#1. Rabbits
To, co fascynowało w Potterze to nie opowieści o pokonaniu Czarnego Pana. To, co Lilian uznawała za fascynujące, to drobne rzeczy, jak lot na Hipogryfie lub Testralach, których przed wojną nie była w stanie zobaczyć.
To, co ją do niego przyciągnęło nie było wcale związane z uroczą osobowością ani też dobrocią chłopaka.
Uwagę Ross przykuły te stosunkowo liczne momenty, w których Potter nie zachowywał się jak dobry chłopiec, lecz te, w których widziała iskrę gniewu, zniecierpliwienia i pogardy wobec innych.
Momenty, w których cząstka Czarnego Pana dawała o sobie znać. Powstawała dzięki nim tak ogromna sprzeczność w jego egzystencji, że Lilian mimowolnie zastanawiała się, do czego jeszcze mogła doprowadzić czarna magia, jak bardzo mogła wpłynąć na osobowość i pokierować czynami drugiej osoby. W jakim stopniu mogła posłużyć kontroli, ale nie w formie Imperiusa, lecz dzięki chęci do sięgnięcia ku niej – świadomie bądź nie.
Za zainteresowaniem szło pożądanie, z jego obecności zdawała sobie sprawę chwilami wyjątkowo... dotkliwie. Mimo to czekała cierpliwie, a gdy wystarczająco się zbliżyła, zabrała to, czego pragnęła.
Lilian Ross była kimś, kim kierowały zachcianki oraz instynkty.
– Różowa czy błękitna? – Ross skrzywiła się, otrząsając z zamyślenia i patrząc na potencjalne suknie druhen, które trzymała przed sobą Ginny.
– Nie zamierzam udawać prosiaka, nie ma mowy, abym ubrała różową. Nie ma gdzieś czegoś ciemniejszego? – spytała w końcu, z obrzydzeniem przyglądając się pastelowej sukni do ziemi.
– Pansy nas zatłucze, jak wybierzemy coś, co odznaczy się bardziej niż jej kiecka ślubna. Mamy być pastelowe, niewidoczne niemal – zaoponowała młoda Malfoy i Lily wywróciła ostentacyjnie oczami.
– Jakby uświadamianie mi, że jestem ostatnią z naszej grupki, która jeszcze się nie hajta, nie było wystarczającą formą upokorzenia – wymruczała. – Czy Potter nie miał być przypadkiem pro rodzinny? Gdzie się podziała ta ciepła klucha... – westchnęła z nostalgią, na co Ginny wybuchła perlistym śmiechem.
– Zdeprawowałaś go, gdzie niby miał się podziać – podsumowała, po czym podała jej błękitną kreację. – Masz, nic więcej nie wymyślimy. Ja wezmę różową, a Hermionie zostanie zielona, w sumie to miętowa.
– Zesra się na prawie barwy Slytherinu.
– Merlinie, nawet na starość jesteś taka wulgarna. – Ginny pokręciła głową z niedowierzaniem, po czym wyciągnęła z torebki kluczyki do samochodu. – I myślę, że teraz nie powinno jej to aż tak przeszkadzać – dodała z lekką ironią, która jednak nie umknęła uwadze Ross.
– A co, rzuciła rudzielca i przydybała sobie jakiegoś byłego Śmierciojada? – rzuciła swobodnie Lilian, choć ciekawość zżerała ją od środka. – Wciąż nie wierzę, że Malfoyowi spodobały się mugolskie samochody.
– Ludzie się zmieniają, Lily. – Ross zamilkła, darując sobie komentarz. Nie miała zamiaru dementować tego typu przekonań. – A co do Hermiony, powiedzmy, że po rozstaniu z Ronem odkryła, że nie wszyscy Ślizgoni to kanalie.
– Jak dobrodusznie. – Lilian uśmiechnęła się zimno, przypominając sobie Granger strojącą miny na ślubie Ginny i Draco. Zupełnie jakby brak obecności jej – wtedy – narzeczonego nie był wystarczającym wyznacznikiem dezaprobaty tego związku ze strony rodziny Weasleyów.
– Kto jest tym szczęśliwcem? – spytała w końcu, w duchu współczując nieszczęśnikowi, który został skazany na niekończące się mądrości byłej Gryfonki.
– Maddox Cox. – Uniosła brwi, zdumiona odpowiedzią, a następnie roześmiała się głośno.
– Co za ironia losu.
*
– Nad czym pracujesz? – spytała, opierając głowę na ramieniu Pottera i obejmując go od tyłu. Westchnął ciężko, przecierając oczy, po czym spojrzał na nią z ukosa, siląc się na uśmiech pełen zmęczenia.
– Inferiusy. Choć nie wiem, czy możemy je tak nazwać. Ostatni atak miał miejsce na południu Francji, ale choć sklasyfikowano ich jako Inferiusy, serca wciąż biły. Prawie jak żywe zombie – powiedział w końcu.
– Francuzi to idioci – szepnęła, szybko się reflektując. Harry uśmiechnął się, udając, iż nie zauważył zmiany w jej nastawieniu.
Przyzwyczaił się do tego, że nie wiedział, o czym myślała, co chciała przekazać. Lilian wciąż pozostawała dla niego zagadką, nieodgadnioną, poniekąd niebezpieczną; taką, której nie był w stanie rozwikłać, a i chwilami nie był pewien, czy chciał.
– Możliwe, dlatego Ministerstwo postanowiło wysłać tam naszą grupę śledczą. – Zmrużyła oczy, po czym nadęła policzki, wyraźnie obrażona, a w końcu odsunęła się od mężczyzny.
– A więc znowu cię nie będzie. Nie miałeś przypadkiem grzać krzesła jako szef całego biura? Czemu znowu twój oddział, niech poślą Malfoya, ma zdecydowanie za dużo wolnego czasu ostatnio – powiedziała naburmuszonym tonem, a Harry obrócił się na obrotowym krześle, przodem do niej.
– Malfoy działa jako szpieg, a do tego potrzeba grupy zadaniowej, w razie, gdyby sprawy przybrały nieprzyjemny obrót – wyjaśnił.
– W razie, gdyby zaatakowały was trupy – sarknęła, splatając ręce na piersi i mierząc go zirytowanym spojrzeniem. – Wkurwia mnie ta twoja praca, Potter – podsumowała, sprawiając, że westchnął zrezygnowany.
– Wiem, złośnico. Mnie też. – Ross skrzywiła się, zdając sobie sprawę, że miał to na myśli pod zupełnie innym aspektem niż ona.
Potter na jej placu zabaw był ostatnią rzeczą, której chciała, mógł też zniweczyć jej plany i zniszczyć postępy, jakich dokonała ostatnimi tygodniami. Nie po to zbierała ochotników, aby teraz on jej ich powybijał. Nie mogła również pozwolić, by wpadli w niepowołane ręce, a takowymi właśnie Ministerstwo było. Gdyby zaczęli badać jej króliki...
Znała umiejętności Harry'ego, po wojnie jako Auror, w pojedynkach nie miał sobie równych, co zawdzięczał godzinom treningów i nauce zaklęć, do których wcześniej nie miał dostępu. Był zdecydowanie zbyt dobry, by mogła zlekceważyć jego ingerencję.
Nastawiła wodę na kawę, po czym wyjęła z kieszeni komórkę. Wbrew pozorom ten środek komunikacji w czarodziejskim świecie był najbezpieczniejszy, jeśli chodziło o dyskrecję.
– Maddie, nakarm króliki na kilka dni – powiedziała, gdy sygnał przerodził się szum, a mężczyzna po drugiej stronie linii prychnął rozjuszony.
– Szybko się połapali.
– Zdecydowanie.
*
Skinęła byłemu Ślizgonowi głową, gdy mijali się w ślubnej recepcji. Nawet stamtąd słyszeli rozhisteryzowaną Pansy, która szukała dzieci od kwiatów, zamiast dać się do końca pomalować. Stian, siedzący na krześle pana młodego uśmiechnął się kpiąco, gdy, jak gdyby nigdy nic, przebiegła przez pół sali bankietowej w niedopiętej sukni ślubnej.
– Cyrk na miarę Pans, kiedy zaczyna się ceremonia? – spytała Ross stojącego obok niej Malfoya.
– Za pół godziny – odparł, zerknąwszy uprzednio na zegarek.
– Jak ona daje radę tak szybko biegać z tym brzuchem? – Lilian pokręciła głową z niedowierzaniem, przyglądając się wyraźnie odznaczającemu się spod białego materiału brzuchowi Parkinson, dobitnie świadczącemu o jej zaawansowanej już ciąży.
– Jak ona daje radę wkładać tyle energii w cokolwiek. Ginny mówi, że można z nią oszaleć i w życiu nie widziała tak ruchliwej ciężarnej.
– Zabrzmiało źle.
– Wiem. Gdzie masz Pottera? – Draco spojrzał na nią i dopiero zauważył kreację, w którą była ubrana. – Wyglądasz jak śmierć, a myślałem, że gorszego koloru niż włożyła Gin, nie dało się znaleźć. Suknie druhen to jakaś porażka.
– Dzięki, gadzie. I wiem, totalnie niszczą chęć na małe co nieco z drużbami pana młodego – odparła, ostentacyjnie chwytając za paskudną koronkową falbankę. – Czego się nie robi, aby panna młoda wyglądała lepiej... A co do Harry'ego, będzie za pół godziny, utknął na jakimś francuskim zadupiu.
– Bawi się z twoimi królikami? – Otworzyła szeroko oczy, po czym spojrzała na niego zdumiona.
– Skąd...
– Daj spokój, nie kryjesz się z tym wystarczająco. Maddie dała mi się złapać, ale dla dobra nas wszystkich zachowam to dla siebie. Nie wiem, w co bawisz się tym razem, ale zauważyło cię nasze ministerstwo. Uważaj na nich – wyszeptał kobiecie do ucha, na co westchnęła.
– Jakbym miała mało problemów na głowie.
*****
No i w końcu skończyłam, z lekkim poślizgiem, ale jest. Jestem zadowolona z tego rozdziału i mam nadzieję, że Wam również się podobał, dajcie znać, co sądzicie o takich nowościach <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top