnikiem, który grozi mu bronią, a nie rozmawiał ze swoją dziewczyną.

                — My tylko—

                — Dlaczego? — zapytałam drżącym głosem.

                Nate wysunął szczękę i lekko przekręcił głowę. Na jego twarzy pojawiło się wyraźne zakłopotanie. Szybko wymusił na swoich ustach, by z powrotem wygięły się w uśmiech. Wszystko jasne. Zupełnie nie był przygotowany na tę sytuację. W ogóle nie zakładał, że mógłby zostać przyłapany. 

                — Pytasz mnie, dlaczego?

                — To tylko seks. Nic więcej — szepnęła cicho Rose ze słyszalną pobłażliwością.

                Zamknęłam oczy. Z trudem przełknęłam gorzkie rozczarowanie wymieszane ze śliną. Skupiłam się na rozbrzmiewającym w mojej głownie niespokojnym biciu serca.

                — Nie odzywaj się — burknął cicho Nate.

                — Zapomniałeś?

                Nie. Nie może być na tyle głupi. Wczoraj się z nim umawiałam. Mieliśmy się dzisiaj zobaczyć. To było oczywiste, że jeśli się nie zjawi, to po niego przyjdę. To nie ma sensu! 

                — O co chodzi? — zapytała cicho dziewczyna.

                — Rose! — upomniał ją.

                Otworzyłam oczy.

                Chyba... że to mnie uważa za głupią.

                — Tak naprawdę, to nie sądziłem, że mówiłaś poważnie. — Uniósł barki, jakby chciał w nich schować głowę i zacisnął lekko dłonie. 

                Zamrugałam szybko. Drobne krople łez poukładały się na moich rzęsach niczym koraliki na sznurkach.

                — Słucham? 

                Wykręcił usta i lekko ugiął się na nogach. Jakby jego myśli zaczęły nagle ważyć przynajmniej tonę. Puścił wzrok po piwnicy, którą wspólnie urządzaliśmy na jego własny pokój. Taki, jaki zawsze chciał mieć. Pokręcił głową. Spojrzał znowu na mnie. Ruszył powoli.

                — To jest wszystko, co znamy — zaczął i rozłożył lekko ręce na boki. Jak ci wszyscy aktorzy w serialach, gdy opowiadają o swoich planach związanych z firmą. — Nie możemy stąd odejść i zacząć gdzieś indziej z niczym. Przecież mamy tutaj wszystko. Znajomych, rodzinę, dach nad głową — wytłumaczył ciepłym tonem, patrząc mi w oczy. Zagryzł lekko dolną wargę. 

                Zaczęłam kręcić głową.

                Nie wierzę. Naprawdę nie wierzę w to, co słyszę!

                — Mieliście wyjechać? — zapytała wręcz zszokowana dziewczyna.

                — Ty masz — odpowiedziałam z naciskiem na pierwsze słowo.

                Przez wszechogarniający mnie smutek i rozczarowanie zaczął przedzierać się gniew. Zacisnęłam lekko zęby oraz pięści.

                On... On mówi tylko o sobie. Jest tylko jego dobro, do którego znowu ja muszę się dostosować? Przecież mówił, że to dla mnie zrobi! 

                Nate zatrzymał się kilka kroków przede mną. Przełknął ślinę. Sądząc po wyrazie jego twarzy – z ogromnym trudem. Uniósł brwi w charakterystyczny sposób.

               — Naprawdę myślałem, że nie mówisz tego poważnie — powiedział jak do kilkuletniej dziewczynki. — Przecie—

                Moje ciało zaczęło drżeć pod wpływem negatywnych emocji. Podeszłam szybkim, zdecydowanym krokiem do chłopaka. Odsunął się wystraszony. Ściągnęłam kaptur z głowy. Wskazującym palcem lewej ręki nakazałam mu skupić się na odcisku dłoni prawie świecącym na mojej twarzy.

                — Czy to wygląda, jakbym nie mówiła poważnie!? — krzyknęłam, patrząc w jego zbyt ciemne oczy. Znowu zaczął brać jakieś świństwa. Mówił, że z tym skończył!

                Spuścił wzrok i umieścił go gdzieś przy swoich nogach. Zaprzeczył pewnym ruchem głowy.

                — O kurcze, Bee, co ci się stało? — pisnęła cicho Rose. Spojrzałam z niedowierzaniem na dziewczynę. Prawe zapomniałam, że jest tutaj z nami.

                Prychnęłam. 

                — Widzisz? — Wskazałam ręką na blondynkę. — Nawet ona zdaje sobie sprawę z tego, że to nie są żarty!

                — Żabciu — powiedział, przy czym uniósł dłonie w uspokajającym geście — wiem, że u ciebie nie jest najlepiej, ale—

                — Mówienie ci od kilku tygodni o moich planach ucieczki też było dla ciebie głupim gadaniem? Przygotowywanie się? Dokładne analizowanie, czy wystarczy nam na początek pieniędzy? Omawianie tego, gdzie chcemy jechać? Przecież sprawdzaliśmy jeszcze wczoraj, o której jedzie autobus, żebyśmy się na niego nie spóźnili! — Łzy zaczęły spływać po moich policzkach.

                Spuścił głowę, układając dłonie na swoich biodrach. Westchnął.

                — Myślałeś, że tego wcale nie zrobię? Że nie starczy mi odwagi? — zapytałam, próbując wymusić na nim konkretną odpowiedź.

                — Nie — odparł krótko. — Po części — dodał, kiwając lekko głową.

                — To znaczy?

                — W ogóle nie spytałaś mnie o zdanie. – Wzruszył lekko ramionami, patrząc na mnie z dołu, spod kilku luźno zwisających loczków. Jak zbity pies, próbujący uniknąć jeszcze większej kary. Uniosłam wysoko brwi i wysunęłam głowę, niedowierzając w to, co słyszę.

                — Że co?

                — No. — Znowu wzruszył ramionami. Postawa godna pięciolatka. Jakbym go oskarżała o coś pokroju stłuczenia ulubionego kubka. — Mam tu wszystko. Nie mógłbym zostawić tak zajebiście wyremontowanej piwnicy, rodziny i tych wszystkich znajomych, dziewczyn. Nie chcę zaczynać wszystkiego od zera. — Wyprostował się nagle. Spojrzał na mnie z góry z uśmiechem. — Poza tym chyba wcale ci nie zależy tak na tym wyjeździe, skoro tu przyszłaś. Może twoja sytuacja w domu nie jest tak zła, jak o niej opowiadasz? Przeczysz właśnie sama sobie. Mówiłem, że powinnaś pogadać z mamą, a ty chcesz od razu uciekać!

                Znowu! Znowu to samo! Znowu to robi! Znowu robi z siebie ofiarę, a ze mnie idiotkę, która ma wyimaginowane problemy! Jak moja matka!

                Moje ciało zaczęła wypełniać wrząca złość. Wzięłam zamach. Otwartą dłonią uderzyłam w twardą twarz Nate'a. Od ścian pokoju odbił się głośny plask i zassane powietrze. Zszokowany chłopak zaczął powoli dotykać swojego policzka. Zacisnęłam mrowiącą dłoń.

                Jak... Jak można być tak głupim!? Jak mógł coś takiego powiedzieć!? Tak bardzo mieć mnie... gdzieś!?

                — Dwa miesiące temu podczas seksu powiedziałeś mi, że pójdziesz za mną na koniec świata, bo nie pozwolisz, żeby matka tak mną poniewierała! — Wysyczałam przez zaciśnięte ze złości zęby. Łzy zamazały mi widok na pokój.

                — Podczas seksu? — oznajmił tak, jakby dostał olśnienia. — Wykorzystałaś moją słabość. Zdobyłaś to, co chciałaś, podstępem. 

                Chwyciłam za pierwszą rzecz znajdującą się na półce – którąś z figurek kolekcjonerskich. Rzuciłam nią w kierunku Nate'a. Odbiła się od zdezorientowanego chłopaka i wylądowała z przeraźliwym hukiem na podłodze. Złapałam kolejną.

                — Jezus Maria, Bee! — zawołał.

                — Obiecywałeś potem jeszcze wiele razy! — Ponownie rzuciłam figurką — Mówiłeś, że to dla ciebie ważne! Że ja jestem dla ciebie ważna! A ja ci głupia wierzyłam! — wykrzyczałam, rzucając kolejnymi przedmiotami w stronę chłopaka.

                — Kurwa mać, uspokój się! — wykrzyczał, próbując złapać mnie za ręce. Odsunęłam się.

                — Mam się uspokoić? — Prychnęłam. Pociągnęłam nosem. — Zostawiłeś mnie na lodzie! Ułożyłam całe życie pod ciebie, bo zapewniałeś, że mogę na ciebie liczyć! Zaplanowałam każdy najdrobniejszy szczegół, żeby niczego nam nie brakowało! Dziękowałam Bogu, że cię mam i że dzięki tobie moje życie nareszcie się zmieni! A ty tylko pieprzyłeś to, co chciałam usłyszeć, choć i tak miałeś gdzieś to, co się ze mną stanie!

                — To nie tak! — Powiedział stanowczo. Wystawił w górę wskazujący palec, chcąc mi wejść w słowo. 

                — To dokładnie tak! Przez ten cały czas myślałeś tylko o sobie! Skoro nie chciałeś nigdzie jechać, to dlaczego robiłeś mi nadzieję, pieprzony egoisto! Dlaczego pozwoliłeś mi wierzyć, że kogokolwiek interesuje to, co się ze mną dzieje? Ja pierdolę, dobrze, że seks z tobą nie trwa dłużej niż pięć minut i tylko tyle zdążyłeś mi obiecać! — wykrzyczałam resztką sił.

                Nate zacisnął usta w cienką linię. Zza jego pleców wydobył się cichy, stłumiony chichot.

                — Myślałeś kiedykolwiek o kimś innym niż tylko o sobie? Zastanawiałeś się, co się ze mną stanie? Co zrobię sama? Przecież nie mogę tu zostać! No, kurwa, nie mogę tu zostać! Nie z matką! A tym bardziej nie z tobą!

                Nie mogę tu zostać, a ten cholerny autobus odjeżdża za...

                Po moim kręgosłupie przebiegł lodowaty dreszcz. Wyprostowałam się i wzięłam bardzo głęboki wdech.

                — Autobus — powiedziałam do siebie. Odwróciłam się. Chwyciłam za plecak. Wyrzuciłam go przez okno. Złapałam się parapetu i zaczęłam się podciągać. Wgramoliłam się na trawnik. Podnosząc się, złapałam za plecak. Zarzuciłam go sobie na jedno ramię i biegiem wystartowałam w stronę dworca autobusowego.

                Nie mogę się spóźnić! Nie mogę! Przez tego idiotę... Kurwa, nie mogę! Nie mogę tu zostać! Matka mnie znajdzie! Ktoś na pewno jej powie, gdzie jestem, choćby Nate! Nie mogę wrócić do domu!

                Przebiegłam przez ulicę, skracając sobie tym drogę.

                Teraz albo nigdy! Nie będzie drugiej szansy! Muszę dać radę! Muszę!

                Przedarłam się przez ozdobne krzewy. Skręciłam w odpowiednią ulicę. Pomarańczowy autobus zaczął wyjeżdżać z dworca.

                O nie!

                Poczułam nagły przypływ sił. Zaczęłam biec szybciej, machając rękoma z nadzieją, że może kierowca mnie zobaczy.

                — Hej! — wykrzyknęłam do skręcającego autobusu. — Zatrzymaj się! Proszę!

                Pojazd ruszył szybko w obranym kierunku.

                Odjechał.

                Zaczęłam zwalniać. Powietrze zaczęło być gęste. Po moich policzkach znowu zaczęły spływać łzy.

                Zatrzymałam się. Spuściłam głowę, nie mogąc znieść cholernej niemocy i wewnętrznego bólu.

                To koniec.

                Zaczęłam łkać jak dziecko. Owinęłam się rękoma w pasie. Zacisnęłam dłonie na skrawkach bluzy. Zgięłam się lekko.

                Ja nie mogę tam wrócić! Nie mogę, nie!

                Coś zatrąbiło tuż przy mnie. Odskoczyłam przerażona, kierując wzrok na stojący tuż przede mną autobus, dokładniej na kierowcę niekoniecznie zadowolonego z mojego widoku. Przeniosłam wzrok na tabliczkę z nazwą miejsca docelowego - Oldgarton. Przyjemne ciepło rozniosło się po moim ciele.

                — Ciocia Meredith — powiedziałam do siebie.

                Drzwi do autobusu otworzyły się.

                — Wsiadaj albo zejdź z drogi! — krzyknął kierowca.   
   

~*~

                Kolejny sygnał.


                Docisnęłam telefon do ucha, jakby miało mi to w jakikolwiek sposób pomóc. Złapałam kciukiem i palcem wskazującym dolną wargę. Pociągnęłam nosem.

                Proszę, ciociu, odbierz.

                — Użytkownik, do którego dzwonisz, niestety nie odpowiada — odezwał się wygenerowany, nieczuły kobiecy głos.

                Zacisnęłam mokre powieki i wykręciłam usta. Mój oddech jeszcze bardziej przyspieszył. W podbrzuszu coś niebezpiecznie zamruczało, powodując kolejny bolący skurcz, wywołany najpewniej narastającą niemocą i stresem. Opuściłam rękę z telefonem na swoje kolana.

                Otworzyłam oczy. Puściłam wzrok po prawie pustym autobusie. Zerknęłam na starszą parę siedzącą kilka rzędów przede mną.

                Jak mogłam być tak głupia i ślepa? Przecież od początku naszego związku mówił i myślał tylko o sobie. Ba, nawet wcześniej taki był! Jak mogłam pomyśleć, że mógłby się dla mnie tak poświęcić? Dlaczego w ogóle przeszło mi to przez myśl?! Odpisywał mi, kiedy chciał. Widywaliśmy się, gdy jemu pasowało, a dokładniej – kiedy miałam mu w czymś pomóc lub coś dla niego zrobić.

                Zacisnęłam usta i odchyliłam mocno głowę do tyłu, próbując powstrzymać kolejną falę łez, bezsilności i strachu. Skupiłam całą swoją uwagę na gumie do żucia rozciągniętej niczym pajęczyna na metalowych prętach służących jako półka na bagaż. 

                Jestem żałosna.

                Przełknęłam z trudem gulę w gardle. Wzięłam głęboki wdech, próbując się przy tym nie zachłysnąć powietrzem za bardzo. Opuściłam powoli głowę. Złapałam za zsuwający się kaptur ciemnogranatowej, spranej bluzy i ponownie go nałożyłam.

                Przeniosłam wzrok na widok za oknem. Na zielone pola i rozsypane gdzieniegdzie niewielkie gospodarstwa. Mimo wczesnej pory już widać, że będzie piękna pogoda. Lepiej błąkać się po mieście, którego za cholerę nie pamiętam w blasku słońca niż w deszczu, zimocie i szarudze.

                Opuściłam powieki i pokręciłam powoli głową.

                Boże, ale co teraz?

                Westchnęłam głośno. Ustawiłam łokieć na niewielkim wgłębieniu w oknie. Oparłam czoło, tuż nad brwiami, o swoją dłoń. Pociągnęłam nosem. Skupiłam wzrok na moim drżącym ciele.

                Uciekłam z domu, przyłapałam chłopaka na zdradzie, a teraz jadę autobusem do ogromnego miasta, choć nie mam pewności, czy jednak nie skończę na ulicy.

                Zaczęłam ponownie kręcić głową.

                Ja pierdolę!

                Zsunęłam rękę z czoła na oczy. Cofnęłam gwałtownie głowę, czując kłujący ból lewego oka. Zacisnęłam usta w cienką linię.

                Ałć!

                Podniosłam telefon, by móc zobaczyć swoje odbicie w ekranie telefonu. Skupiłam się na lewym oku, w pobliżu którego widać lekko zaróżowione miejsca po palcach.

                Jak na uderzenie od wczoraj, nie jest aż tak źle. Pęknięta żyłka w oku także nie wygląda niebezpiecznie. Na limo się nie zapowiada, choć trudno w moim opłakanym stanie to stwierdzić.

                Poczułam ucisk w podbrzuszu, na co lekko się zgięłam. Położyłam dłoń na bolącym miejscu. Przełknęłam głośno ślinę.

                Nie wiem, czy boli mnie ze strachu, z nerwów, na skutek nieprzespanej nocy czy z głodu. Pewnie wszystko naraz. Choć dziwne, bym była głodna o tak wczesnej porze.

                Przycisnęłam guzik zasilania po boku telefonu. Rozświetlił się ekran ukazujący jedną z fabrycznych tapet oraz godzinę ósmą czterdzieści dwa. Zmarszczyłam brwi.

                Zaraz, moment. Przecież jest środek tygodnia. Jeśli ciocia nie odbiera swojego prywatnego telefonu... to może odbierze ten z pracy?

                Po moim kręgosłupie przebiegło coś w rodzaju prądu, jakiś zastrzyk energii. Odblokowałam telefon. Otworzyłam przeglądarkę. Zaczęłam wstukiwać „Jadłodajnia U Meredith".

                Zmarszczyłam brwi, widząc, że otwierają dopiero o dziesiątej.

                To w końcu restauracja, chyba muszą przyjść szybciej, żeby wszystko przygotować, ale... czy aż tak szybko? Mogę spróbować zadzwonić. Najwyżej zaszyję się gdzieś w mieście na jakiś czas i dojdę do cioci z pomocą Google Maps.

                Przytrzymałam palec na numerze znajdującym się na stronie internetowej. Wybrałam opcję ZADZWOŃ. Przyłożyłam telefon do ucha.

                Pierwszy sygnał.

                Tym razem musi ktoś odebrać. Jak nie teraz, to o dziesiątej lub później!

                Drugi sygnał.

                — Roger, jeśli jeszcze raz zadzwonisz na ten numer zamiast na służbowy, to przywitam cię wypowiedzeniem! — oznajmił szorstko kobiecy głos po drugiej stronie linii.

                Zesztywniałam. Nie spodziewałam się, że ktokolwiek teraz odbierze, a na pewno nie w taki sposób.

                 — Um — zaczęłam niepewnie. Rękawem bluzy otarłam szybko mokre policzki. — Dzień dobry.

                — Dzień dobry. Przepraszam, myślałam, że to mój pracownik — odpowiedziała zmieszana kobieta. — Niestety lokal jest w tej chwili zamknięty, otwieramy dopiero o dziesiątej, mogłabym prosić, by zadzwonić później? — dodała o wiele milszym tonem.

                Nie jestem pewna czy to ciocia. Niby to jej lokal, ale telefon może odebrać każdy. Kurczę, dlaczego wszyscy muszą mieć takie zdeformowane głosy przez telefon?

                — Tak, wiem. Widziałam. — Pociągnęłam cicho nosem. — Mam jednak bardzo ważną sprawę do pani Meredith Collins. Nie odbiera swojego telefonu, więc pomyślałam, że może tutaj będę mogła ją złapać. Mogłabym ją prosić czy zadzwonić o dziesiątej?

                Cisza przelała się z telefonu do mojego ucha. Przełknęłam głośno ślinę, a moje serce zaczęło bić szybciej.

                — Przy telefonie — odpowiedziała niepewnie. — Z kim rozmawiam?

                Moje ciało zaczęło znowu drżeć. Uśmiechnęłam się szeroko, a z moich oczy popłynęły ciepłe łzy. Odetchnęłam z ulgą.

                — Ciociu?

                — Bee? — zapytała zdziwiona. — Boże, kochanie! Co się stało?

                Nareszcie!

                — Jest taka sprawa — powiedziałam, starając się, by mój głos możliwie najmniej drżał — mogę się u cioci zatrzymać na jakiś czas? — Pociągnęłam porządnie nosem.

                — Zatrzymać? — zapytała w taki sposób, jakby zupełnie nie rozumiała znaczenia tego słowa. – Tak, tak, a–ale... Chwileczkę, czy to znaczy, że...

                — Uciekłam? — dokończyłam za ciocię. Kilka łez ponownie spłynęło po moich policzkach. Otarłam je wilgotnym rękawem bluzy. Niemożliwie łatwo przeszedł mi ten wyraz przez gardło. — Tak, zrobiłam to. — Przytaknęłam sama sobie.

                Coś po stronie cioci spadło z dużym hukiem, zapewne na podłogę.

                — Gdzie jesteś?

                — W autobusie. Ta trasa kończy się na jakiejś pętli. Chwilę przed dziesiątą będę w mieście.

                — Dobrze — powiedziała zamyślona ciocia. — Pamiętasz jeszcze miasto? Pewnie już nie.

                — Nie bardzo. — Zmarszczyłam brwi. — Ale to nie problem. Włączę mapę i przyjdę.

                — Wolałabym, żebyś w takim stanie nie błąkała się sama po mieście — odparła ze słyszalną troską — Wiesz, co? Wydaje mi się, że ten autobus ma jeden przystanek gdzieś przy kinie. Chyba niedawno je otworzyli. Nie da się go przegapić. Możesz tam wysiąść? Podjadę po ciebie.

                — Dobrze, dam znać, jak będę na miejscu. — Przytaknęłam.

                — Jeszcze jedno.

                — Tak?

                — Jestem z ciebie dumna, Bee.

~*~*~*~*~*~*~

                Nawet nie wiecie, ile razy to poprawiałam. Cieszę się, że w końcu mogę to udostępnić! 😂
Jak tam u Was? Jak się trzymacie po tak długim czasie? Ile to minęło od mojej ostatniej aktywności tutaj? Wstyd się przyznać 😅

                Tak czy siak, tak wygląda prolog. Aktualnie jestem w trakcie między oddaniem pracy magisterskiej a obroną, więc jeszcze trochę do pierwszego rozdziału trzeba poczekać, jeszcze po drodze pewnie będzie zwiastun. Ogólnie proszę, jak zwykle, uzbroić się w cierpliwość, ale oglądasz, że jestem już z Wami i już zakasałam rękawy do roboty! 🤭

Od napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top