Rozdział III
Był środek nocy. Na dworze panował przyjemny chłód, który działał iście orzeźwiająco w przeciwieństwie do dusznego lokalu. Chloe i Lucyfer zaczęli przeciskać się przez tłum gapiów zgromadzonych przed lokalem. Byli to głównie przechodnie i goście lokalu LUX.
-Ooo, a dokąd to idziemy, jeśli można wiedzieć? - odezwał się pierwszy Lucyfer. - Do radiowozu? Uhm, jak przyjemnie... - Mężczyzna momentalnie wyswobodził się z uścisku i dziarskim krokiem ruszył w kierunku zaparkowanego na podjeździe auta, stając przy przednich drzwiach.
-Zaraz, gdzie ty idziesz? - zapytała wyraźnie zdziwiona pani detektyw.
-No, do radiowozu. - Wyciągnął przed siebie obie skute w kajdanki ręce, chcąc otworzyć drzwi samochodu.
-Nie, ty siadasz, ale... z tyłu.
-Czemu? - Wyprostował się w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
-Bo jesteś zatrzymany, a zatrzymani zazwyczaj tam trafiają.
-Przecież mówiłem ci już, że TO NIE JA!
-Ale... - zaczęła.
-Nie ufasz mi? Przecież wiesz, że nigdy cię nie okłamałem i nie okłamię. - Lucyfer spojrzał jej w oczy.
-Ale dowody... - odparła przyciszonym głosem.
-Pal licho dowody! Masz moje słowo, czy ono cie nie wystarcza? - Trzasnął ręką w maskę samochodu, powodując wgłębienie.
-Lucyferze przestań!
-Czy ty mnie uciszasz?! - oniemiał.
-Tak, ciebie. Widzisz tu kogoś innego?
-Niebywałe. Ludzie nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać, a ty szczególnie. - Wskazał na nią, zakutymi w kajdanki rękoma. - Chyba na serio upadłaś na głowę w dzieciństwie. Jakby co, to znam dobrego lekarza. Ale podejrzewam, że nawet on miałby problem z wyprowadzeniem cię na prostą.
Chloe udała, że tego nie słyszy i podeszła do tylnych drzwi, uchylając je.
-Wysłać panu specjalne zaproszenie?
Bez słowa podszedł, wsiadając na tylne siedzenie z grymasem na twarzy. Wyglądał jak dziecko, któremu odmówiło się kupna wymarzonej zabawki.
Pani detektyw jednym ruchem nadgarstka przekręciła kluczyki w stacyjce, dopalając z warkotem silnika wysłużony radiowóz. Nie chciała nim jechać, ale jej wóz chwilowo był niedysponowany, po ostatnim ulicznym pościgu. Liczne wgniecenia, zarysowania i wybita przednia szyba. Minie tydzień, zanim z powrotem go odzyska.
Nim ruszyła, jeszcze zerknęła w lusterko na tylne siedzenie, chcąc upewnić się, czy mężczyzna wciąż tam jest. Nie zdziwiłaby się, gdyby było inaczej.
Napotkała jego spojrzenie, i nie wiedzieć czemu od razu odwróciła od niego wzrok.
-Co się tak na mnie patrzysz? - Podjęła rozmowę.
-Bo nie rozumiem, czemu mi nie ufasz. Po tym wszystkim co razem przeżyliśmy. Przecież nie zabiłbym jej. Po co? Jaki miałem...? Jak wy to nazywacie?
-Motyw? – Weszła mu w słowo.
-No właśnie. - Pstryknął palcami. –Jaki miałem motyw?
-Nie mam pojęcia. - Lucyfer triumfalnie się uśmiechnął. - Ale mam zamiar się dowiedzieć.
Jego mina momentalnie zrzedła. Zaczął jej się przypatrywać z jeszcze większą nachalnością.
-Coś ty taka uparta?
-Wszystkie powierzone mi sprawy, traktuję jednakowo.
Resztę drogi przejechali w kompletnej ciszy, przerywanej od czasu do czasu, cichym dzwonieniem kajdanek, co tylko upewniało panią detektyw, że wciąż tam jest.
Dotarcie do komisariatu nie zajęło im zbyt dużo czasu. Chloe zaparkowała auto przed samymi drzwiami wejściowymi. Sprężystym krokiem doszła do tylnych drzwi samochodu i wyprowadziła domniemanego sprawcę.
-Tędy.
Prowadziła Morningstara, labiryntem korytarzy, które przecinały budynek komisariatu policyjnego. Ich kroki rozchodziły się echem w pustych korytarzach, które za wyjątkiem przewijających się co parę kroków ogłoszeń w sprawie zaginięć oraz listów gończych, były szare i ponure.
-Kompletne bezguście. - Skomentował Lucyfer. - Kto wam to projektował?
Puściła to mimo uszu.
Po wydostaniu się z zdaniem Lucyfera „bezgustownych korytarzy", skierowali się do gabinetu szefowej.
-Cześć! - Lucyfer zwrócił się do siedzącej za biurkiem kobiety. Ta posłała mu zaskoczone, a następnie uwodzicielskie spojrzenie znad otwartego laptopa. Aż prosiło się, by to wykorzystać, co mężczyzna bez wahania uczynił. - Jest taka sprawa... Mam pełen klub gości i nie ma się kto nimi zająć. Ponieważ jestem odpowiedzialnym chłopcem, muszę tam jeszcze dzisiaj wrócić, ale tamta pani detektyw mnie nie słucha. - Z wyrzutem wskazał na stojącą w pobliżu Decker. - Więc, czy mogłabyś mnie uwolnić, a ja zapomniałbym o całym incydencie i nie pozwę was za naruszanie nietykalności cielesnej. Gwarantuję.
Chloe zatkało.
-Co? Oczywiście, że... Nie. Nie puszczę pana - odparła szefowa, odbierając raport, dostarczony wcześniej przez Chloe.
-Nie?
-Nie. - Widać było, że z trudem może się oprzeć urokowi Władcy Piekieł.
Lucyfer po raz kolejny się zdziwił tego wieczoru. "Ludzkie kobiety, z tymi swoimi zasadami", mruknął do siebie.
W tym samym czasie, obie kobiety podjęły rozmowę o wydarzeniach mających miejsce w klubie.
-...ale nie mamy ku temu dowodów, wszyscy widzieli jak do niej mierzy.
-A kamery? - Włączył się do rozmowy Lucyfer.
-Nie założyłeś żadnych kamer, Lucyferze - odparła Chloe.
Drzwi gabinetu nagle uchyliły się, ukazując Dana Espinoza - detektywa z wydziału zabójstw i byłego męża Chloe.
-Przepraszam, Chloe jest sprawa, przyszła jakaś dziewczyna w sprawie zaginięcia koleżanki i... co ON tutaj robi?!
Dan spojrzał na Lucyfera ze zdziwieniem, by przenieść je na swoją byłą żonę. Widać było, że żąda wyjaśnień.
-Nie pytaj, później ci wyjaśnię. Może pani go popilnować? Za chwilę wrócę. - Zwróciła się do szefowej, która zaczęła kręcić swój lok wokół palca nie odrywając spojrzenia od Lucyfera.
-Tak, tak... - odpowiedziała nieobecna.
Jak można się było tego spodziewać, Lucyfer nie mógł usiedzieć w gabinecie. Stosując swój urok osobisty, bezkarnie wyszedł z niego i pokierował się do pani detektyw, rozmawiającej z jakąś dziewczyną. Niepostrzeżenie zakradł się i spojrzał na fotografię trzymaną przez dziewczynę.
-Mogę rzucić okiem? Dziękuję. - Nie czekając na pozwolenie, Lucyfer wyrwał ją dziewczynie z dłoni i zaczął dokładnie się przyglądać.
-Lucyfer, co ty robisz?
-To ona.
-Kto?
-Dziewczyna która do mnie strzelała - szepnął jej konspiracyjnie do ucha.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top