Rozdział II. "Mój wybawicielu!"

Kaya Scodelario as Delilah Lockwood


***


Nadszedł poniedziałek, a wraz z nim szkoła - najbardziej znienawidzone przez Beatrice miejsce. Pełne fałszywych, złośliwych osób czyhających na twoje nieszczęście, by wspiąć się na wyżyny popularności. To tak w skrócie.

Wiedziała, że zaraz siódma. Budzik zadzwonił i ją obudził, a mimo to nie wstawała z łóżka. Chciała wpierw psychicznie się na to przygotować, a biorąc po uwagę okoliczności, łatwe to nie było. Do trzeciej w nocy pisała ze swoim przyjacielem ze starej szkoły - Chase'm.

— Wstawaj! Nie zamierzam się przez ciebie spóźnić!

Oczy na dobre otworzyła, gdy kuzynka zaczęła ją atakować poduszką. 

— Zostaw! Zaraz! — próbowała wstać, lecz blondynka cały czas uderzała ją poduszką.

Cudem udało jej się przejść do łazienki, gdzie szybko przeczesała swoje blond włosy. Każda kobieta z rodziny Forbes miała blond włosy, Beatrice również. Dziewczyna była czystą panną Forbes - wysoka blondynka o smukłej sylwetce i niebieskich... Wróć. Caroline, ciotka Liz, babcia Maggie, wszyscy wujkowie i ciotki w promieniu stu mil mieli niebieskie oczy. Beatrice nie. Gillian, jej matka, również miała błękitne tęczówki, lecz oczy jej córki były... szare. Po ojcu, bo innego wyjścia nie ma.

Jako że to był pierwszy dzień w nowej szkole, wyjątkowo nie ubrała pierwszych lepszych ciuchów. Założyła czarne, przetarte spodnie, jasnoszarą bluzkę na ramiączkach i skórzaną kurtkę. Po zobaczeniu się w lustrze stwierdziła, że nie wygląda tak źle.

— Sama będziesz musiała znaleźć salę, bo ja przez ciebie spóźnię się na klasówkę — zakomunikowała jej Caroline, gdy tylko dołączyła do niej w samochodzie.

To była chyba najszybsza podróż z domu do szkoły, jaką odbyła Caroline. Zazwyczaj dojeżdżała do MFHS w piętnaście, a nawet dziesięć minut. Teraz dojechała w minut pięć. To chyba wyjaśnia, ile siedemnastolatka złamała przepisów.

Wyszły szybko z samochodu. Przed szkołą znajdowały się tłumy uczniów, czekające na lekcje. Ich sielanka miała się skończyć za dwie minuty.

— Idziesz do sekretariatu. Tamtymi drzwiami prosto i w prawo. Sale A-N w części wschodniej, M-Z w zachodniej. Jakoś sobie dasz radę, lecę — odparła i poklepała ją po ramieniu.

Kuzynka Beatrice rozpłynęła się w powietrzu. Ona sama pokierowała się po plan. 

To prosto i w prawo wydawało się być prostsze, kiedy Caroline to wyjaśniała... W chwili, gdy dostrzegła administrację szkoły, zabrzmiał dzwonek. Podbiegła do siedzącej za biurkiem kobiety.

— Beatrice Forbes, nowa uczennica. Pilnie potrzebuję planu lekcji — powiedziała na jednym wdechu.

Kobieta poszperała w szufladzie i podała dziewczynie karteczkę, mierząc ją wzrokiem spod okularów.

— Właśnie widzę. Masz teraz angielski, sala G — przekazała jej.

— Dziękuję! — zawołała, biegnąc w stronę sali.

Sala G była w części zachodniej czy wschodniej? Że też teraz musiała wyrzucić ze swojej głowy litery z alfabetu! A, B,C, D, E, F... G. Wschodnia.

— Co tak pędzisz, Mia? — usłyszała za sobą męski głos.

— Poflirtujesz sobie ze mną na następnej przerwie co? Gdzie do cholery jest... — zaklęła, rozglądając się za poszukiwaną salą.

— Gdzie masz zajęcia? — zapytał Tony, jeżeli dobrze pamiętała. Podejrzał jej przez ramię plan — Dzień dobry, koleżanko z angielskiego — wyszczerzył się, co nie poprawiło jej humoru — Sala G jest tam — pokazał palcem na klasę znajdującą się na drugim końcu korytarza.

Uśmiechnęła się tylko naciąganie i poleciała w stronę sali. Nie to, że zawsze była taka punktualna, ale pierwszego dnia wolała jednak być.

Tony Turner dorównał jej kroku i zdążył otworzyć drzwi przed nią, by ją przez nie przepuścić.

— Przepraszam za spóźnienie, pani Highfield, ale pomagałem nowej koleżance znaleźć salę — wytłumaczył ich oboje, wskazując na Beatrice, która tylko niezręcznie się uśmiechnęła.

Centrum uwagi. Jak ona to uwielbiała.

— Właśnie widzę, panie Turner. Usiądź na swoim miejscu. A pani to zapewne nowa uczennica, dyrektor wspominał, że... No nic, usiądź na wolnym miejscu — pokazała na ławkę przed Tony'm.

Książka już na nią czekała. Wyjęła z torby tylko zeszyt i długopis. Przez resztę lekcji przysłuchiwała się pani Highfield, która nie była najnudniejszą nauczycielką, jaką miała okazję spotkać. Zaplusowała u niej brakiem konieczności "mówienia czegoś o sobie" klasie. Widziała nie raz i nie dwa, jak inni się przy tym ośmieszają. Ona wolała tego uniknąć.

Po zakończeniu lekcji nauczycielka poprosiła ją do siebie i wręczyła jakąś listę.

— To książki, które omawialiśmy w tym roku. Będziemy dokładnie analizować na lekcji jeszcze dwie, napisałam tam te terminy — poinformowała ją. Blondynka skinęła głową i już chciała iść, lecz kobieta ją zatrzymała — Widziałam twoją kartę ocen. Całkiem nieźle sobie radzisz z moim przedmiotem.

— Żeby jeszcze tak było z innymi — rzuciła na odchodne.

Po wyjściu z klasy dokładniej przyjrzała się planu lekcji. Po angielskim miała matematykę, hiszpański, później lunch, W-F i historia. Nie było tak źle. Raczej.

Stety bądź niestety, po włożeniu planu do kieszeni spodni pierwszym co zobaczyła, był stojący centralnie przed nią "wybawiciel". 

— Mówiłaś, że flirtować mamy na tej przerwie — wyszczerzył się głupio.

— Tak... Masz może mapę, bo zgubiłam się w twoich oczach!? — zawołała przesłodzonym głosem, wpatrując się w jego tęczówki. Chwilę potem wróciła do swojej depresyjnej, poniedziałkowej miny — No, to adios.

— A wiesz gdzie jest sala T? — zapytał, a ona się zatrzymała.

— Sala T, sala... Owszem, znajduje się... tam! — pokazała na długi korytarz, w który trzeba było skręcić.

— Byłaś blisko, to tylko na drugim końcu szkoły — uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.

— Jakoś trafię.

Zaczęła kierować się w stronę zachodniego skrzydła, wypatrując gdzieś na ścianach mapy szkoły, którą zdecydowanie powinni rozdawać uczniom. Wspomni o tym ciotce, jak już wróci do domu z tego piekła.

Natręt z Mystic Grilla wciąż szedł obok niej, udając, że nie zwraca na nią uwagi. Zerkała co jakiś czas w jego stronę, coraz bardziej zirytowana. Aż w końcu wybuchła.

— Czy możesz za mną nie łazić? — zatrzymała się i spojrzała mu w oczy.

— Nie wiem jak ty, ale ja idę na lekcję. Biologia, sala W — odpowiedział, uśmiechając się czarująco.

No tak, w alfabecie T jest zasadniczo blisko W... Dziwna numeracja klas.

Nie lubiła natrętów. Dała sobie spokój i wyszła na dziedziniec, gdzie już za nią nie poszedł. Do matematyki pozostało trochę czasu.


***


Beatrice jest zasadniczo osobą kontaktową, w dodatku wyjątkowo ciekawską, lecz tego dnia jej zapał się obniżył. Do lunchu rozmawiała jeszcze tylko z Karen, z którą ma hiszpański. Była bardzo energiczną osobą, w dodatku jedną z cheerleaderek, których kapitanem jest przecież kuzynka dziewczyny. Zainteresowało ją nazwisko, więc przez większość lekcji przesyłały sobie karteczki. 

Kiedy przyszła pora lunchu, poczęła wypatrywać jakiegoś miejsca. 

Dostrzegła Karen, jednak ta siedziała z pozostałymi cheerleaderkami, a co za dużo optymizmu, to nie zdrowo. Dostrzegła idące obok siebie Caroline i Elenę, więc postanowiła do nich dołączyć. Wolała towarzystwo swojej kuzynki od gothów.

— Beatrice! Jak pierwszy dzień w szkole? — wyskoczyła z pytaniem Elena, gdy tylko zauważyła szarooką.

— Ech, jak to w szkole, w dodatku jakiś palant mnie zdenerwował. Nic ciekawszego — streściła im, nie wspominając imienia tego chłopaka.

Miała dwie teorie. Albo ten cały Turner zerwał z Caroline, albo po prostu mocno ją czymś wkurzył. Ewidentnie była pomiędzy nimi spora niechęć, głównie ze strony Caroline. Sam Tony nie przejmował się zbytnio blondynką i jej opinią o nim.

— Jesteś pewna, że to nie ty zdenerwowałaś jego? — pozwoliła sobie wtrącić wampirzyca. 

Beatrice zmierzyła ją wzrokiem.

— Całkowicie. Nadęty baran z ego wyższym od jego IQ... — burknęła.

— Niestety, tacy są w każdej szkole — pocieszyła ją niezgrabnie Gilbert — O, Stefan idzie. Wreszcie go poznasz.

Zbliżył się do nich kasztanowłosy chłopak, uśmiechający się przesłodko do Eleny. Za słodko. Kiedy podszedł, od razu się pocałowali. Czy to jedna z tych idealnych par, która nie może się od siebie oderwać? Cudnie...

— To jest właśnie Beatrice, kuzynka Caroline — przedstawiła ją Stefanowi brunetka.

— Miło mi cię poznać — odparł, wyciągając dłoń w jej stronę.

Niepewnie ją przyjęła. Nie bała się ludzi, jednak on... Już w pierwszej chwili wydał się jakiś inny, sama nie wiedziała dlaczego. Wyglądał najnormalniej w świecie, a jednak poczuła się przy nim... inaczej. Ogarnęło ją uczucie mroku i chłodu, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.

Otrząsnęła się z czarnych myśli i odezwała do nowo poznanego ucznia.

— Mnie też. To gdzie siadamy? — spytała ochoczo, bo naprawdę miała ochotę zjeść chociażby jabłko.

— Właściwie to... Ja muszę iść do naszego historyka, jestem mu winna wypracowanie — przyznała Elena.

— A ja mam trening cheerleaderek, Stefan footballu — dodała blondynka, nie ciesząc tym Beatrice.

— Okej, rozumiem, usiądę sama — odpowiedziała. To nie był przecież koniec świata.

— Na pewno? Dobra, ja muszę jeszcze zebrać moją drużynę. Dziewczyny! — wołała, podchodząc do stolika cheerleaderek.

Beatrice potrząsnęła głową i zaczęła szukać wolnego stolika. Usiadła przy nim i wyciągnęła ze swojej torby jabłko i telefon.

Od: Chase

I jak w tym grajdołku?

Uśmiechnęła się, widząc wiadomość od niego.

Do: Chase

Da się przeżyć choć mam wrażenie że w tej szkole są sami optymiści

Historia ich przyjaźni zaczęła się właściwie w podstawówce, gdzie w pierwszej klasie wybronił ją przed pozostałymi dziewczynkami, mówiąc, że jej lalka jest sto razy ładniejsza od lalki Melody. Odważnie jak na takiego dzieciaka.

Od tego czasu zaczęli się trzymać razem. Beatrice wolała się z nim wspinać po drzewach, niż bawić z Melody, Gracy i Wendy w dom. Prawie od zawsze lepszy chłopak miała z płcią przeciwną, choć specjalną chłopczycą nie była. Z pewnością była ciekawska, towarzyska i wyluzowana. Istna perła wśród tłumu szarych myszek, atencjuszek i gwiazdeczek. Była normalna, a potrafiła przy tym zjednać sobie całą męską część klasy.

Chase był jednak tym najlepszym przyjacielem, któremu mogła się wyżalić i robić z nim wszystko. On zawsze był jej bratem, ona mu siostrą. Bez żadnego podkochiwania się i ukrytych sygnałów.

Idealnym tego przykładem jest wybuch obydwojgu, kiedy podczas gry w butelkę mieli się pocałować. Stanowczo odmówili.

— Można się dosiąść? — usłyszała głos, kończący jej sielankę.

Podniosła wzrok i ujrzała Turnera wraz ze świtą, z którą był wtedy w barze. 

— Mam jakikolwiek wybór? — spytała retorycznie, chowając telefon. Chase jej odpisał, jednak wolała nie ujawniać ani jednego szczegółu swojego życia świeżo poznanym ludziom.

— Mm... raczej nie. Jesteś mi winna przynajmniej lunch za wskazanie tamtej sali — zaśmiał się, bawiąc tym wszystkim, prócz jej.

— Mój wybawicielu! Co też bym bez ciebie zrobiła!? — zaironizowała.

— Faktycznie zgrywa niedostępną — zażartował jego kumpel — Wade Brenson — przedstawił się.

— Wade Idiota Brenson, zapomniałeś dodać — zwróciła mu uwagę jego znajoma — Delilah Lockwood.

 — Lockwood? — nie powstrzymała się przed zadaniem tego pytania. Znała skądś to nazwisko.

— Siostra tego idioty, który uciekł z domu, Tylera. Przy okazji zakała rodziny. Miło poznać — wyciągnęła rękę w jej stronę, którą Beatrice z chęcią przyjęła.

— Mia Forbes — odrzekła, na co Wade zakrztusił się pitą przez niego wodą.

— Córka szeryfa? — zdziwiła się.

— Dobre pytanie — zawtórował jej Turner.

— Nie, zdecydowanie nie... — zaśmiała się nerwowo — Jestem rodziną szeryf Forbes... — oznajmiła.

— Z tego co pamiętam, nasza droga Caroline mieszkała tylko z matką, odkąd jej tatuś zmienił... preferencje — parsknął Brenson.

— Mieszkam tu od soboty — zignorowała dalszą część jego wypowiedzi.

— Ach, cudowna sobota, dzień naszego pierwszego spot... — mówił Tony, imitując Romea, lecz przerwał po dostaniu kuksańca od panny Lockwood.

— Głąb i kretyn, duo doborowe — prychnęła dziewczyna — Zmiatać, pora na babską rozmowę między mną a... Mią, tak?

Blondynka potaknęła jej, odzyskując stracony humor.

— No już, znikać — pogoniła ich.

— Jeszcze się zobaczymy, słonko... — szepnął jej do ucha uwodzicielsko Wade.

Turner pociągnął go mocno za rękaw bluzy i wciągnął do środka budynku. Beatrice zdecydowała się zignorować ich dziwne zachowania. Dosyć się ich naoglądała przy Chase'ie. Zamiast tego zwróciła się do ciemnowłosej, które zajęła sprawnie miejsce obok niej. Popatrzyła na nią z ciekawością.

— Faktycznie babskie sprawy czy po prostu chciałaś się ich pozbyć?

— Oczywiście, że to drugie. To moi przyjaciele, ale są wnerwiający jak cholera — przyznała — Zatem jesteś Forbes, ale nie związana siostrzaną więzią z Caroline — prychnęła, wymawiając jej imię — Ciekawy przypadek. Jak udaje ci się wytrzymywać w domu z gliną i rozpuszczoną tancerką?

Jakież miały podobne zdanie o kuzynce Beatrice.

— Z ciotką się lubię, może jest trochę natarczywa. Caroline... bywa irytująca — z trudem ujęła jej zachowanie w tak delikatny sposób — ale mamy "rozejm".

— Rozejm? Miałyście wojnę? — zaciekawiła się Lockwood.

— Ona bywała irytująca dla mnie, ja dla niej... Powiedzmy, że nie przeszkadzamy już sobie na każdym kroku — streściła mniej więcej te ugodę. 

— Zaczynam cię lubić, Mio Forbes — oznajmiła szczere dziewczyna.

— Miło mi to słyszeć.

Beatrice wzięła porządny gryz jabłka, na które mała ochotę od rana. Nic w końcu dzisiaj nie zjadła. 

— Co masz następne? — spytała, zajadając się owocem.

— Biologię. Diabeł mnie podkusił, żeby wybrać ją na poziomie rozszerzonym.

— Ja na szczęście nie mam tego problemu. Wzięłam rozszerzenie z hiszpańskiego, więc mogę mieć gdzieś marudzenie babki od matematyki czy chemicy — uśmiechnęła się blondynka, zadowolona z siebie.

— Ta to potrafi się ustawić — prychnęła, wstając z ławki — Lecę, muszę oddać babie od matmy referat.

Beatrice zmrużyła oczy, nie wiedząc czy dobrze usłyszała.

— Od kiedy na matematykę pisze się referaty? 

— Odkąd przychodzi się na nią dwadzieścia minut po dzwonku, będąc na haju — odrzekła z gorzkim uśmiechem i pokierowała się w stronę szkoły.

Rozmawiając z Delilah[1] przypomniała sobie skąd znała to nazwisko. Lockwoodowie byli burmistrzami miasteczka. Ciotka i babka opowiadały, że od początku istnienia miasteczka ich rodzina piastowała te funkcję. Wcześniej był nim Richard, a teraz Carol Lockwood. 

Potem Beatrice udała się do szatni, gdzie przebrała się na W-F, który właściwie lubiła.


***


"Mia" od dzieciństwa lubiła sporty. Nie uprawiała żadnego profesjonalnie, ale nie pogardziła grą w siatkówkę, popływaniem na sportowym basenie czy zwykłym pokopaniem piłki z kuzynami. Po pierwszej lekcji wychowania fizycznego straciła nadzieję, że kiedykolwiek się na nim czegoś doczeka. Rozgrzewka była jakąś kpiną, nie mówiąc, że ćwiczyła może połowa dziewcząt. A i ta połowa niezbyt paliła się do robienia czegokolwiek - starały się może ze dwie dziewczyny, z czego jedna była typową indywidualistką, a druga wyglądała na zawodniczkę MMA i jej mina oraz zachowanie nie zachęcały do rozmowy.

Przynajmniej po WF-ie była już tylko historia,  a podobno jej nauczyciel był jednym z niewielu dobrych w tej szkole.

Po ubraniu się w zwykłe ciuchy ruszyła na poszukiwania klasy, bo z jej orientacją w terenie mogłoby to jej zająć całą przerwę. Zresztą - zajęło.

Ustawiła się na końcu, żeby zająć wolne miejsce - nie miała ochotę na akcję w stylu "Spadaj nowa, ja tu siedzę". Usiadła więc w drugiej od końca ławce w środkowym rzędzie. Z jej lewej strony siedziała Bonnie, dwa miejsca dalej po prawej Stefan, a Elena gdzieś na początku. Tyle z osób, które znała. Miejsce za nią pozostawało jednak wolne i modliła się, by nie okazało się one miejscem Turnera, z którym miała nieprzyjemność spędzić o jedną przerwę za dużo.

— Dzień dobry, klaso — przywitał się rześko dość młody blondyn, wchodząc do klasy. 

Zamknął za sobą drzwi i usiadł przy biurku.

— Skończyliśmy na latach '50, jeżeli dobrze pamiętam? — odezwał się po raz kolejny.

W tej samej chwili drzwi otworzyły się i weszła przez nie znajoma Beatrice twarz.

— Panno Lockwood, po raz kolejny spóźnienie. Rodzinna tradycja? — wypytywał, patrząc na nią.

— Podłapana od braciszka — uśmiechnęła się słodko i usiadła za Forbes.

Idąc w jej stronę, uśmiechnęła się na jej widok, choć była ewidentnie nie w humorze.

— Widzę, że mamy nową uczennicę. Podejdź proszę i przedstaw się — polecił jej.

Cztery lekcje ignorowania jej "nowości" przez nauczycieli, spokoju na lekcjach i radości z tego powodu na nic. "Polubisz pana Saltzmana, jest świetny!". Mhm. Przecudowny.

Wstała powoli z krzesła i rozejrzała się po klasie. Widziała tu kilka osób, z którymi miała inne lekcje. Wydawać by się mogło, że dopiero teraz zauważyli, że ktoś w ogóle doszedł.

— Pan wybaczy, ale nie mam nic do powiedzenia o sobie — przyznała, patrząc już wprost na nauczyciela.

— Doprawdy, panno... — przerwał, by spojrzeć na listę swoich uczniów — Forbes? 

Po dokończeniu pytania cała klasa już się na nią gapiła. Jeszcze lepiej.

— Może chociaż podzieli się pani z nami swoją wiedzą z historii? — zaproponował, irytując ją jeszcze bardziej — Kiedy Abraham Lincoln został wybrany na prezydenta?

— W 18... 44? — bardziej spytała niż odpowiedziała.

— Blisko. W 1860. Może wie pani za to, w którym roku miał miejsce atak na Pearl Harbor albo kiedy Stany Zjednoczone dołączyły do I wojny światowej? Albo kto zastrzelił Johna Kennedy'iego? — wciąż pytał o daty, których nie znała.

Cóż, o ile Beatrice była dobra z przedmiotów lingwistycznych, tak z historii... była kiepska. Nie wiedziała nawet, czym jest Pearl Harbor.

— Nie wiem — odpowiedziała jedynie z kwaśnym uśmiechem.

— Cóż, trudno. Proszę usiąść — polecił jej, co z chęcią uczyniła — Otwórzcie podręczniki na stronie 278...

Cholernik miał charyzmę. I dar do nauczania.

Otworzyła obszerną książkę na ów stronie. Po chwili na zdjęciu Eisenhowera[2] wylądowała zmięta karteczka. Rozwinęła ją ukradkiem i przeczytała treść napisaną najwyraźniej na szybko.

Historia jest do dupy, wiem. Może rozerwiesz się na ognisku? O 19 przyjdę pod twój dom.

- DL


Obróciła się w stronę Delilah, która była autorem liściku. Uśmiechnęła się zadziornie, co odwzajemniła i córka pani burmistrz.

— Radziłbym ci się skupić na lekcji, panno Forbes — usłyszała po raz kolejny głos nielubianego przez nią nauczyciela.

Obróciła się i przez resztę lekcji wpatrywała tępo w tablicę. Za cholerę nie potrafiła zrozumieć historii.


***


1 - Według słowników imiona zagraniczne zakończone na h są nieodmienne, więc imiona Delilah i Elijah będą pisane w swojej oryginalnej, niezmienionej formie. 

Przykład:
Idę do Delilah (dobrze)
Idę do Delili (źle, ale tak powinno się wymawiać)

Informacja przeznaczona dla osób wrażliwych na poprawną ortografię (w tym i mnie) ;)

2 - prezydent USA w latach 1953-1961


Jest i rozdział drugi! Akcja dopiero się rozkręca, wiem.

Do następnego xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top