14. Początek
Kilka miesięcy po rozpoczęciu apokalipsy.
Ból przeszywał jej rękę. Dała się zaskoczyć i ledwo poradziła sobie z kilkoma sztywnymi. Zanim przebiła ich głowy, jeden z nich zdążył zostawić na niej trwały ślad. Ugryzienie na jej ramieniu, wiedziała z czym ma do czynienia. Przez myśl przeszło jej, aby wrócić do Negana, umrzeć przy kimś, komu kiedyś chociaż przez chwilę na niej zależało. Ale własny charakter jej na to nie pozwalał. Wolałaby, żeby nie dowiedział się o tym, że nie poradziła sobie sama już pierwszego dnia po odejściu od niego.
Usiadła więc pod drzewem będąc wystarczająco daleko od terenu, który mogli przeczesywać jego ludzie. Oparła się o korę i wyjęła z plecaka butelkę wody, z której wzięła kilka łyków. Nie czuła się źle, nie była nawet zmęczona, ale nie widziała sensu dalszego podróżowania, skoro śmierć miała nadejść w najbliższym czasie.
Może nawet zasnęłaby na chwilę gdyby nie usłyszała dobiegającego z niedaleka hałasu. Ktoś zbliżał się w jej stronę. Szybko podniosła się z ziemi, zabrała swoje rzeczy i schowała się za jednym z większych drzew.
Zauważyła biegnącego młodego mężczyznę, trzymającego torbę z której po drodze wysypywały się porcje żywieniowe. Próbowało go dogonić trzech mężczyzn, którym niedługo później się to udało. Jeden z nich od razu przycisnął go do ziemi, a drugi odebrał mu zapasy.
-Myślałeś, że to ci się uda gówniarzu? - na jego znak podniesiono go do góry tak, aby można było mu się przyjrzeć. - Gdzie reszta twojej grupy?
Lucille obserwowała to wszystko z odległości i zaczynała rozumieć o co w tej sytuacji chodzi.
-Jestem sam – odparł brunet, a po tych słowach został uderzony w twarz.
-Nie ryzykowałbyś tyle dla siebie. Wiedziałeś, że mamy broń. Nie zabijemy cię jeśli powiesz nam gdzie iść – za wszelką cenę chcieli dowiedzieć się czegoś o ludziach, jacy mogli z nim przebywać.
-Do diabła to jedyna poprawna odpowiedź.
Mężczyzna wyjął pistolet i wymierzył go w stronę chłopaka. Lucille zastanawiała się czy powinna zareagować.
-To byłoby za proste – mówił drwiącym głosem. - Zaczniemy od kończyn. Zazwyczaj tacy jak ty pękają na drugiej.
Ręka chłopaka została przyszykowana do uszkodzenia, jakie miało za chwilę nastąpić. Nic takiego się jednak nie wydarzyło, bo obserwująca wszystko Lucille nie chciała tego oglądać. Wyjęła broń, którą zabrała z budynku Negana i po cichu zbliżyła się do nich.
Widząc, że są uzbrojeni nie mogła się zawahać. Oddała szybki strzał w tego, który wydawał się przywódcą grupy i następne w jego dwóch ludzi. Chłopak odwrócił się w jej stronę nie wiedząc co się właśnie wydarzyło.
Jeden z nich wciąż oddychał, próbując coś powiedzieć, ale kobieta szybko dobiła go trafieniem w głowę.
-W porządku? - zwróciła się do młodego mężczyzny, który wstając próbował złapać równowagę.
-Tak – dopiero wtedy zorientował się, że mu nie zagraża. - Dlaczego to zrobiłaś?
-Nie potrzebowałeś pomocy? W takim razie źle oceniłam sytuację.
-Potrzebowałem. Dziękuję.
Lucille zebrała należącą do nich broń i podała ją nieznajomemu.
-Umiesz z tego korzystać?
-Tak myślę – dostrzegł, że kobieta ma zabandażowane ramię, a przez opatrunek wydostaje się krew. - Jesteś ranna.
-Poradzę sobie. Wracaj do grupy – potrafiła wywnioskować z jego zachowania, że do takowej należy.
Zostawiła zapasy o które chłopak tak zawzięcie walczył, wiedząc, że ich potrzebuje. Ruszyła przed siebie chcąc oddalić się od miejsca zdarzenia i po kilkudziesięciu metrach ponownie usiadła pod drzewem. Nie była jednak sama.
Brunet usiadł obok niej zachowując niewielki dystans, a dziewczyna zmierzyła go wzrokiem.
-Mogę to z tobą przeczekać. W zamian za uratowanie życia – domyślił się, że została ugryziona i nie przewidywał jej dużo czasu.
-Nie wydałeś swoich ludzi. Musi ci na nich zależeć.
-Jesteśmy razem od czterech dni. Ale nie jestem zdrajcą – zachowanie to jej zaimponowało. Nie każdy zachowałby się tak samo w tej sytuacji. Czuła, że miała do czynienia z dobrym człowiekiem. - Jak się czujesz?
-Niepokojąco dobrze.
-Mogę? - spytał wyciągając w jej stronę dłoń, a Lucille pokiwała głową. Dotknął jej czoła sprawdzając czy jest ciepłe, ale tak nie było.
-Nie masz gorączki – zdziwiło go to. Od początku apokalipsy minęło już trochę czasu i miał świadomość jak przebiega ten cały proces. - Kiedy cię ugryzł?
-Dwa dni temu – odpowiedź była równie zaskakująca.
-Przemiana powinna już nastąpić.
Lucille podała mu swoją torbę, w której miała swoje zapasy. Chciała, żeby jeszcze komuś się przydały.
-Weź to.
-Jeszcze nie umarłaś.
-Chcesz osobiście przebić mi czaszkę?
-Nie chcę żebyś później nawiedzała mnie jako sztywny. Wolałbym cię nie spotkać w takiej formie – jego ton był dosyć żartobliwy, chciał umilić jej ten czas. - Jak się nazywasz? Ja jestem Matt.
Był młodym mężczyzną o ciemnych włosach i delikatnym zaroście.
-Lucy.
Nie spodziewała się, że spotka tego dnia kogoś, kto będzie obecny przy jej odejściu. Nie sądziła, że tego potrzebowała, ale małe wsparcie okazało się być dla niej ważne.
-Lucy... Powiadomić kogoś o tym?
Postanowiła nie wracać do Negana i nie informować go o swoim stanie. Nie zamierzała cofnąć tej decyzji.
-Nie. Nikogo nie mam – odparła, choć tak naprawdę nie do końca się z tym pogodziła.
Minęło kilka godzin, a nowo poznany mężczyzna wciąż znajdował się przy Lucille, która nie wykazywała oznak życia. Matt pomyślał, że nadszedł na nią czas i chociaż przyszło mu to z trudem, wziął do ręki nóż, aby powstrzymać ją przed przemianą.
Zanim jednak przebił jej głowę, dla pewności sprawdził jej puls, a kiedy go poczuł, zrozumiał, że coś jest nie tak.
-Cholera. Omal cię nie zabiłem – powiedział, kiedy kobieta obudziła się od jego nagłej reakcji.
-Wciąż tu jesteś? - dziwiła się jego obecnością.
-A ty wciąż nie masz gorączki. Jesteś pewna, że ugryzł cię sztywny?
Pierwszy raz spotkał się z taką sytuacją. Miał przed sobą kobietę, która powinna być już martwa i nie umiał wyjaśnić, jakim cudem jest inaczej.
-Może ten był jakiś inny. Nie zarażał. To możliwe? - zastanawiała się, ale nie miała pojęcia co może być odpowiedzią na jej stan.
-Jeszcze niedawno apokalipsa wydawała się niemożliwa – w myślach się z nim zgodziła. - Możemy zrobić tak. Mam w grupie lekarza, zabiorę cię do niego, żeby na to spojrzał.
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Co jeśli jednak się przemienię?
-Nie dopuszczę do tego.
Lucille przystała na jego propozycję. Matt wydawał się nie mieć złych intencji, zwłaszcza, że spędził z nią ostatnie kilka godzin. Udała się więc z nim do miejsca, w którym miała znajdować się jego grupa. Nieśli razem zapasy, jakie mężczyzna wcześniej ukradł nieznajomej trójce.
W oddali dostrzegli cztery osoby siedzące na ziemi. Było to kilka mil od miejsca, w którym Lucille poznała Matta.
-Myśleliśmy, że już nie wrócisz – powiedziała kobieta, dopiero po chwili zauważając, że nie jest on sam.
-Prawie – pokazał, że nie muszą się martwić o nową osobę. - Lucy mnie uratowała. To Dave, Oliver, Hugh i Julie. Znamy się od prawie tygodnia.
-Dużo dla was zaryzykował – powiedziała Lucille, chcąc, aby mieli tego świadomość.
Ten wieczór spędzili razem. Oliver zajął się raną kobiety, choć zarówno go jak i pozostałych niepokoił fakt, że nie doszło do przemiany. Wzbudził on jednak nadzieję na to, że nie każde ugryzienie musi zakończyć się w ten określony sposób.
-Przerażasz mnie – powiedział obserwujący to Dave.
-Wierz mi. Ja siebie też – odparła, a Oliver skończył robienie jej opatrunku. - Ludzie, którym ukradłeś zapasy... Jest ich więcej? - Lucille w głowie której pojawiła się już pewna myśl, zwróciła się do Matta.
-Tworzą grupę niedaleko stąd. Dlatego powinniśmy się zwijać.
-Nie uciekniecie daleko. Wkrótce znajdą ciała, a kiedy do was dotrą, zabiją.
-Więc co powinniśmy zrobić?
To była pierwsza akcja jaką przeprowadziła Lucille, a której podporządkowała się grupa osób. Wcześniej nie mogła liczyć na to, żeby ktoś zaufał jej w takiej kwestii, a w tym przypadku właśnie tak było. Pokazała, że nie ma złych zamiarów ratując Matta. Ale jak miała sprawdzić się w roli przywódcy?
Plan wydawał się dosyć prosty. Na początku dokładna obserwacja, ilu ludzi liczy grupa, kto posiada broń, kogo zabić... Bez tego nie mogło się obyć. Nauczona doświadczeniami z grupy Negana, Lucille wiedziała, że świat jest pełen niebezpiecznych ludzi.
Ich obóz znajdował się kilka mil dalej. Wystarczająco, aby nikt nie usłyszał oddanych wcześniej strzałów.
-Banda skurwieli – powiedział Matt, obserwując ich przez lornetkę.
-Nie zdziw się jak za jakiś czas sami tacy będziemy – wtrącił Hugh, który najchętniej wkroczyłby do akcji od razu.
Od tamtej pory trzymali się razem, a do ich grupy dołączały nowe osoby. Głównie były to osoby ocalone przed śmiercią lub znaleziene w osamotnieniu. Warunkiem było przestrzeganie zasad. W ten sposób na przestrzeni lat Lucille poszerzała swoją osadę, tworząc coraz to nowe miejsca do życia. Ludzie jej ufali, ale nie każdy wiedział o odporności. W tej sprawie ufała jedynie osobom, które spotkała na początku.
Bywało różnie. Zdarzyło się, że natrafili na osoby, przez które omal nie stracili wszystkiego. Właśnie dlatego uczyli się na błędach i stawali coraz silniejsi. Zamierzali przetrwać tę apokalipsę, a Lucille postawiła sobie za zadanie, że zrobi wszystko, aby tak się stało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top