5 - Trip to LA
Średniej wielkości walizka powoli wypełniała się najrozmaitszymi rzeczami, które Kim Taehyung uważał za konieczne do wzięcia. Nie zabrakło tam kwiecistej kosmetyczki z przeraźliwie miętową pastą do zębów, rumiankowym szamponem do włosów, zestawem plastrów, wściekle czerwonym grzebieniem i brzoskwiniowym żelem pod prysznic.
Nie brakło tam również również schludnie poskładanych ubrań, czystej bielizny, dwóch par butów i innych niezbędności, jednak mimo powierzchownie uzupełnionej przestrzeni bagażu, chłopak nadal miał wrażenie, że czegoś nie spakował.
Perspektywa krótkich wakacji z Jeonem napawała go ogromną ekscytacją, jednak nawet prestiż wycieczki nie był w stanie do końca wyciszyć wyraźnych obaw z nią związanych. W końcu niecodziennie przychodziło mu podróżować ze swoim pracodawcą, korzystając za darmo ze wszystkich luksusów, jakie ten mógł mu zaoferować. Sytuacja ta z całą pewnością pełna była specyfiki i osobliwości, lecz równocześnie była też doskonałą okazją ku temu, by zwiedzić kawałek nieznanego dotąd świata i zakosztować smaku Ameryki. Tylko głupiec nie przyjąłby takiej propozycji.
Kim nie był typem podróżnika – co więcej, był tylko szarą personą, która świat spoza Korei widziała głównie poprzez pryzmat amerykańskich filmów oraz miernie prowadzonych lekcji geografii.
No i, rzecz jasna, tradycyjnych kuchni.
Było to jednak niewielkie doświadczenie, więc dziewiętnastolatek w środku swojej główki prowadził zaciętą walkę, w której porażający entuzjazm starał się stawić czoła wielkiemu strachowi, bowiem ten dawał o sobie znać za każdym razem, kiedy blondyn pomyślał o wielu godzinach spędzonych w towarzystwie Jeona czy też o swoim pierwszym w życiu locie samolotem.
Wiedział jednak, że wynik tej bitwy pozna dopiero w momencie, kiedy już wróci ze swoich krótkich wakacji i na powrót postawi swą stopę w ojczystej Korei Południowej.
Było po dwudziestej drugiej, kiedy z głową pełną obaw zakopał się w swojej pachnącej bzem pościeli, nadal krążąc wokół przystojnego biznesmena i mającej się zacząć już jutro podróży.
°
Tłum ludzi wirował wokół niego niczym pozbawione pasterza bydło, kiedy kompletnie zagubiony stał gdzieś w środku tego całego stada, przyciskając do piersi swój zielony paszport. Tuż obok jego nóg stał miernie wyglądający bagaż, kilkakrotnie potrącany przez śpieszących się na swoje loty pasażerów.
Speszonym spojrzeniem przyglądał się zabieganym biznesmenom, wybierających się na wyjazdy służbowe i typowym grupom urlopowiczów, którzy korzystając z niższych cen w biurach podróży, wynajdowali dla siebie i swoich bliskich różne atrakcyjne last minute.
Czuł się całkowicie obco w tym środowisku plączących się między nim walizek i sportowych toreb, słomianych kapeluszy oraz drogich sklepów, w których ceny były kilkukrotnie wyższe, niż standardowo.
Zarumienił się, kiedy niespodziewanie jego żołądek dość głośno dał o sobie znać, ponieważ z tego całego stresu i zabiegania nie zdążył rano zjeść śniadania, a z racji nieznajomości przepisów i wszystkich lotniskowych procedur, nie był też pewien, czy na pokład może wziąć cokolwiek swojego. Z pewnym utęsknieniem spojrzał w stronę niewielkiej kawiarni, oferującej chrupiące croissanty i maślane bułeczki, że nie wspominając już o ofercie na ciepło, w skład której wchodziły obłożone licznymi dodatkami hot dogi oraz gorące tościki z ciągnącym się, żółtym serkiem.
Taehyungowi na samą myśl ciekła ślinka, chociaż na co dzień nie raczył się tego typu jedzeniem, a nawet za nim nie przepadał, tak teraz dałby się poćwiartować za chociażby kęs niekoniecznie zdrowych przekąsek, w czym utwierdzało go uporczywe burczenie.
Dość poważnie zaczął żałować tego, że kilka dni temu zwyczajnie odmówił Jeonowi podwózki na lotnisko, wykłócając się uparcie, że da radę tu dojechać o własnych siłach, nie korzystając z jego sportowych samochodów.
I owszem – dał radę tu dojechać o własnych siłach. Szkoda tylko, że tym samym skazał się na pojawienie się na miejscu o całe półtorej godziny za szybko.
Jego kiszki nadal grały marsza, gdy delikatnie uniósł głowę na wielką tablicę odlotów. W jego oczy uderzył szereg miast, godzin i nieznanych mu linii lotniczych.
9:30 – Pekin – Air China
9:45 – Bangkok – Crystal Thai Airlines
10:20 – Dubaj – Emirates
10:30 – Tokio – Japan Airlines
10:55 – Moskwa – Aerofłot
11:00 – Warszawa – LOT
11:05 – Los Angeles – Asiana
Taehyung głośno przełknął ślinę, kiedy natknął się na interesujący go wylot.
Stany Zjednoczone wciąż wydawały mu się być jedynie odległą krainą, miejscem kompletnie nieosiągalnym dla jego dłoni. Bycie tam, wdychanie amerykańskiego powietrza, oglądanie tamtejszej kultury i jedzenie lokalnych przysmaków nadal było przez niego odczuwane jako nierealna abstrakcja, senne marzenie, które rozpływa się chwilę po otworzeniu oczu.
Ale to nie był sen, a on faktycznie już następnego dnia miał paradować po barwnych ulicach Los Angeles.
Pierw jednak musiał przeżyć na własnej skórze trwającą całe jedenaście godzin podróż samolotem nad Oceanem Spokojnym. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, blondyn naprawdę nie miał pojęcia w jaki sposób miałby przetrwać tyle czasu w tym powietrznym środku transportu, zapewne kuląc się w swoim siedzonku w obawie przed możliwą katastrofą, która sprawiłaby, że wielka maszyna wpadłaby prosto w objęcia nieobliczalnej wody wraz z całym kompletem pasażerów w środku.
Jednak wystarczył tylko jeden widok, by część zawracających mu głowę problemów odpłynęła w siną dal i samotnie utonęła w odmętach Pacyfiku.
Na horyzoncie ujrzał znajomą sylwetkę swojego pracodawcy.
°
Kiedy walizka nie stanowiła więcej dla niego dodatkowego obciążenia, zaś wszelkie odprawy miał już za sobą, Taehyung czuł się o niebo lepiej, jednak uczucie to nadal dalekie było od ideału.
Aktualnie zaspokajał swój głód, przeżuwając w swoich ustach kawałek przeraźliwie słodkiego batonika, zakupionego mu na lotnisku przez wielkodusznego pana Jeona, który był niesamowicie oburzony tym, że Taehyung kompletnie nic nie zjadł przed tak długim lotem, a dodatkowo nawet nie wziął sobie niczego na zapas.
Kim sam nie wiedział, co było gorsze – pasożytnicze korzystanie z karty kredytowej mężczyzny jeszcze w granicach Korei, czy też żenujący fakt, że ten usłyszał jego głośne burczenie w brzuchu, które w pewnym momencie dało o sobie znać w najgorszy z możliwych sposobów.
Akurat kończył pochłanianie czekoladowego przysmaku, kiedy nagle poczuł coś na wzór pacnięcia w głowę, przez co podniósł swój wzrok na stojącego przed nim Jungkooka, podającego mu butelkę wody, którą najwidoczniej chwilę wcześniej klepnął go w narzucony na włosy kaptur.
– Trzymaj, dzieciaku – mruknął szybko i westchnął, siadając na krzesełku tuż obok zmarkotniałego chłopaka.
– Dziękuję, ale nie trzeba było...
– Trzeba było – przerwał mu dwudziestoczterolatek. – Nie wnikam, dlaczego przy takich umiejętnościach kulinarnych postanowiłeś zaopatrzyć się na tę podróż jedynie w ogólnodostępne powietrze i moją łaskawość, a tym bardziej nie wiem, co miałeś w głowie, skoro liczyłeś na to, że wytrzymasz na tym przez całe jedenaście godzin lotu, że nie będę wspominać o fakcie, że później musimy się również dostać do hotelu, a przy różnicach czasowych wychodzi na to, że będziemy tam około siódmej nad ranem dnia dzisiejszego.
– Co? Dnia dzisiejszego?
– Uhm – uśmiechnął się przebiegle Jeon. – To taka mała podróż w czasie. W końcu Seoul jest czasowo szesnaście godzin do przodu przed tą częścią Stanów.
– I będziemy tam o siódmej rano?
– Uhm – przytaknął ponownie. – Dlatego radzę ci się dobrze wyspać w samolocie, bo rankiem nie będziemy odsypiać.
Taehyung nawet nie zdążył zareagować na jego słowa, gdy ten nagle wstał i skierował swój wzrok do rosnącej przy wyjściu kolejki. Nie musiał otrzymywać polecenia, by samemu również unieść swoje cztery litery i chwilę później stać się jej częścią, gdzie wraz ze swoim pracodawcą czekał na przyjazd lotniskowego autobusu.
Czuł się tak, jak gdyby jego ciało było garnkiem, w którym zmieszano przeróżne uczucia – poczynając od zabieganego zaaferowania, a kończąc na iście pozytywnym przejęciu. Nie sądził jednak, że z tego wszystkiego będzie w stanie zmienić się w prawdziwą fajtłapę, potykającą się o własne nogi.
Od wstydliwego upadku uchroniła go jedynie silna ręka Jeona, która w samą porę zdążyła go złapać, nim ten runął w przód na wypolerowane kafle.
– Uważaj trochę, dzieciaku – odburknął brunet, stawiając dziewiętnastolatka do pionu.
Ten zaś nie był w stanie nawet wydusić z siebie ani przeprosin za swą niezdarność, ani nawet podziękowań za uchronienie od przykrego zderzenia z podłogą. Przy tym mężczyźnie czuł się jak ganiony przez surowego rodzica niesforny małolata.
Jungkook z kolei czuł, że zaczyna się martwić o tego dzieciaka.
°
Kim z lekkim przestrachem spojrzał w niewielkie okienko, skąd miał widok na skrzydło ogromnej, powietrznej machiny. Pomiędzy licznymi rzędami siedzeń przechadzało się kilka schludnie ubranych stewardess, jednak blondyn nie miał teraz głowy do tego, by słuchać tłumaczonych przez nie instrukcji. Skupiał się tylko na tym, że już niedługo będzie miał z tego miejsca widok na ogromne, azjatyckie miasta oraz ogrom nieujarzmionej wody.
No i na siedzącego obok Jungkooka, wygodnie rozłożonego w swoim fotelu i przeglądającego jakieś włożone w siedzenie przed nim gazetki.
Biznesmen jednak nie skupił na sobie jego uwagi zbyt długo. Wystarczył bowiem rozkaz zapięcia pasów, ukazany poprzez podświetloną ikonę nad jego głową i mocniejsze wbicie tyłka w powierzchnię siedzenia, co jasno oznaczało, że aeroplan właśnie wzbija się w powietrze. Uczucie przybicia do oparcia i nieokreślony ból brzucha z całą pewnością nie zyskały szczególnie wielkiej sympatii Taehyunga, jednak widok za niewielkim okienkiem był w stanie wynagrodzić mu całe to cierpienie podczas startu.
Chwilę potem dziewiętnastolatek mógł zobaczyć z góry piękno ogromnej metropolii, z której wyruszył ich samolot.
Jego wzrok nie odrywał się od naturalnego ekranu, wyświetlającego mu potęgę ludzkości w postaci wzbijających się do chmur wieżowców. Był wlepiony w każdy z obrazów, jakie mógł mu zaoferować aż do czasu, gdy po kilku godzinach podziwiania sen skleił jego powieki i odebrał mu widok ciemnoniebieskiej wody.
Jungkook siedział na swoim miejscu, stukając palcami w podłokietnik. W jego uszach brzmiała muzyka z czarnych słuchawek. Oczy nie spuszczały wzroku ze śpiącego chłopca.
°
Taehyunga obudziło ogólne poruszenie i głos bruneta szepcący mu do ucha, że niedługo będą lądować. Wtedy też chłopak przetarł rękoma swoje zaspane oczęta i niemal od razu spojrzał w okienko, z którego mógł już zobaczyć zalążek nowego świata.
Był już gotowy na wyjście z machiny i bezpośrednie spotkanie z Ameryką.
Niestety, nie był jednak gotowy na skutki uboczne lądowania, które objawiły się w postaci powywracanych wnętrzności, bowiem blondyn naprawdę czuł się tak, jak gdyby jego ciało przemieszczało się bez nich.
Wiedział jednak, że nie jest sam – jęki co poniektórych pasażerów dało się słyszeć w wielu miejscach w samolocie, lecz nie trwały one długo, wkrótce zastąpione głośnymi oklaskami dla wyśmienitego pilota, który bezpiecznie przetransportował ich w to miejsce.
Realistyczny sen Taehyunga w mieście aniołów właśnie się rozpoczął.
°
Odebranie ciężkich walizek, opuszczenie lotniska – chłopak kompletnie przestał odczuwać upływ czasu w jakichkolwiek minutach, zbyt przejęty swoim obecnym położeniem w miejscu, w którym nigdy nie spodziewał się funkcjonować. I nadal nie dowierzał, nawet wtedy, kiedy wsiadł do ogromnego, czarnego auta z przyciemnianymi szybami, które skąpawszy się w promieniach kalifornijskiego słońca, oślepiało swoim blaskiem wszystkich ludzi znajdujących się na parkingu.
Trzymając się trafnego rozkładu pana biznesmena, do hotelu trafili około siódmej nad ranem. Początkowo młodszy czuł się odrobinę zawiedziony, ponieważ jego oczom ukazał się wysoki, żółtawy budynek, który mimo kolosalnego rozmiaru, nie zrobił na nim większego wrażenia. Gorzkie rozczarowanie uderzyło rodzącą się w Kimie chciwość, znajdującą się gdzieś w tyle jego głowy, która mimo szczerej chęci wyłączenia szeptała gdzieś po cichu, że warto jednak choćby i w najmniejszym stopniu wykorzystać pełny portfel bruneta dla własnych intencji.
Taehyung nie zauważył białej tabliczki przed ich tymczasowym miejscem zakwaterowania.
Nie było to jednak zbyt wielką stratą, bowiem ten sam napis mógł ujrzeć na pełnej przepychu rezydencji, ozdobionej złotem i elegancją.
The Peninsula Beverly Hills – odczytał, prędko skupiając swoją uwagę na połyskujących tuż obok nazwy pięciu gwiazdkach, podkreślających prestiż wyrafinowanego miejsca.
– To co? – spytał dziarskim tonem starszy, opierając dłonie na biodrach. – Meldujemy się, odkładamy walizki, jemy jakieś przyzwoite śniadanko i ruszamy na podbój Los Angeles?
Taehyung nie musiał odpowiadać. Wystarczyło, że po prostu się uśmiechnął.
°
Kiedy starasz się być dobrym autorem, dlatego aby wszystko było w miarę realistyczne, podczas pisania rozdziału połowę czasu spędzasz na Google Maps, Wikipedii, ogarniasz strefy czasowe i jakieś jebane top 10 hoteli w okolicach Los Angeles
Zostawmy to jednak, bo...
C O M E B A C K ❤
Mam nadzieję, że jeszcze pamiętacie o tym ficzku, a rozdział przypadł wam do gustu, pyśki wy moje ❤
I korzystając z okazji, bardzo chcę wam podziękować za ponad 500 obserwatorów i tak liczny odbiór tego ficzka, bo podczas mojej nieobecności nazbierało się tutaj dość dużo nowych osóbek, co nadal do mnie nie dochodzi, bo ten ficzek wyświetla się już nawet gdzieś w rankingach (obecnie jest bodajże na 300 – którymś miejscu, ale ciężko mi dokładnie powiedzieć, bo pozycja wyświetla mi się tylko na telefonie, a dodatkowo co jakiś czas skacze pomiędzy tym 300 a 700 – którymś)
A TO JEST PIERWSZY RAZ, KIEDY COKOLWIEK MOJEGO ŁAPIE SIĘ DO TYCH CAŁYCH FICZKOWYCH RANKINGÓW I PRZEŻYWAM OK
Dziękuję wam za wszystko i kocham was z całego serduszka ❤
PS. O w takim hotelu goszczą się Wikuczki:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top