Wstęp - nieopisywalnø.
To jest takie piękne zjawisko.
Twoja cera - jakby kwieciem pokryta,
które wystaje czepiając się twojej błękitnej (bo anioły taką mają, prawda?) krwi i zatroszczonego nad kolorami słońca umysłu.
Każdy promień jest samotny, powiadasz.
Każdy szuka innego świata, każdy kocha inne odcienie miłości i nienawiści...
Słucham Cię, zadumana.
Ty bowiem wiesz o tym świetle najwięcej - to Ty jesteś słońcem ubarwiającym mróz dzisiejszego życia.
Wiem już wiele o Tobie -
- jesteś cudownym sprzątaczem.
Wyrwałøś moje serce z czeluści więzienia, uważnie i dokładnie oczyściłøś z przywartych trwale (tak przynajmniej myślałam) korzeni tęsknoty i niewiedzy.
Jesteś także niesamowitym krawcem,
nie ważne, jak drobna lub jak wielka i nieograniczona była dziura w tym sercowym materiale - każdą, bez użycia igły, (tylko nitka i palce) zaszyłøś krótkotrwałą pamięcią o miłości i teraźniejszości...
Najbardziej porwał mnie i zaciekawił Tobą twój księżyc artystyczny -
- trzymasz go zawsze na nitce, by nie odleciał, jednak przyciągasz do siebie dopiero wtedy, gdy jest pejoratywna noc i oczy nie umieją się do ciemności tej przyzwyczaić. Otwierając go delikatnie, jak zardzewiałą od sporadycznej starości szafeczkę, wyjmujesz farby i rozświetlasz tą pustą ciemność czymś, czego nie da się opisać...
Poprawiasz farbami kontury kwiatów na Twej skórze, malujesz mi serce na piersi i mówisz:
,,Ciemność też jest światłem, lecz tym niewidocznym. Trzeba ją poprostu czasem rozcieńczyć odrobiną melancholi...ʼʼ
I nagle słońce znów rozświetla pokój narodzin miłości...
A ja tylko czuję, jak wrzask piękności przebija moje oczy,
jak łzy miłości rozmywają Twoje malunki.
A potem znowu zasłony biegną do siebie, łapią za ręce i nie chcą puścić...
okiennice zamieniają się w odbijające obrazy szkło i zakazują promieniom zbliżenia się do nich,
grożąc spuszczeniem księżyca z nici...
Nie widzę już, lecz czuję, że Twoje wykonturowane kwiaty schną i przepychają się czerstwymi korzeniami do mego serca.
Przebijają je, ściskają, targają nim.
Krew tworzy niezmywalne zacieki, nie błękitna krew.
Tamta została już dawno wylana,
do ścieków, kanałów, na ulicę razem z deszczem...
i czuję jak jeszcze jej ostatki wypływają,
z każym kolejnym zaciskiem korzeni tęsknoty i niewiedzy na mym sercu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top