Rozdział 2

¤ Timi ¤

Czy ten dzień mógł stać się jeszcze gorszy?

Bardzo możliwe, bo jeszcze nie dotarłem nawet do tego przeklętego pokoju i nie miałem okazji uciąć sobie pogawędki z tym blond przyjebem. Aczkolwiek zdołałem już się przekonać po samym wyrazie jego twarzy w holu, że również nie był chętny na międzynarodową integrację. A przynajmniej nie ze mną. I chyba jedyną pozytywną cechą tej sytuacji było właśnie to, że chociaż raz byliśmy w czymś zgodni.

- Timi, tylko nie wariuj. Weź to na spokojnie.

Jakby ktoś oblał mnie kubłem lodowatej wody, gwałtownie obróciłem się, by spojrzeć na Petera z niedowierzaniem. On oraz reszta drużyny, od momentu poznania niecnych zamiarów FISu na ten sezon, emanowali podejrzanym entuzjazmem. Gdyby nie to, że nie mieli absolutnie żadnej takiej możliwości, sądziłbym, że mogli przy tym projekcie spiskować razem z organizatorami.

- No chyba cię Bóg opuścił. Przecież oni chcą zrobić ze mnie mordercę! - utyskiwałem, jednocześnie w myślach wyklinając Hrgotę oraz resztę sztabu, którzy do tego w ogóle dopuścili. Przytknąłem dłoń do czoła i zacząłem je pocierać, usiłując walczyć ze zmęczeniem. Po podróży do Wisły ledwo żyłem, a informacja organizacyjna, jaką otrzymaliśmy tuż po przyjeździe, ani trochę nie dodała mi energii.

Gdy poczułem obejmujące mnie ramię, nie musiałem nawet unieść wzroku, by wiedzieć, do kogo należało. Tylko Žiga znał mnie na tyle, by wiedzieć kiedy potrzebuję tego typu fizycznego wsparcia. Zresztą, na tym etapie naszej przyjaźni i po tylu wypełnionych szczęściem momentach pełnych serdecznego przytulania czy obejmowania się, byłem go w stanie już rozpoznać po samym zapachu jego wody kolońskiej. Delikatny i subtelny, przypominał mi ciepły, słoneczny dzień gdzieś na górskiej polanie. Po prostu nie umiałem go inaczej opisać. Wdychając go, czułem się, jakbym namacalnie właśnie w tego typu miejscu na łonie natury się znajdował, co zawsze koiło moje nerwy. I być może po części dlatego tak kochałem towarzystwo mojego najlepszego przyjaciela. Przy nim wszelkie zmartwienia odchodziły w niepamięć.

Nie umiałem więc powstrzymać wkradającego się na moją twarz uśmiechu, kiedy spojrzałem na stojącego tuż obok Jelara, który wpatrywał się mnie z wesołymi iskierkami w oczach. Zresztą raczej nikt nie potrafiłby oprzeć się tak rozradowanej minie.

- Hej... Nie przejmuj się tym tak, Timuś. Nie z takimi wyzwaniami radziłeś sobie tak śpiewająco, jak ja przy mikrofonie - pocieszył mnie z wielkim uśmiechem, po czym zachichotał z własnego porównania, co było chyba najbardziej uroczą rzeczą, jaką w tym dniu widziałem. Nie wyłączając nawet tych wszystkich filmików ze słodkimi pieskami, które całą drogę do Polski oglądaliśmy z szatynem, gdyż w tą właśnie tematykę wciągnął nas TikTok. Idealnie zresztą podsumował to chwilę później Domen.

- Žiga, nie że coś ale jeżeli zrobiliby wybory golden retrievera wśród skoczków, to masz nasze wszystkie głosy - zaśmiał się młodszy z braci Prevc, odrywając się na chwilę od ekranu swojego telefonu. Było więcej niż pewne, że smsował właśnie ze swoją dziewczyną, w której był na zabój zakochany i wszyscy to już widzieliśmy. Niejednokrotnie zresztą wysłuchiwaliśmy, jaka to ona nie jest wspaniała, i w ogóle "anioł, nie kobieta". Domyślałem się, w jakim kierunku pójdzie ta rozmowa, kiedy zauważyłem złośliwy wyraz twarzy Laniška, który wpatrywał się w telefon młodszego.

- A co tam u Špeli? Nie ma cię jeszcze dość? - naigrywał się. Mimowolnie wywróciłem oczami. Za to jeżeli szukaliby wśród nas najbardziej złośliwej mendy, wybór byłby równie prosty. Ten człowiek, jak tylko znalazł odpowiednią okazję, potrafił się do kogoś jak na kropelkę przylepić, nabijając się i dogryzając, aż w końcu owa ofiara wywiesi przed nim białą flagę i przyjmie potulnie upokorzenie. Cóż, z tym, że Domen akurat do takich osób nie należał. Zmrużył oczy i dumnie się wyprostował.

- Nie jestem tobą, więc nie. A wręcz przeciwnie. Nie możemy się sobą nacieszyć - odpyskował, a potem znacząco poruszył brwiami. Žiga, Lovro i ja wybuchnęliśmy śmiechem, Anže prychnął, a najstarszy Prevc skrzywił się z wielkim zdegustowaniem wypisanym na twarzy.

- Błagam, oszczędź szczegółów. Jesteś moim bratem, na litość boską, do tego młodszym - westchnął. - Oj zamknijcie się, baranie łby!- fuknął na naszą rozchichotaną trójkę, co tylko sprawiło, że zaraz dołączyli do nas jego młodszy brat i Lanišek. Najstarszy tylko patrzył na nas z dezaprobatą.

- Jesteście najbardziej niedojrzałą grupą sportowców, jaka istnieje, przysięgam - skomentował, kręcąc głową. Jelar rozkaszlał się, kiedy aż zakrztusił się własną śliną, więc zacząłem go klepać po plecach. Gdy w końcu ucichliśmy, postanowiłem podważyć tą tezę.

- Pero, ale ty zdajesz sobie sprawę w jakiej dyscyplinie sportu się obracamy? No błagam, to są skoki narciarskie. Za często patrzymy w oczy śmierci, by pozostawać w pełni poważnymi ludźmi. Tutaj nikt nie jest w pełni dojrzały - zauważyłem, rozglądając się znacząco po pozostałych jeszcze w holu ekipach.

I w sumie na ten moment można było to dostrzec jak na dłoni. Norwegowie urządzili sobie zabawę w berka, ganiając się między swoimi bagażami. Wśród Polaków prym głośności wiódł oczywiście Żyła, który razem z Dawidem chodzili po pomieszczeniu z telefonami, szukając pokemonów. Zaraz dołączył do nich Naoki oraz paru innych Japończyków. Niemcy grali w jakąś dziwną odmianę "łapek", stojąc w kręgu niczym przy mrocznym rytuale. Finowie, razem z Arttim i Kevinem, nagrywali TikToki. Szwajcarzy chyba już poszli się zameldować. Za to pozostali jeszcze Austriacy. Oni akurat jednak zachowywali się w pełni normalnie, o ile normą w tym całym zbiegowisku szaleńców można było nazwać zwykłe stanie w miejscu i rozmowę, tak jak my.

Szybko odwróciłem od nich wzrok, by jeszcze raz przez przypadek nie napotkać spojrzenia Hubera. Niestety, przypomniałem sobie w tym momencie o tym całym chorym eksperymencie, co zaraz sprawiło, że znowu się nachmurzyłem i wróciłem do moich wcześniejszych ponurych rozmyślań. Przede wszystkim pojawiało się pytanie - jak ja do cholery miałem z nim wytrzymać w jednym pokoju przez cały sezon? Nie dość, że musiałem się z nim użerać podczas zawodów i treningów, to teraz traciłem jeszcze te cenne chwile prywatności w hotelach, gdzie mogłem w spokoju od tego wszystkiego odpocząć.

Najgorsze było chyba to, że tylko ja miałem takiego pecha, jeśli chodzi o wspólokatorów. Pozostali byli bardzo zadowoleni ze swoich przydziałów. Petera sparowali z Karlem, Domena z jego starym, dobrym kumplem zza oceanu Mackenzie'm, Lovro dostał Niko, Anže miał się zakumplować z Dawidem, a już najbardziej zazdrościłem Židze, który wylądował w pokoju z Halvorem. Zauważyłem już wcześniej szeroki uśmiech, który posłał mojemu przyjacielowi Norweg, kiedy tylko wszyscy dostaliśmy listę, co Jelar odwzajemnił.

Kurde, też bym się tak cieszył, gdybym miał dzielić swoją przestrzeń z tak sympatycznym, wesołym i pełnym poczucia humoru człowiekiem. A tak... Dostałem aroganckiego, zawsze plującego jadem w moją stronę i złośliwego kretyna, o którym wiedziałem tylko tyle, że najchętniej udusiłby mnie w trakcie snu poduszką. I vice versa zresztą, nie na darmo określiłem siebie wcześniej przyszłym zabójcą. Nie miałem zielonego pojęcia, jakim cudem FIS po naradzie ze wszystkimi sztabami (no bo w gruncie rzeczy w taki sposób pewnie ten projekt został przygotowany) mógł stwierdzić, że ja i Austriak, zamknięci ze sobą w tak małej przestrzeni na cały sezon to będzie dobry pomysł. Przecież na bank wiedzieli, jakimi stosunkami się darzymy, każdy już chyba od dawna to wiedział. W końcu nasze potyczki zawsze przyciągały uwagę, nie tylko innych zawodników. Całe szczęście kibice raczej pozostawali nieświadomi, zresztą szkoda by było niszczyć ich wizję jednej, wielkiej skocznej rodziny.

Lecz najwyraźniej albo organizatorzy pozostawali błogo nieświadomi pewnych rzeczy, albo po prostu próbowali na upartego spróbować nas pogodzić. Druga opcja była niestety bardzo prawdopodobna, co tylko potwierdzało tezę, że Federacja ostatnimi czasy schodziła kompletnie na psy. To, że zostaniemy z Huberem najlepszymi przyjaciółmi na świecie, było tak realne jak zdobycie Kryształowej Kuli przez któregoś z Kazachów albo Rumunów.

- Baza do Timiego, odbiór!

Otrząsnąłem się z rozmyślań, kiedy Lanišek pstryknął mi palcami przed nosem. Zamrugałem, orientując się, że wyłączyłem się w trakcie ich dalszej dyskusji, po czym odruchowo pacnąłem go w rękę. Wywrócił oczami.

- Boże, człowieku, nie dramatyzuj już tak. Ileż można się żreć z jednym i tym samym typkiem, moglibyście w końcu obaj jak mężczyźni stanąć przed sobą i podać sobie ręce. I byłoby po problemie.

- Zwłaszcza, że w obecnej sytuacji macie teraz ze sobą przebywać praktycznie całą dobę. Lepiej chyba ten czas spędzać z przyjacielem, a nie wrogiem, nie uważasz? - spytał Domen, i choć było to pytanie raczej czysto retoryczne i tak się odezwałem.

- Nie filozofuj tak, bo prawda jest taka, że jakby którykolwiek z was spędził z nim choćby pięć minut, sami przekonalibyście się jakie z niego "przyjazne" ziółko i czemu wolę się od niego trzymać tak daleko, jak się tylko da - warknąłem. Naprawdę zaczynali mnie już irytować. Im łatwo było wygłaszać takie lekkoduszne formułki o przyjaźni i braterstwie, skoro żaden z nich nie był co zawody obgadywany i obrażany przez jednego debila, który przyczepił się do nich jak rzep do psiego ogona i na swój osobisty cel miał postawione uprzykrzanie im życia na każdym kroku. Nie mieli pojęcia, jak wkurzające było to po dłuższym czasie i jak bardzo mogło to wpływać na psychikę. Choć powinni już byli i tak to dostrzegać, zważywszy na moje zachowanie. Zorientowałem się zresztą w tym momencie, że być może zabrzmiało to ostrzej niż miało zabrzmieć, czego domyśliłem się kiedy popatrzyli na mnie zaniepokojeni. Pochyliłem głowę i zmęczony przeczesałem włosy.

- Przepraszam, chłopaki. Nie chciałem na was tak wyskoczyć - westchnąłem. Spojrzeli tylko po sobie, po czym odezwał się Žiga, a ja znowu zostałem przez niego objęty. Z automatu poczułem się przez to lepiej.

- Zajączku, nie musisz przepraszać. Wiemy, jak sytuacja się między wami ma i tym bardziej rozumiemy twoją frustrację w tej chwili. Ale spójrz na to inaczej... - zasugerował z niezmiennym uśmiechem. - Masz szansę to zmienić i okazać się tym mądrzejszym, który wie, że sport jest ponad wszelkimi podziałami. I niewykluczone, że uda ci się go też do tej prawdy przekonać. Jesteście obaj dorośli, więc moim zdaniem to kwestia czasu.

- Ale on tyle czasu już jest dorosły i do tej pory tego nie pojął, Žiga. I jak już poruszamy kwestię wieku, to chyba on powinien być właśnie tym mądrzejszym. Nie uważasz, że w takim razie to coś z nim jest nie halo? - zauważyłem. Jelar przez chwilę się nad tym zastanawiał, lecz zanim zdążył mi odpowiedzieć, przerwał mu ktoś inny.

- Moim zdaniem on jest po prostu zazdrosny, że Timi mimo bycia o tyle młodszym, ma na koncie więcej spektakularnych sukcesów i jest o wiele częściej wymieniany w gronie czarnych koni rywalizacji. O nim często zapominają, bo jest w cieniu Krafta, Hayboecka, Fettnera, czy ostatnio to i nawet Tschofeniga czy Hoerla - zasugerował od niechcenia Kos, który teraz dla odmiany zamiast młodszego Prevca chwilowo skupiony był na swoim telefonie.

- Daj spokój, u nich ciągle wyskakuje ktoś nowy, to już nie jest zaskakujące. No, jedynym takim żelaznym punktem wydaje się tam być Stefan. A tak to pozostałym ciężko się utrzymać w ich kadrze A, każdy miał swoje momenty wzwyżek i spadku formy. Aschenwald też błyszczał swego czasu, a teraz znowu jest jedynie cieniem. Już pomijając w ogóle kwestię ciągłej rotacji ich zawodników i wewnętrznej rywalizacji - skomentował to sceptycznie Domen. Podzielałem ten punkt widzenia.

- Dokładnie, a poza tym czemu akurat do mnie się dowalił? Z takim podejściem to powinien się uczepić Halvora czy Ryoyu, są od niego w końcu młodsi i mają więcej sukcesów niż on w ich wieku. Równie dobrze to i nasz Demon mógłby być na celowniku, też bardzo utytułowany i młody. - Poklepałem rzeczonego chłopaka aż z nadmierną czułością po ramieniu, na co on tylko parsknął śmiechem i trącił mnie przyjaźnie w bok. Nawet Pero uśmiechnął się od niechcenia, spontanicznie obejmując brata z widoczną dumą.

- Cóż, to rodzinne, nic się nie chwaląc - wyszczerzył się. Domen wzniósł oczy ku niebu, jednak miał taki sam wyraz twarzy.

- To fakt. No, choć Huberowie też mieli okazję dostąpienia sławy ale jednak... Nie do końca wyszło - nadmienił z wredną miną Anže, zerkając na chwilę w stronę Austriaków.

- Hej, to akurat szkoda, że tak się stało. Steki jest przynajmniej o wiele przystępniejszy w kontakcie niż jego brat - zaprotestowałem. Wiedziałem o czym mówię, gdyż miałem okazję poznać młodego Hubera, kiedy pojawił się na ten jeden sezon w Pucharze Świata i przez pewien czas też robił całkiem niezłą furorę. Moim skromnym zdaniem miał nawet większy potencjał niż Daniel. Mimo, że obawiałem się, zważając na charakter starszego blondyna, że Stefan okaże się być takim samym dupkiem, to jednak pozytywnie się zaskoczyłem. Może nie zaprzyjaźniliśmy się tak na poważnie ale ilekroć się choćby mijaliśmy, Steki machał do mnie wesoło i uśmiechał się. Nawet parę razy ucięliśmy sobie całkiem sympatyczną pogawędkę. Lecz i tak nie żaliłem się mu wtedy w kwestii jego brata, wolałem nie wprowadzać żadnych negatywnych emocji do naszej znajomości. Tak czy siak, słysząc o końcu jego kariery, czułem autentyczny smutek. Mógł jeszcze wiele osiągnąć.

- Fakt, młody Huber miał w sobie to coś, jak skakał. Ale cóż, nie zawsze wszystko układa się, tak jak się chce - skwitował to w ten sposób starszy Prevc. Zasępiłem się. Owszem, nie wszystko zawsze układa się po naszej myśli... Coś o tym wiedziałem.

Ale jedno było pewne. Zawsze można było walczyć o to, by ten niepewny los choć trochę odwrócić na swoją korzyść. Zmarszczyłem brwi. To było to. Musiałem po prostu iść temu wszystkiemu na przekór, czyli tak, jak umiałem najlepiej. Nie ważne, co stanie mi na przeszkodzie. Žiga miał rację. Powinienem być tym mądrym, skoro Austriak tego nie potrafił. A może jednak coś takiego w nim gdzieś tam siedziało, kto wie, tylko należało to z niego wyciągnąć. Tak czy siak, poddanie się i dalsze jojczenie nie wchodziło w grę, skoro i tak już niewiele mogłem zmienić.

- Dobra, chłopaki. Koniec - zarządziłem, co ich wyraźnie zaskoczyło, tak samo jak zdecydowany ton mojego głosu. - Co ma być to będzie ale i tak masz rację, Žiga. Warto chyba się chociaż spróbować dostosować do sytuacji. Może go przy tym nie zabiję - westchnąłem, schylając się do swojego plecaka, by wyszperać z niego wodę. Podczas tej dyskusji zaschło mi nieco w gardle.

- No i elegancko. Zuch chłopak - usłyszałem zadowolonego Petera. Prostując się, wywróciłem oczami.

- Powiedziałem "może", Pero. "Może". Nie oczekujcie jakichś nie wiadomo jakich cudów - uprzedziłem, otwierając butelkę. Jelar poklepał mnie po karku.

- To i tak dobra obietnica. Zresztą ja w ciebie wierzę, jak zwykle zresztą - skwitował z tym swoim standardowym uśmiechem, na którego widok każdemu robi się weselej. Nic więc nic dziwnego, że podnosząc napój do ust, też mimowolnie się lekko uśmiechnąłem.

- Wiecie co, ja mam jeszcze inną teorię, dlaczego Huber tak bardzo dokucza naszemu Timkowi - odezwał się niespodziewanie cichy do tej pory Anže. Zwróciliśmy się wszyscy w jego stronę, ja w połowie pierwszego łyku. Chłopak zachichotał, po czym wzruszył ramionami.

- Może się po prostu zakochał?

Niemal wyplułem zawartość ust w jego kierunku. Kiedy szybko odjąłem butelkę od warg, woda przedostała się w kierunku moich płuc, więc zacząłem rozpaczliwie kaszleć. Tym razem to Žiga mnie musiał poklepać po plecach. Zaraz dołączył do niego Domen i reszta chłopaków. Po chwili przestałem się krztusić, jednak zostały mi po tym incydencie łzy w oczach oraz nieprzyjemny ból gardła. Choć nie wiedziałem czemu, na mojej twarzy pojawiły się też palące rumieńce. Prawie wszyscy koledzy wpatrywali się we mnie z troską. Oprócz Jelara, który patrzył na Žabę prawie z takim samym niedowierzaniem co ja, a on, po wygłoszeniu swojej bzdurnej tezy, wyglądał na bardzo z niej dumnego.

- Co? - zaśmiał się stojący obok mnie szatyn, choć ten śmiech zabrzmiał nieco dziwnie. Chyba nawet jego otwartość na wszelkie, nawet najbardziej nieprawdopodobne domysły miała swoje granice.

- No teraz to cię fantazja poniosła, Lanišek. Po pierwsze, on ma żonę i jest chyba najbardziej heteroseksualnym facetem, jakiego znam, a po drugie... Kto normalny traktuje swój obiekt westchnień jak totalne gówno? - zapytałem. Mój głos zabrzmiał nadwyraz piskliwie, więc szybko odchrząknąłem, krzywiąc się zaraz z okropnego bólu w okolicach tchawicy. Za to mój rozmówca, jakby przygotowany na takie argumenty, zaraz mi na nie odpowiedział.

- Po pierwsze, fakt posiadania małżonka nie zawsze wskazuje na kogoś orientację. A po drugie, nie wiesz, mój drogi, co to są końskie zaloty? - wyszczerzył się jak głupi do sera, a ja popatrzyłem na niego, jakby już kompletnie oszalał. Choć fakt, przy Lanišku trzeba by było poważnie się zastanowić, gdzie leży ta granica zbzikowania.

- Co niby masz na myśli przez "fakt posiadania małżonka nie zawsze wskazuje na kogoś orientację"? Chcesz nam coś powiedzieć? - uniosłem brew, a po chwili, tak samo jak Jelar, zaśmiałem się z niedorzeczności tego stwierdzenia. Przecież na tym etapie życia ludzie już zazwyczaj akurat tą kwestię mają wyjaśnioną. Oczekiwałem, że reszta też zacznie się teraz z Anže nabijać. Lecz, co już kompletnie wytrąciło mnie z równowagi, wcale nie potraktowali tego jak jego kolejny, głupi żart.

- Hm... Może nie o tyle kwestia końskich zalotów, co zaprzeczenia samemu sobie - zaczął dziwną analizę Peter. - No bo pomyślcie sobie. Jesteście w udanym związku, nawet już może w małżeństwie. Z kobietą. Kochacie ją, jesteście tego w stu procentach pewni. I nagle bum! Pojawia się znikąd jakiś facet, na którego widok szybciej bije wam serce, rumienicie się... Nie wiem co jeszcze.

- Staje wam - podsunął jak gdyby nic Anže. Lovro i Domen dostali ataku chichotu niczym niedojrzałe dzieciaki w szkole na biologii na widok męskich genitaliów w podręczniku. Pokręciłem głową ze zdegustowaniem, zerkając mimichodem w bok na swojego najlepszego przyjaciela, którego minę ciężko było jednoznacznie określić. A najstarszy Prevc, mimo powagi na twarzy, też widać było, że walczył z rozbawieniem. Kontynuował swój wywód.

- No tak, dzięki Anže. W każdym razie pojawiają się u was objawy typowe dla zauroczenia. No ale jest właśnie to: przecież całe dotychczasowe życie podobały się wam tylko dziewczyny. Mało tego, jesteście związani z jedną z nich. Cały wasz dotychczasowy pogląd na waszą orientację seksualną czy romantyczne zainteresowania ulega całkowitej przemianie. Jesteście zdezorientowani, być może uważacie, że jest z wami coś nie tak. A już zwłaszcza, jeśli... No wiecie - poruszył niespokojnie ramionami. - Jesteście nietolerancyjni w tych kwestiach.

Moi koledzy chłonęli jego słowa z naprawdę niezdrową w tej sytuacji dozą zainteresowania. Ja za to po raz pierwszy w życiu stwierdziłem, że nasz kadrowy kapitan wygaduje totalne głupoty.

- No na homofoba to on nie wygląda, aczkolwiek... Reszta trzyma się kupy. To jednak jest szok, kiedy pojawia się choć cień podejrzenia, że ciągnie nas do tej samej płci - przyznał Domen. Jego brat, Lanišek i Lovro pokiwali głowami.

- O czym wy pieprzycie? Nic się nie trzyma kupy w tej teorii spiskowej z kosmosu! - prychnąłem, czując coraz większe zażenowanie. Moje rumieńce również przybrały na mocy, co było już kompletnie niedorzeczne.

Sama myśl o tym, że Huber - ten sam Huber, który nieustannie całym sobą pokazywał, że z miłą chęcią przy następnej nadarzającej się okazji oblałby mnie kwasem lub jeszcze inaczej wyeliminował z rywalizacji oraz ogólnie swojego życia - mógłby być mną w w jakikolwiek sposób zainteresowany, a już zwłaszcza w ten romantyczny... No, była po prostu, co by dużo nie mówić, abstrakcyjna.

Jednak na chwilę mimowolnie też się nad tym zastanowiłem. Przecież sam praktycznie od samego początku naszej znajomości nieustannie zastanawiałem się nad powodami tej instynktownej niechęci Daniela do mojej osoby. Przecież nic mu nie zrobiłem. No dobra, wpadłem wtedy na niego, lecz to była zwykła nieuwaga. Byłem wtedy zresztą w złym humorze i pod wpływem silnego stresu, zważając na tą feralną drużynówkę. Taka błaha wpadka to chyba nie jest wystarczający powód, by uczynić z kogoś od razu swojego arcywroga. Przynajmniej ja bym raczej tak nie postąpił.

Ale on... Przyznam, jak bardzo go zdążyłem przez te parę lat znienawidzić, tak niezmiennie był dla mnie przede wszystkim chodzącą zagadką. Dlaczego? Z dwóch powodów. Po pierwsze, mimo swojego ogromnego uprzedzenia, wcale mnie jakoś desperacko nie unikał. A wręcz przeciwnie, był z niego niezły stalker. Na skoczni lub w innych miejscach, gdzie mieliśmy okazję się jako zawodnicy spotykać, praktycznie na okrągło czułem na sobie jego wzrok. Było to momentami bardzo krępujące, aczkolwiek zdążyłem z czasem przywyknąć. Na początku miałem ochotę robić mu za każdym razem scenę, żeby też przy okazji inni dostrzegli, że się na mnie cały czas bezczelnie gapi. Jednak skubany zazwyczaj odwracał spojrzenie, kiedy tylko to przyuważałem, więc nici z moich zamiarów.

A po drugie... Tego akurat tym bardziej nie umiałem wyjaśnić. Zresztą, mogło to być tylko moje własne odczucie, dzięki któremu próbowałem być może zaprzeczyć faktowi, iż ktoś może mnie tak o, bez jasnego powodu nie lubić. Zresztą, praktycznie nikt nie czułby się z tą świadomością dobrze. I pewnie nie tylko ja jeden starałem się w tym wypadku wypatrywać w moim wrogu jakichkolwiek oznak innych uczuć. Jakiś błysk podziwu w oku, może delikatny uśmiech, niekoniecznie wyrażający złośliwość czy drwinę... Takie małe, pozytywne promyczki, które mogłyby dać mi wskazówkę w jaki sposób mógłbym przełamać w końcu tą dzielącą nas barierę.

Dobra, wypatrywanie okazji na zawiązanie przyjaźni to jedno. Na to mógłbym się jeszcze zgodzić. Ale szukanie w tym wszystkim zaczątków jakiegoś romansu? Brzmiało to bardziej jak wymysły szalonych hotek-shiperek.

- Skąd zaraz ten sceptyzm? Kto wie, co mu siedzi w głowie. Zresztą takie sytuacje zdarzają się wcale nie tak rzadko, więc to nie jest jakieś tam science fiction - bronił się pomysłodawca całej miłosnej teorii. A ci debile mu jeszcze przytakiwali. Nie umiałem tego dłużej powstrzymać i po prostu uderzyłem się z otwartej dłoni w czoło.

- Naprawdę? Wy jesteście jacyś niewyżyci czy co? Do tego stopnia, że potrzebujecie zeswatać mnie z pierwszą lepszą osobą?

- Hej, nie taką znowu pierwszą lepszą! Myślisz, że pozwoliłbym byle komu starać się o twoje względy? - udał oburzenie Lanišek, a gdy dostrzegł miny chłopaków, tylko wzruszył ramionami. - No co? Obiektywnie przecież można stwierdzić, że Daniel to niezła partia.

- No niezła, niezła... - mruknął Domi, skupiając na chwile swój wzrok na wspomnianym blondynie wśród Austriaków i w afektowany sposób przygryzając wargę, co wywołało ponownie powszechny atak wesołości. Wzdrygnąłem się z obrzydzeniem, lecz to przeklęte ciepło dalej nie schodziło z mojej twarzy. Miałem ogromną nadzieję, że nie zwrócimy na siebie w końcu uwagi, skoro tak od kilku minut co rusz śmiejemy się z niewiadomo czego.

- Nie wiem, z której niby strony - prychnąłem z pogardą, nawet nie pokuszając się na jedno spojrzenie w tamtą stronę. Nie zniósłbym, gdyby na mnie też spojrzał. A zwłaszcza w takim momencie.

- Ale ty jesteś niewdzięczny, Zajc. Ja tu ci próbuje znaleźć zajebistego faceta, żebyś w końcu nie czuł się taki samotny i sfrustrowany seksualnie, a ty tylko jak zwykle narzekasz, ćwoku - obruszył się Anže.

Ludzie, trzymajcie mnie... Nie wytrzymam z tymi debilami.

- Przepraszam bardzo, a czy ja wam się kiedykolwiek żaliłem na samotność, bądź na jakąkolwiek... - aż przerwałem, zmieszany, a gdy wokół mnie rozległy się chichoty, zmusiłem się do zacytowania dalszej części wypowiedzi bruneta, cedząc ją z pomiędzy zaciśniętych zębów - ... "seksualną frustrację"?

- Wcale nie musiałeś. Widać aż za bardzo - wypalił z rozpędu Lovro, po czym przygryzł szybko wargę i pochylił głowę, by się znowu nie zaśmiać. Nie udało się to jednak pozostałym, nawet Židze, który wydał z siebie zduszony chichot. Jęknąłem z zażenowaniem, czując jak rumieńce palą mnie żywym ogniem.

- Jesteście niemożliwi. Proszę zostawić moją sferę randkowania w spokoju. Jak będę chciał, to sam sobie znajdę partnera bądź partnerkę. A za wasze usługi matrymonialne podziękuję - fuknąłem, krzyżując ręce na piersiach.

Choć tak właściwie, nawet nie powinno mnie było to już dłużej zaskakiwać. Tego typu konwersacje pojawiały się w różnych randomowych momentach, odkąd tylko zdecydowałem się powiedzieć im o tym, że jestem biseksualny. Potem co rusz proponowali mi umówienie się z którymś z naszych kolegów po fachu. Naprawdę, ta jedna informacja, którą im ujawniłem, zdała się wprawić ich w jakąś niezdrową obsesję na punkcie mojego życia uczuciowego.

- A poza tym nie wierzę, że usiłujecie mnie sparować z kimś, kto aktualnie prowadzi ze mną w pełni pancerną wojnę. Chcecie zabić mnie, jego czy nas obu? - uniosłem brew, powoli już przerzucając się na bardziej spokojną konwersację anieżeli darcie się po nich. Tak jak wspominałem wcześniej, wolałbym uniknąć zwracania na nas większej uwagi. Anže w reakcji na pytanie teatralnie przyłożył dłoń do serca, udając głęboki szok.

- Broń Boże, a skąd ci to w ogóle do głowy przyszło? Ja miałbym chcieć pozbyć się mojego drogiego przyjaciela?

Odwrócił się nieco w inną stronę, a zaraz potem usłyszałem, jak mruczy pod nosem:

- W sumie niebanalna strategia na pozbycie się rywali...

- Słyszałem! Menda! - rzuciłem w niego prawie pustą już butelką, mimowolnie jednak rozluźniając się. Zresztą, kiedy Lanišek odruchowo uchylił się (choć i tak go trafiłem), a potem zaczął w swoim stylu rechotać, atmosfera od razu ponownie stała się lekka i przyjazna. Wyszczerzyłem się do niego, co odwzajemnił.

- To co, Zając? Jesteśmy dalej kumplami? - zapytał. Udawałem przez chwilę, że się zastanawiam.

- Hm... No dobra ale warunek jest jeden: nie szukasz mi chłopaka ani dziewczyny. Zresztą, to dotyczy się was wszystkich. Jak złamiecie słowo, to inaczej sobie z wami pogadam - pogroziłem im palcem. Spojrzeli po sobie znacząco, jednak zanim zdążyłem umocnić jakoś swoją groźbę, pokiwali jednocześnie głowami.

- Oczywiście. Zero swatania - przysiągł Žiga, kładąc sobie rękę na sercu. Odetchnąłem.

- Okej. No dobra... - westchnąłem, z cierpieniem uświadamiając sobie, że nieuchronnie nadchodzi czas konfrontacji z moim nowym wspólokatorem. - Chyba pora iść się zameldować.

Spojrzałem po nich z lekkim grymasem, na co dostałem ich wzrok, pełen współczucia. Peter przysunął się bliżej i poklepał mnie po ramieniu, kiedy zaczęliśmy powoli zbierać swoje rzeczy.

- Nie będzie tak źle, Timo, zobaczysz. Jak my damy radę, to ty też.

Uśmiechnąłem się lekko, choć moje wnętrzności już skręcały się ze stresu i nerwów. Czułem się, jakbym miał zaraz stanąć oko w oko z potworem prosto z otchłani swoich najgorszych koszmarów.

Choć po prawdzie niewiele się to porównanie różniło od rzeczywistości...

×××
Hey, hay, hello, kto się stęsknił za naszym Zuberem? 😂

Tak jak pisałam ostatnio na tablicy, oficjalnie zaliczyłam sesję, więc miałam ostatnio więcej czasu na pisanko. No i wena jak na kliknięcie guziczka mi się pojawiła. Czego rezultatem jest ten oraz... uwaga, następny rozdział, który planowo powinnam wrzucić jutro, jakoś przez dzień, nie wiem dokładnie o której. Ale czekajcie cierpliwie ;>

Jak zwykle, wielkie podziękowania należą się mojej wielkiej motywatorce Xx_Ki-chan_xX - czyli też mojej kochanej Big Sis w jednej osobie. Mam nadzieję, że ci się podoba 😇🥰😘💞

Dedykuję moje gryzmoły też jak zawsze mojej drogiej przyjaciółce x_Anxiety_x, na którą też zawsze mogę liczyć 🤗😍😚❤️

Dziękuję też każdemu, kto to czyta, bo wasze komentarze czy gwiazdki też dużo dla mnie znaczą i niesamowicie motywują <3

Także enjoy i do jutra,

🖤 War_Eternal 🖤



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top