2.15 Nic już nie będzie takie samo
Wśród odgłosów strzelaniny jaka właśnie miała miejsce, rozbrzmiewał także głośny krzyk. Ten chory świat odebrał właśnie jedno wartościowe życie, którego braku nikt sobie nie wyobrażał. Nie dało się przyjąć tego ze spokojem. To nie było możliwe.
Lucille znajdowała się nad ciałem Matta, wtulając głowę w jego przeszytą kulami klatkę piersiową. W tamtym momencie straciła najlepszego przyjaciela, a jej serce zostało złamane.
Dixon także nie powstrzymywał emocji. Mężczyzna z którym w końcu doszedł do porozumienia i naprawdę go polubił... Oddał za niego swoje życie.
Czy tak właśnie powinno być?
Pogrążona w szoku dwójka nie wróciła do walki. Było to dla nich zbyt ciężkie. Daryl nie miał zamiaru zostawiać jej w takim momencie samej. Po jakimś czasie strzały ucichły, a Lucille nie była nawet w stanie stwierdzić czy jej grupa wygrała to starcie. Była załamana.
-Lucille? Dixon? - jej ludzie ich szukali, a po chwili do miejsca w którym się znajdowali dotarł Tyler. Chciał ogłosić, że udało im się to zakończyć, ale dostrzegł leżące na ziemi ciało Matta.
Widział, że było już za późno. Wypuścił trzymaną do tej pory w dłoniach broń i upadł na kolana, zalewając się łzami. Dostał się do przyjaciela, wokół którego rozpływała się kałuża krwi.
-Brachu...
Chociaż do tej pory większość osób pewnie sądziła, że Tyler nie okazuje zbyt wielu emocji, tak w tym momencie jego szloch przenikał do serc obecnych. Żadne z nich nie wyobrażało sobie przeżyć tak ciężkiej chwili. Nie byli na to przygotowani, ale czy kiedykolwiek jest się gotowym na stratę?
Daryl trzymał w objęciach Lucille, która nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. Całkowicie osłabła z sił, z czasem nawet nie dała rady już płakać. Mężczyzna czuł się za to winny. Przez jego głowę przechodziły myśli, że to on powinien zginąć. Nie miał pojęcia czy tak byłoby lepiej, ale dręczyły go wyrzuty sumienia, że musiał znaleźć się właśnie w tym miejscu gdzie padły strzały.
-Dowiedziałem się czegoś – jeden z jej ludzi miał coś do przekazania.
-Juan, nie teraz – Daryl widział, że Lucille potrzebuje czasu, aby do siebie dojść.
-Niech mówi – powiedziała, opuszczając jego objęcia i skupiając się na tym, co mężczyzna ma do powiedzenia.
-Jeden z nich zdradził, że mają tę lokalizację od człowieka zwanego Hughem.
Imię to było im dobrze znane.
-Nic więcej nie powie. Zabijemy go.
-Zaczekaj. Sama go przesłucham.
-Lucille, nie jesteś w stanie – Daryl chciał ją zatrzymać, ale to ją sprowokowało. Kobieta była cala w emocjach, których nie blokowała.
-Nie waż się mówić mi w jakim jestem stanie.
Ruszyła wraz z Juanem za budynek mijając leżące na ziemi ciała wrogów. W tamtej chwili musiała skupić się na byciu przywódcą i wykonać swoją rolę. Otarła spływające po policzkach łzy, ale jej oczy były coraz bardziej zaczerwienione.
Miała przed sobą mężczyznę z postrzelonym kolanem, którego wcześniej nie spotkała.
-Chcesz przeżyć? - stanęła tuż przed nim, aby widzieli się doskonale.
-Pieprz się.
Lucille wyjęła pistolet, którym bez zawahania oddała strzał w jego ramię. Nieznajomy wydał z siebie krzyk, zaczynając rozumieć, że kobieta jest w tamtym momencie nieobliczalna.
-Czego chcesz?
-Skąd wiecie o lekarstwie?
-Informacja rozeszła się już po świecie. Chcieliśmy sprawdzić czy jest tak jak mówił.
-Hugh?
Mężczyzna pokiwał twierdząco głową.
-Wasi ludzie będą szukać tego dalej?
-Wszystkich już zabiłaś – miała świadomość, że najprawdopodobniej kłamał.
-Prawie.
Mówiąc to strzeliła w jego głowę kończąc tę rozmowę. Musiała wrócić do swoich ludzi, zwłaszcza tych, którzy przeżywali stratę jednego z nich. Czuła jak Juan kładzie dłoń na jej plecach jako gest wsparcia.
Zauważyła zbliżającego się w jej stronę Daryla, który obwiniał się o śmierć jej przyjaciela. Lucille jednak nie miała pojęcia jak doszło do tej sytuacji. Trudno było podjąć jakiekolwiek działanie, ale nie mogli tam dłużej zostać. Ktoś mógłby im ponownie zagrozić.
Przez jego ramię zobaczyła Tylera wciąż znajdującego się nad ciałem Matta.
-Nie możemy go tu zostawić.
-Zabierzemy go do osady. Pochowamy go godnie.
Dali sobie kilka godzin, aż kilku członków grupy zajęło się przygotowaniem czegoś, w czym mogliby przetransportować Matta. Zbili ze sobą większe deski, które stworzyły sporą skrzynię, co nie wyglądało estetycznie, ale liczyło się, aby dostać przyjaciela do domu.
Kiedy ułożono tam ciało Matta, ciężko było im ją zamknąć. Nikt nie chciał się z nim żegnać w taki sposób, kiedy już go tam nie było.
Lucille nie miała siły na prowadzenie samochodu, dlatego zajęła miejsce na przyczepie tuż obok skrzyni. Dołączył do niej Tyler, który potrzebował w tamtym momencie wsparcia i wiedział, że są w stanie je sobie zapewnić.
Daryl chciał przejść na drugą stronę, aby im nie przeszkadzać i samemu pogrążyć się we własnych myślach, ale kobieta wyciągnęła w jego stronę dłoń, aby z nimi został. Przed nimi było kilka dni jazdy, które musiały wystarczyć na zrozumienie co się wydarzyło. W Alexandrii czekała na nich grupa. W tych czasach każdy powinien być przygotowany na to, że ktoś może nie wrócić, ale za każdym razem kiedy do tego dochodziło, przeżywano to na swój sposób.
-Matt mnie osłonił – w końcu Daryl zdecydował się powiedzieć znajdującej się przy nim kobiecie co tak naprawdę się tam wydarzyło.
Lucille spojrzała na niego spuchniętymi i czerwonymi od płaczu oczami, słuchając go uważnie.
-Te strzały powinny trafić we mnie, ale ocalił mnie. Do tej pory nie wiem dlaczego to zrobił.
-Zaufał ci. Chciał, żebyś był w naszej grupie – wiedziała, że Matt poświęciłby życie tylko za kogoś, kto naprawdę stał się mu bliższy.
-Tak.
-Był ze mną od początku. Wierzył we mnie – Lucille nie tłumiła w sobie emocji. Jeszcze kilkanaście godzin wcześniej przyjaciel przy niej był. - Jak mam teraz żyć?
-Będę przy tobie. Nie zostawię cię.
-Jak to sobie wyobrażasz? Mamy dwie osady.
-Może uda nam się je połączyć.
-Matt nie uznałby tego za dobry pomysł. Patrzyłby co jest dla nas najlepsze. Wejście do nowej grupy się takie nie wydaje.
Daryl czuł, że podobne zdanie na ten temat miałby też Rick. Chciał jednak coś wymyślić, aby kobieta nie została z tym sama.
Powrót do Alexandrii nie cieszył ich tak samo jak wcześniej.
-Wrócili! - wśród mieszkańców rozeszła się informacja, która sprowadziła członków grupy pod główną bramę.
Powrót oddziału musiał przecież oznaczać, że im się udało. Inaczej nie wróciliby tak szybko. Wybiegł do nich Dave, pewnym krokiem udając się w stronę pojazdów. Towarzyszył mu uśmiech, a w głowie już obmyślał tekst na powitanie swoich przyjaciół.
-Matt dupku, pokaż się. Niech zobaczę twój śliczną, poobijaną twarz – kiedy jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi trochę się zaniepokoił. - Matt?
Rozejrzał się dookoła, początkowo myśląc, że mężczyzna czai się na niego za samochodem. Jednak kiedy długo nie wychodził, a zamiast niego pojawiły się inne osoby z oddziału, domyślił się, że coś było nie tak. Ruszył przed siebie w jego poszukiwaniu, a nagle zobaczył idącego w jego kierunku Daryla. Dixon doskonale wiedział, że czekał on na swojego przyjaciela, nie wiedząc, że już go z nimi nie ma. Patrząc mu w oczy pokręcił głową, spuszczając wzrok na ziemię.
Dave minął go, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że wydarzyło się coś złego. Biegiem ruszył wzdłuż kolumny samochodów, a w końcu na jednej z nich dostrzegł pogrążoną w żalu dwójkę.
-O mój... - dotarło do niego, że to nie jest żart. Podszedł do nich, chcąc spytać gdzie jest Matt, ale bał się jaką usłyszy odpowiedź.
-Jego ciało jest w tej skrzyni – głos Lucille był ledwo słyszalny. Obok niej znajdował się Tyler, który także mocno odczuł stratę przyjaciela.
Dave postanowił nie zaglądać do środka. Usiadł razem z nimi, aby wesprzeć siebie w tej trudnej chwili.
-Sztywni czy...
-Ludzie. Zaatakowali nas gdy byliśmy na miejscu. Matt oberwał w klatkę piersiową.
-Gnojek nas zostawił – na te słowa cała trójka zaśmiała się, jednak był to cholernie ciężki śmiech przez łzy. Mimo tego poczuli się odrobinę lepiej, wiedząc, że są w tym razem.
Przytulili się do siebie, czując, że był to najcięższy moment od początku apokalipsy. Mimo że mieli na swoim koncie liczne tortury, traumy i straty ludzi, tak śmierć Matta zabolała ich najbardziej.
-Mamo? - usłyszeli w pobliżu głos Thommy'ego, ale Lucille nie miała sił, aby stanąć do tej rozmowy. Daryl postanowił w tym pomóc i zabrał chłopca na bok, aby wyjaśnić mu co się wydarzyło. W końcu był jego ojcem i nadszedł czas, aby wziąć pewne obowiązki na siebie.
-Mama musi odpocząć.
-Czemu wszyscy są smutni? Coś się stało?
Nie wiedział jak w delikatny sposób powiedzieć o odejściu bliskiej mu osoby.
-Matt już do nas nie wróci.
-Wyjechał? - chłopiec spojrzał mu głęboko w oczy, przez co głos mężczyzny zadrżał.
Daryl pokręcił znacząco głową, a Thomas zrozumiał co to oznaczało. Był mądrym chłopcem, a żyjąc w tym świecie niejednokrotnie był świadkiem jak ich grupa się kurczyła. W tamtym momencie jednak odczuł stratę kogoś, kto był z nim od samego urodzenia.
Do jego oczu szybko napłynęły łzy. Miał ochotę uciec, ale nie potrafił ruszyć się z miejsca. Dixon zniżył się, aby go sięgnąć i przytulił chłopca do siebie, wiedząc, że jest to dla niego trudne.
-Odszedł jako bohater.
-Ty nas nie zostawisz?
-Nigdy – obiecał, wciąż mając go w swoich objęciach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top