Rozdział XIX
Kolejny tydzień z górki.Sprawy mają się tak.Amy dalej śpi.Mark ma mnie w nosie.Uczę się do kolokwium.Odwiedzam moją dziewczynę w szpitalu.I tak codziennie.Nie wygląda,aby się cokolwiek miało zmienić.Skończyłem dawno z cięciem się,ale zacząłem pić.No może za dużo powiedziane.Przesadziłem.Upijam się tylko w piątkowe wieczory.Taka odskocznia od codzienności.Czy mi to pomaga?Nie wiem.Może trochę.Na chwilę zapominam o swoich problemach,aż do następnego dnia.Gdy budzę się rano w sobotę,wszystko jest jak było.Miałem dzisiejszy dzień spędzić sam z butelką piwa,ale wydarzyło się coś niespodziewanego.
Około 17:00 poszedłem do najbliższego sklepu monopolowego.Sprzedawczyni zna mnie dobrze i zdaje sobie sprawę z tego,że jestem no trochę "dziwny". Cieszę się,że i tak jest dla mnie bardzo miła.
-Dzień dobry.-powiedziałem.
-Dzień dobry Jack.To co zwykle?
-Dokładnie.-odpowiedziałem.
-A co dla Amy?-spytała kobieta dobrze wiedząc,że jestem jedynym klientem.
-No właśnie kochanie?Na co masz ochotę?-spytałem.
-Może wino gruszkowe?-zaproponowała sprzedawczyni.
-Myślę,że będzie jej smakować.-odpowiedziałem i zapłaciłem.
-Do widzenia chłopcze.
-Do widzenia.Chodź skarbie.-powiedziałem i udałem się do domu.Standardowo wyjąłem z szafki kieliszek dla Amy.Nalałem wina i zaniosłem do salonu.
-Proszę kochanie.Wypij do dna.-powiedziałem i otworzyłem pierwszą butelkę piwa.Miałem słabą głowę bo już po wypiciu całości zaczęło mi się kręcić w głowie.Organizm domagał się jednak więcej i więcej.Poczłapałem do lodówki.Zawsze miałem tam zapas czegoś mocniejszego.Wróciłem do salonu.Otworzyłem butelkę.Wziąłem łyka.Poczułem znajomy smak wódki.Patrzyłem w kominek,w którym radośnie huczał ogień.Nie wierzę,że tak się stoczyłem.Po jakimś czasie napój się skończył.W domu nie było już niczego.Zaczęła boleć mnie głowa.Roztrząsałem się nad brakiem alkoholu,kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.Obijając się o ściany i ledwo trzymając się na nogach poszedłem otworzyć.W progu stał ktoś,kogo mogłem się najmniej spodziewać.Mark.
-Cześć....możemy pogadać?-spytał chłopak.
MARK'S POV
-Oczywiście.Zapraszamy pana kapitana...impreza się dopiero rozkręca...Amy!Gość przyszedł.-wymamrotał Jack.Nie miałem wątpliwości,że jest pijany.Wszedłem za nim do salonu.Na stole leżały porozwalane butelki.
-Ja nie wiem od czego mam zacząć.Strasznie mi głupio...bałem się,że ciebie stracę.Tamtego wieczora kiedy się pociąłeś,zrozumiałem,że powinienem cię bardziej wspierać,że powinienem być przy tobie.Jack przepraszam cię!Zależy mi cholernie na naszej przyjaźni.Wybaczysz mi?-spytałem roztrzęsiony.Zastanawiałem się jaką otrzymam odpowiedź i ile z tego co mówiłem dotarło do chłopaka.
-Wybaczam ci.-powiedział po dłuższym milczeniu Jack.
-Całe szczęście.-powiedziałem.
-Ale zobacz....skończyło się...-powiedział kumpel pokazując mi puste butelki.Nagle sięgnął po kieliszek z winem leżący na stole.
-Tobie już wystarczy.-powiedziałem łapiąc go za rękę.
-Ale to dla Amy jest...ty dziwolągu.
-Ale jej tu nie ma.Wiesz o tym?-spytałem.
-Ona stoi tu...o...właśnie tutaj.Nie widzisz jej?-wybełkotał Jack.
-Ty już chyba idź spać.Trochę za dużo wypiłeś.-powiedziałem i zaprowadziłem chłopaka do jego sypialni.Zasnął od razu.Dobrze wiem co alkohol robi z ludźmi i nie zdziwiły mnie głupoty jakie wygadywał kumpel.Postanowiłem przenocować u Jack'a.Nie raz tak już robiłem,zanim stał się wypadek.Znałem drogę do łazienki na pamięć,więc nie miałem problemu z trafieniem tam.Pożyczyłem ciuchy od Jack'a.Nie będzie się gniewał.Wyciągnąłem z szafy jakiś koc i poszedłem spać do salonu.
JACK'S POV
Zaczęło mi się przewracać w żołądku,więc pobiegłem szybko do łazienki.Zwróciłem cały wczorajszy alkohol.Miałem potwornego kaca.Byłem jednak przyzwyczajony.Upijałem się w każdy piątek.Wziąłem prysznic.Od razu poczułem się lepiej.Gdy się ubrałem,zszedłem na dół zrobić śniadanie.Po drodze zobaczyłem śpiącego na kanapie Mark'a.Nie ukrywam.Zdziwiło mnie co tu robi.Byliśmy pokłóceni.Nagle olśniło mnie.Wczoraj coś tam gadał,że się chce pogodzić.Ja się chyba zgodziłem.Inaczej nie spałby w moim domu.Nie chcąc go budzić poszedłem do kuchni.Wyjąłem składniki z lodówki i zacząłem robić kanapki.
-Z czym ci zrobić Amy?-spytałem.
MARK'S POV
-Z czym ci zrobić Amy?-spytał Jack.Czy ja jestem głuchy czy znowu się upił.Przecież jej tu nie ma.Jest w szpitalu.
-Hej.-powiedziałem.
-O cześć.Właśnie robimy kanapki.-wyjaśnił chłopak.
-My?
-No ja i Amy.-powiedział chłopak jakby to było oczywiste.Nie odpowiedziałem nic.Zjedliśmy śniadanie.Jeszcze raz porozmawialiśmy o naszej przyjaźni.
-Muszę już iść.Mam coś do załatwienia.Cieszę się,że jest między nami już ok.
-My też się cieszymy.Prawda Amy?-powiedział rezolutnie Jack.Po chwili wyszedłem z domu.Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Adama.
-Cześć,tu Mark.Tak...pogodziliśmy się.Ale ja nie o tym chciałem rozmawiać.Musimy się spotkać.Chodzi o Jack'a.Bardzo ważne.Nie,z jego nogą jest ok.Masz dzisiaj czas?Dobra.To będę o 16:00.Do zobaczenia.-powiedziałem i się rozłączyłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top