Rozdział 2: Ponowne spotkanie

~POV. Phone Guy~
Jak zwykle po wyjściu z autobusu pognałem do restauracji.

Jak zwykle zabrałem ze stolika latarkę i tablet.
Jak zwykle pobiegłem do biura.
Jak zwykle czekałem na godzinę 24.

Tak wyglądają u mnie noce. Tylko kiedyś tu przychodziłem i się nudziłem. Miałem chronić budynek przed kradzieżami. Lecz teraz złodzieje tu nie przychodzą-wolą siedzieć w domu i nie narażać się.
Teraz to muszę pilnować, aby animatrony nic nie zniszczyły.
Niestety-jest to bardzo ryzykowne.
Mogą mnie zabić...

Czas w pizzerii płynie bardzo szybko.
Jest już 24.
Zacząłem oglądać kamery. Narazie wszystko było w porządku, więc zabrałem się za nagrywanie poradnika.

Trwało to jakieś kilka minut. Potem z powrotem popatrzałem na tableta. Nie było Bonny'iego.

Zacząłem go szukać na kamerach, lecz go nie znalazłem. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe.
Powoli spuszczałem tableta. Gdy tylko znalazł się z powrotem na biurku prawie dostałem zawału serca.

Stał. Stał i patrzył się na mnie. Zacząłem uciekać. Gonił mnie. Po chwili zawróciłem, i ponownie znalazłem się w biurze. Zamknąłem wszystkie drzwi i opadłem na krzesło.
Ciężko dyszałem.

Na zegarku widniała godzina 3.
Strasznie szybko ten czas leci...
Na kamerach wszystko było w porządku, więc otworzyłem drzwi. Upewniwszy się lepiej, że niczego nie ma wziąłem do ręki telefon.

Było tam kilka nieodebranych telefonów, pełno wiadomości, w tym głosowych.
Wszystko od jednego nieznanego numeru.

Usłyszałem bieg.
Ciężki metalowy bieg.
Zamknąłem lewe drzwi, po czym usłyszałem uderzenie w nie czegoś ciężkiego. Potem coś się do nich dobijało, ale po pięciu minutach ustało.

To był Foxy. Na kamerze widziałem tylko jak wracał do swojego Pirate Cove.

Chwilę potem znowu dostałem zawału.
Budzik wybił godzinę 6.
Pobiegłem czym prędzej w stronę wyjścia.
Po drodze spotkałem Williama, Stróża Dziennego.

-Heh, idzie ten chory psychicznie!-zaśmiał się.

-I kto to mówi? Ty nie musisz spędzać tutaj całych nocy z tymi potworami!-odpowiedziałem mu.

-Jasne, rozumiem. Może patrzą dziwnie na innych ludzi, ale to wina systemu.

-Próbują ci tylko tak wmówić! Rodzice dzieci mówią o jakiejś dziwnej cieczy wyciekającej z oczu animatronów. Podobno mieszanina krwi i jakiegoś śluzu.-powiedziałem to ostatnie trochę ciszej.-Moja teoria jest taka, że sprawca po morderstwie ukrył dzieci w animatronach, ale to tylko moje zdanie.-odrzekłem, na co William się trochę zmieszał. Wyglądał, jakby ktoś wyjawił jego wszystkie najbardziej krępujące tajemnice na jaw.

-A dokąd tak pędzisz?-spytał.

-Do domu, a w sumie nic ci do tego!-odpowiedziałem. Will zawsze próbował mi dokuczać. Jak ja tylko opuszczę to miejsce pracy, to on będzie Stróżem Nocnym do czasu, aż znajdzie się ktoś inny.

-Mhm... bo ci uwierzę! Kim jest ta dziewczyna?-mówił jakby mi czytał w myślach.

-Nie ma żadnej dziewczyny! Odczep się!-powiedziałem przez zęby i wyszedłem. Rozumiem już pracę w tym piekle, ale tego dokuczania nie mogę wytrzymać.

W domu zacząłem czytać i słuchać wiadomości.
Potem dodałem dziewczynę do kontaktów, a następnie oddzwoniłem.
Nikt nie odbierał.
Brawo! Jak mogłeś myśleć, że ktoś odbierze? Jest 7 nad ranem!!!-krzyczałem do siebie w myślach.
Jednak po chwili usłyszałem znajomy dzwonek.
Oddzwoniła.
Odebrałem bez wahania.

-Cześć!

-Witaj! Stwierdziłem, że... może byśmy...

-Się spotkali? No jasne! Co powiesz o 15 w twojej pizzerii?

-Hmm... niezły pomysł!-odpowiedziałem lekko sztucznie. Tak naprawdę nie chciałem tam wracać. A co jeśli William powie coś w stylu: A nie mówiłem? Wiedziałem, że masz dziewczynę!
Ale trudno... jakoś wytrzymam.

-A właśnie! Jak się nazywasz?-spytałem, bo przecież nie mówiliśmy sobie tego.

-Nazywam się Kate Rusty. A ty?

-Ja się nazywam...-nie dokończyłem, bo właśnie padła mi bateria w telefonie. Super!
Podłączyłem telefon do ładowarki i czekałem.
Jedyne ci zrobiłem to zjadłem śniadanie.

*Time skip*

-A więc dzień dobry panno Kate.-powiedziałem oficjalnie i otworzyłem drzwi. Potem odsunąłem krzesło, a gdy tylko usiadła sam spocząłem na krześle. Nigdzie nie widziałem na szczęście Williama.

Oglądaliśmy koncert zwierzaków w oczekiwaniu na pizzę.

-A właśnie! Nie dokończyłeś jak się nazywasz!-powiedziała.

-Nazyw...-znowu nie dokończyłem. Tym razem był to telefon.-Ech...

-Odbierz! To może być coś pilnego.-poprosiła Kat.

-No dobrze...-powiedziałem zrezygnowany i odebrałem. Nikt się po drugiej stronie nie odzywał.
-Halo? Halo?-pytałem, jednak po drugiej stronie jedynie było słychać szum*.
-To była jakaś pomyłka.-odrzekłem wracając do stołu.

-No nic...-powiedziała.

Po chwili podeszła do naszego stolika Chica. Trzymała w rękach dwie pizze.
Z bliska wydawała się straszniejsza niż w nocy.
Nerwowo i głośno przełknąłem ślinę, gdyż patrzyła się na mnie. Stała i patrzyła się chyba z dobre 10 minut. Jej oczy stały się czarne, jednak po chwili stała się normalna i dała nam jedzenie.

-Coś się stało?-spytała dziewczyna przejęta moją reakcją.

-Nie, nic nic! Smacznego!-powiedziałem, i zabrałem się za pizzę.

~~~~~~~~
Hejka!
Nwm co tu więcej pisać, więc do next'a^^
*podobna scena do tej, gdzie Mangle dzwoni na policję;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top