Rozdział IV
-Mogę rzucić okiem? Dziękuję. - Nie czekając na pozwolenie, Lucyfer wyrwał dziewczynie fotografię.
-Lucyfer, co ty robisz?! - wykrzyknęła Chloe.
-To ona - powiedział, wskazując na miniaturowy portret blondynki.
-Kto?
-Dziewczyna, która do mnie strzelała.
-------------------------------------------------------
-Jak to strzelała? Nic mi o tym nie wspominałeś!
-Bo się nie pytałaś – odparł spokojnie, poprawiając rękaw marynarki.
Chloe oniemiała, patrząc na niego z wytrzeszczonymi oczami. I on mówi to z takim spokojem? Przecież tamta dziewczyna mogła go zabić, tak samo jak... JA wtedy.
Mignął jej przed oczami obraz:
ona,
strzelba,
Lucyfer leżący na ziemi
i krew.
Nigdy tego nie zapomni tamtego zdarzenia. Jak mogła być na tyle głupia, by do niego strzelać? Co by się stało, gdyby celowała w klatkę piersiową, zamiast w nogę? Owszem denerwuje ją, ale nie zniosłaby myśli, że zginął z jej ręki. A teraz to... Czy o n musi zawsze pakować się w jakieś kłopoty?
-Och, widział ją pan! – Chloe i Lucyfer gwałtownie przenieśli spojrzenie na siedzącą przed nimi dziewczynę. Na jej twarzy malowała się radość i nadzieja. – Dzięki Bogu! – Wzniosła ręce do góry. – Gdzie ona teraz jest? Czy mogę się z nią zobaczyć? Tak się cieszę!
Lucyfer nachylił się do niej z pobłażliwym uśmiechem na ustach.
-ON... – To mówiąc, wskazał palcem na sufit komisariatu. - Akurat z tym, miał najmniej wspólnego. Ciekawy jestem, czy będziesz Go tak chwalić, jeśli powiem ci, że ona nie ży...
Chloe złapała Lucyfera za ramię i posłała ostrzegawcze spojrzenie.
-Przepraszam panią, ale muszę pomówić z moim...
-Partnerem – dokończył Lucyfer, posyłając zabójczy uśmiech.
-Partnerem? No tak, partnerem.
Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową.
Oddalili się na parę kroków.
-Co ty wyczyniasz? - syknęła. - Chcesz, by dostała zawału?
-Jak długo miałaś zamiar to przed nią ukrywać? Z tego co wiem, to: "Ósme - nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu twemu."
-Nie miałam na myśli kłamstwa. Chciałam to powiedzieć delikatnie. Zresztą... - Potrząsnęła głową. – Zostaw to mnie. Mam doświadczenie w takich sprawach, nie pierwszy i nie ostatni raz powiem komuś, że jego przyjaciółka tudzież przyjaciel nie żyje.
-Nie żyje? - odezwał się przyciszony głos zza ich pleców. Chloe próbowała znaleźć odpowiednie słowa wyjaśnienia, ale przyłapała się na tym, że tylko otwiera i zamyka usta. Siedząca przed biurkiem dziewczyna, przenosiła wzrok od pani detektyw, do ciemnookiego mężczyzny. Starała się doszukać w ich wyrazie twarzy choćby cienia żartu. Jednak niczego takiego nie znalazła.
-Przepraszam na moment. – Zgarnęła ze stolika torebkę i zdjęcie, z którego patrzyła na nią uśmiechnięta Carmen. Nie mogła opanować drżenia rąk, przez co fotografia została nadgięta w wielu miejscach, pokrywając ją białymi nitkami. – Pójdę się na chwilę przewietrzyć – wyszeptała chwiejnym głosem.
Po chwili rozległ się trzask zamykanych drzwi, a roleta doczepiona do drzwi, uderzyła o szybę wywołując lawinę drobnych uderzeń. Napiętą atmosferę rozładował zadziorny śmiech:
-Tak więc wygląda, ten twój profesjonalny sposób przekazywania informacji. – Zaśmiał się Lucyfer. – Odnoszę wrażenie, że nie różni się zbytnio od mojego. Zawsze powtarzam...Krótko...Zwięźle...i na Temat.
Chloe nie słuchała już jego uszczypliwych uwag. Całą uwagę skupiła na przygarbionej, kobiecej sylwetce znikającej w ciemności.
-Bob, idź po nią! – rozkazała stojącemu przy drzwiach policjantowi. – A pan. – Wskazała palcem na Lucyfera – A pan właśnie wychodzi.
-Och, a dokąd tym razem? – zapytał wyraźnie zaciekawiony.
-Gdzieś, gdzie nie będziesz mi więcej przeszkadzać.
Lucyfer zmarszczył brwi, widząc jak pani detektyw z powrotem zakłada mu kajdanki na nadgarstki:
-Chwileczkę, przecież to ty przekazałaś informację o śmierci koleżanki w swój wielce „profesjonalny" sposób. – Uniósł w górę złączone ręce i z trudnością, wykonał palcami w powietrzu cudzysłów. – Ja nic nie zrobiłem – wzbraniał się dalej.
Chloe nic nie odpowiadając, już prowadziła go labiryntem korytarzy.
Po paru minutach doszli do stalowych drzwi, wykonanych z grubej kraty. Znajdowało się za nimi przejście do dalszej części komisariatu, które obstawione było po obu stronach umundurowanymi policjantami. W chwili, gdy spostrzegli zbliżającą się panią detektyw, złapali za przewieszone przez ramiona bronie. Chloe okazała jednemu z nich, zawieszony na smyczy identyfikator. Policjant, który przyjął dowód tożsamości, obejrzał go uważnie z obu stron, potem spojrzał nieufnie na stojącego obok Lucyfera.
-Otwórz im. - Stojący przy nim mężczyzna, sięgnął po przyczepiony do paska pęk kluczy. Lucyfer zaskoczony spostrzegł, że ten bez trudu wybiera spośród tuzina kluczy ten właściwy.
-Mam takie pytanie – zwrócił się do niego. –Skąd wiesz, który klucz jest który? Na tym żelaznym kółeczku jest ich chyba ze sto.
-To bardzo proste. Widzisz tutaj takie zagłębienie? W nim napisana jest odpowiednia cyfra. Jeśli więc numer jest identyczny do tego, który jest w zamku to wtedy...
Chloe popchnęła Lucyfera w przód, zostawiając w przejściu zdezorientowanego gliniarza.
-Co to miało być? – Za chwilę naskoczyła na niego.
-Byłem po prostu ciekawy.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Wiesz o tym?
-Aż za dobrze. – Uśmiechnął się zagadkowo.
-Słucham?
-Nie nic.
-Myślisz, że jestem na tyle głupia, by nie widzieć co kombinujesz. Przez ciebie będziemy musieli pozmieniać zamki w całym komisariacie.
-Po co? To dodatkowy wydatek, a przecież doskonale wiesz, że te wasze ludzkie kluczyki nic dla mnie nie znaczą. Jako Władca Piekieł...
-A ty znowu swoje?! Słuchaj, jeszcze raz, a... - Zacięła się, próbując wyszukać jakąś mocną odpowiedź. Na tyle mocną, by zdołała go uciszyć.
-No, słucham pani detektyw. – Uśmiechnął się triumfalnie.
-Czy musisz mnie tak denerwować? – Wypaliła w końcu.
-Chyba ktoś tu ma słabe nerwy. Może powinnaś dalej być aktorką... Ile ja bym dał, by zobaczyć kolejną część "Hot Tub High School." – dodał rozmarzonym głosem, co spotkało się z jej wściekłym warknięciem.
Z tego wszystkiego Lucyfer nie zauważył, kiedy stanęli przed niewielką celą.
Korytarz którym tu zmierzali, wcale nie był długi. Odchodziło od niego zaledwie pięć cel, przyklejonych do ceglanej ściany. Chloe doprowadziła go do celi opatrzonej numerem 2.
-Ej, co robisz? – spytał, widząc jak otwiera okratowane drzwi.
-Zamykam cię, bo powinnam to zrobić na początku. Mam dość niańczenia ciebie.
-Nie możesz mnie tutaj zostawi! – zaprotestował, widząc za metalowymi prętami, nieprzyjemne, szare pomieszczenie.
-A to niby czemu? Boisz się dużych chłopców? – Bardziej stwierdziła niż spytała, widząc wyraz na twarzy Lucyfera. Dopiero teraz dostrzegł na jednej z dwóch pryczy ciemnoskórego mężczyznę. –Może on będzie w stanie z tobą wytrzymać, w co szczerze wątpię. – Śpiący więzień drgnął, obracając się do nich przodem. Widocznie usłyszał, że mówią o nim. Lucyfer posłusznie wszedł do celi, przeszywany małymi, świdrującymi oczkami.
-Pani detektyw! – krzyknął za nią, łapiąc za pręty. Za chwilę westchnął, widząc jak pani detektyw oddala się, znikając za stalowymi drzwiami. Bezradnie włożył ręce do kieszeni spodni i omiótł krótkim spojrzeniem miejsce w którym się znalazł. Nie zastanawiając się dłużej, podszedł do wolnej pryczy i usiadł na niej.
-Hej, piękniś! To moja prycza – odburknął tirowiec.
-Tu są dwie – zauważył Lucyfer.
-Brawo umiesz liczyć! I tak się składa, ze wszystkie są moje: jak prawa prycza mi się znudzi, to zasypiam na lewej, a jak lewa mi się znudzi... to już wiesz. Dlatego lepiej siądź sobie w kacie, bo za chwilę nie będziesz miał już takiej ładnej buźki.
-Nie wiem, czy ktoś ci opowiadał o mnie. – Podniósł się ze swojego miejsca Lucyfer. –Nie? W takim razie musisz wiedzieć, że uwielbiam wyzwania. Nie wiem jak tobie, ale mi coś mówi, że szybko się dogadamy. – Zbliżył się do niego i wykrzywił twarz w przerażającym uśmiechu.
-Detektyw Decker? – Chloe usłyszała głos strażnika w słuchawce.
-Tak. Czy coś się stało?
-Mamy mały problem w areszcie. Chodzi o tego nowego... Lucyfera Morningstara. - Wypowiedział jego nazwisko wolno, jakby bał się, że popełni błąd w wymowie.
-Zaraz tam będę – odparła natychmiast, odkładając słuchawkę, co spotkało się z głośnym trzaskiem. Dopiła końcówkę kawy i wypadła na korytarz. Czy nie mogę mieć nawet chwili spokoju? On w końcu doprowadzi mnie do szału! Wyszeptała przez zaciśnięte zęby.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top