1. Spotkanie, które miało zmienić wszystko

-Kurwa! - głośne przekleństwo wypowiedziane kobiecym głosem, echem rozniosło się po lesie, zwracając na siebie uwagę nie tylko znajdujących się w okolicy sztywnych, ale też przebywającego na zwiadach Daryla.

Miał zamiar wrócić do Alexandrii, aby powiadomić mieszkańców o dziwnej sytuacji jaka go spotkała, ale nie chciał zostawiać tej osoby samej w niebezpieczeństwie. Postanowił więc upewnić się czy jest ona cała. Widok młodej kobiety wbijającej nóż w kolejne głowy sztywnych wzbudził w nim zdziwienie. Spodziewał się kogoś potrzebującego pomocy, a ona radziła sobie z nimi całkiem dobrze.

Szwendaczy przybywało, dlatego zdecydował się dołączyć do ich pokonywania. Nieznajoma rzuciła mu spojrzenie, nie wiedząc czemu to robi.

-Nie musiałeś mi pomagać - powiedziała kiedy zabili ostatnich sztywnych w swoim otoczeniu, dziwiąc się, że napotkany mężczyzna jeszcze nie mierzy w jej kierunku z broni. Jej czarna koszulka z długim rękawem była ubrudzona wnętrznościami szwendaczy, które próbowała z siebie ściągnąć. Trochę krwi miała też na swoich całkiem długich i ciemnych włosach, które nie wiedzieć czemu związała dopiero po wszystkim.

-Usłyszałem twój krzyk - odparł obserwując zachowanie nieznajomej, którą niekoniecznie interesowała jego obecność.

-Czasami ponoszą mnie emocje. Lubię mieć wszystko pod kontrolą - spojrzała na niego z uśmiechem na swojej lekko zaokrąglonej twarzy, tworząc tym samym wokół siebie otoczkę tajemniczości.

-Jesteś tu sama?

Miał na uwadze to, co wydarzyło się kilka chwil wcześniej. Nieznajomy ostrzegł go przed przybyciem nowej grupy. Kobieta jednak nie wyglądała jakby na kogoś czekała.

-A widzisz tu kogoś jeszcze? - jej odpowiedź nie była wystarczająco precyzyjna, dlatego Dixon zadał jej dodatkowe pytanie.

-Masz grupę?

-Nie - odpowiedziała wyjmując z głowy sztywnego bełt należący do mężczyzny i podeszła bliżej, aby oddać mu jego własność. - A co z tobą?

-Jestem tylko ja - oboje byli w stanie wyczuć, że nie ma to nic związanego z prawdą. Musieli wybadać sytuację nie tylko dla własnego bezpieczeństwa. Powoli zaczynało się ściemniać i mieli świadomość, że jeśli ktoś z nich sam się wycofa, zaprowadzi drugą osobę do swojej osady.

-Możesz mi mówić Lucy - przedstawiła się, oczekując, że mężczyzna zrobi to samo. Bez nazwisk, ani innych faktów. Wystarczyło imię.

Nigdy wcześniej się nie spotkali, kobieta nie należała więc do Zbawców.

-Daryl.

Widok zbliżających się sztywnych podniósł im poziom adrenaliny.

-Co ty wyprawiasz? - Dixon odciągnął do tyłu kobietę, która miała zamiar stanąć z nimi do walki. - Jest ich za dużo.

-Nie lubisz zabawy?

Spojrzała na niego swoimi jasnymi oczami i z szerokim uśmiechem na twarzy.

-Nie kiedy mogę zginąć. Chodź - nie chciał zostawiać jej tam samej, zwłaszcza, że niedaleko mógł znajdować się ktoś niebezpieczny.

Po jej zachowaniu oceniał ją jako osobę nieogarniętą i z niewiadomych przyczyn czuł za nią w tamtej chwili pewną odpowiedzialność. Być może spowodowane to było tym, że podjął się pomocy, myśląc, że jej potrzebuje. Ale kobieta zrobiła na nim dosyć dziwne wrażenie. Zazwyczaj kiedy kogoś poznawał od samego początku dało się zauważyć jego zamiary. W przypadku Lucy nie mógł ich odczytać.

Udali się w innym kierunku próbując uciec przed sztywnymi. Co jakiś czas Dixon odwracał się obserwując czy Lucy nie zostaje w tyle i przyłapywał ją na chodzeniu dziwnym krokiem, bujając się na boki, przez co na tle idących za nimi sztywnych wyglądała po prostu beztrosko. Zachowywała się jak dziecko, ale w walce ciężko było jej dorównać. Daryl nie wiedział jak to rozgryźć.

W końcu natrafili na pobliski leśny domek i znając okolicę na tyle, żeby stwierdzić, że nic więcej nie znajdą postanowili tam przeczekać.

Bez żadnego słowa mężczyzna wszedł do środka, upewniając się, że nikt tam na nich nie czeka, a Lucy zamknęła za nimi drzwi i zablokowała klamkę krzesłem, aby nie dostali się do nich sztywni.

-Niezłe miejsce na nocleg - stwierdziła rozglądając się po niewielkich pomieszczeniach. Dało się zauważyć, że od dawna nikt tam nie zaglądał. Odgarnęła dłonią kurz znajdujący się na fotelu, po czym zajęła w nim miejsce, kładąc nogi na stolik.

Daryl zmierzył ją wzrokiem, zasłaniając wszystkie okna w pomieszczeniu, w którym mieli spędzić noc. Do wschodu słońca mieli dużo czasu, który mogli wykorzystać na sen lub rozmowę. Żadne z nich nie zamierzało jednak powierzyć siebie w ręce drugiej osoby.

-Jak przeżyłaś od początku apokalipsy? - Daryl zadał kobiecie pytanie, które go nurtowało. Nie wyglądała na zorganizowaną osobę, zauważył wręcz, że głównie kieruje się ona emocjami.

-Bywało różnie, ale jakoś mi się udało - odparła przyglądając się mężczyźnie. Była od niego zdecydowanie młodsza, ale on wydawał jej się na swój sposób intrygujący.

-Więc miałaś szczęście?

-To zdecydowanie nie było szczęście. Nie w moim przypadku. Byłam nastolatką kiedy to się zaczęło. Uciekłam z domu kilka dni wcześniej - wspomnieniami przeniosła się do przeszłości. - Kiedy wróciłam, dołączyłam do mojego ojca, ale on był zajęty tworzeniem swojej grupy. Wyszło mu to naprawdę dobrze. Zamieszkaliśmy wszyscy razem. Poznałam tam chłopaka, ale nawet nie zdążyłam powiedzieć mu, że go lubię.

Opowiadała o tym wyraźnie zaznaczając emocje na swojej twarzy.

-Co się z nim stało? - słuchał jej uważnie. Mieli świadomość, że następnego dnia rozejdą się w dwóch różnych kierunkach i prawdopodobnie już nie spotkają. Rozmowa o przeszłości nie zmieniłaby w ich życiu za wiele, nikogo by przez to nie narazili.

-Ojciec oskarżył go o zdradę i zabił... Na moich oczach. Tego samego dnia opuściłam tę cholerną grupę na zawsze.

-Od tamtej pory jesteś sama?

-Wiesz jak to jest. Napotykasz na swojej drodze ludzi, poznajesz, ale nie wiesz czy możesz im zaufać.

-Tobie można ufać? - spytał po prostu z czystej ciekawości po tym wszystkim, co od niej usłyszał.

-To zależy czy ja zaufam tobie.

Jej postać intrygowała Daryla, który domyślał się, że mimo jej wygadanego języka, nie bez powodu omija wydarzenia związane z teraźniejszością. Ale miał świadomość, że ona też go o to nie pyta. Dwójka kompletnie różnych ludzi z przeszłością na karku i na pewno ludźmi czy miejscem, do którego mogą wracać znalazła się w jednym miejscu próbując udawać, że to drugie w ogóle nie istnieje.

-Co z twoją rodziną? - Lucy też postanowiła się czegoś o nim dowiedzieć.

-Miałem brata. Zmarł na początku tego gówna - zdążyło już minąć od tego sporo czasu, ale nigdy o nim nie zapomniał. Nie zamierzał tego zrobić.

-Jak miał na imię?

Nie wiedział czy naprawdę ją to interesuje, ale wydawała się być zaangażowana w ich rozmowę.

-Merle.

Czas powoli mijał, a żadne z nich nie zamierzało zasnąć przy obcym. Poruszane przez nich tematy oddzielały minuty, a czasem i godziny.

-Lubisz marcepan? - usłyszał od niej pytanie, którego z pewnością się nie spodziewał.

-Niekoniecznie.

-W takim razie... - zaczęła szukać czegoś w swoim plecaku, a w końcu rzuciła w jego stronę inny batonik. - Trzymaj.

-Dzięki - złapał go niemal całkowicie po omacku. - Gdzie byłaś jak to się zaczęło?

-Ćpałam w melinie na obrzeżach miasta - nie takiej odpowiedzi się po niej spodziewał, ale słuchał uważnie co ma do powiedzenia. - Kiedy narkotyki ze mnie zeszły, postanowiłam w końcu wrócić do domu. Korytarz był pełen szwendających się postaci, unosił się smród, więc wszystko wydawało się być takie jak zawsze. Do momentu aż ćpuny na mnie ruszyły. Wszyscy byli ubrudzeni krwią, a ich ciała były... no sam wiesz jakie. Daję słowo, pomyślałam, że odleciałam i to wszystko mi się śni. Pod ręką miałam strzykawkę, zanurzyłam ją w szyi jednego z nich. Znalazłam leżącą na ziemi rurkę, która posłużyła mi za broń. Zabijałam ich jak w grze, bo tym dla mnie to było. Niepotrzebnie znalazł się tam ten mężczyzna.

-Jaki mężczyzna?

Daryl dziwił się z jaką łatwością kobieta z nim rozmawiała. Nie bała się przedstawiać nawet tych najgorszych faktów. Nie miał pewności co do prawdziwości tych wydarzeń, ale Lucy opowiadała o tym tak płynnie, że w jej głosie nie wyczuwał kłamstwa.

-Jeden z bezdomnych, który tam żył. Próbował odciągnąć mnie od sztywnych, ale uderzyłam go z całej siły. Upadł na ziemię i chwilę później one go dopadły. Wtedy dotarło do mnie, że to nie sen. Tylko realny koszmar. To było moje pierwsze zabójstwo.

-Ilu ludzi zabiłaś od tamtego czasu? - zadawanie pytań wymyślonych przez Ricka wciąż nie straciło dla niego sensu.

-Przestałam liczyć - nie było to zaskakujące. - Też to robiłeś.

-Tak.

Nawet nie próbowali siebie oceniać. Było za nimi już parę lat apokalipsy i mieli świadomość co musieli przejść, aby tu teraz być.

-Nie masz zamiaru zasnąć, co? - przez to, że do środka nie dochodziło już żadne światło, nie byli w stanie widzieć swoich twarzy. Z wyostrzonym słuchem próbowali wyłapać każdy swój ruch, ale chyba żadne z nich nie miało zamiaru wykonać żadnego, niespodziewanego działania.

W tych czasach nie można jednak nikomu ufać.

-Powiem ci całkowicie szczerze. Na początku apokalipsy miałabym gdzieś to, czy zabijesz mnie w trakcie snu. Ale za długo już tu jestem żeby zginąć w taki sposób.

-Nie chcę cię zabić - odpowiedział szczerze. Nie miał ku temu żadnych powodów.

-Zazwyczaj nie robię dobrego pierwszego wrażenia. To coś nowego.

Kobieta także była zaciekawiona Darylem, który okazał się być wobec niej w porządku. Pomógł jej, kiedy nawet o to nie prosiła i nie zostawił jej samej wśród sztywnych. Zrobił na niej dobre pierwsze wrażenie, ale wiedziała, że wiele przed nią ukrywa. Nie miała mu tego za złe, robiła dokładnie to samo.

-Rozejdziemy się o świcie - powiedziała na głos ich myśli, czując, że oboje muszą już dokądś wracać.

-Tak będzie dobrze - odpadł Daryl ciągle mając na uwadze ostrzeżenie nieznajomego mężczyzny.

Resztę nocy spędzili w ciszy.

O poranku zanim wyszli z budynku, zdążyli jeszcze go przeszukać. Znaleźli kilka konserw, mieszanki do ciasta i sproszkowane galaretki. Lucille podała mu parę rzeczy, na które sama natrafiła.

-Mam zapas w plecaku - odparła, a Daryl nie miał w zwyczaju odmawiać jedzenia, zwłaszcza kiedy w Alexandrii zaczynało go brakować.

Wyszli na zewnątrz zabijając kręcących się w pobliżu wejścia pojedynczych sztywnych.

-Uważaj na siebie - zwrócił się do kobiety, chcąc w pewien sposób ją ostrzec. - Podobno robi się tu groźnie.

-Jak wszędzie. Świat jest pełen niebezpiecznych ludzi. Trzymaj się Daryl - uśmiechnęła się po raz ostatni w jego stronę i udała się w zupełnie innym kierunku.

Daryl przeczekał trochę, aby upewnić się, że Lucy nie zawraca z zamiarem śledzenia jego ruchów, a w końcu udał się do swojej grupy. Po drodze wciąż myślał o nieznajomej, która swoją zagadkowością i pewnym szaleństwem wzbudziła w nim ogromną ciekawość.

Oboje jednak spodziewali się, że już nigdy się nie zobaczą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top