2.6 Nieznane zagrożenie
-Szybko, wracamy! - rozkazała Lucille, zbierając ludzi z powrotem do samochodów.
-Ktoś może jeszcze żyć – powiedział jej człowiek, ale nie mieli już na to czasu.
-Za chwilę zrobią to samo z naszą osadą.
Nie mogła panikować. Fakt, że zagrażająca im grupa była w drodze do miejsca, w którym znajdowało się jej dziecko, był zatrważający. Musiała być jednak silna, aby zrobić wszystko co możliwe i powstrzymać wrogów przed atakiem.
-N01 zgłoś się. Matt? Dave?
-Tu Matt, co się stało? - zgłosił się po kilku sekundach, słysząc zaniepokojenie w jej głosie.
-Pozycja obronna, wróg się zbliża.
-Hugh dał nam znać, że będzie za kilka godzin i mamy ich wpuścić.
-Hugh nas zdradził, słyszysz? To podpucha – mówiąc to do jej oczu napłynęły łzy. Mężczyzna był z nią i Mattem niemal od początku apokalipsy, dlatego im obojgu ciężko było uwierzyć, że zrobił coś takiego. - Posłuchaj, nie wychylajcie się dopóki nie przyjadę. Tu chodzi o mnie.
Ufał Lucille na tyle, aby podjąć odpowiednie działanie. W tym czasie kobieta ze swoim oddziałem oraz wciąż obecnym przy nich Darylem, który nie miał zamiaru w takim momencie jej zostawiać, udali się z powrotem do osady. Towarzyszył im strach przed tym, że źli ludzie mogli być już blisko.
Hugh wyraźnie powiedział, że w tym wszystkim chodzi o nią. W związku z tym, że informacja o lekarstwie została podana przez urządzenie, domyśliła się, że chodziło właśnie o to. Przerażało ją, że przez taki błąd jej bliscy byli w niebezpieczeństwie.
-Lucille, są przed bramą – zgłosił przez urządzenie Matt.
-Będziemy za dwie minuty, wejdziemy od tyłu – dzięki znanym im skrótom dostali się na miejsce w miarę szybko.
Musiała pomyśleć jak postąpić, aby nie narazić osady na straty jakie poniosła jedna z jej baz. Chwilę później przeszła już przez ogrodzenie i znalazła się w środku.
Mieszkańcy osady stanęli przed nią czekając aż coś powie.
-Wciąż dowodzę? - podniosła głos, ale ciężko było jej panować nad emocjami, wiedząc, że właśnie zjawił się tam ktoś, kto zabił członków jej grupy bez mrugnięcia okiem.
-Tak – jedni powiedzieli to głośno, inni pokiwali głową, ale wszyscy potwierdzili, że właśnie tak było.
-Więc wykonujcie moje rozkazy.
Ciężko było z niej wyczytać czy ma jakiś plan, ale w obliczu zagrożenia była w stanie zrobić wszystko.
-Gdzie Tommy? - spytała.
-Bezpieczny. Ukryliśmy go – odpowiedział Dave, jednak nie bardzo ją to uspokoiło.
-Opiekujcie się nim, proszę.
-Co chcesz zrobić? - Daryl wyczuł, że coś się wydarzy.
-Kiedy stąd odjadą, wracaj do Alexandrii – zwróciła się do mężczyzny, obawiając się o niego.
Zza bramy dobiegały odgłosy obcych im ludzi, którzy dobijali się do środka. Nikt nie wiedział czy zaraz nie rozpoczną ostrzału, dlatego Lucille nie miała zamiaru marnować ani chwili. Udała się w stronę wejścia, zwracając na siebie uwagę wszystkich mieszkańców.
-Przygotować się do ataku? - spytał Matt, ale kobieta nie odpowiedziała. Weszła na punkt widokowy, z którego odesłała jednego ze swoich ludzi, po czym wystawiła się na widok obcej grupy.
Z tej wysokości mogła spojrzeć na swojego wroga, którego nie rozpoznała. Nigdy wcześniej go nie spotkała, co było jeszcze bardziej niepokojące.
-Co tu robicie? - nie spytała kim są, bo była niemal pewna, że nie miała z nimi wcześniej styczności.
-Słyszeliśmy o lekarstwie na śmierć. Masz je w sobie – mężczyzna z posiwiałym zarostem ubrany był w błękitną koszulę, która pokryta była zarówno brudem jak i krwią... Krwią jej znajomych.
Lucille wiedziała, że on i jego grupa dysponowali sporym arsenałem. Jej ludzie nie poddaliby się bez walki, ale z tego co widziała nikt nie uszedł z życiem. Musiała skoncentrować się na tym, aby nie wpuścić ich do swojej osady.
-Daj spokój – powiedział wrogi przywódca, za plecami którego znajdowało się kilkunastu ludzi, a pojazdy wciąż przybywały na miejsce. - Potwierdzili to członkowie twojego oddziału. Jeśli nie chcesz, żeby ci ludzie skończyli tak samo, poddaj się.
-Jeśli to zrobię, skąd mam mieć pewność, że zostawicie ich w spokoju?
-Nie obchodzą mnie twoi ludzie. Jeśli nie zrobią nic przeciwko nam, obiecam ci to.
Tyle wystarczyło, aby przekonać Lucille do oddania się w ich ręce. Zeszła z punktu widokowego i zwróciła się do swojej grupy, widząc po ich oczach zdezorientowanie, strach oraz gniew.
-Nie jedźcie za nimi. Poradzę sobie – powiedziała to, chociaż doskonale wiedziała, że tak nie będzie.
-Będziemy walczyć... - odparł Matt, a wpatrujący się w kobietę Daryl był w stanie wyczytać, że podjęła już decyzję.
-To rozkaz! - podniosła głos, aby dotarło to do wszystkich. Była ich przywódczynią i powinni to uszanować.
Część bramy została otworzona, a Lucille wyszła przed nią, trzymając przy swojej szyi nóż, co wywołało w zebranych zdziwienie.
-Co to ma być?
-Nie opuszczę go do momentu aż znajdziemy się poza naszym obszarem – wiedziała, że zależy im na jej krwi, dlatego nie mogli dopuścić, żeby ją utraciła.
-Pozwolimy jej na to? - Daryl spojrzał na znajdującego się obok Matta, który próbował coś wymyślić.
-Jeśli zobaczymy, że ktoś za nami jedzie, zabijemy ją bez względu na krew – zagroził jeden z nich, po czym zaczęli się zbierać bez wszczęcia strzelaniny, do której kobieta nie chciała doprowadzić.
Przez uchyloną bramę Daryl patrzył jak Lucille wchodzi do furgonetki, a chwilę później odjeżdża razem z nieznajomymi.
W osadzie panował chaos, który próbowano opanować. Jej ludzie musieli się naradzić, aby podjąć jakieś działanie.
-Nie możemy za nimi jechać – powiedział Matt, u którego boku znajdował się przejęty Dixon. Nie miał zamiaru zostawiać Lucille na pastwę losu i był pewny, że mężczyzna pomoże mu w jej odbiciu za wszelką cenę.
-Więc ich wyprzedźmy – odparł Daryl. - Znam okolicę.
-Narazimy jej życie...
-Dwa lata spędziła w laboratorium. Nie może jej to znowu spotkać.
Co do tego zgadzali się oboje. Zależało im na kobiecie i musieli współpracować, aby zrealizować jakikolwiek plan.
-Do furgonetki wsiadło trzech ludzi. Lucille ma nóż... - obmyślali możliwe opcje.
-Musimy zapewnić jej okazję do jego użycia.
Tymczasem kobieta znajdowała się w pojeździe razem z głównym rozmówcą jakim był przywódca obcej grupy oraz dwoma innymi mężczyznami. Lucille wciąż trzymała ostrze przy swojej szyi i nie zamierzała go opuszczać.
-Dokąd mnie zabieracie?
Nikt nie odpowiedział, ale nie dlatego, że jej nie szanowali. Dowiedzieli się o lekarstwie zaledwie chwilę wcześniej i natychmiast podjęli działanie. Nie mogli być przekonani, że to wszystko prawda.
-I tak się dowiem. Skąd wiedzieliście gdzie szukać? Hugh was do nas zaprowadził, ale musieliście wiedzieć wcześniej. Jeśli myślicie, że odtworzycie lek to powodzenia – próbowała pokazać im, że nie ważne czy ją ze sobą zabiorą, nie uda im się nic osiągnąć. - Moim ludziom zajęło to sześć lat.
-Więc dobrze, że oni na nas czekają.
-Co?
W jednej chwili jej pewność siebie odeszła w zapomnienie. To co usłyszała wbiło ją w ziemię, ale nie chciała wierzyć, że zdradził ją ktoś jeszcze. Pokładała w swoich ludziach bezgraniczne zaufanie i nie myślała, że byliby gotowi tak bardzo ją zawieść.
-Powinnaś przyzwyczaić się do zdrady.
Lucille powstrzymywała napływające do jej oczu łzy. Nie mogła pokazać, że mają nad nią przewagę, ale z każdą kolejną chwilą zaczynała rozumieć, że jest na przegranej pozycji.
Nagle coś odrzuciło ją i wszystkich znajdujących się w furgonetce na bok. Uderzył w nich inny pojazd, ale przez brak okien nie mogli zobaczyć co się dzieje. Kobieta domyśliła się, że jej ludzie nie posłuchali wydanego przez nią rozkazu...
Nie zamierzała jednak zaprzepaścić okazji, którą postanowiono jej zapewnić. Z racji tego, że nie miała związanych rąk, a w jednej cały czas trzymała nóż, bez zawahania przeszła do ataku. Wbiła ostrze w szyję jednego z nich, w tym samym czasie odpychając drugiego. Jedynym, który umiał to rozegrać był przywódca drugiej grupy. Wykorzystał okazję, aby rzucić się na Lucille, wytrącając z jej dłoni broń, po czym oboje zaczęli się szarpać.
Miał przewagę będąc silniejszym, przez co kobieta nie miała szansy wykorzystać swojej zwinności, zwłaszcza w tak małym pomieszczeniu. Nie pomagało także poruszanie się pojazdu, który jechał po całej drodze, powoli tracąc kontrolę.
Sekundy później furgonetka znalazła się w rowie. Lucille upadła na ziemię, a wciąż przytomny wróg wykorzystał tę sytuację, znajdując się tuż nad nią i mocno zacisnął swoje dłonie na jej szyi.
-Jesteśmy niedaleko, więc mogę cię zabić. Krew wciąż będzie świeża – twarz Lucille szybko zrobiła się sina. Próbowała odepchnąć mężczyznę, wbijając paznokcie w jego policzki, chcąc trafić w oko, a to przez brak możliwości złapania oddechu stawało się coraz cięższe.
Zebrała w sobie siłę na kopnięcie go w krocze, co pozwoliło jej zaczerpnąć powietrza, ale nieznajomy wysunął w jej stronę nóż, zamierzając ją wykończyć.
W odpowiednim momencie drzwi do furgonetki zostały otworzone, a za nimi pojawił się Daryl, który widząc sytuację, nie zawahał się ani przez chwilę i strzelił prosto w głowę wroga. Od razu odrzucił jego ciało na bok, szybko znajdując się przy kobiecie.
Lucille, która jeszcze chwilę temu nie mogła oddychać, kaszlnęła kilkukrotnie, a Dixon pomógł jej usiąść. Widział w jakim jest stanie i nie chodziło o to, że właśnie omal nie straciła życia. Była załamana i nie powstrzymywała płaczu, jaki wywołały nowe informacje.
-Już dobrze – chciał ją przytulić, czując, że kobieta miała w sobie zbyt wiele emocji. Poczuł jak drżała, kiedy zanurzyła twarzy w jego ramieniu, nie powstrzymując płaczu. - Jestem przy tobie.
Spojrzała mu w oczy będąc wdzięczna, że się tam zjawił. Nie zostawił jej, mimo że właśnie o to go prosiła.
-Sprawy się spieprzyły...
-Wiem. Naprawimy to – chciał ją uspokoić. Wiedział, że sytuacja na zewnątrz została opanowana i mogą pozwolić sobie na chwilę oddechu, którego Lucille w tamtym momencie bardzo potrzebowała.
Daryl wciąż trzymał ją w swoich ramionach, a w tamtym momencie kobieta nie chciała go puszczać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top