2.14 I że mnie nie opuścisz...

Przed nimi była długa droga, ale dzięki temu wiele miało zmienić się na lepsze. Matt jechał pierwszy, następnie Lucille z Darylem, tuż za nimi dwa większe pojazdy w których znajdowali się członkowie oddziału wraz z asortymentem i zapasami.

Czasu na rozmowę było nadzwyczaj dużo.

-Dlaczego nie wróciłaś kiedy dowiedziałaś się o dziecku? - Dixon w końcu zebrał się na to pytanie.

-Nie wiedziałam jak na to zareagujesz. Nie chciałam też zawieść moich ludzi.

-Zamierzałaś mi o nim powiedzieć? Kiedyś?

-Tak. Wierzyłam, że żyjesz. Chciałam wrócić, ale nie wiedziałam, czy będę potrafiła rozmawiać z tobą jak dawniej.

-Sztywni blokują przejazd – usłyszeli w krótkofalówce głos Matta. Powoli zatrzymywali samochody, aby móc uporać się z przeszkodą.

-Idę – odpowiedziała Lucille, po czym wyszła na zewnątrz razem z innymi.

Wymieniła się spojrzeniem z Mattem z którym nie rozmawiała od tamtej kłótni. Mężczyzna obawiał się, że przez ten wyjazd mogą spotkać się z niebezpieczeństwem, ale Lucille go nie posłuchała.

-Coś się stało pomiędzy tobą, a Mattem? - Daryl zauważył, że nie zachowywali się tak jak zazwyczaj.

-Po prostu... Nie we wszystkim się zgadzamy.

Nie chciała ciągnąć tego tematu, a mężczyzna to rozumiał.

Po kilku dniach w ciągłej drodze musieli zrobić sobie przerwę. Znaleźli opuszczony dom, który został sprawdzony przez oddział i uznano, że można spędzić tam noc. Podzielono się zapasami, kilka osób stanęło na czatach, aby reszta mogła spokojnie zasnąć.

Ostatnimi dniami Lucille była jak na siebie małomówna. Nie trzymały jej się żarty i widać było, że stresowała się ostatnimi wydarzeniami oraz tym co dopiero nadciągało.

-Nie śpisz? - zauważyła, że Daryla także coś gryzie.

-Myślę o tym co nas spotkało. Jak to się potoczyło.

Tyle lat zastanawiał się co się z nią działo. Żałował, że nie było jej kiedy zginął Rick. Może wtedy inaczej zniósłby jego odejście.

-Przepraszam, że cię zraniłam.

-Zranił mnie twój brak. To nie twoja wina – miał świadomość, że Lucille miała w sobie lekarstwo i czuła za nie odpowiedzialność.

-Ominął cię czas zmieniania pieluch – zaśmiała się, wspominając dawne sytuacje.

-Kto mnie w tym wyręczył? - spytał, a kobieta wskazała na śpiącego naprzeciwko Tylera.

Wkrótce Lucille udało się zasnąć, a Daryl postanowił pójść się przewietrzyć. Chciał zobaczyć czy w pobliżu nie kręcą się sztywni, ale na czatach stało już kilka osób. Przed samym wejściem znajdował się Matt, obok którego się zatrzymał.

Mężczyzna wyjął z kieszeni paczkę papierosów i poczęstował nimi Dixona.

-Dzięki – powiedział i chwilę później zapalili po jednym.

-Lucille w końcu zasnęła?

-Tak.

-Ostatnie dni były intensywne.

Nie czuli się przy sobie tak jak na początku znajomości, kiedy nawet nie pomyśleliby, że będą w stanie sobie zaufać. Rozmawiali bez napięcia, chcąc czy nie chcąc będąc już wieloletnimi znajomymi.

-Słuchaj Matt... Chcę ci podziękować za opiekę. Nad Lucille i małym.

-To moja rodzina. Jedyna jaką mam. Do ciebie muszę się jeszcze przekonać.

-Zgoda – uśmiechnął się czując, że coraz lepiej się ze sobą dogadują. Wcześniej zależało mu jedynie na Lucille, ale kiedy znalazł się wśród jej grupy i stał jednym z nich, dostrzegł w pozostałych wiele dobrych cech.

W ciągu dwóch tygodni dojechali na miejsce, które jeszcze niedawno było zamieszkane przez ich ludzi, zanim ci zdecydowali się na zdradę. Było to kilka budynków położonych blisko siebie, na obrzeżach miasta.

-To tutaj – powiedziała Lucille wskazując na blok, który doskonale pamiętała.

-Miejmy nadzieję, że doktor cię nie okłamał – odparł Matt, nie ufając mu do końca.

-Zazwyczaj na łożu śmierci mówi się prawdę.

-Jeszcze mi się nie zdarzyło. Ale jakbym umierał zrobiłbym ci na przekór.

Lucille zmierzyła go wzrokiem, nie dopuszczając do siebie myśli, że kiedykolwiek mogłoby się tak stać.

Oddział udał się na przeszukiwanie terenu, aby sprawdzić czy nikt obcy nie kręci się wokół. Sztywnych natomiast nie było tam za wiele. Lucille weszła do głównego budynku i wykorzystała chwilę, kiedy była w korytarzu sama z Mattem.

-Nie możesz umrzeć – nawiązała do tego, co niedawno powiedział.

-Kiedyś ten dzień nastąpi.

-Nie mów tak. Nie wyobrażam sobie nie mieć ciebie obok.

Matt przytulił ją, także nie chcąc jej stracić. Znali się od początku apokalipsy i widzieli już siebie w niemal każdym stanie. Ta kłótnia nie mogła ich podzielić, ale to ona wzbudziła tylko lęki odnośnie przyszłości.

-Nie gniewaj się na mnie, proszę.

-Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił.

Dołączyli do Tylera i Daryla, którzy byli już w laboratorium. Pomieszczenia wyglądały jakby przeszedł po nich huragan.

-Zbierali się w pośpiechu – zauważył Tyler.

-To nie w ich stylu – Lucille od razu zauważyła, że coś było nie tak. - Mogli mnie zdradzić. Ale doktor do końca utrzymywał tu porządek i sterylność.

-Ktoś był tu po nich – powiedział Daryl, mając na myśli inną grupę. - Co jeśli znaleźli recepturę?

-Nie znaleźli. Doktor ukrył ją dla mnie. Znajdę ją.

Kobieta zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, a Matt pokazał pozostałym, żeby wyjść na korytarz, aby jej nie przeszkadzać.

-Miejsce, które tylko ja zauważę – mówiła sama do siebie licząc, że przypomni sobie gdzie mógł zostać ukryty notes.

W jednej chwili wyszła z pomieszczenia, mijając stojących przy drzwiach mężczyzn.

-Nie jest w laboratorium.

Ruszyła w stronę zejścia na niższe piętro i zatrzymała się na klatce schodowej. Dla Matta i Tylera było jasne czemu wybrała to miejsce. Daryl jednak nie miał o tym pojęcia.

-Czemu klatka schodowa?

-Tutaj urodziłam Thommy'ego. Wiedziała o tym tylko nasza trójka, Dave i doktor.

Doktor nie miałby wystarczająco czasu ani też umiejętności, aby ukryć coś za ścianą. Jedyną możliwością wydawało się być gniazdko.

-Czy w budynku jest prąd?

Matt wcisnął włącznik, ale światło się nie zapaliło. Było jednak na to sensowne wytłumaczenie.

-Akumulatory musiały paść.

-Myślę, że to coś innego.

Lucille była już niemal pewna, że właśnie tam znajduje się szukana przez nich rzecz. Wyjęła nóż i za jego pomocą wysunęła na zewnątrz gniazdko, za którym nie kryły się żadne kable. Najpierw zajrzała tam licząc, że jej domysł się potwierdzi, a kiedy na jej twarzy pojawił się uśmiech, pozostali także uświadomili sobie, że miała rację.

Notes był na tyle mały, że zmieścił się w środku, ale miał w sobie także plik licznych kartek. Kobieta pokazała im co znalazła i spotkało się to z wewnętrzną aprobatą.

-W tej kwestii nas nie zdradził – poczuła ulgę, że powiedział jej prawdę.

Jednak zanim zaczęli się cieszyć, na zewnątrz rozległy się strzały i od razu dało się przewidzieć, że nie są oddawane do sztywnych. Lucille schowała rzeczy do torby i cała czwórka natychmiast udała się w stronę wyjścia sprawdzić co się dzieje.

Tak jak przypuszczali czekała na nich obca grupa, która szukała tego co oni. Oddział Lucille odpierał atak, w końcu jej ludzie byli do tego wyszkoleni. Do tej pory kobieta miała nadzieję, że uda im się załatwić wszystko bez rzucenia się w oczy. Ale z każdym kolejnym strzałem zaczynała dostrzegać, że Matt miał rację.

Ostrzeliwano ich z dwóch stron, dlatego musieli się rozdzielić. Działali szybko i nie mieli szansy opracować na szybko innego planu niż obrona. Dixon stracił Lucille z oczu, trzymał się więc Matta z którym atakował wrogów. Dobrze ze sobą współpracowali, jeden osłaniał drugiego i bez słów dobierali sobie odpowiedni cel.

W jednym momencie Daryl znalazł się na linii strzału i nie było szansy, aby przed nim uciekł. Nie mógł wybrnąć z tej sytuacji, stając się bezbronny...

Właśnie wtedy Matt postanowił położyć wszystko na jedną szalę i osłonił go swoim ciałem, które w jednej chwili zostało przeszyte wieloma kulami. Nie zawahał się.

-Matt!

W tej chwili czas jakby się zatrzymał, a Daryl widział tylko, jak mężczyzna przyjmuje za niego strzały. Nie był w stanie nic zrobić.

Dopiero po chwili kiedy strzelający zostali zdjęci przez innych ludzi Lucille, Dixon odciągnął go na bok, podpierając jego głowę o murek. Z kilku ran na jego brzuchu wypływała krew, która zalewała także jego usta.

Początkowo próbował zatamować krwawienie, ale zrozumiał, że przy tak dużej skali obrażeń to nie pomoże.

-Też to widzę Dixon – odezwał się Matt, mając świadomość, że nie da się mu pomóc. - Jest źle.

-Dlaczego to zrobiłeś?

Ich relacje powoli zaczynały się polepszać, ale nie na tyle, aby mężczyzna bez zawahania poświęcił za niego swoje życie.

-Bo też ją kocham.

Matt nie bał się tego, co nadciągało. O siebie był spokojny. Zależało mu tylko na bezpieczeństwie Lucille, a od tamtego momentu nie mógł jej dłużej chronić. To zadanie należało już do Daryla.

-Dbaj o nią i Thommy'ego.

Przekazał w jego ręce komunikator, który służył mu od długiego czasu.

-Obiecuję.

-Matt, Daryl, gdzie jesteście? - usłyszeli zaniepokojony głos Lucille dobiegający z krótkofalówki. Kobieta nie mogła ich nigdzie namierzyć.

-Matt oberwał – już same te słowa były dla niej uderzające. - Jesteśmy przy wschodniej ścianie.

-Już do was biegnę. Wytrzymaj Matt – zwróciła się do przyjaciela, nie biorąc nawet pod uwagę innej możliwości.

Dixon oddał mu jeszcze urządzenie, aby mógł się pożegnać. Miał świadomość, że jego towarzysz nie wyjdzie z tego cało, jednak mimo to uciskał mu ranę. Liczył, że kobieta zdąży dostać się na miejsce zanim będzie za późno.

-Lucille, jest w porządku. Nie martw się o mnie.

-Nie możesz mnie zostawić.

-Nienawidzę was skurczybyki – zwrócił się do pozostałych członków swojej grupy, a z jego twarzy nie schodził uśmiech, który jednak skrywał pod sobą żal. Nie bał się śmierci, ale czuł, że nie powinien jeszcze umierać. - Przetrwajcie w tym gównianym świecie. Słyszysz Lucille? Przetrwasz to. Ty i Thommy.

Lucille dobiegła do nich w momencie kiedy Matt zamknął oczy. Rzuciła się do niego, aby go ocucić błagając, aby nie odchodził.

-Przetrwam to – istniała szansa na to, że jeszcze ją słyszał. Chciała, aby wiedział, że jest przy nim w tej chwili. Przytuliła jego ciało, płacząc przy tym głośno i czując jak wraz z nim umiera spora część jej.

Byli razem od początku apokalipsy. Akceptowali wiele swoich zachowań, ale nie wyobrażali sobie, że kiedyś kogoś z nich zabraknie. Lucille przytulała do siebie jego ciało ze świadomością, że już nigdy nie usłyszy jego ironii, rady ani śmiechu. Jej przyjaciel odszedł tak nagle, że nie mogło to do niej dotrzeć.

Strzelanina wciąż trwała, ale kobieta nie mogła się nawet ruszyć. Ból był tak duży, że najchętniej odeszłaby razem z nim.

-Przepraszam Matt. Przepraszam – ciężko było jej mówić przez łkanie, jakie jej towarzyszyło.

Wpadła w ramiona Daryla, który był przy tym obecny. Matt zginął, aby on mógł żyć. Nie miał zamiaru mu tego zapomnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top