1
Krople spadały na kamienną podłogę, roztrzaskując się i znikając w kałużach. Zawiał ponownie zimny wiatr, zwiastujący czyjeś przybycie. Po długim, skalnym i ciemnym tunelu roznosiły się kroki jednej osoby. Były spokojne i ciche, jednak nadal do usłyszenia przeze mnie. To co mi zrobił ma swoje plusy i minusy. Zgaduję, że teraz pora karmienia, dlatego tu jest. Przez zbliżające się światło ognia dało się w końcu dojrzeć mojego gościa. Orochimaru uśmiechał się jak zwykle gdy tu przychodzi. Na początku mnie zabierał do swojego laboratorium, by pokazać mi medyczne jutsu jakie zna i trucizny, których mnie uczył i uodparniał na nie. Z czasem przestałam się tam zjawiać, tylko po to by być w innym pomieszczeniu, gdzie trenował mnie pod względem fizycznym. Było strasznie męczące, jednak są tego wyniki. Dobre wyniki. Wszystko było w porządku, nie spodziewałam się jakiegokolwiek dobrego traktowania mnie z jego strony, więc nie dziwiłam się, że będę spać w dalekiej części jego jaskini i na tak złe warunki. W końcu to Orochimaru - morderca, psychopata, zbieg i czego tam jeszcze Bóg zapragnie. Aż do czasu sprzed roku, jeżeli dobrze liczyłam dni, wtedy dowiedziałam się, dlaczego był mną tak zainteresowany. Szukał po prostu kogoś, kto będzie w stanie znieść jego bolesne i nie raz z marnym skutkiem eksperymenty. Najpierw chciał bym wzmocniła ciało i organizm, dlatego mnie wcześniej uczył, bym była w stanie znieść to wszystko. Kilka blizn mi zostało, nie tylko na ciele, lecz i psychice. Cały czas myślę, że to zniszczyło mnie do końca, choć zaczynam w to wątpić. Jego eksperymenty dały mi wiele zdolności, jednak nadal więcej bólu i jego porażek, które również zostawiły po sobie ślad w postaci technik, które nie działają jak powinny. Teraz patrzy na mnie z kolejnym błyskiem w oczach, zwiastującym nic dobrego dla mnie.
— Podano do stołu. — rzucił w moją stronę wielki kawałek mięsa. Surowe i krwiste, takie jadam teraz.
Wzięłam jedzenie w moje szpony, by wgryźć się w nie swoimi kłami. Krew trysnęła z jednej z żył, które przegryzłam i której się od razu napiłam. Mój napój do tej pory to ta woda z kałuży, bo jest czysta i zawsze zimna. Zaczęłam przeżywać miękkie mięso, szybko połykając i biorąc kolejny kawałek. Czułam zadowolony wzrok mężczyzny na sobie, co jest irytujące kiedy jesz.
— Pamiętasz swojego przyjaciela? Tego z klanu Uchiha. — zerknęłam na niego, nie zaprzestając swojej czynności. — Zrobił to.
W spokoju skończyłam jeść, nie przejmując się na razie jego słowami. Na razie potrzebuję siły i zaspokoić swój żołądek. Dopiero gdy skończyłam, wstałam z ziemi i podeszłam bliżej niego. Słyszałam ciągnące się za mną łańcuchy, które pozwoliły stanąć mi pół metra od niego.
— Zabił wszystkich? — warknęłam przeciągając się, słysząc jak kości mi strzelają.
— Po za swoim braciszkiem. — zatrzymałam się i opuściłam dłonie na jego słowa.
Sasuke żyje, tak jak przewidział Orochimaru, gdy dostał wiadomość o planie starszyzny. Itachi kocha swojego brata, dlatego nie dziwię się, że wybrał tę opcję. Ja zrobiłabym identycznie. Jednak teraz muszę wypełnić obietnicę daną mu lata temu.
— Wiesz co teraz zrobię. — stanęłam ponownie przed nim wyprostowana.
— Wiem. — uśmiechnął się szerzej. Przeczuwam, że ma jakiś plan, jednak nie to mnie teraz interesuje. — Dlatego nie będę cię zatrzymywać. Mimo wszystko jesteś nie skończona i reszta badań skończyłaby się fiaskiem. Wolę mieć cię już z głowy. — zszedł na bok, składając ręce za plecami. Wiem, że coś knuje, jednak obietnica dana Itachi'emu jest teraz najważniejsza.
Szarpnęłam rękami, wyrywając łańcuchy ze ściany. Chwyciłam te łączące moje nogi i rozerwałam, będąc w końcu wolna. Spojrzałam na mężczyznę i wystawiłam dłoń w jego kierunku. Patrzył na mnie niezrozumiałe, na co westchnęłam. Jakby nie mógł się domyślić. Podeszłam bliżej niego i chwyciłam jego ubranie, siłą je z niego ściągając. Został w swoich spodniach i czarnej górze. Założyłam jego dziwną sukienkę bez rękawów, z dużymi dziurami na ich miejscu i wysokimi rozcięciami na bokach u dołu. Pod spodem mam tylko bandaż na klatce piersiowej i krótkie spodenki, ale nie ma tu niczego lepszego. Słyszałam jak mruknął coś do siebie chyba w swoim własnym języku, bo nie zrozumiałam ani słowa.
— Pewnie się kiedyś jeszcze zobaczymy. — poprawiłam swoje nowe ubranie, szykując się do biegu.
— Zapewne tak. — położył swoją dużą i zimną dłoń na mojej głowie, co już kilka razy robił.
Skinęłam mu głową, czując jak ma zamiar zrobić coś jeszcze. Znam dobrze jego odruchy i wiem, że jego ciało słabnie. Ugryzł mnie szybko w ramię, co zapiekło niesamowicie, choć dla mnie teraz to nic. Oddalił się, oblizując usta i delikatnie gładząc mnie po policzku.
— Pomoże ci, teraz ruszaj. Konoha jest na wschód od wyjścia. — złapał moją twarz w obie dłonie, bym patrzyła na niego. Minęło kilka lat od naszego pierwszego spotkania, a on nadal tak robi. — Jesteś jedyną, która przeżyła, choć nadal nie doskonała. — przejechał dłonią po moich różowych włosach, ten ostatni raz.
— Żegnaj, sensei. — pobiegłam przed siebie, znając drogę na zewnątrz i teraz też kierunek do Konohy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top