Rozdział XIV

Tak jak mówił dr Graves,po południu przyszedł do mnie psycholog.Nie uznałbym tej rozmowy za udaną,ponieważ przez cały czas mężczyzna zadawał mi idiotyczne pytania.Gdy jednak próbowałem coś powiedzieć,darł się na mnie i nie dawał dojść do głosu.Nie mam pojęcia w jaki sposób miał mi niby pomóc.No cóż.Nie będę zawracał sobie głowy tym palantem.W tym szpitalu nie było aż tak źle.Jednak największym minusem,jest to,że jestem całkowicie uziemiony.Nikt nie chce mi dać wózka,nie mówiąc już o kulach.Wieczorem,leżałem w swojej samotni aż usłyszałem pukanie do drzwi.Lekarz był już u mnie na obchodzie,więc tym razem to nie on.Pomyślałem jedno.

-Jeśli przyszedłeś robić mi wyrzuty,to spadaj z stąd.-powiedziałem.

-Cześć Jack.-powiedział Adam.

-ymm....przepraszam.Myślałem,że to Mark.Wejdź.-zaprosiłem kolegę do środka.

-Jak się czujesz?-spytał smutno.

-Może być.Trochę tu nudno.Nigdzie nie mogę się ruszyć przez ten gips.-powiedziałem zrezygnowany.

-Coś poradzimy.Ale najpierw mi powiedz jedno.Dlaczego?Po co ty to zrobiłeś?-spytał Adam.Czułem jak buzują we mnie emocje.Jeszcze chwila i wybuchnę.

-Jack,Amy potrzebuję teraz twojego wsparcia,a ty chcesz się zabić.Pamiętaj,że masz dla kogo żyć.-powiedział Adam z zatroskaną miną.

-Czy was całkiem powaliło?Ona NIE ŻYJE!-krzyknąłem.

-Jack!Właśnie nie.Lekarze znowu ją uratowali.Ciesz się.-powiedział Adam i się uśmiechnął.Sam nie wiem czemu mu uwierzyłem.

-Co ja zrobiłem?Muszę do nie iść.Ja mogłem umrzeć.-zacząłem wypowiadać swoje myśli na głos.

-Spokojnie stary.Nigdzie cię nie puszczą.Nawet na OIOM-ie tak bardzo nie pilnują.Zaraz wracam.-powiedział ortopeda i wyszedł z pokoju.Zastanawiałem się gdzie się udał.Po chwili Adam wszedł do sali pchając przed sobą wózek inwalidzki.

-Dzięki stary.Kul nie było?-spytałem z uśmiechem.

-Po tym co się stało w łazience,boją się,żebyś znowu czegoś nie rozbił.Wybacz ale muszę już iść.Poradzisz sobie?

-Jasne.Jeszcze raz dziękuję za wsparcie.-powiedziałem.Po tych słowach Adam wyszedł, a ja postanowiłem udać się na mała wycieczkę.Wsiadłem na wózek.Jednak przez rany na rękach i brzuchu miałem z tym mały problem.Po paru minutach wyjechałem z sali.Udałem się wzdłuż korytarza.Jechałem tak dłuższą chwilę.Nie spotkałem żadnej żywej duszy.Nagle usłyszałem czyiś płacz.Podążyłem za tym odgłosem.Pod ścianą zobaczyłem dziewczynę.

-Hej,co się stało?-spytałem.Dziewczyna spojrzała na mnie.

-Nie przedstawiłem się.Jestem Jack.Jak masz na imię?

-Jasmine.-powiedziała drżącym głosem.

-Czemu to robisz?-wskazałem na poszarpane szwy na przedramieniu.

-Stałam się szkolnym pośmiewiskiem.Ktoś nagrał o mnie kompromitujący filmik i wstawił do internetu.A ty?-spytała dziewczyna.

-Długo by opowiadać.Nie wiem jak ty ale ja nie zamierzam nigdzie wychodzić,więc może wpadniesz do mnie do pokoju?-spytałem.

-Spoko.-powiedziała Jasmine i się roześmiała.Po dłuższej chwili znaleźliśmy się w mojej sali.Po drodze zwinąłem rolkę bandaży z pokoju pielęgniarek.Opatrzyłem rękę Jasmine.

-Proszę,nie mów nikomu,że to zrobiłam.-powiedziała dziewczyna.

-Jasne.Mam ten sam problem.-wyznałem.

-To teraz opowiadaj czemu tu jesteś.

-OK.-powiedziałem i zacząłem opowieść.Znaleźliśmy wspólny język.Nawet nie zauważyliśmy,kiedy minęła 01:00.Tak dobrze nam się rozmawiało.

-Chyba już pójdę.Dziękuję,że mi pomogłeś.Dużo to dla mnie znaczy.Pamiętaj,że nadzieja umiera ostatnia.Dobranoc.-powiedziała pogodnie Jasmine i wyszła.Długo rozmyślałem nad moją nową koleżanką.Nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: