2.12 Ostatnie pożegnanie

Podczas kiedy Daryl spędzał chwile z Thommy'm aby go lepiej poznać, a pozostali mieszkańcy i goście brali udział w naprawie ogrodzenia, Lucille przemierzała Alexandrię próbując przemyśleć kilka spraw. Ostatnie wydarzenia mocno wpłynęły na jej pewność siebie i nie wiedziała już czy jej postępowanie zmierza w dobrym kierunku.

Zauważyła miejsce przypominające niewielki cmentarz, gdzie usypana ziemia świadczyła o pogrzebanych ludziach. Usiadła na ziemi przy jednym z nich wpatrując się w wypisane na krzyżu nazwisko.

-Mówi ci coś to nazwisko? - przez ramię usłyszała głos znajdującego się za nią Negana.

-Glenn Rhee. Mężczyzna, którego pozbawiłeś życia leży w miejscu po którym możesz bezkarnie chodzić. Abraham Ford – spojrzała na kolejny grób. - Jedni z wielu których zabiłeś kijem o moim imieniu.

Znała tę historię i miała świadomość do czego zdolny był jej ojciec. Nie patrzyła jednak na niego przez pryzmat dokonanych zbrodni, wobec niej był zupełnie inny.

Dawniej nie przypuszczała, że sama stanie się przywódcą grupy, a co się z tym wiązało będzie stawać przed trudnymi wyborami. O jednym myślała od momentu powrotu z wyjazdu, który zaczynał ją prześladować. Negan mógł okazać się jedyną osobą będącą w stanie to zrozumieć.

-Czemu przyciągnęło cię akurat to miejsce? Co cię trapi? - widział, że kobieta nawet nie odwróciła się w jego stronę. Musiała być w czymś naprawdę pogrążona. - Wyczuwam, że nie chodzi o to całe zamieszanie.

Usiadł na ziemi obok niej, a Lucille miała świadomość, że powinna powiedzieć mu z czym się zmaga.

-Znaleźliśmy dwunastu naszych ludzi, którzy przyczynili się do zdrady. Znajdowali się pod ścianą, wszyscy na kolanach. Mój oddział czekał na rozkaz, ale nie byłam w stanie go wydać. Czy to znaczy, że jestem słaba?

-Jestem pewien, że chciałaś wymyślić inne wyjście.

Lucille pokiwała twierdząco głową.

-Egzekucja dwunastu osób jakie znasz jest cholernie ciężka. Jak to się skończyło? - czuł, że ci ludzie zginęli, inaczej nie byłaby tym aż tak przejęta.

-Wszyscy nie żyją, ale to druga grupa próbowała pozbyć się świadków.

-Czyli sytuacja sama się rozwiązała, a ty czujesz się źle z tym, że nie podjęłaś jednogłośnej decyzji.

Lucille nie spodziewała się, że tak łatwo domyśli się o co chodzi, ale to tylko pokazywało jak sporo wiedział o takich sprawach.

-Właśnie tak. Jestem dowódcą, powinnam być stanowcza.

-Wiesz czemu tak nie jest? Ci ludzie są ci bliscy. Ciężko jest wydać taki rozkaz na rodzinę. Jesteś tylko człowiekiem. Zacznij w końcu tak siebie traktować.

Negan objął kobietę ramieniem, w które Lucille się wtuliła. Potrzebowała tego w tamtej chwili.

-Myślałam, że Smith kojarzą się tylko z potworami.

-Piszesz o sobie nową historię.

Nie chciał, aby jego przeszłość wpłynęła na to jak ludzie będą ją traktować. Prawda była taka, że odkąd go pokonano, nikt już o nim nie słyszał. O Lucille robiło się coraz głośniej, ale mało kto wiedział, że jest ona jego córką.

-Od kiedy stałeś się taki motywujący?

-Te sześć lat w celi dało mi do myślenia.

Kobieta miała świadomość, że się zmienił. Chciał odpokutować za to, co zrobił, a przede wszystkim być przy niej kiedy zamierza zmienić świat.

-Muszę porozmawiać z moimi ludźmi, zebrać oddział.

-Dokąd wyjeżdżacie?

-Lekarstwo jest prawdziwe. Nie mogę teraz się zatrzymać.

Po długiej rozmowie ze swoją grupą, w której udzielali się także członkowie oddziałów, udało im się wysunąć pewne plany.

-Przewiduję powrót za dwa tygodnie, porozmawiam z Darylem i poproszę o pozwolenie na pozostanie naszych ludzi przez ten czas w Alexandrii w zamian za pomoc w naprawach.

-Jeśli się zgodzą, wyruszamy od razu? - spytał Tyler gotowy na zbliżający się wyjazd.

Lucille pokiwała twierdząco głową, chociaż trudno było jej myśleć o ponownej rozłące z synkiem. Akcja zakładała zdobycie notesu, ale nie byli w stanie przewidzieć niebezpieczeństwa jakie mogło spotkać ich po drodze.

Kobieta podeszła do Daryla, który znajdował się przy ogrodzeniu, a po jej minie Dixon od razu był w stanie stwierdzić, że coś ją przygnębiało.

-W porządku? - spytał od razu do niej podchodząc.

-Tak.

-Na pewno? - zauważył, że mocno się nad czymś zastanawia.

Oddalili się na stronę, aby nikt nie przeszkadzał im w rozmowie.

-Będę mieć do ciebie prośbę. Zaopiekujesz się Thommy'm?

-Dokąd się wybierasz?

Nie spodziewał się jej kolejnego wyjazdu, zwłaszcza, że ostatni czas był bardzo intensywny.

-Do laboratorium doktora. Ukrył tam notes z zapiskami o lekarstwie.

-Jesteś pewna, że cię nie okłamał? - nie mogła tego wiedzieć, ale pozostawało jej zaufać zmarłemu już mężczyźnie. Po wydarzeniach z Gracie miała szczególną motywację do dalszego działania.

-Muszę to sprawdzić. Jeśli dojdzie do sytuacji jak wczoraj, musimy być przygotowani.

-Chcę jechać z tobą.

-Nadrobimy w ten sposób stracony czas? Daryl, nie musisz się o mnie martwić.

Oczywistym było to, że obawiał się o jej życie, ale zależało mu także, aby po prostu przy niej być.

-Masz rację. Chcę nadrobić ten czas.

Mieszkańcy Alexandrii zgodzili się na pozostanie w mieście ludzi Lucille. W końcu wykazali się oni ogromną pomocą podczas walki ze sztywnymi, za co byli im wdzięczni.

Po tym jak Lucille poinformowała swoją grupę o planie wyjazdu do laboratorium, nie spodobało się to wszystkim. Matt zaczekał aż będzie mógł porozmawiać z nią o tym na osobności, ale dało się zauważyć, że nie był z tego zadowolony.

-Nie chcę, żebyś tam jechała – zwrócił się do niej kiedy nikogo nie było w pobliżu.

-To ostatni raz. Jeśli niczego nie znajdziemy, zostawię to w spokoju.

-Nie rozumiesz. Co jeśli ktoś będzie tam na nas czekać? Historia się powtórzy i zamkną cię w laboratorium... - wspomniał wydarzenia sprzed kilku lat. - Nie zasługujesz na to. I wiem, że chcesz uratować świat, ale po co? I tak wszyscy skończymy martwi.

-To nieprawda.

Mężczyźnie zależało, aby odciągnąć Lucille od tego pomysłu. Nie chciał, żeby kolejny raz wpakowała się w kłopoty. Nie sądził jednak, że ta rozmowa z wynikającej z troski wymiany zdań przerodzi się w kłótnię.

-Nawet Thommy. Powstrzymasz ugryzienie, ale nie ludzi.

-Nie mów tak – nie dopuszczała do siebie takiej myśli.

-Mick, Olly, Jenny... - zaczął wymieniać osoby dobrze im znane, których już wśród nich nie było.

-Przestań.

Wiedziała, że mówił to wszystko w emocjach i dlatego, że mu na niej zależało, ale chciał ją odciągnąć od tego pomysłu za pomocą bolesnych wspomnień.

-Wszyscy zginęli. I nie mogłaś im pomóc. Nikt nie mógł. Następny mogę być ja, albo Daryl, a wynalezienie leku tego nie powstrzyma. Najwyżej opóźni to, co nieuniknione.

-Skoro i tak czeka nas śmierć, czemu się nie poddamy?

-Wiesz czemu? Bo wykorzystam każdą chwilę swojego życia, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Ale nie w taki sposób. Nie pozwolę ratować świata twoim kosztem.

-Nie masz wpływu na moją decyzję.

-Nigdy nie miałem.

-Co ty pieprzysz? Przyjaźnimy się od początku tego gówna.

-Chyba nie za bardzo nam to wychodzi.

Te słowa zabolały ich oboje, ale skoro padły musiało być w nich ziarnko prawdy. Do tej pory zawsze mogli liczyć na swoje wsparcie i dobrą radę, jednak w tym wypadku różnica zdań była zbyt duża.

Nie chcieli, aby ta kłótnia wpłynęła na ich relację, ale musieli ochłonąć. Matt zrozumiał, że nie jest w stanie przekonać jej do pozostania na miejscu.

Oddział miał wyruszyć o poranku, dlatego do wyjścia odprowadzali ich ci, którzy zostali w Alexandrii.

-Uważaj na niego – Lucille zwróciła się do Negana, którego poprosiła o opiekę nad synkiem.

-Mam wrażenie, że to on zajmie się mną.

-Gdyby coś się działo, znajdzie kryjówkę. Jest tego nauczony.

-Nic mu się przy mnie nie stanie.

Pożegnanie z Thommy'm było dla niej trudne, ale wiedziała, że zrobi wszystko, aby znów go zobaczyć. Przytuliła go mocno, odczuwając zbliżającą się tęsknotę.

-Kocham cię.

-Ja też cię kocham mamo.

Daryl także czuł się z tego powodu gorzej. Dopiero dowiedział się o tym, że ma syna, a już miał go opuszczać. Zamierzał jednak wrócić jak najszybciej, aby nie tracić więcej czasu i móc go lepiej poznać.

Pożegnania wśród jej grupy znacznie się od siebie różniły. Niektóre osoby podchodziły do tego emocjonalnie i dochodziło do wzruszenia, inni natomiast przemieniali to w żart i wykorzystywali jako okazję do przekomarzania.

-Mogę się założyć, że wrócisz z obitą twarzą. Uwielbiasz kłopoty – Dave zwrócił się do Matta, z którym często jeździł na akcje. Tym razem jednak został, aby pilnować bezpieczeństwa swoich ludzi tu na miejscu.

-Tylko nie płacz z tęsknoty za mną – odparł, ściskając mu dłoń, a po chwili przytulili się mocno.

-Wiesz, że będę.

Byli jak bracia, razem na dobre i na złe. Dave nienawidził dłuższych rozstań, ale takie były niestety nieuniknione.

-Bądź czujny.

-Jak zawsze brachu.

-Postaraj się nie rozwalić tego miejsca – po chwili podszedł do nich Tyler, który właśnie skończył pomagać w pakowaniu rzeczy. - Trzymaj się stary.

-Żałuję, że nie jadę z wami – rzadko kiedy zdarzały się wyjazdy w których uczestniczyła cała ich trójka, ale liczyli, że takie są jeszcze przed nimi.

-Ktoś musi pilnować porządku. Jesteś do tego najlepszą osobą.

Niedługo później oddział wyruszył w drogę. Wszyscy liczyli na to, że uda im się wrócić z dobrą nowiną i wkrótce rozpoczną pracę nad lekarstwem jakie naprawdę istniało. Czuli ekscytację, ale też smutek na myśl, że zostawiają swoich bliskich na kilka tygodni. Mieli nadzieję, że uda im się to załatwić i szybko znajdą się w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top