Rozdział VI
JACK'S POV
Otworzyłem oczy.Cały czas padał deszcz.W głowie huczało mi przeraźliwie.Byłem roztrzęsiony i zdezorientowany.Muszę znaleźć Amy.Mam nadzieję,że nic jej nie jest.Postanowiłem wstać.Uniosłem ciało tylko na parę centymetrów.W klatce piersiowej czułem wielki ból,który uniemożliwiał mi częściowo oddychanie.
-Amy!!!-krzyknąłem jak najgłośniej byłem wstanie.Na moje zawołanie nikt nie odpowiedział.Przestraszyłem się.Wytężyłem wszystkie siły i chwiejąc się wstałem.Niestety nie na długo.Krzyknąłem z bólu,kiedy oparłem się na mojej lewej nodze.Do oczu napłynęły mi łzy.Upadłem na ziemię.Nagle zobaczyłem coś,co przeraziło mnie.Z mojego piszczela wystawała kość.Byłem w szoku.Zacząłem się trząść.
Dalej Jack.Musisz wstać i pomóc jej.Widziałeś gorsze rzeczy.Robisz to dla Amy.-powiedziałem sobie w duchu.
Wzrokiem odszukałem dziewczynę i z wielkim trudem przyczołgałem się do niej.Leżała na ulicy bez żadnych oznak życia.Jej ręka była wygięta pod dziwnym kątem.Na dodatek na głowie miała ogromną ranę,która obficie krwawiła.Ściągnąłem kurtkę i zrobiłem z niej prowizoryczną opaskę uciskową.
-Amy,kochanie.Słyszysz mnie.-spytałem i potrząsnąłem jej ramieniem.Niestety nic się nie wydarzyło.Nachyliłem się nad twarzą dziewczyny odchylając wcześniej podbródek do tyłu.Nasłuchiwałem i obserwowałem ruchy klatki piersiowej.
1,2,3,4,5,6,7,8,9,10.
Cisza.Brzuch się nie poruszał.Spanikowałem.Co raz gorzej mi się oddychało.
Ogarnij się Jack.Robiłeś to setki razy.Przeszedłeś szkolenie.20 ucisków,3 wdechy.Nie,nie,nie.30 na 2.Zachowaj spokój.-pomyślałem.
Ułożyłem odpowiednio ręce i podjąłem reanimację.Rytmicznie uciskałem odpowiednie miejsce z przerwą na wdmuchiwanie powietrza.Po każdej takiej serii sprawdzałem oddech.Ciągle nic.
-Amy,proszę nie rób mi tego.Wracaj do mnie.-powiedziałem ze łzami w oczach.Zaczęło mi się kręcić w głowie.Wszystko mnie bolało i powoli zaczęło brakować mi sił.Reanimowałem ją bardzo długo.Nie dawało to jednak żadnych rezultatów.
-BŁAGAM CIĘ!NIE ZOSTAWIAJ MNIE!-wykrzyczałem łamiącym głosem.Zacząłem zalewać się łzami.Nagle zobaczyłem biegnących w naszym kierunku dwóch ludzi.Byłem bliski omdlenia.
-Przepraszam cię.Nie dam już rady.-wyszeptałem i osunąłem się na ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top