Rozdział IX
-Dobrze mnie słyszałeś, Lucyferze. Masz wracać do piekła - powtórzył donośnie Amenadiel, licząc, że ten natychmiast posłucha.
Nie wywarło to na Lucyferze większego wrażenia, ponieważ umysł miał zaprzątnięty inną kwestią.
-Poczekaj, chodzi mi bardziej o to, co powiedziałeś później - Lucyfer spojrzał uważnie na brata, gdy w zniecierpliwieniu wywrócił oczami. -Czemu miałbym osobiście zejść do piekła i co ma to wspólnego z opieczętowywaniem celi?
-A jak myślisz? - prychnął Amenadiel. -Powinno ci się od razu nasunąć tylko jedno wyjaśnienie.
Władca Piekieł zmarszczył brwi, starając się zrozumieć znaczenie tych słów. Dopiero po chwili uświadomił sobie, co mógł mieć na myśli jego pierzasty braciszek. Zmarszczki na czole się wygładziły, a twarz zastygła w przerażeniu.
-Och, aniołek zstąpił z Nieba? - Zza zaplecza wyszła Mazekeen, postukując szpilkami cienkimi jak igły. W dłoniach już ściskała dwa sztylety, którymi mierzyła w Amenadiela. -Nikt cię tu nie zapraszał.
-Widzę, że nadal dochowujesz wierności swojemu Panu, demonie. Jednak, może w końcu staniesz po stronie rozsądku i postarasz się przekonać go do powrotu.
-Odejdę stąd, wtedy, kiedy Lucyfer sobie tego zażyczy.
-Maze - wyszeptał Lucyfer.
Kobieta posłusznie odwróciła się do niego przodem. Zaskoczył ją pusty wzrok utkwiony gdzieś w oddali i rozszerzone źrenice. Nigdy się tak nie zachowywał. Czy tak wygląda strach u Władcy Piekieł?
-Maze - powtórzył o wiele słabiej. -Czy dobrze zabezpieczyliśmy każdą celę przed wyjazdem?
-Tak, czemu pytasz? - Łypnęła ze złością na Amenadiela. -Co ty zrobiłeś?
-Ja? - Zdziwił się anioł. -Obwiniać możecie tylko siebie. Nie doszłoby do tego, gdybyście byli tam, gdzie wam przykazano.
-A pokój z czerwonymi drzwiami? - Nie ustępował Lucyfer.
-Lucyferze! - zaśmiała się Maze. -Mieliśmy tam demony, złe duchy, dusze najzagorzalszych grzeszników, a ty się martwisz właśnie o tę komnatę? Powiedz, że jest to jakiś żart.
Mężczyzna momentalnie wyrwał się z odrętwienia i zawrzała w nim wściekłość. Nastrój w klubie momentalnie się zmienił z melancholijnego i tajemniczego, na mroczny i złowrogi. Miało się wrażenie, że lokal zaczął odzwierciedlać emocje swojego właściciela.
-Uważaj do kogo mówisz! Zapytałem cię o coś, a ty masz mi grzecznie odpowiedzieć.
-Nie, Panie - wycedziła ostatnie słowo przez zęby. - Nie mogliśmy opieczętowywać czegoś, co było już opieczętowane. Poza tym, nie ma nic silniejszego od Boskiej Pieczęci.
-A jednak została złamana, jak do tego doszło?
Maze spojrzała na Amenadiela, szukając potwierdzenia tych słów. Jak zawsze był śmiertelnie poważny i nie zdradzał oznak zaskoczenia. Czyżby po to właśnie przyszedł? Ktoś złamał Boską Pieczęć?
-To niemożliwe - powiedziała tylko.
-A jednak - zachichotał nerwowo Lucyfer. Zebrał się i usiadł na skraju skórzanej kanapy. Po ułożeniu palców w wieżyczkę zaczął się głęboko zastanawiać.
-Luci - wyrwał go z zamyślenia Amenadiel. -Nie jest dobrym pytaniem "jak", ale "kto" do tego doprowadził.
Lucyfer westchnął.
-Rozumiem, że jesteś na mnie wściekły i... Niebo i... Ojciec w sumie też - Zaczął wymieniać na palcach. -Ale jak to możliwe, że Pieczęć się otwarła? Myślałem, że ktoś inny miał to zrobić w Dniu Ostatecznym.
-Czy ty niczego nie rozumiesz?! - wybuchnął Amenadiel. -Ciebie nie ma w Piekle, więc pieczęć się otwarła samoistnie, sądząc, że już nadszedł czas.
-Nie wiedziałem, że ma włączony samozapłon, gdy ktoś, nie powiem kto, zapomni jej otworzyć.
Amenadiel spojrzał na niego z niedowierzaniem.
-Mógłbyś przynajmniej mieć więcej pokory i umieć przyznać się do błędu. Dzięki tobie, Koniec Świata nastąpi parę tysiącleci wcześniej. Zawsze lubiłeś niszczyć Boskie Plany, ale teraz to przesadziłeś.
-Wiesz, że nie było to celowe. - Rozłożył bezradnie ręce Lucyfer. -Nikt im nie kazał wychodzić z komnaty.
-Lucyferze, ta rozmowa nie ma sensu. Lepiej będzie, jeśli od razu zajmiesz się tym i ich odnajdziesz.
-Ty sobie chyba żartujesz? Jak mam niby odszukać Czterech Jeźdźców Apokalipsy?! Mogą być wszędzie, a ja mam tylko ludzką powlokę.
-Już ty coś wymyślisz. Nabałaganiłeś, to teraz bądź łaskaw to naprawić. Tyle miałem ci do przekazania.
Amenadiel zamachnął skrzydłami, wzbił się i zniknął w oślepiającym świetle, zostawiając Lucyfera i Maze w klubie LUX w Los Angeles, na Ziemi.
-Pięknie - sapnął Lucyfer, zanim czas wrócił do normalnego biegu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top