36. " Mówiłem, że się uda!"

Katarzyna.

Droga jest dość długa, ale nas to nie zraża. Mamy plan, który i tym razem musi się udać. Wszystko zaplanowane. Szczegóły dograne. Z tyłu w aucie mamy chloroform, dzięki któremu uśpimy naszą zakochaną parę. Zemsta będzie słodka. Pokażemy im, że zadarli z nieodpowiednimi ludźmi. Zwłaszcza odpokutują za to, że wsadzili nas do psychiatryka.

Gdy dojeżdżamy pod salę, parkujemy w wolnym miejscu, a jest to trudne, bo aut jest wiele. Rozglądam się, w poszukiwaniu naszej pary.

— Musimy tu czekać, aż któryś z nich pierwszy wyjdzie — rzuca Karol. — Wystarczy, jak jeden zaginie, drugi będzie go na pewno szukał. Wtedy zaczaimy się i na drugiego.

— Powinno się udać — mówię lekko niepewnie.

— Uda się. Przecież kurwa razem to ustaliliśmy.

— Wiem, ale może powinniśmy mieć jakiś plan awaryjny. Może jeśli się nie uda to... weź pistolet. On ich na pewno przekona.

— Ok. — Zgadza się, ale przewraca przy tym oczami. Z torby wyjmuje pistolet. Sprawdza, czy w magazynku są kule i chowa go z tyłu za pasek. — Pasuje?

— Tak.

— Wracając, ja trzymam, ty przykładasz szmatę z chloroformem. Kilka sekund i śpią.

— Dobra to mamy ustalone.

— Na to wygląda.

— Wiesz, z planem awaryjnym, czuję się lepiej.

— Tylko mi tu teraz nie rezygnuj. Zbyt dużo poświęciliśmy. Musimy skończyć nasz plan.

— Wiem, nie mam zamiaru tego robić. Ten kutas wybrał ją, nie mnie. Pożałuje tego wyboru.

Mija godzina i nikogo nie widać. Nikt nie wychodzi z tego cholernego budynku. Zaczynam się już niecierpliwić. A co będzie, jak plan się nie uda?
Gdy mam to powiedzieć, ktoś wychodzi. To Tomek. Ubrany w grafitowy garnitur i białą koszulę. Chodzi nerwowo i zatacza koła. Pociera ręką o czoło. Jest widocznie zdenerwowany.
Jak zwykle przystojny. Nic się nie zmienił. No może bardziej zmężniał. Wygląda tak podniecająco. Dlaczego on kurwa wybrał ją, a nie mnie. To ze mną miał się ożenić, a nie z tą lafiryndą Vanessą.
Wkurzona zaciskam ręce w pięść, wbijając paznokcie w skórę. Zauważam, dopiero gdy rany zaczynają piec, rozluźniam, więc delikatnie uścisk.

— Czyli pierwszy będzie Tomasz — mówi Karol przez zaciśnięte zęby. On tak samo, jak ja ich nienawidzi.

— Na to wygląda — mówię i odkręcam butelkę z chloroformem.

— Gotowa?

— Nigdy nie byłam bardziej.

— Ok. To ja idę pierwszy. Zaczaję się za tymi krzakami. Jak go złapię, ty od razu przyłóż mu chusteczkę.

— Dobra. Zaczynajmy!

Po cichu i dyskretnie wychodzimy z auta. Jest ciemno, więc nie sprawia nam problemu, dostanie się do niego niezauważonym. Zresztą jest tak pochłonięty rozmową przez telefon, że i tak by niczego nie zauważył.

— Jak to kurwa uciekli? — mówi brunet do telefonu.

Karol szybkim ruchem obezwładnia Tomka, a ten zdezorientowany szybko mu ulega. Podchodzę bliżej nich i przykładam chusteczkę do jego twarzy.
Brunet spogląda w moje oczy, telefon upada mu na ziemię, a jego powieki opadają na dół. Zasypia.
Gdy zaciągamy go w krzaki, słyszymy głos Vanessy. Kucamy, aby nas nie zauważyła.
Karol nie mylił się, szuka go. Zdezorientowana i przestraszona brunetka rozgląda się za swoim ukochanym, gdy dostrzega telefon, pochyla się. Wykorzystuję więc moment i bez problemu ją obezwładniam, następnie przykładam chusteczkę do jej ust. Zasypia jeszcze szybciej niż brunet.

— Co ty kurwa odpierdalasz. Nie taki był plan. A jak byś nie dała rady?

— Ale dałam, więc koniec tematu.

Przeniesienie ich do auta zajmuje nam trochę czasu. Na szczęście nikt ich nie szuka i nie napotykamy nikogo po drodze. Gdy wsiadamy do auta zadowoleni, przybijamy sobie piątkę.

— Mówiłem, że się uda! — rzuca zadowolony Karol.

— Po raz kolejny miałeś rację. — Przytakuję mu.

Zabieramy ich do jakiegoś starego i opuszczonego domu. Obrzydliwe miejsce, ale tu nas, ani ich, nikt nie będzie szukał.
Sadzamy na krzesłach i przywiązujemy do nich. Teraz pozostało czekać, aż się obudzą.

###

No to już wiecie kto kogo i jak porwał.

Buziaki 💋💋💋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top