Rozdział XXX+I-epilog
Dwa lata później
JACK'S POV
Obudziłem się około 6:40.Wstałem z łóżka i przykryłem delikatnie kołdrą Amy.Spojrzałem na nią.Była taka słodka jak spała.
-Gdzie ty idziesz tak wcześnie?-zapytała dziewczyna zaspanym głosem.
-Przecież mam dyżur dzisiaj na 7:30 kochanie.Pośpij sobie jeszcze.-powiedziałem i pocałowałem ją w czoło.
-Ja też idę z tobą.Termin mam dopiero za dwa tygodnie.Czuję się dobrze,mogę się przydać.
-Nie ma mowy.Zostaniesz w domu.Nie powinnaś się przemęczać.
-Na pewno?-spytała.
-Na pewno.Kończę pracę o 15:00.Jakby coś się działo to dzwoń.Miej telefon przy sobie.Kocham cię.-pogłaskałem ją po głowie i brzuchu.Po chwili opuściłem pokój.
AMY'S POV
Pospałam jeszcze 1,5 godziny.Kiedy zrobiłam poranną toaletę,poczłapałam do kuchni zrobić sobie śniadanie.Zajrzałam do lodówki.Półki uginały się od nadmiaru jedzenia.Jack zadbał o moje nagłe potrzeby jedzenia.Nagle naszła mnie ochota na powidła wiśniowe.Znalazłam tylko dżem z brzoskwiń:( .Postanowiłam pójść do naszej spiżarni.Może tam mi się poszczęści.
-Grzybów nie,ogórków też nie...-mruczałam do siebie oglądając wszystkie półki.Nagle zobaczyłam mój skarb.Ostatni słoik dżemu wiśniowego.Zabrałam moją zdobycz do kuchni.Z szafki wyciągnęłam jeszcze wafle ryżowe i karton soku pomarańczowego.Wiem,dziwne połączenie.Usadowiłam się ze wszystkim na kanapie w salonie.Nabrałam na łyżeczkę trochę powideł.Tak,to było to.Moja potrzeba została zaspokojona:). Dokończyłam śniadanie i poczułam zmęczenie.Pogłaskałam się po brzuchu i uśmiechnęłam do siebie.Położyłam się wygodnie pod kocem i zasnęłam.Obudziłam się koło 13:00. Postanowiłam iść do sypialni poczytać. Dzwignęłam się z kanapy. Byłam już prawie przy schodach,kiedy poczułam rozrywajacy ból u dołu brzucha. Zgiełam się w pół.
-Dobra Amy.Oddychaj spokojnie. Zaraz ci przejdzie. Wdech i wydech.-mówiłam do siebie. Po około 7 minutach skurczy postanowiłam zadzwonić po Jack'a.Wyciągnęłam z kieszeni telefon. Wybrałam jego numer.
JACK'S POV
Wróciłem z wezwania do bazy,więc miałem chwilę wolnego. Postanowiłem zrobić sobie kawę. Zamierzałem wziąć łyk napoju,kiedy zadzwonił telefon. To była moja żona.
- Co tam mój wielorybek robi w taki cudny dzień?-zapytałem zalotnie.
-Jack!!! Nie czas na wyznawanie miłości. Ja tu rodze!-wykrzyczała dziewczyna.Z wrażenia upuścilem kubek na podłogę.
-Kochanie,wytrzymaj jeszcze.Zaraz przyjedziemy do Ciebie.Pamiętaj:wdech i wydech.
-Wiem.Odebrałam już kilka porodów. Aaaaaa!!!! Pośpiesz się.-wysapała Amy.
-Mark,Thomas. Mamy nagłe wyzwanie. Zbierać się. Ruchy ruchy!-ponagliłem chłopaków siedzących na kanapie.Pobieglismy do naszej karetki.Wcześniej wydzwoniłem centrale.
-21S, mamy wezwanie. Moja Amy rodzi.-powiedziałem do krótkofalówki .
-Na co czekacie?Jedźcie szybko. Powodzenia Jack.-odpowiedziała kobieta z dyspozytorni.Mark włączył silnik i wyjechaliśmy z bazy
-Na jaką ulicę jedziemy? Zapytał kierowca.
-Na Roosvelta 5.-odpowiedziałem.
-A czy przypadkiem ty tam nie mieszkasz?-zapytał Thomas.
- Oczywiście,że ja.Amy zaczęła rodzić. Szybciej Mark!Za ile będziemy?
-Za 7 minut.-odpowiedział Mark.
-Masz być za 5.-powiedzialem zdenerwowany.
-Doktorku,luz w d*pie.-starał się rozluźnić sytuację kierowca.
-Skup się na drodze lepiej.-poradziłem.Po chwili zaparkowaliśmy pod naszym domkiem.
-Chłopaki,bierzemy monitor,nosze,zestaw porodowy i...
-I wszystko co się przyda. Wyluzuj. Wiemy co robić.-powiedział Thomas.Otworzyliśmy drzwi. Wszedłem jako pierwszy.
-Amy! Gdzie jesteś?-zawołałem.
-W salonie.-odkrzykneła kobieta. Po chwili zobaczyłem dziewczynę leżącą na ziemi. Miała blada twarz i trzymała się za brzuch.
-Dobrze,ze jesteś...Co to ma być? Sami faceci?! I jeszcze Mark.-westchneła.
AMY'S POV
Nie będę rodzić przed moim kumplem. Żeby tu była jakaś kobieta. Ale nie.
-Gdzie są moje kochane koleżanki z pracy?-spytalam.
-Wysłałem je na szkolenie. Zostali sami panowie.-odpowiedział mój mąż.
-Dobra.Thomas,ty kontroluj saturacje Amy i dziecka. Podłączamy ją pod monitor. Mark,będziesz mi asystowal.-rozkazał Jack. Steroskopem osłuchal mnie i mój brzuch.
- Ok. Zaczynamy rodzić.-powiedział spokojnie.
JACK'S POV
Rozpoczął się poród. Odbierałem już ich kilka.Ale co innego obcej kobiecie,a co innego własnej żonie.Co chwilą ocierłem pot z czoła.
-Thom,przynieś szklankę wody bo Pan doktor zaraz nam tu odjedzie.-powiedział Mark.To prawda.Nie czułem sie najlepiej. Gdy się nosiłem, nabrałem nowych sił.
- Nie możemy dokończyć tego jutro...zmęczona jestem. Przyjedziecie znowu po mnie,ale nie dzisiaj .-wymamrotała Amy.
-Kochanie,ostatni raz.Na 3.1...2... i 3. Przyj!!!Po chwili usłyszeliśmy głośny płacz dziecka.
-Dobra robota panowie.-powiedziałem do kolegów .Odciołem pepowinę.
-No,chodź do wujka.-powiedział Mark i wziął noworodka na ręce.
-Nie chce być nieuprzejma,ale czy mogę potrzymać moje dziecko?-spytała Amy pogodnie.
-Nie da się nacieszyć.-poskarzył się Mark i podał mojej żonie dzidziusia.
Nikt nie krył wzruszenia.
-Jestem tatą. Zostałem tatą!-krzyknąłem. Po chwili jednak zobaczyłem,że wszyscy się ze mnie śmieją.Zpoważniałem trochę.
-Dobra,chłopaki. Zbieramy się.Podnosimy nosze....i do góry.Thomas-pozbieraj sprzęt, a ty Mark grzej nasz dyliżans.-poleciłem kolegom.Po paru minutach opuściliśmy dom. Załadowaliśmy mamę i dziecko do karetki.Wydzwoniłem centralę.
-21S,już po wszystkim. Wieziemy Amy i dziewczynkę do szpitala. Urodziła się dwa tygodnie za wcześnie.Narazie jest z nią dobrze. Zawiadomcie odział ginekologiczno-położniczy.-wytłumaczyłem.
-Przyjęłam.Gratulacje.-powiedziała dyspozytorka.Mark uruchomił silnik i pojechaliśmy na sygnale do szpitala.Razem z Thomasem siedzieliśmy z tyłu,cały czas kontrolując stan pacjentów. Nagle jedna z maszyn,do którego podpięty był maluszek zapiszczała.
-Jack, co się dzieje?-spytała spanikowana Amy.Osłuchałem stestoskopem płuca dziewczynki.
-Mark podkręć trochę ogrzewanie.Dziecko sie nam wychładza.
- Powiedzcie mi co jest z małą .-dziewczyna płakała.
-Spokojnie. Tak się czasem zdarza. Młoda się po prostu trochę wychłodziła. Zaraz będziemy w szpitalu.-pocieszył ją Thomas i uśmiechnął się.
~45 minut pózniej~
Skończyłem już dyżur . Poszedłem więc od razu do moich dziewczyn.Wszedłem po cichu do jej pokoju. Nie zastałem jej jednak. Poszedłem na odział noworodkowy do sali z inkubatorami. Przy jednym z nich stała moja żona. Podszedłem do niej i otulilem ją ramieniem.
-Tak bym chciała zabrać tego słodziaka do domu.-powiedziała Amy.
-Już niedługo kochanie. Nasze maleństwo musi jescze podrosnąć.-odpowiedziałem.Żona pogłaskala główkę dziewczynki. Ja dotknąłem palcem spodniej części jej dłoni. Zacisnęła się od razu.
Spojrzałem na Amy. Usmiechnęliśmy się do siebie. To był drugi najszczęśliwszy dzień naszego życia.
~Miesiąc później
Mogliśmy nareszcie zabrać naszego maluszka do domu:). Podczas,gdy Amy była w szpitalu,zrobiłem jej mała niespodziankę. Sam urządziełem pokój dla dziecka. Wszystko było w stylu księżniczki.
Bo nasza córeczka była nasza księżniczką .Taka drobna i delikatna.Moja żona była wzruszona. Długo myśleliśmy nad imieniem.Pierwszego dnia po powrocie do domu,staliśmy nad łóżeczkiem dziewczynki .
-Jak ją nazwiemy?-zagadnąłem.
-Chiałam,żeby jej imię miało jakieś znaczenie. Myślałam nad:Zoe.
-Bo oznacza "życie".-powiedzieliśmy w jednakowym momencie. Roześmialiśmy się.
-A co byś powiedziała, aby nasza kruszynka miała na drugie:Hope?-zapytałem.
-Lepszego bym nie wybrała.-odpowiedziała dziewczyna i pocałowala mnie.
AMY'S & JACK'S POV
Nasza historia dobiega końca. Dlaczego Zoe?Ponieważ dostaliśmy od Boga drugie życie. A dlaczego Hope? Nasza córeczka codziennie daje nam nadzieję,na kolejne dni. Patrzymy jak rośnie,śmieje się i śpi.Jesteśmy teraz spelnioną rodzina. Powoli wychodzimy na prostą. Ja przestaje brać leki przepisane przez lekarzy a Jack kończy terapię u psychologa. Nigdy nie sądziliśmy,ze nasze drogi może połączyć zwykły fantom na zajęciach z pierwszej pomocy.Przeszliśmy bardzo dużo i będziemy robić wszystko,aby wychować naszą Zoe Hope Morgan na silną dziewczynkę.
KONIEC KOŃCÓW
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top