#11. Cheaters
Kolejne dni upłynęły w spokoju, zarówno Lilian, jak i Maddoxowi. Skupili się na pracy, starali nie rozpraszać sprawą eksperymentu, gdyż, jak twierdziła Fenna, wszystko było w jak najlepszym porządku, co obydwoje przyjęli z nieopisaną wręcz ulgą.
Ross dała im jeszcze kolejne dwie doby; dokładnie tyle potrzebowała, by przygotować się do rzucenia czaru, a i eliksir dla Puchonki miał się do tego czasu uwarzyć.
Nie czuła już niepokoju. Lilian była przekonana, iż wszystko uda się tak, jak to zaplanowali, nawet gdyby ministerstwo skomplikowało jednak nieco sprawy. Żałowała, że musiała sięgać aż takich środków zapobiegawczych dla ewentualnego alibi i wciągać we wszystko osoby trzecie, choć z drugiej strony coś jej się należało za każdą ofiarowaną im w potrzebie pomoc.
— Co jest, do kurwy nędzy? — Ostry głos Coxa wyrwał kobietę z przemyśleń i sprowokował do spojrzenia na niego z niepokojem.
Dawno nie słyszała tego specyficznego tonu, przez co prawie zapomniała, jaki potrafił być; tak długo słuchał jej poleceń, iż niemal popełniła błąd, lekceważąc jego naturę i traktując niczym zakochanego głupca, nawet jeśli w rzeczywistości niby nim był. Zapomniała, że potrafił być człowiekiem równie okrutnym, co ona; że pod tą warstwą pozornej dorosłości krył się chłopiec, któremu miało należeć się wszystko, czego zapragnął, bez względu na konsekwencje czy przeszkody piętrzące się na drodze ku zdobyciu tego.
W tamtej chwili żałowała, że tym razem wyszli z pracy wcześniej, o normalnej porze, natykając się przed budynkiem ministerstwa na wesoło rozprawiających o czymś Granger i Weasleya. I jakkolwiek Lilian z reguły czerpałaby przyjemność ze zbliżającego się przedstawienia, tym razem nie miała do tego siły.
— Maddie... — zaczęła, zmęczonym głosem, lecz od dalszej wypowiedzi powstrzymało ją lodowate spojrzenie, które posłał w jej stronę. Uniosła więc dłonie w geście poddania i westchnęła, idąc za nim, o wiele wolniejszym już krokiem, w miejsce, gdzie stali Hermiona z Ronaldem.
Na kilka sekund przystanęła, gdy bardziej zakręciło jej się w głowie, szybko jednak potrząsnęła nią, starając się skupić wzrok na czarodziejach przed nią i dogoniła Maddoxa, finalnie stając krok za nim.
— Weasley. — Nazwisko Gryfona Cox wymówił z taką odrazą i nienawiścią, że nawet ona nie mogła tego nie docenić. — Masz tu jakiś biznes?
— Maddox! Dobrze, że jesteś, właśnie rozmawialiśmy... — zaczęła wesoło Granger i Ross przymknęła oczy, nie dowierzając w niedomyślność i nieroztropność kobiety.
Czy ona w ogóle rozumiała, z kim żyła, czy tak jak Potter odcinała się od rzeczywistości?
— Zauważyłem — warknął Ślizgon, przerywając Hermionie, co w końcu spotkało się z reakcją ze strony drugiego mężczyzny.
Ronald stanął tuż przed swoją eks, jakby obronnym geście, odgradzając ją od aktualnego partnera i prostując się, by spojrzeć mu prosto w oczy.
Lilian dostrzegała tyle sprzecznych emocji malujących się na twarzy Gryfona, że na moment prawie zrobiło jej się go żal. Nie było bowiem dla nikogo tajemnicą, iż nigdy nie pogodził się z odejściem przyjaciółki. W zaledwie rok stracił siostrę, przyjaciel związał się z kimś pokroju Malfoya, aż w końcu nawet Granger — stanowiąca ostatnią ostoję ich utartej normalności — porzuciła go poznawszy Maddoxa.
— Mad, to nie...
Ross potarło czoło, czując nasilający się ból głowy, jak i rosnącą frustrację na sam spłoszony ton głosu przyszłej minister.
— Daj spokój, Hermiono. Mówiłem ci, że ludzie tacy jak oni nie szanują innych — powiedział Weasley, co wystarczająco przelało czarę goryczy.
— Odezwał się ten posiadający nieposkromione pokłady szacunku — wtrąciła Lilian, kładąc dłoń na plecach Coxa, gdy tylko zauważyła, że zaczyna sięgać ku schowanej w kieszeni płaszcza różdżce. — Ciekawe, czy Gin miałaby na ten takie samo zdanie... Oh czekaj, twój szacunek odstraszył ją na tyle, że urwaliście kontakt — zakpiła, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę, bo kolejna fala zawrotów głowy niemal zmiotła ją z utrzymywanej równowagi. W jej słowach zabrakło zwyczajowej ostrości i ironii, przez co Maddox zerknął na nią, wyraźnie zdezorientowany. — Strać się w końcu, Wieprzlej, jesteś tu teraz najmniej potrzebny — westchnęła.
— Spierdalaj Ross, dajesz już wystarczający popis, wywracając ministerstwo do góry nogami — odparował Ron, odpłacając jej, a jednocześnie oficjalnie oświadczając, iż aurorzy mieli ją na oku.
Co za kretyn, pomyślała z niedowierzaniem.
— Ron! — Hermiona szarpnęła przyjaciela za ramię, zwracając się do niego karcąco, nic przy tym nie osiągając, gdyż wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się ani o jotę.
— Nie odzywaj się tak do niej, Weasley — wycedził Cox i pomiędzy całą czwórką zapadła cisza.
Granger otworzyła szeroko oczy, patrząc to na niego to na Lilian, która zacisnęła wargi i zmarszczyła brwi. Dopiero parsknięcie śmiechu ze strony Rona otrzeźwiło ich do tego stopnia, iż obie kobiety odniosły wrażenie, jakoby dalsza potyczka — już z użyciem czarów — miała okazać się nieunikniona.
Ross nie umknął wzrok, jakim obdarzyła ją Gryfonka, a który nie wskazywał na nic dobrego ani nawet znośnego, za to z pewnością irytującego. Słowa Maddoxa oczywiście można by mylnie zinterpretować, pod warunkiem, że się go nie znało, a przecież akurat jego własna dziewczyna powinna znać go bardzo dobrze.
A przynajmniej ufać chociaż na tyle, by nie patrzeć krzywo na jego przyjaciół.
— Potraficie lecieć na dwa fronty — skomentował Weasley i Ross w sekundę pojęła, że nie był zwyczajnym idiotą.
Był idiotą bez jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego.
Skoczyła przed Coxa, kiedy ten wyszarpnął różdżkę nerwowym ruchem spomiędzy grubego materiału odzienia i w ostatniej chwili chwyciła mężczyznę za przedramiona, z ledwością dając radę go powstrzymać, prawdopodobnie tylko dlatego, iż zadziałała z zaskoczenia. Nie wątpiła, że w czysto fizycznej, siłowej potyczce nie miała z nim szans.
— Maddie, daj spokój. To śmieć — wyszeptała, odwracając lekko głowę i patrząc ze wstrętem na dwójkę Gryfonów.
W końcu Ślizgon spojrzał na nią, a w następnej sekundzie łapał jej wiotczejące ciało w ramiona, przyciągając je do siebie, by nie runęło na brudny, londyński bruk.
— Lily! — wyrwało mu się, a Hermiona spojrzała na niego z bólem.
Na moment zapomniała o pozbawionej przytomności kobiecie w uścisku ukochanego, zbyt skupiona na szalejących w jej własnej głowie myślach, kierujących się do jednej jedynej konkluzji, na jaką mogła wtedy wpaść.
— Szlag, Lilian!
* * *
Otwarcie oczu przyszło z trudem. Wiedziała, że gdy tylko uniesie powieki, jej źrenice uderzy ostre, słoneczne światło; czuła ciepło promieni dochodzące ją zza okna. Obrzydliwe uczucie spoconego ciała i przyklejonej do niego pościeli sprawiło, że od razu zamarzyła o zimnym prysznicu. Próbowała poruszyć czymkolwiek i początkowo zakończyło się to fiaskiem, w końcu jednak uniosła rękę do klatki piersiowej i odsunęła od siebie cienką kołdrę.
— Ross! — Maddox znalazł się przed nią dokładnie w momencie, kiedy otwierała leniwie oczy, walcząc z odruchem wymiotnym, wywołanym prawdopodobnie wciąż utrzymującym się bólem głowy.
— Maddie... Co się stało? — wychrypiała, a on szybko podał jej szklankę letniej wody, na którą skrzywiła się z niesmakiem, lecz i tak wypiła ją jednym haustem.
— Zemdlałaś i urok maskujący zszedł z twojej twarzy, musiałem szybko rzucać własny. Przez to jednak nie mogłem odstawić cię do Munga, rozumiesz sama, że w tego typu czarach nie jestem najlepszy i w każdej chwili mogliby cię zobaczyć... taką. Dlatego nie wdawałem się z nimi w dalszą dyskusję i przyniosłem cię do mojego mieszkania — wyjaśnił, odgarniając z jej twarzy klejące się, przepocone kosmyki włosów.
— Myślałam, że mieszkasz z Granger — odparła, w końcu dając radę w pełni skupić na nim spojrzenie.
Włosy miał potargane, jakby spędził ostatnią godzinę mierzwiąc je, a we wciąż jeszcze przepełnionym gniewem spojrzeniu krył się również chłód i Lilian po raz pierwszy pomyślała, że cieszy się, iż nie znajduje się na miejscu Granger. Bo jeśli kiedykolwiek Maddox wahał się, czy postępuje właściwie, wikłając się w jej eksperymenty, tak teraz z pewnością takich wątpliwości nie miał mieć już wcale.
— To tylko Wieprzlej. — Wyciągnęła dłoń, kładąc ją na jego i delikatnie potarła jej wierzch kciukiem, pragnąc jakkolwiek go uspokoić, a może i dodać otuchy.
Nie chciała go takim oglądać. Może i przesadziłaby, nazywając go przyjacielem, a z pewnością spotkałoby się to z dezaprobatą z jego strony, gdyby przyznała to głośno, lecz nie mogła zaprzeczyć, iż to właśnie jemu ufała najbardziej. On jako jedyny nie krytykował tego, jaka była, a i przed nim w pełni mogła się odsłonić. Oczywiście Harry również jej nie krytykował, acz i mało co — przynajmniej taką miała nadzieję — wiedział.
— Zajebie skurwysyna, jak jeszcze raz się do niej zbliży i nabije jej do łba wymyślonych bzdur — odparł Cox, jedynie z pozoru spokojnym tonem, chcąc ukryć emocje. Daremnie.
— Tylko rozmawiali. Granger nic do niego nie czuje, wiesz to — upomniała go, zaciskając palce, a on obrócił dłoń i splótł ją z jej własną, po czym przyciągnął do policzka, przymykając oczy.
Przez chwilę nic nie mówił, a i Lilian nie chciała przerywać ciszy, której tak w tym momencie potrzebował.
Wiedziała jednak jedno dzięki nierozwadze Weasleya.
Ministerstwo miało wykonać swój ruch już niedługo.
*****
Rozdział dokończony minutę przed wyjściem do pracy.
Bayo, adios <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top