04 || Kolor denaturatu
Ta szybka aktualizacja zaskakuje również i mnie, więc po prostu wspólnie udawajmy, że nie stało się nic nadzwyczajnego.
Kabuto czuł się zawiedziony. W drodze powrotnej do Konohagakure wyjaśnił kobiecie o zamiarach zniszczenia wioski zgodnie z otryzmanym poleceniem. Niestety w odpowiedzi na dość długą historię otrzymał jedynie:
,,Rozumiem, widziałeś gdzieś moją zapalniczkę?"
Nic więcej. Słuchając jego opowieści, kiwała co prawda głową, ale w rezultacie wydusiła z siebie tylko albo i aż tyle. Nie spodziewał się płaczu ani zgrzytania zębów, a i tak taka reakcja mu nie wystarczała. Liczył na chociaż cień przejęcia ze strony szatynki. Mieszkała tam od wielu lat i nie wierzył, że nie związała się z tym miejsce, nawet jeśli prowadziła samotny tryb życia. Przez swoją czystą złośliwość, zaczął się zastanawiać, w jaki sposób mógłby uświadomić Mayaku jej przynależność do tego miejsca. W końcu ta cała obojętność musiała być kłamstwem, jakie chciał zdemaskować. Niepytana o nic, odezwała się dopiero na granicy Konohy, po wypaleniu kolejnego, zagadkowego papierosa. Cały czas miała dobry humor, ale zachowywała się, jakby obecność ciemnookiego stanowiła dla niej problem. Ciągle zapisywała coś w notesie, chodziła albo kilka kroków za nim, albo przed nim i najwidoczniej pragnęła zostać sama.
— Przypomniałam coś sobie. — Po tym oświadczeniu w końcu zamknęła notatki, wyrównując krok z towarzyszem podróży.
— Huh, co za nowość. — Rzucił z kpiącym uśmiechem, czując coraz większe niezadowolenie z przymusu noszenia jej rzeczy. A to był dopiero początek jego niezadowolenia.
— W wiosce dalej obowiązują cię pewne zasady. — Poklepała go po ramieniu z niestrudzoną miną, wkraczając na kamienny most, z którego mężczyzna chętnie by ją zepchnął. — Miło będzie ponownie zobaczyć twoją mniej pyskatą stronę.
— Och, z pewnością, tylko radzę pani uważać. Kiedyś się za to odpłacę. — Zadeklarował z przymrużonymi oczami i wyciszonym głosem. Uniósł przy tym kąciki ust do góry, wyglądając na całkiem zadowolonego. Niestety dla niego nie potrwało to zbyt długo.
— Oczywiście, Kabuto-chan. — Popędziła skocznym krokiem przed siebie, zostawiając go z oburzonym grymasem na twarzy.
— Chan?
Bolało go to jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę, że zazwyczaj Mayaku nie stosowała względem niego żadnych tytułów grzecznościowych i rzadko robiła to kiedykolwiek.
☙☣☣☢☣☣❧
Lecz nie mógł pozwolić sobie na wyjście z roli. Wszystko musiało iść zgodnie z planem, dlatego posłusznie odprowadził ją do biura, stawiając pudła na ziemi. Jakby takie coś potrafiło wybić go z równowagi na dłuższy czas, to nie mógłby mianować się zawodowym szpiegiem. Bezwzględnie dopasowywał się do przyjętej roli, nie wracając już do wydarzenia na moście.
— Wraca pani do domu? — Spytał neutralnie, kiedy szatynka zaczęła wyjmować ze środka drobne części, na jakie ze skupioną miną szukała miejsca w szafkach.
— Nie mam ochoty. To biuro jest moim domem. — Z monotonnym głosem i nieobecnym wzrokiem tkwiła we własnym świecie, nie przykuwając do okularnika zbyt dużej uwagi. Kręciła się po biurze niczym pszczółka, przez co musiał się odsuwać, aby na niego nie wpadła. Widząc to, postanowił zamącić w jej zapracowanej głowie pewnym pytaniem.
— Tak właściwie to dlaczego tak rzadko sypiasz u siebie, Mayaku-san? — Po usłyszeniu go w końcu przystała w miejscu.
— Mogę odpowiedzieć na to pytanie, ale wtedy ty równie szczerze odpowiesz na moje. Czy taki układ ci pasuje? — Odpowiedziała po chwili zamyślenia, obdarowując go psotnym wzrokiem. On również musiał przeanalizować tę transakcję. Nie liczył na pytanie, na które nie mógłby odpowiedzieć przez reguły misji pana Orochimaru. Mogło być nieprzyjemne, ale raczej bezpieczne.
— Oczywiście. — Przytaknął z powagą, a ona zaśmiała się w bardzo podejrzany sposób i postanowiła usiąść za biurkiem, wyjmując z szuflady nabitą lufkę.
— Moja opiekunka w nim umarła. Nie mam serca go sprzedać, bo kojarzy mi się z dzieciństwem. — Zaczęła palić, wypowiadając to nieco dramatycznym głosem. Dopiero po chwili zapatrzyła się w podłogę z uchylonymi ustami. — Czasami odnoszę wrażenie, że pani Okurina dalej tam jest... — Kabuto spodziewa się jakiegoś wylewnego wyzwania, lecz nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie chciał udawać wymuszonego smutku, ponieważ ta sytuacji ani trochę go nie obchodziła. Dodatkowo czuł ulgę, że tej pani doktor już nie ma i mógł zająć jej miejsce u boku swojego obecnego mistrza.
— Minęło wiele lat. Pora się z tym w końcu uporać. — Wypowiedział to, co ludzie zazwyczaj mówią w takich sytuacjach. To najbardziej neutralne podejście, jakie przyszło mu na tamten moment do głowy.
— Nie w tym sensie. — Mayaku pokręciła głową ze złością, ponownie się zaciągając. — Jestem naukowcem i nie powinnam wierzyć w duchy, ale czasami naprawdę mam wrażenie, że ta kobieta wciąż żyje w ścianach.
— Powinnaś zdecydowanie odstawić te wszystkie wspomagacze, Mayaku-san. — Tego (po raz enty w tym tygodniu) było za wiele. Ciemnooki naprawdę nie wiedział, w jaki sposób jej umysł przetwarza myśli. Jak mogła być jednocześnie genialnym naukowcem, a z drugiej strony bać się zabobonów? W jego mniemaniu te rzeczy się wykluczały, a on nie potrafił znaleźć innego wytłumaczenia. — Niedługo wszędzie będziesz widziała duchy. — Dodał z jeszcze większym oburzeniem, krzyżując ręce na piersi.
— Mniejsza z tym. — Szatynka nie poczuła się urażona i jedynie machnęła ręką na te uwagi pełne negatywnych emocji. —Teraz moja kolej. — Rozsiadła się w fotelu, wykonując pełen obrót z zamyśloną miną. Kabuto nienawidził napięcia czy niespodzianek, ale był skazany na jej łaskę, skoro zgodził się na wcześniejsze warunki.
— Jaki jest twój ulubiony kolor? — Zatrzymała się w końcu, wbijając w niego zaintrygowane spojrzenie.
— Naprawdę? — Prychnął pod nosem, uśmiechając się w pobłażliwy sposób. W końcu mogła spytać o wszystko, a wybrała najbardziej dziecinne pytanie na świecie. — To bez znaczenia. Kolory są mi obojętne.
— Dlaczego nie odpowiesz, że to fioletowy? — Nachyliła się nad biurkiem i oparła głowę na zaciśniętej pięści.
— Ponieważ miałem być szczery.
— Jesteś pewny, że go nie lubisz? — Podeszła do tego durnego zagadnienia w sposób badawczy, jakby to stanowiło problem wagi krajowej. Najchętniej by stamtąd wyszedł, lecz gdzieś tam w środku miał wrażenie, że do czegoś ta rozmowa jednak zmierza.
— Mój strój musi pasować. — Dobrał te słowa ostrożnie, aby przypadkiem nie spalić swojej szpiegowskiej misji.
— Już nie chodzi mi nawet o twój strój. Zawsze jak chcę pustą teczkę, to podajesz mi fioletową, mimo że mam je we wszystkich kolorach tęczy. Ratowanie roślin w mojej biurze zaczynasz zawsze od tego kwiatka z biało-fioletową doniczką. Poprosiłam cię, żebyś kupił mi kosz na śmieci, a ty wybrałeś ten o to fioletowy. — Zaczęła kręcić się na krześle, wskazując ręką na różne elementy biura, aż w końcu ponownie na niego spojrzała. — Ponadto zrobiłeś sobie kiedyś u mnie w domu herbatę i wybrałeś fioletowy kubek. Musisz lubić fiolet. — Takiego nietypowego spostrzeżenia się nie spodziewał, nie mogąc temu zaprzeczyć. Nie przykładał uwagi do takich drobnostek w swoim zachowaniu. Względem innych badał każdy mały odruch, czy dobrane słowo, ale o swoich przyzwyczajeniach nie wiedział zbyt wiele.
— A czy mam jakieś powodu, żeby go lubić? To kolor jak każdy inny. — Uniósł brew z irytacją, podtrzymując swój upór. Nie zamierzał przegrać tej słownej potyczki, póki jeszcze potrafił wymyślić obronę.
— Kabuto-chan, naprawdę?! Podoba ci się i to wszystko. Nie każde twoje upodobanie musi mieć jakiś powód, wiesz? — Mayaku uderzyła dłońmi o biurko, również wydając się podirytowana bezsensownym uporem mężczyzny. Chciała być przekonywająca, ponieważ tak naprawdę chodziło jej o coś zupełnie innego.
— Nieprawda, spójrz na behawioryzm*. Można nauczyć człowieka, żeby reagował pozytywnie lub negatywnie na daną barwę. Prawda jest taka, że nieważne co robimy, to nie zależy to w pełni od nas. Zawsze jesteśmy czymś kontrolowani i podświadomie przymuszani. — Powiedział dosłownie wszystko, co wiedział, dopiero po chwili zastanawiając się, czy nie wydał samego siebie. W końcu myślenie o tej idei pogłębiało dziurę w jego serca za każdym razem, gdy tylko do niej wracał. Bycie narzędziem tego społeczeństwa, tej kultury i otoczenia. Tak właśnie widział swoje życie.
— I ktoś cię zmusił, żebyś lubił fioletowy? — Ale natknął się na kobietę, do której to wyobrażenie ani trochę nie docierało. — Orochimaru dał ci warunek, że jak nie zaczniesz go lubić, to będziesz musiał ściąć włosy? — Zakpiła z jego słów, przechylając głowę na bok, wywołując w jego sercu nagły atak paniki.
— Mayaku. Hamuj się. — Odkasłał, upominając ją za wspomnienie tego imienia. Trochę spanikował. Nie wiedział, gdzie dalej poprowadzi ta rozmowa, jeśli będzie się kłócił, więc dał za wygraną. — Ale niech tak będzie. Fioletowy to mój ulubiony kolor. — Westchnął ociężale, łapiąc się pod boki.
— I widzisz. Twoje pytanie okazała się łatwiejsze niż moje, ale przynajmniej czegoś się o sobie dowiedzieliśmy. — Pani naukowiec uśmiechnęła się triumfalnie, ponownie sięgając do tajemniczej szuflady z dziarską miną.
— Ma pani na myśli, że lubię fioletowy? — Przewrócił oczami, tym razem czując złość, że odpuścił tę wymianę zdań. Nawet jeśli chodziło o błahostkę, to on wołałby zostać zwycięzcą.
— Nie, oszalałeś? Chodzi o twój sposób myślenia i postrzeganie samego siebie. — Te dwa wesoło wypowiedziane zdania sprawiły, że wszystko w jego głowie nabrało sensu. — Ja na przykład lubię fioletowy, ponieważ kojarzy mi się z denaturatem. — Zadeklarowała z rozmarzeniem, na co przyłożył rękę do twarzy, śmiejąc się ze swojej bezsilności pod nosem.
— Będę się już zbierał. — Zaczął kierować się stronę drzwi, słysząc za plecami jakże trafne dla toku rozmowy określenie: "kolorowych snów".
☙☣☣☢☣☣❧
Dochodziła godzina jedenasta. Słońce wpadało do środka gabinetu przez żaluzje, a pani naukowiec kręciła się na obrotowym krześle, wyczekując wizyty Hokage. Zawsze kontrolował jej pracę, gdy tylko wracała z Kraju Gorących Źródeł, chcąc usłyszeć, nad czym zamierza pracować. Bo wbrew pozorom Mayaku czasami naprawdę pracowała dla zysku wioski, a nie wyłącznie swojego. Nawet jeśli na boku zarabiała więcej pieniędzy, to legalna pozycja w laboratorium miała dużo korzyści. Niestety były też minusy. Przez takie wizyty nie mogła uciec w świat swoich uzależnień. Trzeźwość wprawiła ją w okropny nastrój, a czas nagle zaczynał płynąć wolniej. Podlała wszystkie kwiaty, chociaż zazwyczaj musiał to robić Kabuto. Starła kurze w każdym możliwym zakamarku i posprzątała łazienkę. Poukładała ubrania w szafie na nowo, ale minęła zaledwie godzina. Teraz kręciła się w kółko, nerwowo stukając palcami w uda.
Z opresji mogła uratować ją osoba, jaka przyszłaby do niej z zadaniem, zamiast Trzeciego. Cuda się zazwyczaj nie zdarzają, lecz tym razem miała szczęście. Usłyszała pukanie i wyprostowała się jak struna, zatrzymując się twarzą w kierunki drzwi.
— Zapraszam. — Wypowiedziała poważnie, wyjmując z szuflady stertę dokumentów, które zaczęła przeglądać z udawanym skupieniem. Symulacja pracy należała do jej specjalności.
— Mayaku, dobrze, że w końcu wróciłaś. — Do gabinetu wszedł smukły mężczyzna o czarnych włosach postawionych do góry. Miał na sobie okulary przeciwsłoneczne w pomarańczowych oprawkach i wyglądał na życzliwego, co zostało ugaszone bardzo szybko.
— Dziwne. — Kobieta spojrzała na niego spod byka, po czym pośpiesznie wróciła do 'przeglądania papierów'. — Ludzie nie odzywają się do mnie, no, chyba że czegoś chcą. Czego chcesz, Genma? — Dodała monotonnie, wprawiając jonina w zakłopotanie, które próbował ukryć, znając jej styl bycia.
— Nazywam się Aoba. — Zasugerował, a ona westchnęła, marszcząc brwi.
— Naprawdę? Rozumiem.
— Byliśmy ze sobą przez pewien czas w drużynie. — Podrapał się po głowie, próbując mimo wszystko się przypomnieć. Nie miał pojęcia, że szatynka doskonale zdawała sobie sprawę, z kim rozmawia. Po prostu parę razy się ze sobą nie dogadali i on całkowicie o tym zapomniał, a ona dalej trzymała w sercu urazę. Taką gadką celowo wprawiała go w zmieszanie, czego zwykły śmiertelnik raczej nie potrafił uznać za celowe.
— Wiem, lubiłeś jeść ziemniaki. — To również wypowiedziała bez emocji, ale brunet poczuł się tym razem zawstydzony. Nie sądził, że ktokolwiek zwrócił na coś takiego uwagę. — A teraz przejdź do konkretów. — Ponownie obdarowała go mało przyjaznym spojrzeniem, sięgając po czystą kartkę papieru.
— Potrzebujemy, abyś jak najszybciej przeszkoliła nowym geninów z narzędzi ninja. Niedługo zacznie się egzamin, a aż trzy drużyny nowego narybku biorą w nim udział.
— Kakashi pierwszy raz w życiu wziął pod skrzydła jakieś dzieciaki i już chce ich posłać do lasu śmierci? Byłby świetnym ojcem i powiedz tylko, że nie. — Mayaku uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia, podczas rysowania tabelki, w których zapisała nazwiska osób, prowadzących drużyny. Aoba niezbyt wiedział, co odpowiedzieć. To zjawisko należało do nietypowych, lecz wierzył w kompetencje srebrnowłosego. Zaśmiał się niepewnie, nie chcąc wprowadzić starej znajomej w jeszcze gorszy humor. — W każdym razie nie pracuję obecnie nad niczym specjalnym. Możesz mi narzucić terminy. — Z życzliwością uniosła głowę, czekając na konkretne daty. Takie zadania właśnie lubiła. Pracowała, ale poza samym szkoleniem miała parę dni wolnego, na cokolwiek tylko chciała.
— Tak właściwie, to miałem się tym nie zajmować. — Mężczyzna zaczął niepewnie wątek, którego bał się poruszyć, jednak nie miał wyjścia. — Może poprosisz Genma. On jest w głównej mierze odpowiedzialny za sporą część egzaminy. — Zasugerował, a ona zmrużyła swoje rdzawe oczy i przechyliła głowę do boku, milcząc przez pewien czas.
— Kim do cholery jest Genma? — Widząc zwątpienie egzystencjonalnie na jego smukłej twarzy, szybko się zaśmiała i pomachała ręką. — Tylko żartuję. Sama sobie poradzę, skoro masz ważniejsze sprawy na głowie. — Ponownie otworzyła szufladę, tym razem zupełnie inną, wyciągając z niej swój arsenał narkotyzujący. Mimo swojej błazenady doskonale wiedziała, że tym ostatecznie spłoszy rozmówcę. Zaczęła wyciągać z czarnego pudełeczka plastikowe woreczki, lufki i młynek do suszu.
— Nie o to chodziło, ale ja już lepiej pójdę. Do zobaczenia. — Yamashiro pożegnał się grzecznie, tak jak przewidziała i czym prędzej wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Mayaku nie musiała nawet nic odpowiadać. W końcu mogła się odstresować, przed rozpoczęciem pracy z dziećmi, które nawet lubiła. Może nie wyglądała, ale jeśli chodzi o dzieci, to potrafiła być delikatna, a one zazwyczaj odwzajemniały tę sympatię.
Co tym razem mogłoby pójść nie tak?
☙☣☣☢☣☣❧
Usiądźcie kochani, dzisiaj ponownie będę bawić się i uczyć.
Według definicji Aronsona, którego przerabiałam na studiach, behawioryzm to szkoła psychologii, w której do zrozumienia zachowania człowieka wystarczy wiedza o czynnikach wzmacniających w środowisku, czyli o związku pozytywnych i negatywnych zdarzeń z konkretnymi zachowaniami.
Ważnym wątkiem tych obserwacji były reakcje bezwarunkowe na bodziec warunkowy. Można nam coś bardzo łatwo wpoić. Na przykład weźmy sobie taką sytuację. Codziennie puszczacie psom daną melodię, po czym dajecie im jedzenie. Po pewnym czasie psy zaczną oczekiwać jedzenia i będą się ślinić po samym usłyszeniu tej melodii. Tak samo można nauczyć człowieka uprzedzenia do danego koloru. Tutaj już polećmy niepoważnym przykładem XD Codziennie ktoś ubrany w czerwony płaszcz sprzedaje wam lepe. Dzieje się to tak długo, aż w końcu po zobaczeniu kogoś ubranego w czerwony płaszcz w randomowym miejscu wasz mózg da wam sygnał, że prawdopodobnie otrzymacie zaraz cios w policzek.
Wątek z opowiadania uważam za wyjaśniony!
A co do "-chan", to można tego używać w kontekście mężczyzn, ale to już takie maksimum spoufalania się z kimś. W tym kontekście miało to oznaczać coś na kształt "-kochanie".
Ziomeczki z opowiadania, to ci poniżej. Nie pamiętałam ich imion, więc postanowiłam wstawić ich buźki tutaj, jeśli ktoś odczuł to samo.
Aoba:
Genma:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top