Rozdział 3

¤ Timi ¤

Idąc korytarzem w stronę przydzielonego pokoju, mój niepokój rósł z każdym kolejnym krokiem. Nerwowo bawiłem się kluczem w ręku i co rusz przygryzałem wargę. Parę kroków temu odłączył się ode mnie Žiga, którego razem z Granerudem również ulokowali na tym samym piętrze. A propo Norwega, w tej sekundzie, naprzeciwko mnie właśnie on we własnej osobie zdawał się też zmierzać do swojego tymczasowego lokum. Mijając się w przelocie, uścisnęliśmy sobie ręce.

- Cześć, Halvor - przywitałem się.

- Hej, Timi - odpowiedział z promiennym jak zawsze uśmiechem. - A, no i powodzenia - rzucił jeszcze konspiracyjnym szeptem, gdy już odwracałem się z powrotem w swoim kierunku. Zdrętwiałem, po czym stanąłem w miejscu i ponownie obróciłem głowę w jego stronę.

- Skąd wiesz? - zapytałem, żeby go zatrzymać. Zrobił to i jednocześnie poprawił nieco torbę na ramieniu.

- Wszyscy już wiedzą, wiesz jak szybko u nas się plotki rozchodzą. A poza tym gadałem z nim - parsknął śmiechem. - Jest zachwycony okazją bliższego poznania.

- Ugh... - stęknąłem cierpiętniczo. - Jak mniemam, tylko sarkazm wchodzi tu przy tym stwierdzeniu w grę?

Halvor znowu zachichotał.

- Pytasz i odpowiadasz. Też go już trochę czasu znasz.

- I żałuję, że aż tyle tego czasu w swoim życiu już na jego osobę zmarnowałem - wywróciłem tylko oczami, wzdychając. Blondyn przez chwilę dalej się uśmiechał, jednak po paru sekundach raptem spoważniał.

- Timi, naprawdę nie możecie właśnie w tym specjalnym sezonie postarać się zostawić za sobą wszelkie niesnaski? Skoro tak bardzo będziemy uskuteczniać teraz integrację, to może warto byłoby też, razem z nami wszystkimi, zrobić krok na przód? - zasugerował delikatnie, bo widziałem w jego oczach, że nie chciał mnie urazić. Zdawałem sobie również sprawę z tego, jak otwarty miał charakter i wiedziałem, że z pewnością zależało mu na dobrych relacjach między mną, a Danielem. Może i żaden z nas nie należał do jego kadry, lecz w jego przypadku wszelkie pojawiające się w pobliżu konflikty bardzo go przygnębiały, nieważne kogo one dotyczyły. No i w końcu lubił nas obu, choć trzeba było przyznać, iż więź, którą posiadał z Austriakiem, była nadwyraz wyjątkowa.

W takich okolicznościach nie mogłem więc się na niego rozgniewać. Chciał dla wszystkich jak najlepiej. Dlatego też zawsze dobrze było go mieć w pobliżu. Spojrzałem na niego z równie widoczną powagą i zdobyłem się na maksymalną szczerość.

- Wiem, że jest to już pewnie dla was męczące, zważywszy na to, że powinniśmy być jedną, wielką rodziną. Ja sam chciałbym to zostawić za sobą ale jednocześnie nie umiem się z nim dogadać. Zwłaszcza, kiedy rani mnie swoimi niektórymi słowami. To jest dla mnie bardzo ciężki orzech do zgryzienia i no... - zawahałem się - Musisz to zrozumieć. Myślę, że będę się starał, by jakoś naprowadzić naszą relację na te właściwe tory, jednak nie obiecuję, że nie będę się po prostu bronić, kiedy będzie na mnie znowu najeżdżał - przyznałem bez bicia. Przyglądał mi się, kiedy mówiłem, a gdy skończyłem, westchnął.

- Cóż, jestem cię w stanie zrozumieć. Sam uważam, że Dan momentami przesadza i naprawdę nie umiem rozkminić powodów jego zachowania - skrzywił się. - Ale liczę na to, że w tym roku porzuci wszelkie uprzedzenia, obaj to zrobicie, no i w końcu wyniknie z tego coś dobrego. Zresztą... Też mu zdążyłem co nieco do głowy natłuc, w końcu jesteśmy całkiem dobrymi przyjaciółmi i mnie też czasem słucha - posłał mi łobuzerski uśmiech. Parsknąłem.

- Żeby taka rozmowa była efektywna, to trzeba czegoś więcej niż przelotnego small talku w holu hotelowym. Takiej głębokiej, znaczącej dyskusji kumpla z kumplem. Najlepiej przy piwie - zachichotałem. Halvor puścił mi oko.

- I na to znajdzie się jeszcze dużo okazji. I ciebie też zaproszę. Też jesteś moim przyjacielem - zastrzegł. - Najwyżej przemycę parę butelek do siebie i Žigi, a wy wpadniecie z kumpelską wizytą.

Teraz nie umiałem się powstrzymać i zaśmiałem się o wiele głośniej. Podobał mi się jego entuzjazm. Choć nie wykluczone, że ja też powinienem był nieco pożyczyć tego optymistycznego nastawienia.

- Jasne. Czekam na zaproszenie. Jakby na to też popatrzeć, kiedy będziemy we czwórkę, istnieje mniejsza szansa, że się na mnie rzuci. Morderstwo przy świadkach raczej chyba nie wypali, co nie? - zastanawiałem się na głos, choć próbując sobie wyobrazić naszą czwórkę, siedzącą razem w pokoju w niezręcznej ciszy, nie umiałem powstrzymać zażenowanego rozbawienia. Nie liczyłem na to, że ten scenariusz dojdzie do skutku. A przynajmniej niezbyt prędko.

Widziałem, że Halvor też miał zamiar się zaśmiać z tego żartu, lecz w tym momencie zamarł, a z jego twarzy zniknął uśmiech i w zamian pojawiło się napięcie, które widoczne było zresztą w całej jego postawie. Jego spojrzenie powędrowało za moje plecy. Zanim zdążyłem się odwrócić, by sprawdzić na co tak zareagował, znajomy, wkurzający głos uświadomił mnie kto do nas dołączył.

- O mnie się nie martw, Zajc. Jakbym się postarał, z pewnością znalazłbym jeszcze z tuzin bardziej dyskretnych sposobów, by się ciebie pozbyć.

Odruchowo zacisnąłem rękę na pasku swojego plecaka przewieszonego przez jedno ramię i wziąłem głęboki wdech, by nieco uspokoić już nadszarpnięte w tej jednej sekundzie nerwy. Gdy upewniłem się, że nie zrobię niczego głupiego, powoli obróciłem się w drugą stronę z tak neutralną miną, na jaką było mnie stać. Choć i tak, widząc po raz kolejny jego tak mocno znienawidzoną przeze mnie w ciągu tych wszystkich sezonów twarz, jak zwykle wyrażającą w moim kierunku nic innego, niż najwyższą pogardę, moje ciśnienie szybko wzrosło, a wszystkie mięśnie same się napięły. Potrząsnąłem lekko głową, by odzyskać spokój. W międzyczasie Granerud, świadomy gęstniejącej coraz bardziej atmosfery, postanowił się ewakuować i z cichym "to ja może już pójdę, zobaczymy się na skoczni" wycofał się w kierunku swojego pokoju.

- Ach, no tak. Ciebie również miło widzieć, wspólokatorze. - Nie zamierzałem w tak złośliwym tonie wycedzić ostatniego słowa, jednak stało się. I tak nie miało to zbytniego wpływu na Hubera, bo tylko prychnął, nie porzucając drwiącego uśmieszku.

- Obawiam się, że to i tak zbyt duże określenie. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że najchętniej wycofałbym się w ogóle z tego śmiesznego sezonu ale po pierwsze, za bardzo brakowałoby mi skoków, a po drugie, jednak nie mam ochoty zawieść Wildhoelza. - żaląc się z niezadowoleniem cały czas widocznym na twarzy, od niechcenia bawił się zamkiem swojej bluzy. Choć chciałem pozostać obojętny tak długo, jak będzie to możliwe, w tym momencie znowu straciłem kontrolę nad swoimi słowami.

- No, no, popatrzcie państwo... Taki grzeczny chłopiec, musi się słuchać trenera - zaszydziłem. To było silniejsze ode mnie. Z satysfakcją dostrzegłem, jak drgnął w reakcji na docinkę, a jego napinająca się szczęka jeszcze bardziej wyostrzyła jego rysy twarzy.

- Wszyscy to tu kurwa robimy, geniuszu, ty i twoja drużyna wyjątkami nie jesteście - odgryzł się. Ani na chwilę nie spuszczałem z niego kpiącego spojrzenia, czego w końcu już nie mógł ignorować, by nie wyjść na słabszego w tej sytuacji. Poczułem dreszcz ekscytacji, kiedy nasze oczy się spotkały. Chociaż cały czas miałem w głowie obietnice, złożone zarówno samemu sobie, jak i innym osobom: że wykażę się dojrzałością i chociaż spróbuję wyciągnąć w stronę Austriaka rękę na zgodę, nie mogłem sobie odmówić małej potyczki słownej z tym palantem. Uwielbiałem to, zwłaszcza, gdy to ja byłem w nich górą i mogłem się nad nim popastwić, przy okazji msząc się za sytuacje, w których to on sobie na mnie poużywał.

- Zapomniałeś chyba z kim rozmawiasz, Huber. Gdybym chciał, mógłbym nam szybko załatwić nowego szkoleniowca, więc można powiedzieć, że jednak nie podporządkowuję się rozkazom tak łatwo jak ty.

Dobra, może nieco przesadziłem. Od mojego głośnego wybryku minęło już sporo czasu, aczkolwiek i tak dalej nie żałowałem tego, co wtedy zrobiłem. Zresztą, nawet chłopaki cały czas mówili, że są mi za to wdzięczni. Odkąd nasz narodowy Związek Narciarski na stanowisko naszego trenera powołał Roberta, nasza kadra była silniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz mogliśmy się liczyć jako poważna konkurencja na arenie międzynarodowej rywalizacji. Więc w gruncie rzeczy raczej wszycy woleliby, by Hrgota pozostał na swoim miejscu. Nie wiem, czy wywinąłbym się drugi raz, gdybym odwalił znowu taki sam numer. Niestety, Huber też musiał zdawać sobie z tego sprawę, ponieważ szybko odwrócił moje słowa przeciwko mnie.

- Nie rozśmieszaj mnie, obaj dobrze wiemy, że gdybyś rozkręcił jeszcze jedną aferę, wasz Związek tym razem bez żadnego cackania się wywaliłby cię z kadry na zbity pysk. Na co notabene i tak zasługujesz. W tej dyscyplinie sportu szacunek do innych jest najważniejszy, a ty nie masz go w sobie za grosz, Zajc. Jesteś bezczelny, arogancki, niepokorny i nikogo nie słuchasz. Ja nie wiem, jak reszta drużyny w ogóle z tobą wytrzymuje. Ba, jak komukolwiek się to udaje - zaszydził, a ja mimowolnie zmarszczyłem brwi. Przy okazji zauważyłem, że odległość między nami znacząco się zmniejszyła. Dzieliło nas niecałe pół metra.

Był ode mnie o te parę centymetów wyższy, więc żeby kontynuuować tą wymianę zdań z zachowanym kontaktem wzrokowym, musiałem nieco unieść głowę. Umieściłem dłonie na swoich biodrach i wyprostowałem się, by zniwelować trochę różnicę wzrostową, a potem hardo spojrzałem mu prosto w oczy. Nie lubiłem czuć się od kogoś mniejszym czy drobniejszym, a co za tym idzie słabszym.

Ani drgnął w reakcji na moje działania, choć mogłem dostrzec znowu ślad tego nietypowego uśmiechu, który czasem pojawiał się na jego twarzy w trakcie naszych starć. Innego niż zwykle, nie do końca pogardliwego, bardziej dającego odczuwać, że przeciwnik momentami jest pod wrażeniem moich wypowiedzi czy postawy, w co nigdy bym i tak nie uwierzył. Tak jakbym widział w tej minie ślad podziwu... czy nawet i specyficznej sympatii. Dlatego w sumie tak tego nie znosiłem, bo było to dla mnie podejrzane i niezrozumiałe, a poza tym za każdym razem czułem na ten widok jakieś dziwne łaskotanie w okolicach brzucha - co potrafiło mnie niesamowicie rozproszyć w danej chwili. A bywało to poważnym błędem, który pozwalał Danielowi łatwo mnie potem zapędzić w kozi róg i odnieść nade mną kolejne miażdżące, upokarzające zwycięstwo.

Wiedziałem więc, że musiałem prędko działać, zanim dałby radę ponownie użyć tej broni przeciwko mnie. Sprawnie ułożyłem w głowie odpowiednią ripostę.

- A gdzie niby są wady w tym, że nie jestem taką miękką pizdą jak ty i nie daję sobą pomiatać na prawo i lewo? - spytałem cicho, przekrzywiąc lekko głowę z drwiną oraz bacznie obserwując jego reakcję. Nie musiałem długo czekać. Z lewej strony jego szyi pojawiła się w końcu ta wystająca żyła, która zawsze oznaczała dla mnie mały sukces, gdyż prowokowanie jego wściekłości to była przednia zabawa. Dostrzegłem ją teraz wyraźnie w jego oczach, z których zniknęła wcześniej tam obecna nutka denerwującego mnie rozbawienia. Wstrzymałem na chwilę oddech, napawając się tym.

Straciłem koncentrację. Jednak i tak nie spodziewałbym się tego, co zaraz potem zaszło.

W jednej sekundzie zostałem pochwycony i przyciśnięty do ściany.

- Co...

Mój plecak, przez gwałtowność tego ruchu, ześlizgnął mi się z ramienia. Serce podeszło mi do gardła, z którego nie wydostało się potem nic więcej, niż żałosny pisk w reakcji na rozchodzący się po kręgosłupie ból. Zanim zdążyłem w ogóle dojść do siebie i w jakikolwiek sposób zacząć się bronić, ten pojeb chwycił mnie za oba nadgarstki (z taką siłą, jakby zamierzał mi je zmiażdżyć), a następnie uniósł je nad moją głowę i tak samo przyszpilił je do ściany. Byłem całkowicie bezbronny. Przyszło mi do głowy, by zacząć krzyczeć, jednak z niewiadomego powodu nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Zdawało się mu to zresztą na rękę, kiedy to on miał zamiar mówić.

- Stąpasz po bardzo cienkim lodzie, Timi... Lepiej, żebyś wiedział, kiedy z niego zejść, bo obawiam się, że w przeciwnym wypadku nie skończy się to dla ciebie dobrze. Więc skorzystaj z przyjaznej rady i kontroluj tą wyszczekaną jadaczkę, zanim ktoś ci coś z nią zrobi. - Ton, którego używał, był dla mnie kompletną nowością. Choć mieliśmy za sobą setki tego typu zaciętych potyczek, jeszcze nigdy czegoś takiego u niego nie słyszałem. To nie był ani pomruk, ani syk, ani szept... Coś pomiędzy tym wszystkim, coś czego nawet nie potrafiłem określić. Jedyne, czego byłem świadom, to wszystkie włosy na mojej skórze, które zjeżyły się w reakcji na ten dźwięk oraz same jego słowa. Szok oraz niespodziewany strach doszczętnie mnie sparaliżowały.

"Niech ktoś tu przyjdzie... Błagam, niech ktoś to zobaczy i go ode mnie weźmie..." - pomyślałem z desperacją. Mój umysł się zablokował, język zaplątał się w ciasny supeł. A jeszcze trochę, i byłem pewien, że zaczęłyby mi się trząść nogi. Nie wiedziałem, co się w ogóle ze mną dzieje. Zadziałał fakt nagłej eskalacji fizycznej przemocy, co nie miało do tej pory nigdy miejsca? Czy ta groźba, wypowiedziana tak mrocznym tonem głosu? A może po prostu jedno i drugie.

Tak czy siak, byłem pewien jednego: jeszcze nigdy się go tak nie bałem. Do tego stopnia, że zanim odzyskałem zdolność mowy oraz jakiekolwiek ruchu, musiała minąć dobra minuta, w czasie której tylko raz ośmieliłem się z nim nawiązać kontakt wzrokowy. On zresztą dalej miał w oczach ten palący gniew, teraz wymieszany również z porażającą wprost dominacją. Takie połączenie nie pozwalało mi na wykonanie w jego stronę żadnego ruchu, który mógłby go jeszcze bardziej rozwścieczyć. Udało mi się jedynie wydać z siebie tylko dwa, cichutkie zdania.

- Dobra, okej... Z-Zamknę się, tylko mnie puść, proszę... - Przeraziło mnie, jak bardzo zadrżał mi w jednym momencie głos. Lecz przynajmniej z wielką ulgą przyjąłem poluźniony uścisk na moich rękach, dzięki czemu mogłem je swobodnie opuścić. Odruchowo przetarłem nadgarstki, żeby je sprawdzić i skrzywiłem się, kiedy wyczułem jak bardzo są obolałe. Tak, z pewnością miały mi się tam pojawić jakieś ślady.

Przeszedł mnie znowu dziwny dreszcz, gdy usłyszałem jego zadowolony śmiech. Na domiar złego ponownie okazało się, że kiedy odważyłem się na niego spojrzeć, stał dużo bliżej, niż myślałem. Odruch nakazał mi się szybko cofnąć, co sprawiło, że znalazłem się jeszcze raz pod ścianą. Moje tętno szalało. Nerwowo przełknąłem ślinę. Z całych sił walczyłem sam ze sobą, by w końcu odzyskać swoją pewność siebie. Lecz miałem wrażenie, że samym swoim lodowatym głosem rzucił na mnie przed chwilą jakieś porąbane zaklęcie, dzięki któremu mógł zrobić ze mnie potulną kukiełkę. A teraz mógł się nią do woli bawić.

- No proszę... - mruknął, taksując mnie zaciekawionym spojrzeniem. Tym razem mnie jednak nie nabrał. Znajoma nutka złośliwości również się tam pojawiła.

- Dziękuję ślicznie za tamten wcześniejszy komplement ale myślę, że o wiele bardziej pasuje on tobie. Taki grzeczny chłopiec... - pochylił nieco głowę, posyłając mi figlarny uśmiech. To była oczywista drwina, jednak i tak mnie zamurowało. A na domiar złego, tak jak wcześniej w holu, zalałem się piekącym rumieńcem. Myślałem już tylko, że gorzej być nie mogło. Nie umiałem w głowie znaleźć żadnej, mądrej odzywki, więc tak po prostu pozwoliłem mu w tym momencie wygrać. Bez walki. Nie przeszkadzało mu to, ponieważ po kilku sekundach mojego milczenia, jak gdyby nic, odwrócił się, po czym zanosząc się śmiechem, ruszył korytarzem w stronę naszego pokoju.

Ja za to stałem w tym samym miejscu przez parę dobrych minut, oszołomiony i zdezorientowany tokiem wydarzeń sprzed chwili. Musiałem to sobie na spokojnie przetrawić, choć zrozumienie tego wszystkiego raczej miało mi nastręczyć niemałego trudu.

Dobry Boże, jeszcze chwila i pomyślałbym, że ze mną flirtuje...

Wytrzeszczyłem oczy. Naraz przypomniały mi te wszystkie obłąkane teorie Anže, który właśnie w ten sposób próbował wytłumaczyć zachowanie Austriaka.

"Może się po prostu zakochał?"

I znowu, tak jak przy tamtej rozmowie, roześmiałem się przez samą niedorzeczność tego stwierdzenia.

Ta, już prędzej zwierzęta miały przemówić ludzkim głosem, niż ja miałbym dostać wyznanie miłości od swojego najbardziej podłego i zajadłego hejtera.

Choć i tak, ten jego dzisiejszy wybryk był interesujący. Tak jak mówiłem, ile razy byśmy się nie poprztykali, tak nigdy jeszcze fizycznie nie położył na mnie swoich łap. A może naprawdę miał jakieś problemy z agresją? Cóż, mogło to komplikować sprawę, zwłaszcza jeżeli miałem z nim być teraz zamknięty praktycznie całe dnie w jednym pomieszczeniu. Spojrzałem w dół, na swoje nadgarstki. Dalej bolały, dostrzegłem również zaczerwienienia, które miały się z pewnością zmienić niedługo w zasinienia.

Przygryzłem wargę. Kusiło mnie, by pójść z tym zaraz do Žigi czy Petera. Albo nawet lepiej, do Hrgoty. Mogłem łatwo udowodnić całe zdarzenie, do śladów na swoich rękach dodając nagranie z jednej z hotelowych kamer. Z pewnością tu jakieś były. A gdybym wprost powiedział, że Huber mi groził, nikt by raczej tego nie podważył, patrząc zarówno na nasze ogólne relacje, jak i widoczny w trakcie całego zajścia na mojej twarzy strach. Starszy mógłby zaprzeczać, lecz i tak by się nie wywinął. Poniósłby poważne konsekwencje. Mógłbym nawet doprowadzić do wyrzucenia go z kadry, tak samo jak on mi tego życzył. I wtedy ostateczne to ja tryumfowałbym nad nim, nie odwrotnie.

Lecz z drugiej strony obawiałem się, że przy takim obrocie spraw starszy mężczyzna już kompletnie nie dałby mi żyć. Prześladowałby mnie wszędzie, gdzie tylko się da. A poza tym co, jeżeli jednak nie poniósłby najsroższej kary, tylko po prostu wykpił by mnie, że jestem małą beksą, która potrafi tylko skarżyć? Tak czy siak, wiedziałem doskonale, że nie spocząłby dopóki całkowicie nie sprowadziłby mnie na psychiczny parter. A tak właściwie do psychicznej piwnicy.

Z westchnieniem oparłem się o ścianę i patrzyłem w przestrzeń pustym wzrokiem. Z tej sytuacji nie było najbardziej optymalnego wyjścia, pozostawało tylko wybrać najmniejsze zło. Postanowiłem, że nie będę się nikomu żalił. Niech blondyn widzi, że nie dam się łatwo zastraszyć i uwięzić w samym rogu na jego łasce.

Stopniowo schodziły ze mnie te najbardziej buzujące emocje, ustępując na nowo miejsca moim standardowym odczuciom względem Daniela. Powoli wracała moja bezwzględna nienawiść, przyprawiona dodatkowo tym upokorzeniem, którego przed momentem doświadczyłem. Rozjuszony, potrząsnąłem głową i spojrzałem mimowolnie w kierunku, dokąd odszedł.

- Pieprznięty czubek... - mruknąłem pod nosem, podnosząc plecak z podłogi. Rozejrzałem się wokół ale jak na złość, dalej nikogo w pobliżu nie było. Cóż, może to i lepiej. Przewiesiłem bagaż ponownie przez jedno ramię, pozbierałem resztę rzeczy, po czym wziąłem jeden głęboki wdech, zanim ruszyłem śladem swojego nowego wspólokatora.

- Dobra, Zajc. A teraz pełne skupienie. To tylko jeden sezon. Nie zabijesz tego kretyna, choćby nie wiadomo jak cię wkurwiał. Jesteś oazą spokoju. Tybetańskim mnichem... - powtarzałem sobie te i tym podobne formułki przez całą drogę do nieszczęsnych drzwi pokoju numer 307.

¤ Daniel ¤

Dobra, początki nie były takie złe. A przynajmniej tak sobie pomyślałem, kiedy dotarłem do pokoju, dalej pękając ze śmiechu na wspomnienie bezcennego przerażenia na twarzy młodego Słoweńca. Mogłem przyznać, nie planowałem wcześniej tego typu fizycznej prezentacji siły, jednak i tak końcowo byłem z tego zadowolony. Najlepszy był ten moment, gdy gówniarz myślał, że jest górą, widać to było nawet po jego usatysfakcjonowanej minie, przez co stracił czujność. A w mojej głowie błyskawicznie zrodziła się ta jedna koncepcja.

I kto by pomyślał, że starczyło go tylko trochę docisnąć do ściany i pogrozić, by zaraz zmiękł i stał się jąkającym się, żałosnym bałaganem. Nie umiał się nawet bronić, szarpać czy cokolwiek... Byłem też dumny z odbitej prosto w jego twarz docinki "grzecznego chłopca". To też było nadwyraz interesujące. Zwłaszcza jego reakcja. Wtedy go po prostu zatkało, a do tego uroczo się zarumienił.

Chwila, chwila.

Stojąc nad otwartą torbą i wyciągając kombinezony, wyprostowałem się niczym struna ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. Jak to "uroczo"? Prychnąłem. Zajca w bardzo skrajnych okolicznościach możnaby było określić mianem "uroczego", o ile w ogóle znalazłaby się taka okazja. Przejęzyczyłem się. Z tym rumieńcem co na pewno, wyglądał po prostu idiotycznie. Teraz lepiej.

Miałem nadzieję, że dostanę więcej chwil świętego spokoju, jednak moje prośby nie dotarły najwyraźniej tam na górę. Zdążyłem jedynie jeszcze wypakować swoje przybory toaletowe, gdy otworzyły się drzwi i wkroczył przez nie piekielny demon w masce przygłupiego małolata. Mimowolnie zerknąłem na niego przelotnie, kiedy wszedł do głównego pomieszczenia i odstawił swój plecak oraz resztę rzeczy na ziemię. Rozejrzał się, a kiedy jego wzrok padł na mnie, nie mogłem się powstrzymać przed posłaniem mu jadowitego uśmiechu. Wywrócił tylko oczami i sam zaczął się rozpakowywać.

- A może jednak przemyślałeś sprawę i wolisz spać na balkonie? Wiesz, przynajmniej w ten sposób nie będziemy sobie tak wchodzić w paradę - zaproponowałem nonszalancko, układając swoje ubrania na jednej z półek w szafie.

- Zasada "starszym się ustępuje" działa tylko w autobusach, także marzenie twojej ściętej głowy. Ach, jaki to byłby cudowny widok swoją drogą - westchnął, a ja usłyszałem za sobą, jak wchodzi do łazienki. Zachichotałem.

- Jestem starszy, jednak na twoje nieszczęście nie na tyle, by pamiętać czasy gilotyny.

- Cóż, zawsze istnieje szansa, że któregoś pięknego dnia na skoczni złamiesz sobie kark, co będzie wystarczająco dla mnie cudowne - odezwał się z drugiego pomieszczenia. Wzniosłem oczy ku niebu.

- No teraz to twoja dyndająca główka wykreowała sobie senną fantazję. Próbuj dalej, to może kiedyś zatrudnią cię jako trefnego wróżbitę na telefon - rzuciłem z przekąsem i sięgnąłem po kolejny dres. W międzyczasie Timi wyszedł z łazienki, a przechodząc obok, obdarzył mnie takim spojrzeniem, jakie rezerwuje się z reguły dla ślimaków czy dżdżownic pod butami.

- Cokolwiek, Huber. Zobaczymy, czy będziesz taki narwany na Malince. A swoją drogą, jak tam kolanko? Dalej strzyka i się łamie? - spytał z wyraźną nutką nadziei, a także oczywiście złośliwości w głosie. To akurat był drażliwy temat (z czego na bank zdawał sobie sprawę), więc odwzajemniłem tylko jego poprzedni, pełen pogardy wzrok i skupiłem się na swoim telefonie. Chciałem prędko znaleźć okazję, by wyjść z tego pokoju, na przykład w celu spotkania się z resztą kadry.

- Nie twój interes, gnojku. Zajmij się lepiej swoimi nogami, zanim sam ci je połamię - warknąłem, szybko odpisując Kraftowi, który zapropnował na grupowym czacie wspólną rundkę bilarda na dole. Dostałem też w międzyczasie wiadomości od Stekiego i Franziski.

- Łauu, zatrzymaj ten kombajn, kolego. Ależ to będzie piękna integracja. - Uniosłem z furią głowę, kiedy usłyszałem ten jego irytujący chichot. Przysiadł w tej chwili na łóżku najbliżej okna i co gorsza, zamiast zainteresować się własnymi sprawami, wpatrywał się we mnie przenikliwie.

- A poza tym, mówiłem serio. Nie złośliwie. Teraz sto procent powaga: będziesz mógł normalnie skakać, czy przewidują jakieś ryzyko poważniejszej kontuzji? - dopytał i kiwnął głową w stronę mojego prawego kolana. Przyjrzałem się mu podejrzliwie, lecz jego mina naprawdę zdradzała jakieś zainteresowanie. Zaskoczony, zmieszałem się.

- Um... Nie no, ponoć... Jakieś ryzyko w przypadku takich urazów zawsze jest. Ale na ten moment jestem w stanie skakać na miarę swoich najlepszych możliwości i na tym się skupiam. A co ma być, to będzie - wzruszyłem ramionami. Obserwując reakcję młodszego, po raz kolejny się zaskoczyłem.

- I za to można powiedzieć, że cię lubię, Daniel. Jesteś jednym z tych, którzy nigdy nie odpuszczają. W pewnym sensie jesteśmy do siebie podobni - uśmiechnął się półgębkiem i nareszcie przestał mi się tak intensywnie przyglądać, sięgając po swój telefon i wpakowując sobie do ust jedno z dopiero co rozpakowanych ciastek. Skrzywiłem się lekko.

- Nie wiem, gdzie widzisz to podobieństwo ale i tak dzięki za komplement. Kolejny już dzisiaj. - Na chwilę mimowolnie też się uśmiechnąłem, jednak w moim przypadku znowu zadziałała czysta złośliwość. Przypominając sobie scenę z korytarza, nie mogłem tego powstrzymać. Miałem ochotę się jeszcze wrednie zaśmiać, kiedy dostrzegłem też natychmiastową zmianę w postawie Zajca, który raptownie napiął się i już kompletnie oderwał ode mnie swoją uwagę. Wlepił oczy w ekran swojego telefonu. Długo miał tego nie zapomnieć i bardzo mi to odpowiadało.

- A, no i nie krusz tymi ciastkami, z łaski swojej. Skoro już mamy razem pomieszkiwać, lepiej ci wiedzieć, że jestem pedantem, jeżeli chodzi o porządek. - mój ton głosu znowu wrócił do chłodu. Podobnie stało się z tym jego.

- To moje łóżko, więc tutaj twój pedantyzm nie ma władzy - odgryzł się, nawet nie unosząc wzroku. Ubierając bluzę na ramiona, westchnąłem ciężko, a potem ją zapiąłem.

- Cokolwiek. Zobaczę jeden okruszek na podłodze lub na swoim łóżku, to wylatujesz na balkon, Zajc.

- Pieprz się, Huber.

- Z tobą na pewno nie - zadrwiłem. Poderwał raptownie głowę, po czym chwycił się za serce, odgrywając wielką ulgę.

- I Bogu dzięki - wzdrygnął się teatralnie.

- Hm... Ciekawe słowa jak na kogoś, kto tak bardzo lubi być nazywany "grzecznym chłopcem" - mrugnąłem, kierując się już w kierunku drzwi. Nie potrafiłem się jednak oprzeć pokusie i wychodząc do korytarzyka, odwróciłem się na sekundę w stronę Słoweńca. Nie zawiodłem się.

W odpowiedzi na moją zaczepliwą uwagę dostałem środkowy palec ale i też jego ponownie zaczerwienione policzki, które usiłował ukryć za telefonem. Będąc już za drzwiami, niemal zacząłem się histerycznie śmiać.

Dobry Boże, jeszcze chwila i pomyślałbym, że jest we mnie zakochany...

×××
Ciepło, zimno, ciepło, zimno... Chłopaki, zdecydujcie się w końcu, czy się nienawidzicie, czy jednak tak troszku lubicie 👀

Tak czy siak, ten rozdział myślę, że jest już bardziej interesujący niż poprzedni. Na pewno mamy interakcje między głównymi bohaterami, które już powoli zaczynają nam zdradzać pewne subtelne (a może i nie tak bardzo 🙈) sygnały z ich strony 😏

Cóż, tyle by było z tego niespodziewanego maratonu xd Następny rozdział jak zwykle nie wiem kiedy. Ale postaram się, żeby był jak najszybciej się da. Przywiązałam się do tego opko chyba bardziej niż do któregokolwiek innego, więc chcę je ciągnąć tak długo, jak starczy mi na to sił i energii ^^

Again, wielkie propsy dla mojej Big Sis Xx_Ki-chan_xX, aka najlepszej motywatorki i najlepszego wsparcia mentalnego ever 🥰❤️ Twoje komki zawsze robią mi dzień, tak jak wszystkie zresztą 😁

Dedykacja należy się też mojej kochanej x_Anxiety_x, której wsparcie też zawsze cenię 😍😘

Lovki, kisski i tulaski przekazuję wam wszystkim, którzy doceniacie moją twórczość, co zawsze daje kopa weny oraz motywacji!

See you w następnym, misie <33

🖤 War_Eternal 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top